Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Moja żona

Zdarzyło mi się juz być u jego ojca w domu. Chodziliśmy razem z Jakiem do jedynego liceum w mieście, a mu zdarzało sie wyprawiać imprezy. Dzieliły nas dwa lata, więc teoretycznie nie powinniśmy mieć nawet wspólnych znajomych, ale nasze ścieżki zawsze się przecinały.

Jake kazał nam zdjąć buty aby nie robić hałasu, ale w moim stanie zdejmowanie tych kozaczków graniczyło z cudem. Byłam pewna, że było tu inne wejście do jego mieszkanka nad garażem, ale może wcale nas tam nie prowadził. Może mieliśmy zostać w salonie jego ojca. Sam fakt, że nas tutaj przyprowadził był zagadką.

Potknęłam się o własne nogi, próbując rozpiąć jeden z butów. Z hukiem upadłam na drewnianą podłogę, która była najgłośniejszym elementem tego domu. Jego ojciec nazywał to duszą tego domu. Ja swoim przekleństwem. Moi przyjaciele obrócili głowy w moją stronę. Znajdowali się nie gdzie indziej niż w salonie.

Jake wyciągnął rękę, żeby pomóc mi wstać, ale to wywołało kolejne dźwięki na drewnianej podłodze.

– Zawsze robisz tyle hałasu?

Był już zrezygnowany.

Pomógł mi wstać, a wtedy usłyszeliśmy kolejne dźwięki, które dobiegały z innej części domu. Nie chciałam obudzić jego ojca. Nie byłam jego największym fanem, ale był panem na emeryturze, zasługiwał na spokój.

Jake spojrzał na mnie, a ja na niego, jakbyśmy oboje zastanawiali się kto wyłoni się zza rogu. Na schodach zobaczyliśmy nikogo innego jak jego żonę - Belle. Wyglądała, jakbyśmy wybudzili ją ze snu. Cóż, nic dziwnego było ledwo rano. Uśmiechnęłam się do niej blado, ale ona nie odwzajemniła się tym samym. Była wściekła, że ktoś zakłócał jej sen. Widziałam już oczami wyobraźni, jak bierze Jake'a na stronę i zaczyna mu truć.

Mieli tylko dwadzieścia trzy lata. Ja właśnie skończyłam dwadzieścia jeden. Nasze życia różniły się od siebie pod każdym względem. Oni prawdziwi dorośli. Z poważnymi pracami. Z własnym mieszkaniem. Ja narąbana. Mieszkająca w akademiku. Pracująca weekendami albo i nie. Ich całym życiem było Wells. Ja przyjeżdżałam tu, żeby odpocząć od miasta. Oni byli po ślubie, ja nigdy nie byłam zakochana.

– Pan oficer się dobrze mną zajął.

Próbowałam sprawić mu komplement, aby jego żona zrozumiała, że doceniałam robotę jej męża, ale grymas na jej twarzy jeszcze bardziej się poszerzył. Spojrzała na moją dłoń na jego ramieniu. No tak, niepotrzebnie go dotknęłam. Policjantów chyba w ogóle nie powinno się dotykać. Zabrałam dłoń z jego ramienia.

– Jake byłby dobrym ojcem.

Nie miałam pojęcia, dlaczego nie przestawałam mówić.

– Lepszym niż mój, bo jest taki wyrozumiały! – Niepotrzebnie uniosłam głos.

Byłam narąbana.

Może powinnam była o tym wszystkim przypomnieć?

– A jakby przełożył mnie przez kolano...

Znów potknęłam się o własne nogi, gdy chciałam zrobić krok w kierunku Belli i dokończyć kolejny komplement w kierunku w jej męża. Tym razem przed upadkiem ochroniły mnie silne ramiona Jake'a.

– Zamknij się już – wyszeptał mi do ucha.

Pokiwałam głową. Nie wiedziałam, dlaczego moja jadaczka po alkoholu była taka niewyparzona. Nie byłam taką osobą na co dzień. Oczywiście, że nie! Czułam na sobie cały czas wzrok Belli.

– Nie musisz wracać do pracy? – zapytała go żona.

– Zajmowanie się pijanymi ludźmi to moja praca – poinformował ją surowym tonem głosu.

– To może powinieneś zabrać ich na komisariat, a nie do swojego domu?

Rzucił jej wymowne spojrzenie, a przynajmniej tak mi się wydawało, że takie było. Bella obróciła się napięcie i zostawiła nas samych. Andrew i Rachel przyglądali się nam z kanapy, a oficera Harrisa już nie było.

– Może jednak mój ojciec nie byłby taki zły – rzuciłam bez zastanowienia.

– Tak bardzo chcesz, żeby ktoś przełożył cię przez kolano?

Przez chwilę się zawahałam. Nawet nie wiem, dlaczego. On dalej ściskał moje ramiona, jakby bał się, że upadnę. Miałam ochotę zapytać go, czy by to dla mnie zrobił, a raczej ze mną zrobił, ale z jakiegoś powodu trochę otrzeźwiałam. Zaprowadził mnie na kanapę obok moich przyjaciół. Wtuliłam się w Rachel, gdy on zdejmował mi buty.

Był za dobry.

Dla mnie.

Dla tego świata.

Nie wierzyłam, że potrafiłby dać komuś klapsa, ale to chyba nie był komentarz, którym powinnam była się z kimkolwiek kiedykolwiek dzielić. Może powinnam była zapytać o to Belle? Chociaż nie. Ona sama nie wydawała się osobą, którą by to rajcowało. Właśnie dlatego byli dla siebie idealni!

– Gdybym była jego żoną wyrzuciłabym cię przez okno i też miałabyś zbity tyłek.

Coś w tym było, ale on mi na to pozwalał.

JAKE

Spojrzałem ostatni raz na trójkę gówniarzy na kanapie mojego ojca. Wiedziałem, że gdy ich rano zobaczy będzie na mnie zły. Może nawet bardziej niż moja żona. Nie wiedziałem, dlaczego to zrobiłem. W imię dorosłości? Co było dorosłego w mieszkaniu nad garażem w domu ojca.

Poszedłem do góry, aby zmierzyć się z Bellą. Harris pozwolił mi nie wracać na służbę, a raczej wiedział, że nic już się tego wieczoru nie wydarzy, a zmiana i tak kończyła się za dwadzieścia minut.

Gdy wszedłem do swojej części domu. Mieszkanka nad garażem. Od razu pokierowałem się do sypialni. Bella siedziała na łóżku, jakby się mnie spodziewała.

Byłem w trakcie zdejmowania koszuli i czekałam aż się do mnie odezwie. Byłem gotowy na marudzenie.

– Dlaczego znowu opiekujesz się tą gówniarą? – Złość malowała się na jej twarzy. Wiedziałem, że chciała się wyspać. Miała na rano klientki. – Ona ma dwadzieścia jeden lat, a wiecznie zachowuje się jakby miała szesnaście... a ty przy niej też tracisz rozum.

– Byłem na służbie! – To był argument, który powinien wytłumaczyć jej wszystko.

– Od kiedy służba kończy się na przyprowadzeniu ludzi do swojego domu? Nie mogłeś jej odwieść do jej domu? Zadzwonić do jej ojca? Cokolwiek, co by mnie nie obudziło.

Może i miała trochę racji.

– Twoje argumenty są bardzo logiczne, ale jednocześnie to Garissonowie. Wiesz jak by zareagowali.

– Gorzej niż ja? O nich martwisz się bardziej?

Wpatrywała się we mnie swoimi błękitnymi oczami, które z każdą chwilą były na mnie coraz bardziej złe.

– Nie chciałem cię obudzić. Przepraszam.

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Była o krok od zaczęcia na mnie krzyczeć.

– Przepraszam.

Co mogłem zrobić więcej?

– Tej dziewczynie naprawdę należałoby się porządne lanie.

Parsknąłem śmiechem. Nawet nie potrafiłem powiedzieć dlaczego. Byliśmy od niej dwa lata starsi! Dwa! A zabrzmiała jak mój ojciec albo i dziadek.

– Co cię niby tak bawi, Jake? – Spojrzała na mnie, jakbym był równie pijany, co nasza młodsza znajoma.

– Sądzę, że mogłoby się jej to spodobać.

Zobaczyłem grymas obrzydzenia na jej twarzy.

– Już daj spokój – poprosiłem.

Podszedłem do niej i pocałowałem ją w czubek głowy.

– Rano ich tu nie będzie i po problemie. Wróci za miesiąc, może nie na mojej zmianie i zapomnimy na jakiś czas, że ktoś taki jak Margaret Garrison istnieje.

– Po co ona tu wraca skoro tak nienawidzi tego miasteczka?

Wzruszyłem ramionami. Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Nie rozumiałem czemu przywoziła tu przyjaciół z Bostonu.

– To znaczy nie zrozum mnie źle rozumiem nienawiść do dużych miast, bo kto by chciał w nich mieszkać, ale ona zawsze gardziła Wells, a teraz wraca tu, żeby się napić. Czyżby nawet jej marzenia o wielkomiejskim życiu dopadła rzeczywistość? Czyżby Boston ją zjadał? Czyżby Harvard był za trudny dla takich dziewczynek jak ona? Czyżby musiała się uczyć, a ona woli imprezować? Ona ma taki klimat dziewczyn, które w ramach zbiórki pieniędzy robią myjnie samochodową. To nie pasuje do Harvardu. Z resztą też mi zaszczyt. Bezrobotnych po Harvardzie nie brakuje. Dziewczyna upadnie na cztery litery szybciej niż jej się wydaje.

Pogarda i niesmak nie była czymś, co starała się ukryć. Uważała, że Margaret uważa się za lepszą od nas. Była jedyną osobą w historii miasta, która dostała się na Harvard. Jedyną, która studiowała na lidze bluszczowej. Nieliczną, która stąd wyjechała. Bella tym gardziła.

Może sam poczułem się, jakbym dostał w twarz. Praktyczność Belli mnie czasem dobijała. Nie wiedziałem, jakbym miał jej powiedzieć o tej jednej rzeczy, którą zrobiłem bez konsultacji z nią, ojcem, kimkolwiek. Te jedną rzecz, którą zrobiłem tylko dla siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro