Skarb
Jak codzień wieczorem Steve siedział wygodnie w fotelu z kubkiem kawy w jednej dłoni oraz gazetą w drugiej. Zaczytany raz po raz upijał mały łyk świeżej, czarnej kawy, której zapach tak kochał. Mógłby godzinami recytować wiersze, wymyślać poematy, ale nigdy nie udałoby mu się oddać tej wielkiej miłości jaką darzył właśnie ten napój niebios. W pewnym momencie usłyszał tak dobrze znany mu dźwięk jakim jest dźwięk szurania podeszw puchatych kapci o drewniane panele. Steven ziewnął jedynie następnie upijając kolejny łyk ciemnej cieczy. Usłyszawszy celowo stłumiony dźwięk przesuwanego krzesła postanowił się jednak odezwać:
- Nawet o tym nie myśl, Rose.
Dźwięk podejrzanie ustał, a cisza rozbrzmiewała chwilę w mieszkaniu.
- Rose, już wiem przecież, że tam jesteś - jakiś czas po wypowiedzeniu tego zdania Rogers ponownie usłyszał szuranie kapci, a następnie, niedługo później w drzwiach salonu pojawiła się mała, drobna postać.
- No proszę cię, Steve no. Przecież to tylko Nutella - powiedział dziecięcy, pełen frustracji i rozżalenia głosik.
Steven łaskawie raczył unieść wzrok z nad gazety i spojrzeć na blondwłosą dziewczynkę.
- Nie ma mowy. Mówiłem Ci już, że nie ma jedzenia, a już zwłaszcza słodyczy po umyciu zębów. Poza tym - zerknął półokiem na zegarek wiszący na ścianie obok - jest po 22 i już dawno powinnaś leżeć w łóżku.
W odpowiedzi dostał jedynie głębokie westchnienie połączone z cichym jękiem pełnym zawodu.
- No, ale ja tak grzecznie prosze. Zgódź się. Ten jeden ostatni raz - dziewczynka spojrzała na Steva błagalnym, niemal szczenięcym wzrokiem wydymając przy tym dolną wargę.
Doskonale wiedziała jaką Kapitan ma słabość do właśnie tej miny. Steven nadal jednak wbijał w małą Rose swoje stanowcze, twarde spojrzenie.
- Jak mówiłem, nie ma mowy. Dobranoc, a teraz grzecznie słuchasz się i lecisz do łóżeczka - upił jeszcze jeden pełny łyk, zaraz po tym odkładając ostrożnie ulubiony kubek na ławę.
W oczach Rose rozbłysła nagle iskierka, którą Kapitan dokładnie znał, wiedział zatem, iż nie oznacza ona nic dobrego. A już na pewno nie dla niego.
- Steeeevee? - spytała uroczo Rose przeciągając wyraźnie samogłoski. Rogers westchnął w odpowiedzi szykując się już na kolejną rewelacje siedmiolatki do kolekcji.
-Słucham - odpowiedział z lekką obawą.
- A ty też nie myłeś już zębów przypadkiem? - dziewczynka uśmiechnęła się pod nosem kiwając się to w przód, to w tył na palcach u stóp.
- Tak, myłem. Co w związku z tym? - Rogers już widocznie okazywał swoje zniecierpliwienie i stukał nerwowo palcami o podłokietnik fotela.
- A to, że pijesz kawę. Po umyciu zębów nie powinno się już pić takich napojów jakim jest na przykład kawa - powiedziała dziewczęcym i dużo bardziej niewinnym głosem niż zazwyczaj.
W tym momencie Steve przejechał językiem po zębach z zamyślonym a jednocześnie poddenerwowanym wyrazem twarzy.
Szlag. Kompletnie o tym zapomniał. Jakiż daje on przykład dziecku sam nie przestrzegając swoich własnych, z góry narzucanych przez siebie reguł?
Jaki z niego wzór i autorytet?
Trwali tak chwilę w narastającej ciszy podczas, której Rogers zajął głowę intensywnym myśleniem oraz ganieniem samego siebie w myślach za swą nieuwagę i brak pomyślunku.
Rose z kolei modliła się w tym czasie o przyznanie prawa do tej cholernej Nutelli oraz łaskę swojego opiekuna.
Steve spojrzał jeszcze raz na blondwłosą z powagą. Jedyne co dało się w obecnej chwili usłyszeć to regularne tykanie zegara. Niemożliwym byłoby dosłyszeć jakiekolwiek, choćby przyciszone głosy sąsiadów stłumione niejako przez ściany lub sufit. Nad nimi mieszkało starsze małżeństwo, a mieszkanie obok było od dawna już niezamieszkałe. Kapitan odezwał się po równo minucie.
- No dobrze - westchnął Steve uśmiechając się mimo wszystko na widok rozpromienionej Rose i ogromnego uśmiechu na jej twarzy, zaraz po usłyszeniu przez nią tych dwóch słów - ale ja jem razem z tobą!
Wypowiedziawszy ostatnie zdanie żołnierz zerwał się z fotela odrzucając niedbale gazetę na ławę, a następnie rzucił się do biegu. Jasnowłosa natychmiast pospieszyła za nim, prosto do kuchni, racząc twarz jeszcze radośniejszym uśmiechem.
- No weź! Wszystko mi wyżresz! - zapiszczała z wyrzutem.
***********************************
Około godzinę później na kanapie w salonie Pan Żywa Legenda razem ze swoją siedmioletnią towarzyszką spali beztrosko rozpostarci na kanapie i zmęczeni po kilkudziesięcio minutowym maratonie różnorakich bajek pokroju "Smerfy".
Steven z uchylonymi lekko ustami, genieciony w materac obejmował Rose szczelnie ramionami, niczym swój najcenniejszy skarb, ona zaś leżała na nim wtulona mocno w jego klatkę piersiową.
Któż by przejmował się tymi wszystkimi ciastkami porozrzucanymi po pokoju i czekoladowym kremem, którym ubrudzony był praktycznie cały stół?
——————————————————
Ps: To wcale nie musi być one-shot ( ͡° ͜ʖ ͡°) co niee
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro