Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wypadek

Wczesnym rankiem obudził się Altair. Przetarł oczy i dopiero wtedy dotarło do niego, że coś lub ktoś leży mu na piersi. Spojrzał tam i okazało się, iż jest to Kadarowa głowa. Chłopak spał beztrosko na nim. Wyglądał tak słodko i uroczo. Altair wyślizgnął się spod niego. Ten mruknął sennie. Złotooki pocałował go w policzek. śpiący uspokoił się i spał dalej. Szybko ubrał się a potem okrył chłopaka kocem.

Nasłuchiwał chwilę czy nikt się w pobliżu nie kręci.

Cicho wyślizgnął się i pośpieszył do domu. Pomyślał sobie, że jeśli ojciec jeszcze śpi to zrobi mu śniadanie i tym go trochę udobrucha.

Był już ciepły ranek kiedy powolutku i ostrożnie wchodził do domu. W korytarzu zamarł na chwilę nasłuchując odgłosów. Dobiegły go jakieś szmery, mruknięcia i zaspany głos a może głosy? Nie. To niemożliwe. Jego ojciec nigdy nie brał żadnej kobiety do domu. Starając się nie robić hałasu wszedł do kuchni. Zamknął za sobą drzwi. Żeby dosięgnąć do szafek postawił sobie taborecik. Stanął na nim.

Z szafki wyjął dwa małe talerzyki. Na blacie pokroił pieczywo. Wyjął masło z koziego mleka. Zszedł z taboretu i wziąwszy dwa ogórki poszedł do umywalki opłukać je z ziemi. Potem niezgrabnie je poobierał kalecząc sobie palce. Wrócił na taborecik i posmarował kromki. Wziął się właśnie za krojenie ogórków na plasterki, kiedy najpierw usłyszał pośpieszne kroki, które szybko opuściły dom a potem ciężkie stąpanie. Drzwi do kuchni gwałtownie się otworzyły. Usłyszał za plecami.

- co ty tu robisz, do cholery?

Tak się przestraszył ojca, że upuścił trzymany w ręku nóż, który spadając wbił mu się w stopę. Jęknął boleśnie, ale nawet nie drgnął. Odwrócił głowę w stronę ojca i starając się ukryć ból odpowiedział niewinnie.

- chciałem ci ojcze, zrobić śniadanie. nie robiłem nic złego. Byłem z Kadarem al- Sayf. I trochę się nam przysnęło.

Spuścił głowę, aby nadać sobie wyglądu skruszonego. Omar będąc w samych spodniach i na boso podszedł bliżej. Zobaczył na blacie kanapki i dwa koślawe ogórki. Jeden widocznie już był krojony w grubawe, nierówne plasterki. Chłopak ani drgnął. Mężczyzna zastanowił się. Zwykle zaraz ucieka. Dlaczego teraz stoi tu twardo? Obejrzał syna od czubka głowy aż po stopy. Teraz dopiero zobaczył. Nóż, którym chłopak kroił ogórki tkwił teraz w jego stopie.

- głupi dzieciak.- pomyślał.

Ukucnął i przyjrzał się uważnie. Wyglądało na to, że ostrze wbiło się między kości i przeszło na wylot. Nawet but nie ochronił stopy przed ostrzem. Jest tylko jeden kowal, który potrafi tak naostrzyć kawałek metalu. Podniósł głowę i powiedział zaskakująco łagodnie.

- teraz trochę zaboli. Wytrzymasz?

Odpowiedziało mu kiwnięcie głową. Patrzyły na niego przestraszone, lekko już przymglone bólem złote oczy. Westchnął. Chwycił nóż i szybkim, gwałtownym ruchem wyrwał go z rany. Chłopak jęknął boleśnie, ale stał dalej, chociaż pobladł mocno. Omar rzucił nóż w kąt i wziął chłopaka na ręce. Posadził na krześle. Zranioną nogę położył wyżej na stole i zdjął buta. Obejrzał ranę. Ostrze faktycznie przeszło na wylot. Chociaż rana na spodzie stopy wydawała się być niewielka. Podeszwa buta nie została przebita. Pewnie dlatego, że ostrze było tak krótkie. Omar próbując zachować kamienny wyraz twarzy rzucił się do szafek szukając opatrunków. Wreszcie znalazł jakiś mniejszy bandaż i sprawnie zaczął owijać nim zakrwawioną stopę syna, który zdawał się nie wiedzieć, co się z nim właściwie dzieje. Nie zemdlał, ale widać było, że już nie wiele mu brakuje. Lekko drżącymi rękoma nalał zimnej wody do kubka i przystawił synowi do ust. Poił go. Nie chciał mu dawać go do ręki, bo ten pewnie wypuścił by kubek z rąk i pobiłby. Jeszcze tylko glinianych skorup mu tu brakowało. Woda widocznie pomogła, gdyż chłopak zamrugał energiczniej oczami i rozejrzał się niezbyt przytomnym wzrokiem. Spojrzał na swoją zabandażowaną stopę, potem na krzątającego się ojca.

- wybacz ojcze. Znów sprawiam ci tylko problemy.

- cicho. Zaraz zabiorę cię do medyków. Zajmą się twoją stopą.- powiedział dziwnie łagodnie i Altairowi zadawało się, że śni. Pokiwał tylko głową. O, jak bardzo nie chciał się budzić z takiego snu.

Omar natomiast pobiegł do sypialni i na prędce wrzucił na siebie swoją białą tunikę i przepasał się szarfą. Wciągnął swoje wysokie skórzane buty. Rozejrzał się. Reszta może poczekać. Wybiegł i wrócił do kuchni. Odwrócił krzesło i kucnął plecami do chłopaka.

- złap mnie za szyję. No, już.

Chłopak gapił się chwilę z niedowierzaniem. Powoli jakby nie wierząc własnym oczom i uszom zgramolił się z krzesła i niemal położył na Omarowych plecach. Rękami objął go za szyję. Mężczyzna chwycił go za nogi i podniósł się. Poprawił sobie dzieciaka na plecach i szybkim krokiem opuścił dom.

Szybkim, ale płynnym krokiem szedł w stronę twierdzy. Chłopak na jego plecach robił się coraz bledszy a oczy same mu się zamykały. Po długiej walce z sennością i osłabieniem położył głowę na ojcowskim karku i zamknął oczy. Ramionami wciąż oplatał jego szyję, więc Omar nie zaczął panikować, że chłopak mu się wykrwawia na plecach. Starał się iść jak najszybciej, ale tak, by nie rzucać chłopakiem za bardzo. Opatrunek na stopie szybko nasiąkał krwią.

Ludzie bez słowa schodzili mu z drogi. Kiwali tylko głową z uznaniem. Takie opanowanie i poświęcenie. Niesie chłopaka na plecach do twierdzy, gdzie może mu pomogą. Może. Najpierw musi się tam dostać. Strażnik bramy niechętnie wpuszcza do środka zwykłych ludzi. W tym stroju Omar w niczym nie przypominał asasyna. Nie miał kaptura, reszty szaty ani nawet uzbrojenia.

To w tej chwili było nieistotne. Czuł jak chłopak coraz bardziej grzeje mu w plecy. Domyślał się, że to rosnąca gorączka. Jeszcze nie miał dreszczy, ale to pewnie tylko kwestia czasu.

Omar jak zawsze miał zacięty wyraz twarzy, jednak oczy zdradzały niepokój. Minął strażnika przy bramie zanim ten zdążył zareagować. Na dziedzińcu stał Faheem rozmawiając z innym asasynem. Zobaczył Omara w samej tunice niosącego syna z obandażowaną nogą. Przeprosił swojego rozmówcę i podbiegł do niego.

- pokój i bezpieczeństwo bracie.

Omar odwrócił głowę i już miał coś warknąć, kiedy zobaczył, że to Faheem.

- i z tobą.- odparł.

- widzę, że młody wrócił do domu. Co się stało?

- głupek postanowił kanapki robić i upuścił nóż sobie na stopę. Owinąłem ją bandażem, ale chyba za słabo. Coś za mocno krwawi. Idę do medyków.

- mogę iść z tobą?

- po co?

- tak tylko...

- jak chcesz.-Omar mimo, że się starał to niemal warknął na przyjaciela i kochanka.

Nie uśmiechał mu się pochód gapiów. Faheem szedł krok za nim. Widział i wyczuwał, że jest zły i źle się czuje w zaistniałej sytuacji. Milczał więc. Szli tak w milczeniu mijając asasynów, uczonych, nowicjuszy i strażników. Wszyscy oglądali się za Omarem. Faheem dawał im znaki, żeby nie zaczepiać mężczyzny.

Tak doszli wreszcie do lazaretu. Weszli. Omar wzrokiem szukał medyka, któremu ufał na tyle, by powierzyć mu życie swoje i syna. Szedł przez lazaret szukając go. Zauważył go wreszcie przy jednym z dużych okien. Podszedł.

- pomożesz mi?- zapytał.

Medyk odwrócił się na dźwięk głosu, którego kompletnie się nie spodziewał. Zobaczył go. Omar we własnej osobie. Co też musiało się wydarzyć, że sam tu przyszedł. Nie został przywleczony półżywy przez nikogo. Uśmiechnął się ciepło.

- oczywiście Omarze. Powiedz mi co się stało.

- mój syn. Ma przebitą stopę. Mocno krwawi. I chyba... chyba ma gorączkę.

Medyk jakby dopiero teraz zauważył, że Omar taszczy kogoś na plecach.

- chodź. Położymy go na łóżku i zaraz to obejrzę.

Omar skinął mu głową i posłusznie ruszył za medykiem. Poszli na koniec pomieszczenia. Stało tam jedno wolne łóżko. Medyk stanął i wskazał je Omarowi i poszedł po medykamenty. Ten ostrożnie położył chłopaka na łóżku i czekał. Medyk szybko pojawił się spowrotem. Odwinął opatrunek. Przemył dokładnie ranę. Obejrzał ją dokładnie. Wyciągnął igłę i nici do szycia. Zdezynfekował i szybkimi, wprawnymi ruchami zszył ranę. Z obu stron zasmarował maścią i dokładnie obandażował. Chłopak zrobił się niespokojny a po twarzy spływały strużki potu. Medyk zebrał pokrwawione bandaże, waciki i wodę. Po chwili wrócił z miską wody i okładem. Zwilżył go i obmył twarz chłopca. Potem mokry okład położył mu na czole. Dopiero wtedy odwrócił się do widocznie zmartwionego Omara.

- nie martw się. Nic mu nie będzie. Wyjdzie z tego. Zatrzymam go tu na kilka dni. Co najmniej tydzień nie będzie mógł chodzić. Musisz na niego bardziej uważać. Nie wiem, co się stało, ale...

- to nie była moja wina. Tyle razy mu mówiłem, że nie bawił się nożami, bo są naprawdę ostre.

- nóż?

- tak. Chciał kanapki na śniadanie zrobić. I sobie...- przemilczał kilka niecenzuralnych przekleństw i dokończył.- upuścił nóż na stopę. Wyciągnąłem ostrze i obandażowałem jak umiałem.

- dobrze, że chociaż tyle. Teraz potrzebuje chwili spokoju.

- rozumiem.

Omar skrzywił się. Skinął na Faheema i wyszli. Musiał teraz poinformować instruktora, że młodego nie będzie przez kilka dni na treningach, bo leży w lazarecie. Całe szczęście, że nie było to nic naprawdę poważnego. Westchnął ciężko. Spojrzał na idącego obok.

- chcesz posiedzieć, gdzieś poza spojrzeniami?- zapytał nagle Faheem jakby odgadując jego myśli.

- tak. Najpierw muszę poinformować instruktora o nieobecności smarkacza.

Faheem skinął głową, że rozumie. Już nawet wiedział gdzie mogą się udać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro