Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tajemnica


Tymczasem Faheem niósł swojego syna na rękach do domu. Młody wtulił się w szaty ojca śpiąc słodko z niewinną minką i rumianymi policzkami. Długie, gęste rzęsy nadawały mu niezwykłego uroku. W miasteczku wszystkie kobiety zwracały na nich uwagę rozpływając się w zachwytach i rozczulając. Faheem wszystkie je ignorował i pośpiesznie szedł do domu. Przed domem stała akurat jego żona.  Skończyła wieszać pranie i zobaczywszy go idącego zaczekała. Zobaczyła, że małżonek niesie syna na rękach i trochę się przestraszyła, że coś mu się stało. 

- Faheem. Co się stało?- zapytała kiedy podszedł.

- Kadar bardzo przejął się tym, co się przytrafiło jego przyjacielowi i czuwał przy nim od samego rana. Zmęczył się i przysnął. Zabrałem, go więc żeby się przespał w domu.

- A co z tym chłopcem?

- Medyk powiedział, że nic mu nie będzie. Dwa, może trzy dni będzie gorączkował, ale potem już będzie tylko lepiej. To nic poważnego.

Kobieta spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem. Coś dziwnego czaiło się w ciemnych oczach mężczyzny. Nie potrafiła określić co to jest. Pojawiało się zbyt rzadko, by mogła to zdefiniować. Miał to, gdy go poznała, gdy się spotykali... potem pojawiało się coraz rzadziej. Przez jakiś czas po śmierci żony jego przyjaciela czaiło się tam i zniknęło tylko po to, by pojawić się właśnie teraz. Nigdy go o to nie pytała. Wolała nie zadawać takich pytań. Wiedziała, że nie odpowie lub wymyśli coś zręcznego na poczekaniu. Westchnęła tylko. Wiedziała, że nie zdradza jej z żadną inną kobietą i to jej wystarczało.

Otworzyła mu drzwi, żeby mógł spokojnie wejść niosąc syna. Ich syna. Uśmiechnęła się do siebie. Kadar był jeszcze nie skażony brudami tego świata. Był taki niewinny i dobry. Co prawda był też trochę nadpobudliwy, ale uważała, że z wiekiem mu to przejdzie. Dzieci po prostu takie są. Co prawda Malik nie był taki ruchliwy, ale za to Kadar nadrabiał za nich obu. Faheem wszedł do środka. Podłoga zaskrzypiała pod jego krokami. Chłopak poruszył się niespokojnie.

- Alti... proszę....- mruknął sennie.

Ojciec uśmiechnął się łagodnie. Szedł powoli , by nie powodować więcej hałasu. Wszedł do pokoju synów i ostrożnie położył go na łóżku. Sięgnął po koc, by go okryć, kiedy Kadar otworzył oczy i przecierał je rękawem. Zobaczył nad sobą ojca i otworzył oczy szerzej. Niemal natychmiast oprzytomniał. Usiadł na łóżku. Rozejrzał się zdezorientowany.

- Jednak się obudziłeś?- zapytał łagodnie ojciec.

- Co się stało? Gdzie... gdzie...- zająknął się.

- Zasnąłeś, więc zabrałem cię do domu.

Kadar spuścił głowę. Trwał chwilę w milczeniu. Spojrzał wreszcie na ojca.

- A co z Altairem? Mogę wrócić? Na pewno mnie potrzebuje.

- Nie martw się. Jest z nim ojciec.

Oczy Kadara zrobiły się wielkie jak spodki od filiżanek. Było w nich zdumienie i przestrach. Faheem spojrzał na niego. Uśmiechnął się łagodnie.

- Skoro już nie śpisz musimy porozmawiać.

- O czym ojcze?- zapytał niewinnie.

- Zapytam wprost. Co cię łączy z Altairem?

- Malik wszystko ci powiedział, ojcze?

- Powiedział, że półnagi leżałeś na Altairze i całowałeś go w nieprzyzwoite miejsca, a on wyglądał jakby cię odpychał jednocześnie wydając dźwięki, które świadczyły o czymś przeciwnym.

- Nie dotarłem do tych nieprzyzwoitych. Malik mi przeszkodził.

- A chciałeś tam dojść?

Kadar zaczerwienił się. Przypomniał sobie tą rozkoszną chwilę i rozczarowanie po wyjściu brata. Jak masturbował się patrząc na śpiącego. Spuścił głowę i cicho tonem skruszonego winowajcy odparł.

- Tak, ojcze.

- Robiliście to już wcześniej?

- Nie ojcze. Ostatnio zaczęliśmy się spotykać, ale tylko się całowaliśmy. Chciałem, chciałem...

- Dlaczego on? Nie mogłeś sobie znaleźć dziewczyny?

Kadar już miał oczy pełne łez. Patrzył na swoje dłonie. Milczał dłuższą chwilę.

- Malik mi zabronił. Powiedział, że nie mogę spotykać z dziewczynami. W ogóle wszystkiego mi zabrania. Tylko księgi i księgi. Dobrze, że chociaż trenować walkę mogę. – wypalił wreszcie.

Ojciec patrzył na Kadara łagodnym wzrokiem. Patrzył jak po zaczerwienionych policzkach powoli spływają łzy. Jak zaciska dłonie w pięści. Jak drży. Przytulił go i zaczął czochrać jego czarne włosy.

Siedzieli tak chwilę w zupełnym milczeniu. Faheem otarł łzy syna i powiedział łagodnie.

- Dlatego zakochałeś się w innym nowicjuszu?

- Tak. Chyba, tak. To źle?

- Miłość jest bardzo ważna, Kadarze. Jednak kochając innego mężczyznę nie możesz się tym chwalić i z tym obnosić. Dla większości ludzi jest to ohydne i odpychające.

- Czy to znaczy, że dalej mogę się z nim spotykać?

- Najpierw powiedz mi, dlaczego Altair, a nie ktoś inny?

- Nie jestem pewien. Wszystko w nim jest takie podniecające. Jest do tego taki silny. Tak dobrze włada ostrzem. Jest taki mądry i w ogóle. I wcześniej niż Malik dostał się na kandydata na asasyna.

- Hmm... chyba już rozumiem. Nie możecie tego robić...

Kadar podniósł głowę i spojrzał na ojca mokrymi od łez oczami. Była w nich rozpacz.

- Nie w miejscach, gdzie ktoś od zewnątrz mógłby wejść, kiedy będzie to robić.- dokończył z ciężkich westchnieniem.

Oczy Kadara zrobiły się niemożliwie wielkie ze zdumienia. Otworzył usta i trwał tak długą chwilę. Nie rozumiał. Nie mógł zrozumieć, co ojciec chce mu powiedzieć. Pozwala mu spotykać się z innym chłopakiem? Nie zabroni mu? Nie powiedzie, że to złe, wbrew zasadom i czemuś tam i...i...

- O co, chodzi? Przecież go kochasz, prawda?

Odpowiedziało mu powolne kiwnięcie głową. Kadar wciąż jeszcze nie wierzył, w to co słyszał.

- Nie powinieneś zatem być szczęśliwy?

Znów kiwnięcie głową. Co prawda bardziej energiczne, ale wciąż jakby nie docierało to do niego.

- Dobra rada. Może ostatnia. Nie śpiesz się. Obaj nie powinniście się śpieszyć. Bo to, co przyjemne stanie się bolesne i pozostanie wam tylko niesmak. Zrazicie się. I wtedy będzie cierpieć obaj.

Kadar zamknął usta. Widać było, że zaczyna intensywnie myśleć i układać sobie to wszystko w swej małej, naiwnej główce. Objął mocno ojca i lekko drżącym głosem zapytał.

- Czy to znaczy, że mogę się z nim spotykać i robić te wszystkie rzeczy.... ?

- Tak.- Faheem uśmiechnął się łagodnie do syna.

- I też coś więcej niż całowanie?

- Tak.

- Dziękuję, ojcze. Postaram się, żeby nikt więcej nas nie przyłapał.

Faheem w odpowiedzi zmierzwił jego bujną czuprynę. Wstał. Spojrzał na siedzącego Kadara. Znów miał mokre oczy, ale tym razem był wreszcie szczęśliwy. Pomyślał sobie, że kiedyś też tak wyglądał, kiedy zakochał się w Omarze. Westchnął rozpamiętując jaki był szczęśliwy w jego silnych objęciach. Oby i jego syn był tak szczęśliwy.

- I nie powtarzaj naszej rozmowy nikomu. Nawet Malikowi.

- Dobrze, ojcze. To będzie nasza tajemnica.- uśmiechnął się przez łzy.

Faheem przytaknął i odwzajemnił uśmiech. Wyszedł z pokoju zostawiając młodego samego z myślami, żeby mógł to sobie spokojnie ułożyć. Potem wytłumaczy nauczycielom jego nieobecność na zajęciach. Poszedł do kuchni, gdzie jego żona już zaczęła szykować obiad.

Po chwili posłyszał kroki. Bardzo szybkie kroki. Nagle do kuchni wpadł Kadar. Jego niebieskie oczy już wyschły. Na jego twarzy prócz rumieńców i zaczerwienionych od płaczu oczu malowało się zdecydowanie. Spojrzał po rodzicach obejmujących się czule.

- Mogę iść odwiedzić Altaira w lazarecie? Mogę? – wypalił.

- Możesz, tylko wróć na noc, bo będziemy się martwić . – powiedział Faheem a matka przytaknęła zezwalając.

- Dziękuje!- wykrzyknął i odwróciwszy się na pięcie wybiegł z domu.

Faheem rozbawiony patrzył za synem.

-Ach ten Kadar... jest taki żywiołowy....- pomyślał uśmiechając się do swoich myśli.

Spojrzał następnie płonącym wzrokiem na żonę i zapytał głosem pełnym namiętności.

- Mamy wolny dom, może byśmy poszli do sypialni, kochanie?

- Obiad gotuję.

- Obiad może poczekać.

Kobieta westchnęła tylko i zdjęła garnki z ognia i wygasiła palenisko. Odwróciła się do męża i powiedziała siląc się na surowy ton głosu.

- Tylko spróbuj mi tylko powiedzieć, żeś głodny.

- Teraz jestem głodny tylko ciebie, moja kochana.- powiedział uśmiechając się szelmowsko.

Kobieta zarumieniła się lekko i pacnęła go trzymaną w ręku ścierką kuchenną. On zaśmiał się i wziął ją na ręce. Lekkim krokiem ruszył w stronę sypialni. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro