Rozdział 11
Okazało się, że nie posiadam mocnej głowy do alkoholu. Kilka kubków później byłam już pijana, a co gorsze doprowadziłam się do tego stanu przez przypadek, bo wcale nie chciałam się dziś tak bardzo upijać. Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że w domu jest dla mnie zbyt duszno i jeżeli zaraz nie wyjdę, to się uduszę. Stwierdziłam, że świeże powietrze powinno mnie otrzeźwić i dobrze mi zrobić.
- Musze wyjść – powiedziałam do Alisy, próbując przy tym zachować jasność myślenia, bo świat lekko wirował.
- Iść z tobą? - zapytała patrząc na mnie uważnie, jakby doskonale wiedziała, jak bardzo jestem upita.
- Nie, nie trzeba – pokręciłam zbyt energicznie głową, by można to uznać za normalne – Potrzebuję tylko świeżego powietrza, zaraz wracam.
Odstawiałam swój kubek, bo alkoholu na dziś już mi starczyło i przeciskając się trochę niezdarnie miedzy stojącymi gośćmi w korytarzu, ruszyłam do tylnych drzwi prowadzących do ogrodu. Kiedy je otwarłam uderzyło mnie chłodne powietrze, którym z chęcią się zaciągnęłam. Jak tylko zamknęłam za sobą drzwi, dźwięki muzyki stały się przytłumione.
Było już późno, więc na dworze było ciemno, ale noc była ciepła. Ogród był naprawę duży, ale tego można by się spodziewać po tak bogatym domu. Na tarasie obmacywało się i wpychało sobie do gardłem języki kilka par, więc by nie musieć na nich patrzeć, ruszyłam głębiej w ogród. Z każdym moim krokiem i oddalaniem się od domu, muzyka cichła, aż w końcu nie słyszałam jej całkowicie, za to w trawie cykały świerszcze.
Po jakimś czasie mojej wędrówki przez ogród trawa pod moimi stopami się przerzedziła, a jej miejsce zastąpił piasek. Patrzałam na niego zdezorientowana, bo mój mózg dalej nie pracował na pełnych obrotach po alkoholu i dopiero po chwili dotarł do mnie szum fal uderzających o brzeg. O matko, Alex miał dom tuż obok plaży!
Przyspieszyłam i po chwili wyszłam na brzegu morza na prywatnej plaży. W głowie mi się nie mieściło ile kasy musi mieć jego rodzina, by postawić sobie dom tuż przy morzu z własna plażą. Patrzałam na to wszystko oszołomiona i z podziwem.
Piasek był nieskazitelnie czysty, jakby rzadko ktoś tu bywał. Jak okiem sięgnąć, nie było tu żywej duszy, ocean rozciągał się, aż po horyzont, a fale rytmicznie i leniwie obmywały brzeg. Wszystko oświetlał tylko blask księżyca i odległe światła z domu, a tej nocy niebo było pełne gwiazd. Panowała tylko cisza i spokój. Tu było pięknie. Stałam i patrzałam oczarowana tym wszystkim.
Nagle z znienacka, pod wpływem impulsu zapragnęłam popływać w morzu. Pragnienie było wielkie i ogromne, nie mogłam się powstrzymać by nie zanurzyć się w tej wielkiej toni i wydawało mi się, że to znakomity pomysł. Bez namysły ściągnęłam buty i skarpety oraz podwinęłam spodnie, aż po same uda.
Podeszłam do brzegu i jak tylko pierwsza fala obmyła mi stopy, poczułam jej lodowate zimno, ale się nie zatrzymałam. Szłam głębiej pozwalając zimnej wodzie obmywać moje nogi. Po jakimś czasie zimno morza stało się wszech ogarniając, mimo ciepłej nocy i nie czułam już stóp, ale nawet to nie zmusiło mnie przed wyjściem z wody. Pragnęłam pływać. Chciałam cała zanurzyć się w morzu, pouczyć fale i drobinki wody na mojej skórze, nie zważają na przerażające zimno.
No cóż, byłam pijana, nie myślałam trzeźwo, w tamtej chwili była to jedna rzecz o jakiej myślałam i jakiej chciałam, a wszystko inne nie miało znaczenia. Kidy już miałam wskoczyć do wody, do mojej świadomości przedarł się jakiś głos.
- Nie wchodź głębiej do wody! Utopisz się i zarzniesz!
Oprzytomniałam na te słowa i zauważyłam, że weszłam już do morze, aż po uda i zęby szczękały mi z zimna. Spojrzałam w stronę odległego już brzegu, na niewielką postać jakiegoś chłopaka stojącego na piasku i wołającego do mnie. Co ja właściwie robiłam?! Przecież pływanie tu i teraz nie mogło się dobrze skończyć! Utopiła bym się lub nabawiła zapalenia płuc od tego zimna.
Przytomniejąc, odwróciłam się w stronę brzegu i stojącego tam chłopaka, po czym ruszyłam w tamtym kierunku, a szok tym co o mało nie zrobiłam, przystopował zdradliwe działanie alkoholu. Kiedy wyszłam z wody, cała drżałam z zimna i przeklinałam się w myślach za atak głupi pomysł. Spojrzałam na chłopaka, który w ostatniej chwili powstrzymał mnie przed dużym głupstwem.
- Ja... nie wiem co we mnie wstąpiło – próbowałam jakoś wytłumaczyć swoje nie logiczne zachowanie.
Chłopak tylko roześmiał się cicho na moje słowa, ale szybko spoważniał. Było zbyt ciemno bym mogła zobaczyć rysy jego twarzy.
- Nie martw się, nie jesteś jedyną która tego próbowała. Okazuje się, że ludzie po pijaku mają skłonności do głupich i ryzykownych czynów.
Lekko się rozluźniłam, słysząc przyjazny głos chłopaka.
- Dziękuję, że mnie powstrzymałeś – powiedziałam i zdrętwiałymi palcami ubrałam buty i odwinęłam spodnie, ale nadal trzęsłam się jak galaretka.
- Nie ma za co. Masz, tobie się bardziej przyda – powiedział narzucając mi na ramiona swoją skórzaną kurtkę.
Od razu poczułam ciepło i wdzięczność dla tego człowieka. Nie podejrzewałam, że w tak ciepłą noc, da się aż tak zmarznąć.
- Jak rozumiem, nie chcesz jeszcze wracać na imprezę w takim stanie? - omiótł mnie znacząco spojrzeniem. Musiałam się naprawdę mizernie prezentować
- Wolałabym nie... Chyba tu jeszcze chwilę zostanę, by dojść do siebie.
Chłopak pokiwał głową.
- Chyba nie wypada zostawić damy samej – powiedział. Nie potrafiłam rozeznać czy był w wesołym nastroju czy ponurym.
Uśmiechnęłam się pod nosem, bo wizja czyjegoś towarzystwa w ciemną noc wydawała się dość przyjemna. Odchyliłam głowę i spojrzałam na nocne niebo. Na nieboskłonie wisiało mnóstwo gwiazd, które świeciły mocno i pewnie. W moim starym mieście nie było ich tak dobrze widać, wysokie budynki je zasłaniały, a wiele miejskich świateł przyćmiewały ich blask. Lecz tutaj, z dala od światła, zdawały się błyszczeć peny światłem.
- Piękne, nieprawdaż? - odezwał się po chwili milczenia mój towarzysz, też wpatrując się w niebo.
- Są niesamowite – wyszeptałam oczarowana.
- Zawsze uważałem, że gwiazdy są jak ludzie – powiedział nie odrywając oczy od nieba, a ja słuchałam go uważnie. – Jedni świecą jaśniej, inni słabiej. Jest nas całe tysiące i razem tworzymy coś wielkiego, układamy się w pewne schematy, jak gwiazdozbiory. Ale jednocześnie każdy z nas jest wyjątkowy, każdy nawet jeśli nikły, posiada swój własny blask i to jest piękne. A jak jakaś gwiazda spada to tak jakby czyjeś życie dobiegło końca, ale inna gwiazda czy człowiek z czasem zastąpi jego dawne miejsce. Gwiazdy zawsze będą trwać, są oddaniem tego co piękne w tym świecie.
Po wypowiedzeniu, prze niego tych słów zapadła cisza. Nie odważyłam się jej zakłócić, bo czułam, że to co teraz powiedział było cenne i chciałam pozwolić trwać tej pięknej chwili.
- Piękne słowa – powiedział cicho w pewnym momencie.
Pokiwał głową, ale nie powiedział już nic więcej na ten temat.
- Wracajmy już, twoi przyjaciele na pewno się o ciebie martwią. – powiedział.
W drodze powrotnej z plaży z powrotem na imprezę, nie rozmawialiśmy ze sobą za dużo, ale cisza jaka między nami była, nie była krepująca tylko spokojna, dająca chwile wytchnienia. Zatrzymaliśmy się kawałek przed kręgiem świtała padającego z lamp wiszących przy drzwiach domu.
- Twoja kurtka. Jeszcze raz dziękuję – powiedziałam oddają mu ją, bo nie była mi już potrzeba.
- Pójdę poszukać swoich kumpli. Do zobaczenia – powiedział i ruszył w stronę domu.
Kiedy był tuż pod drzwi, obrócił się w moim kierunku, po raz ostatni na mnie spoglądając i zniknął w środku. Ale ja nie potrafiłam zmusić nóg do współpracy by też wrócić na imprezę do Alisy, bo moje ciało było jak wrośnięte w ziemie i przeżywało szok i niedowierzanie. Na plaży było ciemno, więc nie mogłam się dokładnie przyjrzeć mojemu towarzyszowi, ale byłam pewna, więc widzę go po raz pierwszy, wtedy w nikłym świetle byłam pewna, że jego rysy twarzy są mi obce. Ale teraz kiedy odwrócił się w moją stronę przy drzwiach wejściowych, w świetle lampy, zdałam sobie sprawy, że dokładnie znałam tą osobę.
To był Konstantin.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro