Rozdział 1
Obudziłam się ze snu już chwilę temu, ale przez jakiś czas nadal miałam zamknięte oczy. Dopiero po chwili w końcu otworzyłam oczy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale nie rozpoznałam go. Przetarłam powieki by pozbyć się resztek snu i dopiero wtedy przypominałam sobie wydarzenia ostatnich kilku dni, które spłynęły na mnie jak grom z jasnego nieba.
Znów rozejrzałam się po pokoju, w którym stało kilka wciąż nierozpakowanych pudeł, pełnych rozmaitych rzeczy. Westchnęłam przeciągle. To był mój nowy pokój. Przeprowadziliśmy się tutaj zaledwie kilka dni temu, do nadmorskiej miejscowości. Wzięłam głęboki oddech, by uspokoić rozszalałe nerwy. Mimo, że to tu teraz mieszkałam i spałam od kilku nocy, to miejsce wciąż było dla mnie obce i dziwne. Wszystko tutaj było inne, nowe, a ja nie potrafiła się w tym odnaleźć.
To dla Anny, powtarzałam sobie. To dla jej dobra, tu będzie dla niej lepiej, ona tego potrzebuje. To była moja mantra od kilku tygodni i wierzyłam, że jeśli będę ją wystarczająco długo powtarzać, w końcu wszystko się ułoży. Mimo, że nie chciałam opuszczać naszego starego domu, wiedziałam, że to koniczne. Morskie powietrze, ma podobno pełnić funkcje inhalacji, więc przeprowadzka tutaj była najlepszym wyjściem. To dla Anny, znów wmawiałam sobie. Jeśli jej tu będzie dobrze, to w końcu i ja się tu dopasuje i znajdę swoje miejsce. Ona zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu.
Z ociąganiem wstałam z łóżka, z żalem opuszczając ciepłą kołdrę. Powtórzyłam jęk irytacji widząc nowe meble i wciąż nierozpakowane walizki, wiedząc muszę się w końcu tym zająć. W końcu poczuję się tu jak w domu, choć temu pokojowi nadal coś brakowało, on nie miał duszy, nie czułam się z nim w żadne sposób związana.
Niechętnie podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej kilka ciuchów. Panował tu nieziemski bałagan, więc znalezienie czegoś graniczyło z cudem, ale w końcu znalazłam coś co nadawało się by na siebie włożyć. Kiedy podeszłam do lustra wiszącego nad toaletką przyjrzałam się swojemy wciąż zaspanemu odbiciu. Średniego wzrostu, niebieskie oczy, brązowe włosy do łopatki i ładna twarzyczka, dziewczyna która łatwo gubi się w tłumie, nicyzm szczególnym się nie wyróżniałam.
Kiedy zmierzałam do drzwi, moją uwagę przykuł wazon astrów stojących na biurko. Ulubione kwiatki mojej mamy, to od nich wzięło się moje imię. Astra. Z lekkim uśmiechem na ustach w końcu opuściła swój nowy pokój i zbiegłam ze schodów na parter.
Kiedy zeszłam na dół, taty już dawno nie było. Wyszedł wcześnie do pracy, pracuje w dziale rachunkowości w jakimś biurze i zawsze wychodzi bladym świtem. Na szczęście okazało się, że jego firma w której wcześniej pracował, ma w pobliżu filię, więc po przeprowadzce mógł zachować swoją posadę. Weszłam do kuchni gdzie zastałam moje siostry i mamę. Co śmieszne, wszystkie miałyśmy identyczny kolor włosów. Usidłam przy stole obok Camilli. Była ona najstarszą z moich sióstr, a w tym momencie jadła śniadanie pochłonięta jakimś magazynem modowym leżącym przed nią na stole. Nosiła okulary, a swoje włosy zawsze spinała w warkocz lub dwa. Czasami była dla mnie kimś w ramach autorytetu i często zwracałam się do niej z prośba o pomoc, w różnych sytuacjach.
Kiedy wzięłam miskę, nalałam do niej mleka i rzuciłam płatki, po czym spojrzałam na siedzącą przede mną drugą z sióstr. Anne. Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało i opuściła wzrok na swój posiłek. Była ona najmłodsza z naszej trójki, oczko w głowie całej rodziny. Jej włosy miały identyczny kolor jak mój, lecz jakimś cudem zawsze były napuszone i lekko falowane, jakby zawsze w powietrzu panowała wilgoć. Miała je ścięte do ramion i to ona z nas najbardziej przypomina mamę, bo my z Camilą wdałyśmy się w ojca. Obecnie chodziła do szóstej klasy podstawówki. Znaczy cię chodziłaby, lecz zmuszona była do nauczania domowego. Nasza mama pracuje w mieszkaniu, bo zajmuję się redakcją książek, więc Anna na szczęście nie jest skazana na siedzenie samotnie w domu.
Pochłaniając moje płatki przyglądałam się też naszej rodzicielce, którą cała nasza trójka szczerze podziwiała i szanowała. Była silną i niezależną kobietą, nie wiedziałam skąd ma w sobie tyle siły by każdego dnia stawiać czoło przeciwnością losu, który nie obchodził się z nami delikatnie. Jeśli była by o kilka lat młodsza mogła by uchodzić za naszą siostrę. Ona z kolei nigdy nie chodziła w rozpuszczony włosach, kiedy ja swoich nigdy nie spinałam. Jej włosy zawsze były upięte w nienaganny kok lub wysoki kucyk.
Kiedy zjadłam swoje śniadanie, wstałam od stołu i ruszyłam do zlewu by odstawić swoją miskę.
- Wszystko w porządku? - spytałam troskliwie Anne, kiedy przechodziłam obok jej krzesła i przystanęłam by na nią spojrzeć.
Ona spojrzała na mnie i uśmiechnęła się zza firanki swoich włosów.
- Tak - odpowiedziała cicho i odwróciła ode mnie wzrok.
Martwiłam się o nią. Chciałam dla niej jak najlepiej, zrobiłabym wszystko by tylko poczuła się w końcu dobrze i szczęśliwie. Mama posłała mi pokrzepiający uśmiech nad jej głową, zapewne myśląc o tym samym. Wzdychając w duchu nad bezradnością, odłożyłam miskę do zlewu i ruszyłam w stronę wyjścia z kuchni.
- Podwieźć cię do szkoły? - Camilla oderwała wreszcie wzrok od swojego magazynu i przyglądała mi się pytająco.
No tak, dziś pierwszy dzień w nowej szkole. Żołądek ścisnął mi się boleśnie na tą myśl, a ręce zwilgotniały od potu. Camilla była już w ostatniej klasie liceum i była pełnoletnia oraz miała swój własny samochód, który stał obecnie na placu przed domem, obok tego od rodziców. Miałyśmy chodzić razem do tego samej szkoły, tyle że ja dopiero do drugiej klasy, więc było to dla mnie bardzo praktyczne, że ona miała auto.
Tylko ja nie byłam taka jak Camilla, ona była zawsze tą popularną i lubianą, która otacza się całą grupą znajomych, a ja byłam tą co ma tylko kilka przyjaciółek, a obecnie wszystkie zostały w moim starym mieście. Obiecałyśmy sobie, że będziemy do siebie pisać i dzwonić, ale to nie zmienia faktu, że już ich przy mnie nie ma. Moje życie jest teraz tutaj, a nie tam, więc musiałam odnaleźć się w nowym środowisku i znaleźć sobie nowych znajomych. Dla Camilli nie będzie to trudne, charakterem wdała się w matkę, ja z kolei nie nawiązywałam tak szybko przyjaźni jak ona, potrzebowałam na to więcej czasu. Ale musiałam się postarać, teraz przyszedł czas by zbudować sobie nowe życie tutaj. Dla Anny.
- Nie trzeba - mówię do Camilli. - Przejdę się, chce zwiedzić okolice.
Byliśmy w tym miasteczku dopiero od kilku dni i nie zdążyłam jeszcze dobrze rozejrzeć się po mieście, choć wiedziałam co się gdzie mniej więcej znajduję, więc nie powinnam się zgubić. Camilla skinęła głową i znów wróciła do swojego magazynu.
- Powodzenia w szkole - powiedziała mama uśmiechając się do mnie. - Musisz już wyjść z domu jeśli nie chcesz się spóźnić - zauważyła.
Skinęłam głową i wyszłam do przedpokoju, gdzie ubrałam buty i kurtkę. Mamy już wprawdzie marzec, ale na dworze dalej było chłodnawo, choć coraz więcej słońca ostatnio się przebijało przez ciemne chmury. Kiedy podniosłam z ziemi mój szkolny plecak, coś włochatego otarło się o moja nogę. Spojrzałam w dół i uśmiechnęłam się na widok naszego kundelka Piaska. Przygarnęliśmy go ze schroniska by Anna podczas ciągłego siedzenia w domu, nie czuła się samotna. Pochyliłam się by go pogłaskać po brązowym futrze, a on zamachał na to radośnie ogonem. Był nieduży, raptem sięgał mi do kolan, ale cała rodzina darzyła go wielką miłością. Potem się wyprostowałam, gotowa do wyjścia w nowy nieznany świta. Jakoś to będzie, w końcu wszystko wróci na swoje tory.
Z tą myślą i gotowa na wyzwanie losu, wyszłam przed drzwi frontowe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro