Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 Brutalna pogoda

Adrien po wyjściu z domu swojej mamy podążał wzdłuż chodnika, myślami jednak był w dalekiej przeszłości. Rozmyślał nad słowami swojej rodzicielki, w jego głowie kłębiło się obecnie pełno myśli. Nie miał pojęcia o trudnej przeszłości swojego ojca. Nie zamierzał jednak go tym usprawiedliwiać. Absolutnie. To w żadnym stopniu nie zmieniło jego surowego nastawienia wobec rodzica. Ponieważ blondyn miał naprawdę wrażliwą duszę, jego miękkie serce potrafiło nawet emanować resztkami współczucia wobec osoby Gabriela, jednak rozum zdecydowanym tonem przypominał Adrienowi o zbrodniach okrutnika, których nie może mu przebaczyć. Anielle przecież zatroszczyła się o niego, gdy był sam jak palec, chciała mu pomóc i ofiarować mu jak najwięcej szczęścia. Jak więc mógł traktować ją później jak, za przeproszeniem, śmiecia? Jak mógł niszczyć i poniżać kobietę, która go jako jedyna zauważyła i dała mu piękne wspomnienia? Chyba najpiękniejsze z całego jego życiorysu. Starała się wynagrodzić mu wszystkie lata cierpienia, bo go pokochała, usiłowała załagodzić jego ból po przeszłości i nanieść do jego życia więcej światła. Próbowała razem z nim pokonać jego słabości. Wierzyła, że mu pomoże. Wkładała w to serce. A on tak po prostu zamyka ją dosłownie w klatce na dwa lata i się na nią wydziera, bo mu się tak podoba? Była jedyną osobą, która zdołała tego niebezpiecznego wariata obdarzyć uczuciem, a on nagle zażądał, że chce władzy i zaczął się nad nią znęcać?

Adrien poczuł jak nienawiść do tego człowieka jeszcze bardziej w nim narasta. Naprawdę współczuł mu dorastania w takich okropnych i nieludzkich warunkach, zgadzał się, że to w dużej mierze mogło wpływać na jego postępowanie, lecz nie uznawał by stanowiło to usprawiedliwienie krzywd, które wyrządził kobiecie, która jedna ze wszystkich pragnęła go uszczęśliwić.

Nagle ujrzał trzech mężczyzn po drugiej stronie chodnika, którzy nieśli na ogromnej tacy świeżo upieczone ciasto. Blondyn widział je, gdyż przykrywka, chroniąca je, była przeźroczysta. Zdołał dostrzec kilka czereśni na nim, ułożonych w jakiś kształt. Chyba było to serce.

Naraz wpadł mu do głowy pomysł, jego myśli ułożyły się w plan. Pomyślał, że upiecze dla Marinette ciasto. Uśmiechnął się do siebie na myśl o swojej pięknej i niepowtarzalnej żonie. Zdecydował, że kiedy poinformuje go o powrocie, dzień przed nim przygotuje jej smaczną i słodką niespodziankę. Ponieważ sklep z potrzebnymi produktami miał po drodze, zaraz tam wstąpił.

Adrienowi już raz udało się upiec ciasto. Jak na pierwszy raz mogliśmy uznać jego wypiek za prawie, ale to prawie udany.

Kiedy wszedł do sklepu o nazwie formalnej "O poranku" jego uwagę przykuła półka z gazetami, książeczkami kuchennymi i różnymi czasopismami. Nasunęło mu się na myśl, że być może znajdzie tam przepisy na wyśmienite ciasta.

Przy tym regale zauważył także niską kobietę na oko w wieku jego mamy, która, jak się zdążył zorientować, usiłowała sięgnąć jedną z gazet, umiejscowionych zbyt wysoko. Blondyn podszedł w jej stronę, pogodnie się uśmiechając.

- Pomogę. - orzekł, po czym z łatwością sięgnął niedostępny dla rąk kobiety przedmiot.

Odwróciła się w jego stronę, jednak zanim odebrała gazetę, zatrzymała wzrok na jego twarzy moment dłużej. Zaczęła mu się uważnie przypatrywać, jej karmelowe oczy spotkały się z jego oczami koloru natury. Nie był pewny z jakiego powodu dojrzała kobieta tak intensywnie mu się przygląda, jakby z kimś go kojarzyła. W pewnym momencie zdawało mu się, że nie widzi jej po raz pierwszy. Ale tylko zdawało. Poczuł się dziwnie nieswojo. Im dłużej się wpatrywała, tym bardziej intensywnie to robiła. Karmelowe oczy starszej kobiety wodziły po rysach twarzy Adriena, jak gdyby szukały jakiegoś znaku rozpoznawczego.

Posłał jej pytające i zakłopotane spojrzenie.

- Wydawało mi się, że kogoś mi przypominasz. - mruknęła. - Dziękuję za gazetę. - Odjechała z wózkiem.

Ponieważ nie wyglądała na młodą, jej włosy wydawały się być suche, jednak zachowały wyraźny jasno-brązowy odcień. Sięgały lekko poza ramiona.

Chwilę potem zniknęła Adrienowi sprzed nosa. Młody mężczyzna jeszcze parę sekund stał osłupiały, po czym powrócił do rzeczywistości i zaczął szperać między gazetami, poszukując odpowiedniego przepisu.

Kiedy pozbierał już wszystkie niezbędne produkty stanął przy kasie. Nie było długiej kolejki, zwłaszcza, że było kilka kas, więc poczekał tylko chwilę. Gdy zapakował wszystko do papierowej poręcznej torby, poczuł jak ktoś staje za nim. Niska kobieta lustrowała go wzrokiem, podając kasjerce swoje zakupy.

Adrien spojrzał na nią zdziwiony, po czym obrócił się i wyszedł ze sklepu. Nawet za automatycznie otwierającymi się drzwiami czuł, że brązowowłosa wciąż nie spuszcza z niego wzroku.

Nie wiedział dlaczego. To znaczy miał pojęcie o swojej urodzie, jednak dlaczego kobieta w wieku jego mamy miałaby mu się aż tak przyglądać? Cieszył go aczkolwiek fakt, że nie była młoda, bo co jeżeli walczyłby z kolejną Lilą? Nigdy nie zdradziłby Marinette i nie pozwoliłby się zbliżyć do siebie innej kobiecie.

Ech, przestań pleść głupoty. - Skarcił siebie w myślach. - Zdarzają się różne sytuacje życiowe. Może najzwyczajniej przypominałem jej jakąś bardzo bliską osobę, za którą tęskni? Mogło tak być. Niewykluczone. - myślał podczas drogi powrotnej.

* * *

Anielle ukazywały się jakieś nie do końca wyraźne obrazy i nie do końca wyjaśnione sytuacje, sama już nie pamiętała jakie, kiedy naraz doszedł ją stłumiony odgłos budzika. Automatycznie wyciągnęła rękę w prawo, by wyciszyć grające urządzenie. Poranki stawały się coraz cięższe dla kobiety. Zatracała się coraz bardziej, brakowało jej sił. Czuła się tak jakby ktoś całkowicie wyssał z niej wszelkie resztki pozytywnej energii, co gorsza pozbawił ją zdolności odczuwania przyjemności z życia codziennego. Stale nie opuszczało ją zmęczenie i na nic nie miała ochoty. Przyszłość postrzegała w szaro-czarnych odcieniach. Nie widziała w niej nic, co mogłoby trącić w nią pozytywną energią.

Anielle wstydziła się swoich słabości, obaw, nieustępującego przygnębienia. Nie potrafiła jednak odnaleźć w sobie siły, która walczyłaby z nimi i podciągała ją do góry, napełniając jej serce nową energią i nadzieją.

Niemniej jednak, mimo swojego nieprzeciętnie markotnego samopoczucia, ogromnie doceniała ciepłą i trwałą więź z synem, którego kochała nad życie.

Adrien pragnął zanieść jej pomoc, chciał, aby odzyskała nadzieję i spędziła pozostałe lata szczęśliwie. Dlatego namówił kobietę na wizytę u lekarza, który miał jej pomóc w procesie przywrócenia wiary, miał jej pomóc wyplątać się z gęstej sieci, w którą wpadła przez złe nakierowanie własnych myśli. Jej myśli błąkały się jedynie na ścieżkach gorzkich doznań. Dotykała ją głównie samotność oraz elementy przeszłości.

Anielle ociężale podniosła się z łóżka. Znów czuła się bezsilna i stwierdziła, że najchętniej przespałaby calutki dzień. Nie miała najmniejszej ochoty identyfikować się z codziennością. Jej twarz była ospała, a w oczach pozostał cień smutku i obojętności. Z Anielle było coraz gorzej i kobieta owszem zdawała sobie z tego sprawę. Tym bardziej gniewała się na siebie, że nie jest wstanie sama sobie pomóc i samodzielnie pokonać wysokie bariery stanów emocjonalnych.

Usiadła na łóżku i przetarła oczy. Długie blond-włosy były w nieładzie. Kobieta przeczesała je dłonią, po czym zatrzymała wzrok na czerwonym, grubym zeszycie. Zapomniała odłożyć go wczoraj do szafki nocnej. Widok książeczki przywoływał niepokojące myśli. Kobieta zapisała w niej coś, co budziło tęsknotę wymieszaną z gniewem.

Ale czy tylko? Nie, to było nawet coś potężniejszego niż przelotny gniew.
Coś, o czym wiedziała tylko ona. Przeszłość dotykała ją z różnych stron. Adrien nie wiedział o wszystkim. Nie to, że Anielle go okłamała. Nie uzupełniła jedynie swojej historii kilka istotnymi szczegółami. Właściwie skoro Adrien stale żyje w innym przekonaniu, a Anielle nie sprzeciwiała się temu, to można by to uznać za kłamstwo. Jednak kobieta miała powód.

Schowała pamiętnik do białej szufladki. Wstała i mozolnym krokiem udała się do łazienki.

Od kilku lat pracowała w zakładzie fryzjerskim, toteż miała spokojną pracę, musiała tylko na te kilka godzin zmusić się do skupienia.

Nie mogła przecież pozwolić, aby przez jej humorki ktoś miał krzywo ucięte włosy. Czasem wymieniała parę zdań z panią Dominique, która pracowała tam razem z nią. Była osobą sympatyczną i gadatliwą. Anielle zawsze podziwiała jej zapał i pogodę ducha, którą dzieliła się z ludźmi.

Wskazówki zegara informowały, że już za moment wybije piętnasta, co oznaczało, że pani Anielle zakończyła swoje godziny pracy na dziś.

Jednakże akurat dziś nie był to koniec czasu przebywania poza domem. Wiedziała, że musi się udać gdzieś jeszcze. Adrien, martwiąc się o nią, gorliwie prosił ją, aby pozwoliła sobie pomóc. Z całego serca usiłował przemówić do niej tak, żeby dostrzegła, że egzystencję wcale nie muszą kreować ciemne deszczowe chmury. Zapewniał, że uda jej się wydostać z tej otchłani czarnych myśli. Wierzył w nią.

Pani Agreste w tym momencie przekroczyła próg Poradni Psychologicznej. Budynek nie zajmował nazbyt wiele obszaru, nie zaliczał się też jednak do jakichś szczególnie małych. Rozejrzała się wokół po jasnozielonych ścianach.

- Dzień dobry. - Ujrzała czarnowłosą niską kobietę, zmierzającą korytarzem. - Pani do kogo?

- Dzień dobry. Mam umówioną wizytę na 15:35 do pana Bocquel.

- Rozumiem, za moment powinien się pojawić, proszę chwilkę zaczekać na górze. - Wskazała na schody, po czym zniknęła z oczu.

Blond-włosa kobieta w średnim wieku rozejrzała się raz jeszcze po pustym korytarzu. Źle jej się to kojarzyło. Z samotnością i ciszą. Przypominało jej pustkę, z jaką się zmaga, co szczerze ją przygnębiło. Odwróciła wzrok i skierowała się na schody. Podążała nimi w górę na obcasach, gdy nagle nieprawidłowo stanęła, cienki obcas nie miał się na czym oprzeć. Poczuła jak gwałtownie spada do tyłu, lecz wtem zdziwiła się mocno, bo nie leżała poobijana na schodach, tylko... znalazła się w ramionach obcego mężczyzny.

- Musi pani bardziej uważać w tych obcasach. - odezwał się w jej stronę. Miał stonowany i czuły głos, słychać było w nim lekki uśmiech.

Anielle, zawstydzona, stanęła na własnych nogach i dopiero wtedy ujrzała mężczyznę pierwszy raz. Szaro-czarne włosy były krótko ostrzyżone. Na tyle przynajmniej, że nie miały możliwości przylepienia się mu do twarzy. Miedziane oczy, które przeżyły już pewnie niejedną ekstremalną sytuację, przyglądały się kobiecie.

- Czy to pani jest umówiona z panem Conradem Bocquel'em na 15:35?

- Tak.

- No to zapraszam do gabinetu. Pokój numer 13.

* * *


Dzisiejszego dnia słońce już od rana nie zaszczycało swoją obecnością. Czysty błękit zanikł, bo został wymieszany z blado-szarym odcieniem. Niebo przyodziały puszyste chmury, których ciemny spód nie zwiastował zbyt wyjściowej pogody.

Tarcza zegara oznajmiała, że zbliża się godzina siedemnasta, co oznaczało, że Marinette niedługo rozpocznie lot. Adrien, przyglądając się tej szaro-burej pogodzie coraz mocniej martwił się o nią. Modlił się, aby lot przeminął pomyślnie.

Sięgnął po telefon i wykonał numer do Marinette.

– Cześć, kochanie. Możesz rozmawiać?

– Za pół godziny startuję. Jestem teraz w autobusie, zaraz nie będę mogła rozmawiać. Trochę się boję, bo te burzowe chmury nie wróżą niczego dobrego.

Chciałbym być przy tobie. Też się martwię, dlatego zadzwoniłem w nadziei, że jeszcze zdążysz odebrać, by dodać Ci otuchy.

Dziękuję za telefon. – Uśmiechnęła się promiennie. – Wysiadamy. Kocham cię, pa.

Kocham cię też.

Marinette rozłączyła się, a Adrien spojrzał zmartwiony na odłożoną słuchawkę. Już miał położyć telefon na jasnym blacie stołu, gdy naraz doszedł do jego uszu dźwięk kropli uderzających o szybę okna. Wiatr dmuchał w grube krople, które coraz intensywniej obijały się o masywne szkło. Wszystkie liście drzew zostały przez niego zaproszone do szalonego tańca.

Niedobrze. – pomyślał mąż Marinette.

Żałował, że nie siedzi teraz w samolocie tuż obok Marinette. Było mu trochę przykro, że nie towarzyszył jej we Włoszech, jednak nie spędził tego czasu bezczynnie. Zdawał sobie sprawę, że zapewne wiele pomógł swojej mamie, prowadząc z nią rozmowy oraz przekonując, by pozwoliła sobie pomóc.

Westchnął i skierował wzrok na swój nowy wypiek. Gdy tylko wrócił z pracy, z zapałem zabrał się do przygotowania niespodzianki dla Marinette. Gorące ciasto stało już dumnie w środku czarnej blachy.  

Ciasto było posypane rudawymi migdałami, niższą warstwę stanowił biały krem, przedostatni pasek smakował czekoladą, (troszkę przesadził z ilością tej warstwy i była odrobinę niedbale nałożona, no ale... zdarza się najlepszym)  a spód był biszkoptowy, miękki i kruchy. Adrien był szczerze podekscytowany swoim wypiekiem i ciekawy czy będzie chętnie gościł w ustach.

Uszy Adriena doszedł grzmot. Nieatrakcyjna pogoda nieustępowała. Przejmował się o Marinette, która nie znosiła turbulencji podczas lotu,obecna pogoda sprawiała, że niestety procent wystąpienia ich znacznie urósł.

Biedne moje kochanie. – myślał. – Tak bym chciał być teraz przy niej. Nie bój się, Marinette. Dasz radę. Jestem z tobą.

Tymczasem lot trwał już od kilku minut. Marinette siedziała bardzo sztywno w myślach nieustannie przywołując Adriena. Samolot po raz kolejny gwałtownie opadł, lecz zaraz się "zatrzymał" i pokonywał następne kilometry. Ruch mas powietrza znów uległ zakłóceniu, przez co samolot zaczął się lekko trząść. Marinette miała spocone dłonie, cała drżała, nie cierpiała takich „nagłych wzlotów".

Na parę minut fala drgań uspokoiła się. Kobieta usiłowała zachować spokój, jednak miała się na baczności w razie kolejnych niespodziewanych ataków pogody.

Nagle ponownie nastąpił moment, kiedy olbrzymia maszyna zaczęła gwałtownie opadać w dół. Żołądek ciemnowłosej podchodził jej do gardła. Przynajmniej tak się jej wydawało. Marinette natychmiast zesztywniała i ze strachu wytrzeszczyła oczy. Serce chciało wyskoczyć jej z piersi, ale była tak sparaliżowana strachem, że nawet tego nie zauważyła.

Samolot powtórnie zaczął drgać, tym razem nieco potężniej. Miała tego już stanowczo dosyć, nie chciała znosić tego ani chwili dłużej. Jak usilnie w tej chwili pragnęła, aby ten koszmar się wreszcie skończył!

Nie była jedyna z tym odczuciem. Większość ludzi zaczęła się nie  na żarty obawiać chwiejnej maszyny.

Marinette poczuła jak odchyla się wyraźnie na prawo pod wpływem ruchów samolotu. Wstrzymała oddech. Z przykrością szybko uświadomiła sobie, że znów niepohamowanie wznosi się do góry. W końcu z ulgą odczuła, że ruchy olbrzymiej maszyny ustabilizowały się. Ciężko wypuściła powietrze z płuc, jednak wciąż wytężała uwagę przed „niespodziankami" ze strony nielitościwej pogody.

W pewnym momencie oczom Marinette ukazała się stewardesa w czarnym, eleganckim ubiorze.

– Wszystko w porządku, mamy sytuację pod kontrolą, występują pewne zakłócenia przez niesprzyjające warunki pogodowe, ale panujemy nad tym, proszę się nie obawiać i nie odpinać pasów bezpieczeństwa.

Słowa blond-włosej stuwardesy po części uspokoiły przerażoną do szpiku kości Marinette. Ale tylko po części.

Póki co, „drgania i spadanie" przestały o sobie przypominać. Kobieta wzięła głęboki oddech i dopiero teraz zauważyła jak wbiła się w fotel ze strachu. Oparła się wygodniej i w duchu gorliwie modliła się, aby okropna pogoda już więcej nie dawała się we znaki.

_____________________________________________________________________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro