Rozdział 15 Na przekór
Kiedy Paryż pogrążył się w ciemności, a źródłem skromnego światła stał się srebrny blask księżyca, Anielle usiadła na łóżku, żeby zaraz ułożyć się do snu. Nie wyłączyła jednak żółtej lampki, stojącej na jasnym meblu przy łóżku. Przed zupełnym oddaniem się zjawiskowym sennym zaświatom, chciała wcześniej umieścić parę nowych słów w pamiętniku, w tym celu wysunęła jedną z szufladek. Wyjęła duży zeszyt o barwie królewskiej czerwieni i ułożyła go sobie na kolanach. Zanim zetknęła końcówkę długopisu z papierem, wzięła głębszy wdech i spróbowała zebrać, jednocześnie też uporządkować myśli. W skupieniu zerknęła na parę sekund w dół. Zaskoczyła się wtedy zorientowawszy się, że coś wystaje spod łóżka. Skrawek kartki w linie, takiej w jakie był wyposażony jej prywatny zeszyt. Schyliła się, aby podnieść kartkę. Miała przy tym złe przeczucie. Jej serce zaczęło wybijać rytm prędzej. Gdzieś w głowie wydawało się jej, że słyszy brzdęk zamykanej szafki. Tylko że stojąc w kuchni...
To jej się nie wydawało. Ktoś faktycznie trzasnął jej szafką. Aniele roztrzęsiona zaczęła przywoływać poszczególne fragmenty dzisiejszego dnia. Usłyszała to uderzenie mebla o mebel, kiedy była w kuchni i kiedy Alya z Marinette szukały chłopczyka.
Czy Marinette byłaby w stanie szperać bez uprzedzenia w jej rzeczach? Dlaczego niby kobiety miałyby ją wykorzystać?
Nie, to absurdalne! Skąd Marinette miałaby wiedzieć, w której szafce trzyma pamiętnik? Ba, że w ogóle go prowadzi! Nikt o tym nie wiedział!
Ale jednak kobieta wciąż była święcie przekonana, że tej kartki nie było dziś pod łóżkiem, a na pewno nie przed zaproszeniem do środka Marinette. Zawsze starannie i z przestrachem odkładała pamiętnik, nie mogłaby nie zauważyć, że coś z niego wypadło! Była pewna, że taki szczegół nie umknąłby ani jej oczom ani uszom. Wbrew swoim zamyśleniom, pilnowała tego, co dzieje się wokół, podchodziła do wszystkiego z wielką dozą ostrożności. Zwłaszcza, że w obecnym położeniu każdy jej błąd zostanie obrócony w korzyść dla żony Jonathana, jednocześnie w klęskę dla Anielle.
Czy tej kobiecie naprawdę nie wstyd wtrącać się po tylu latach w czyjeś życie? Ludzie powinni kontrolować tylko własne życie, ewentualnie przejmować się losami bliskich, bo często nawet w swoim nie potrafią się odnaleźć, lecz za to zawsze mają cały szereg planów i pomysłów jak poprawić cudze. Ciekawe zjawisko.
Anielle znów wróciła myślami do swojej synowej. Trudno jej było uwierzyć w nieuczciwość i celowe szperanie po obcych szafkach przez tak empatyczną i lojalną osobę jaką była Marinette.
Ale co jeżeli jednak jakiś niefortunny przypadek losu, jakaś niekorzystna okoliczność narzucona z zewnątrz zmusiła Marinette do odczytania choć fragmentu z jej pamiętnika?
Najgorzej, że dużo tych fragmentów dotyczyło czegoś, co starannie ukrywała przed członkami rodziny. Ostatnimi czasy czuła się wręcz ścigana przez mroczne rodzinne sekrety. Tajemnice mogłaby porównywać do motyla, który siedzi zamknięty w kokonie, niedostrzegany jeszcze przez nikogo, lecz od czasu do czasu porusza się, nie pozwalając o sobie zapomnieć i jakby tylko czekał na odpowiedni moment aż uwolni się z kokonu i zaprezentuje innym. Jednocześnie kolej rzeczy i przeznaczenie nakazują opuścić owadowi dotychczasowe miejsce pobytu. Anielle nie mogła pozwolić by go opuszczał. W tym celu musiała wdrożyć w życie konkretne i przemyślane działania. Obiecała sobie, że zadziała takimi czynnikami, które zatrzymają "motyla" w kokonie na wieki.
Chodzi o przeznaczenie, które kieruje biegiem następujących po sobie zdarzeń. Czy można je pozmieniać? Można, bo w końcu mamy wolną wolę. Lecz fatum polega na tym, że pokonując drogę wzlotów i upadków zbliżamy się zawsze do jednego punktu, niezależnie od wprowadzanych działań. Przesuwające się wskazówki zegara jakby wspólnie ze zrządzeniem losu dążyły do celu.
Myśl o tym, że Marinette mogła poznać prawdę o rodzinie Adriena paraliżowała jej umysł i natychmiast skłoniła ją do podjęcia pewnej decyzji - jutro zadzwoni do swojej synowej, opowie jej o znalezionej kartce i zapyta... i powie, że jest przekonana, iż tej kartki nie było wcześniej pod łóżkiem.
Tylko co jeżeli Marinette nic takiego nie uczyniła, a ona tylko okaże swoją nieufność wobec niej? Jednocześnie poskutkuje to gniewnymi spojrzeniami Adriena, no bo to oskarżenie, nawet pod przykrywką sugestii, ma jednak większą i surowszą wagę.
Jednak wizja, w której Marinette zna prawdę lub coś podejrzewa i dzieli się tą wieścią z Adrienem jest znacznie mroczniejsza od tej.
Ta myśl ewidentnie wygrywała z myślą poprzednią jeżeli mowa o ich wadze. Anielle zrobiłaby... wiele, żeby tajemnica pozostała w szarym kącie, na zawsze unieważniona i zapomniana.
Jutro musi wykonać do Marinette telefon. Bo jeżeli kobieta faktycznie coś przeczytała, Anielle przede wszystkim nie może dopuścić by Adrien się o tym dowiedział. Jeżeli już, to sama zdradziłaby mu sekrety rodziny. Lecz czuła, że aktualnie nie ma takiej potrzeby. Poza tym otchłań sprawy nie dotyczy tylko nieświadomości Adriena...
* * *
Kartka papieru, wypełniona różnymi słowami, zaszeleściła w dłoni Marinette, gdy przewróciła ona następną stronę. Ułożyła się wygodniej, umiejscawiając nieco wyżej głowę na poduszce. Zerknęła na moment w stronę Adriena, który odsypiał bardziej wymagające dni. Blondyn był obrócony ku niej, leżał na lewym boku, a jego złociste włosy spoczywały, równie beztrosko jak on, na niebieskiej dużej poduszce. Klimat za oknem wydawał się być ponury, błękit na niebie jakby zagasł i zastąpił go szarawy odcień.
Zanim ponownie zatopiła się w artystyczną i ujmującą treść książki, włączyła telefon, by zerknąć na godzinę. Jaskrawe cyfry przedstawiały 9:50. Odłożyła telefon na półkę, lecz wcześniej poczuła jak wibruje. Na ekranie wyświetlił się napis "Mama Adriena". Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Z jakiego powodu Anielle dzwoniłaby tak wcześnie w niedzielę? Przyczyna musiała być skrajnie poważna. Marinette zrzuciła z siebie kołdrę, po czym podniosła się z łóżka. Nie chciała obudzić rozmową Adriena. Jak najciszej potrafiła, zamknęła drzwi sypialni, po czym odebrała telefon.
- Halo?
- Dzień dobry, Marinette. - głos pani Agreste wydał się jej nienaturalny.
- Dzień dobry, coś się stało?
- Przepraszam, że tak wcześnie dzwonię, ale... - czuła chwilowe zawahanie ze strony starszej kobiety. - Marinette, nie zrozum mnie źle... Mam pewne przedmioty, jak każdy człowiek, które chciałabym zachować tylko dla siebie... Wczoraj po waszym wyjściu pod moim łóżkiem leżała kartka. To była kartka z mojego zeszytu. - Wzięła głębszy wdech, a Marinette zesztywniała słuchając kobiety ze skupieniem. Wyraźnie było czuć jej przejęcie. - Marinette... ufam ci, ale wiesz sama jaki los potrafi być przewrotny i niedogodny... nie czytałaś mojego zeszytu? - w końcu wykrztusiła z siebie pytanie. Zrobiła to jednak nieśmiało, jej ton podszyty był niepewnością.
Marinette, nie ma co kryć, zaskoczyło to pytanie, bo nawet nie zwróciła uwagi na żaden zeszyt w domu pani Anielle.
- Nie, mamo... Nie widziałam żadnego zeszytu. Byłam z tobą w kuchni. Dlaczego tak cię to zmartwiło? Co się stało? Czy myślisz, że... ktoś przeczytał coś, czego nie powinien?
Po drugiej stronie słuchawki na parę sekund zapadła cisza.
- Chciałam się tylko upewnić. - odparła, ignorując wszystkie pytania. – Dziękuję, że mogłam to zrobić. Ufam ci Marinette. I jeszcze raz przepraszam. - rzekła skruszona na koniec, po czym rozłączyła się.
Marinette po zakończonym połączeniu jeszcze długo zastanawiała się nad tą rozmową. Kiedy na spokojnie przeanalizowała wczorajszy dzień, aby móc wysnuć chociaż początkowe teorie, stwierdziła, że być może to Marc - synek Alyi - coś nabroił i stąd pani Agreste podejrzewała ją o bezprawne zaglądanie do cudzych rzeczy.
Oczywiście nie ujęła tego w ten sposób. Ale Anielle musiała mieć naprawdę ważny powód by dzwonić przed południem w niedzielę z pytaniem o jakiś zeszyt. Marinette była prawie pewna, że chodziło o coś więcej niż zajrzenie do zwykłego zeszytu.
Ewentualnie przed ich przyjściem lub po ich wyjściu wydarzyło się coś, o czym nie wie.
Anielle wyraźnie się czegoś bała. Co zawierał ten zeszyt, że aż tak się przeraziła czy ktoś tam zaglądał? W dodatku, to że zadzwoniła tak wcześnie z pytaniem czy Marinette nie czytała tego, świadczy o tym jak bardzo przeraża ją perspektywa odczytania zeszytu przez kogoś innego. Presja była zbyt silna, by czekać.
A co jeśli Anielle nie wspomina im o czymś ważnym, co ma wpływ na przyszłość?
Marinette chciała jak najszybciej rozwiać wątpliwości co do kartki, która leżała nie na swoim miejscu, w tym celu zamierzała, za jakiś czas, skontaktować się z Alyą. Chciała się upewnić czy był to zwykły przypadek czy też brały w tym udział osoby, o których nie wie. Nikt nie myślałby w ten sposób, ale podczas swojej życiowej wędrówki już nie raz natknęła się na niestereotypowych czy też okrutnych ludzi, którzy dla zrealizowania celu są w stanie poświęcić życie drugiego człowieka. Jeżeli Anielle ukrywa przed nią poczucie zagrożenia to postępuje kategorycznie źle.
* * *
- Policja musi zweryfikować czy DNA tego włosa to DNA należące do pani Benoit. Wtedy już stuprocentowo będziemy pewni, że zaszła tu jakaś podstępna kombinacja ze strony sąsiadki.
Matteo siedział na przeciwko Chloé, oparty o mały biały fotel. Odstawił filiżankę z kawą na szklany blat stolika.
- Tylko zastanawia mnie z jakiego powodu sąsiadka miałaby to nam robić. - wykrzywił usta w zamyśleniu, nie rozumiejąc na czym tak naprawdę polega cała zagadka z naszyjnikiem.
- Jest świrnięta, takim niestworzone rzeczy do głowy mogą strzelić.
- Wiesz, myślę, że musiałaby mieć jednak postawiony jakiś cel skoro wprowadziła tyle zamieszania. Takich rzeczy nie robi się z nudów.
- A te dziwne kobiety, o których opowiadałeś? Może one mają z tym coś wspólnego? - Spojrzała z namysłem w brązowe oczy. - Ktoś ewidentnie próbuje wyprowadzić nas z równowagi. Namieszać w naszym życiu. Mamy jakichś wrogów? Przeanalizujmy raz jeszcze. Ach, no tak, jeden siedzi w wariatkowie. - Zadrwiła.
Narzeczony Chloé prychnął śmiechem, przypominając sobie Gabriela.
– Ciekawe jak tam się miewa ten upiór.
– O ile jeszcze nie skonał...
* * *
Syrena alarmowa zawyła głośno, informując o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Charakterystyczny i długi szum dzwonka docierał z łatwością do uszu każdego. W końcu taką przypisano mu rolę – nie mógł pominąć nikogo, każdy musiał zostać ostrzeżony.
– Wychodzimy! Wystąpił pożar! Wychodzimy! – jeden ze strażników krzyczał ile sił w płucach.
Strażnicy, wszyscy pracownicy i opiekunowie sięgali żwawo po klucze od pomieszczeń pacjentów. Wszystkich, którzy byli w stanie sprawnie się poruszać, brano pod pachy i pospiesznie wyciągano z ciasnych, po części wspólnych pomieszczeń.
– Wychodzimy! Wychodzimy! Szybko! – zawołał ktoś znowu, starając się skutecznie przekrzyczeć wyjącą syrenę.
Na biało-seledynowych korytarzach panował chaos, straże próbowały ugasić rosnącą panikę.
– Apokalipsa, apokalipsa! Zjedzą nas złe duchy! – krzyknął jeden z pacjentów gdzieś w tle całego tłumu.
Pracownicy szpitala kurczowo trzymali pod rękę osoby chore prowadząc je do najbliższych wyjść ewakuacyjnych.
Dominująca część tłumu przeżywała szok, w ich sercach narósł strach, byli zdezorientowani. Niektórzy rozsiewali panikę, krzycząc i próbując przepchać się siłą przez chmarę wszystkich ludzi, strażnicy robili co w ich mocy, by ostudzić wzmagające się lęki.
Gabriel zaskoczony nagłym alarmem, trzeźwo otworzył oczy i rozejrzał się z przestrachem wokół małego pomieszczenia, które od jakichś paru dobrych lat stanowi jego dom. Błękitne ściany, błękitna pościel i biały materac to obraz, któremu przygląda się na nowo każdego dnia. Zrezygnował z gniewu, odpuścił sobie, lecz nie chciał umierać. W jego przekonaniu śmierć była przegraną. Oczywiście śmierć, której poddaje się bez próby walki, bez próby oporu. Śmierć zabrała mu matkę, kiedy najbardziej potrzebował jej opieki i miłości. On tak łatwo się jej nie podda. Chociaż... zawsze pozostawał ponury cień wątpliwości czy to ojciec nie powinien mieć jej na sumieniu...
Usłyszał przekręcany klucz w zamku drzwi. Tym razem uchyliły się one gwałtownie, z rozmachem. Mężczyzna zaopatrzony w standardowy lekarski fartuch podszedł do niego energicznie, po czym kurczowo złapał pod ramię.
– Powstał pożar. Wszyscy musicie opuścić na razie teren budynku.
Gabriel Agreste zdezorientowany, posłusznie wstał, a lekarz pociągnął go żarliwie za sobą. Były Władca Ciem nie zdołał przyjrzeć się jego twarzy, gdyż okrywała ją szeroka i szczególnie wysoka maska lekarska. Nagle lekarz schylił się Gabrielowi do ucha na krótką chwilę, wprawiając go tym samym w osłupienie.
– Wszystko zgodnie z planem panie nikczemny Gabrielu.
Na ponurą i nieco przerażoną twarz starszego mężczyzny momentalnie wstąpił szok.
– Adam? – zdumiał się ogromnie, usłyszawszy głos swojego brata. A przynajmniej tak mu się wydawało.
"Lekarz" posłał mu chytry uśmiech, pełen chciwych intencji, choć Gabriel nie mógł być tego świadkiem, bo medyczne wyposażenie skutecznie zasłaniało drobiazgi oblicza.
Na zewnątrz panował mrok, to była ta pora dnia, kiedy na czarnym niebie wyłaniają się jedna za drugą białe jaskrawe perełki.
– My wymkniemy się tylnym wyjściem ewakuacyjnym. – poinformował cicho brata Adam.
– Nie mów, że to wszystko jest twoim dziełem... – okazywał podziw Gabriel.
– Ćśś, ćśś, nie wzbudzajmy podejrzeń, trzeba być ostrożnym szykując takie akcje.
Gabriel z bratem wtopieni w tłum żywiołowo zmierzali ku jednemu z ewakuacyjnych wyjść.
– Zabezpieczyć teren! – wydarł się ktoś z tyłu.
Zaraz potem wraz z nimi część szpitalnej ludności znalazła się na zewnątrz. Druga część zaś stała na przodach budynku. Letni wiatr trącał zwiewne i wygodne nocne ubiory pacjentów.
– Musimy zobaczyć czy nikt nie został w środku. Victor czy możesz przeliczyć wszystkich? Straż pożarna już w drodze.
Pan Agreste znów poczuł chłodny oddech tuż przy uchu.
– Kiedy przyjedzie straż i nieco skupi uwagę naszych lekarzy, wymkniemy się po cichu.
Wtem usłyszano głośny dźwięk syreny, sygnalizującej przybycie wozu straży pożarnej. Nie minęło dziesięć sekund, a czerwony charakterystyczny wóz strażacki ukazał się wszystkim pracownikom i "mieszkańcom" szpitala.
– Teraz! – Adam szarpnął brata i oboje niezauważalnie, w cichy sposób, lecz konkretnym krokiem zaczęli wycofywać się w stronę ulicy.
– Słuchaj. – zwrócił uwagę Adam. – przez tę furtkę nie przejdziemy niezauważalnie, nie ma szans, na to miejsce jest skupione najwięcej kamer. – szeptał, kiedy już znacznie oddalili się od natłoku. – Jeżeli chcemy aby plan się faktycznie powiódł musimy wdrapać się na bariery tamtej bramy. – wskazał palcem w głąb czerni, gdzie stało ledwie widoczne szczelne obramowanie, które uniemożliwiało ucieczkę zdeterminowanym pacjentom. Ale czy na pewno uniemożliwiało? Nie było innego wyjścia jak sprawdzić to w praktyce, jeśli celem była ucieczka. Adam był przekonany, że to najlepszy wybór, aby niespostrzeżenie opuścić teren wariatkowa. Jedyny jedyny raz, ale jednak, "testował" czy to skuteczny sposób. I wtedy udało mu się.
– Pospieszmy się, bo już nas pewnie szukają. A raczej ciebie.
Gabriel spojrzał na brata wymownie. Bądź co bądź, Gabriel i Adam byli już w podeszłym wieku. Gabriel był świadomy, że większość energii i żywiołu, które nosił w sobie kiedyś, tracił już na zawsze wraz z upływem następnych lat. Miał o połowę mniej siły, zaczął już usychać. Jego brat był od niego młodszy aż o dziesięć lat, więc można rzec, że miał o trzy poziomy łatwiej.
– Rusz się! Wiesz ile kombinowałem, żeby wszystko poszło po naszej myśli? – upomniał Gabriela nieco rozgniewany jego mozolnością i niepewnością. – Poświęciłem mnóstwo czasu i wysiłku na opracowanie działania, nie psuj teraz wszystkiego.
Starszy brat posłuchał i począł z trudem i ogromnym wysiłkiem wspinać się na szczyt metalowej konstrukcji.
Kiedy znaleźli się po drugiej stronie szczególnie ojciec Adriena odetchnął z niesłychaną ulgą. Włożył tony wysiłku, by dostać się poza teren szpitala. Dla Adama również było to nie lada wyzwanie, jednak co sił starał się tego nie pokazywać. Zawsze tak naprawdę czuł się od Gabriela silniejszy, sprytniejszy i... lepszy.
Bracia poczęli mknąć przez miasto, ciesząc się odniesionym sukcesem. Adam sycił się dumą ze swojego kapitalnie rozegranego planu i przebiegłego, ryzykanckiego działania zaś Gabriel rozglądał się z zaciekawieniem wśród mroku i ciszy nocy. Gdy tak uświadamiał sobie z każdą chwilą coraz mocniej, że jest poza bramami szpitala, że jest wolny, poczuł jak rozlewa się w jego wnętrzu czuły spokój. Mroczna czerń rozpościerająca się wokół i pojedyncze światła próbujące ją przebić, zwróciły jego uwagę, bo przypomniały mu o wspólnym wieczorze, kiedy razem z Anielle wracał z romantycznej kolacji.
Znajdę ją... – obiecał sobie w myślach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro