Rozdział 4 Mam ci coś do powiedzenia
Tikki
Znajdywałam się przed wielką, no dobra, ogromną willą Agrestów. Teraz czas było się dostać jakoś do środka i odszukać Plagga. Krążyłam przez chwilę wokoło mieszkania. Tym razem miałam szczęście, udało mi się odnaleźć otwarte okno. Ostrożnie wleciałam do środka. Jak na razie znajdowałam się w dużej łazience. Drzwi były uchylone na całe szczęście, żeby się zmieścić w wejściu, lekko pchnęłam je i poleciałam korytarzem.
W końcu udało mi się znaleźć drzwi do pokoju Adriena. Mari nie raz u niego przesiadywała, orientowałam się mniej-więcej. Były otwarte.
Upewniłam się czy nikogo nie ma w pokoju i wtargnęłam do środka. Nie było Adriena.
- Plagg? - mruknęłam cicho.
Czekałam chwilę na odpowiedź. Zaraz potem zobaczyłam go wylatującego spod biurka.
- Tikki! - zawołał zadowolony. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
- A ja mam ważne pytanie.
- To zaczynaj.- słodko uśmiechnął się do mnie.
- Bo... Plagg... Co dzieje się z Adrienem? Od trzech tygodni próbujemy się tego dowiedzieć, wiesz, wszyscy do niego już dzwonili, a tu zero odpowiedzi...
Westchnął ciężko.
- Właśnie na ten temat chciałem ci coś powiedzieć. - nabrał powietrza - Tikki ja... Mam takie podejrzenia, że to jego ojciec go zamknął... Zamknął w piwnicy.
- Co?! Jak...? Czemu?
- Od początku coś tak podejrzewałem, że ten Gabriel Agreste może być Władcą Ciem. Zaczęło się to od tego, że Adrien postanowił po raz drugi śledzić ojca w piwnicy. Najpierw opowiadał mi jak słyszał tam głos swojej mamy, potem sam tam poszedł i już nie wrócił. A wiesz... Anielle miała naszą Dianę. Miała miraculum Pawia. Adrien po prostu bał się o mamę, był ciekaw co się za tym kryje i w ciemną noc poszedł do najdalszych, najskrytszych zakątków domu.
- Och... Nie do wiary... Czyli jest uwięziony ze swoją mamą?
- Pewnie tak.- mruknął smutno.- Parę dni temu mi samemu udało się wyśledzić Gabriela jak szedł do jakiejś dziwnej i wielkiej komnaty, widziałem to na własne oczy jak zamienia się w Władcę Ciem! Więc nabrałem całkowitej pewności.
- I co ja powiem Marinette. Jej tak bardzo przykro, że Adrien się nie odzywa, myśli, że ją tak po prostu olał, a on przeżywa koszmar.
- Nie powiesz jej prawdy?
- Boję się, że jak powiem to zrobi coś głupiego. Znam ją i wiem, że była by zdolna tu przyjść i odszukać Adriena. A to bardzo niebezpieczne w naszej sytuacji. Władca mógł już się dowiedzieć kim jest Mari i wtedy koniec. Zamknął by ją razem z nimi. To znaczy ona...
- Coo?
- Będzie teraz jeździć na wózku...
- To wiem, Adrien mówił. Wiem też przez kogo. Smutna sprawa. Ale może wyjdzie z tego.
- Tak jej powtarzam co dzień.
- To Marinette musi być załamana...
- No bardzo i jeszcze... Otrzymała list, w którym Adrien oficjalnie z nią zrywa...
- Że co? To bzdura!
- Myślę, że to sprawka tej całej Lili.
- Niewykluczone. Dobrze, że wreszcie tu przybyłaś. Ja niestety nie miałem takiej możliwości.
- A wracając do rzeczy, jak uwolnimy Adriena? Masz jakiś pomysł?
- Na to trzeba wymyślić sprytny plan, Gabriel nie jest głupi. Ale coś wymyślimy.
- A wiesz kto teraz chroni nasz Paryż?
- Właśnie, kto?
- Chloe. Teraz to ona przejęła rolę Biedronki.
- Serio?! Chloe? Zaraz, ale chyba nie ta wredna, niewychowana, uważająca się za świętą krowę?
- Nie mów tak.- zachichotałam.- Nie, nie ta. Bo zmieniła się. Na lepsze. I tyle w tym temacie.
- Kto by się spodziewał...
* * *
- Tikki? Dowiedziałaś się czegoś? - gdy tylko wleciałam przez szpitalne okno, Marinette zadała mi pytania.
Zastanowiłam się krótką chwilę nad odpowiedzią.
- Niee... - skłamałam.
- Nie dostałaś się? - bardziej stwierdziła niż zapytała. Była smutna. A ja musiałam ją okłamywać, echh.
- Niestety nie... Wszystkie okna znów szczelnie zamykane. Pozamykane.
- Tikki... Coś kryjesz... - stwierdziła podejrzliwie, prawie niezauważalnie mrużąc oczy.
- Mari posłuchaj. Jestem pewna na sto procent, że twój Adrien nadal Cię kocha i że list nie był dostarczony od niego.
- Skąd ta pewność? Widziałaś go? Gadałaś z nim?
- No nie zupełnie...
- Tikki!
- Nie gadałam z Adrienem, naprawdę. Nie było go.
- A czego się dowiedziałaś? To skąd wiesz, że to nie od Adriena i że mnie wciąż kocha?
- Plagg tak powiedział. Jednak nie powiedział mi gdzie jest Adrien.
- Ale dlaczego?...
- Nie wiem...
- Ochh, przecież miałaś się dowiedzieć!
- Tak, wiem... - mruknęłam.- Mari...
- No powiedz.
- Ale naprawdę nie wiem. Wiem tylko to, że nadal cię kocha.
- Tylko nie masz dowodów. - westchnęła.
- Uwierz mi...
- No dobra wierzę. Skoro mnie kocha to dlaczego się nie odzywa? Nie będę już tą naiwną Marinette, dupek z niego i tyle.- stwierdziła hardo.
- Nie mów tak...
- Niby czemu?
- Och...
- Tikki wiem, że chcesz dobrze, ale lepsza bolesna prawda, niż zadowalające kłamstwo. Więc proszę przestań.
Spojrzałam na nią smutno. To nie o to chodzi... Trudno tak okłamywać. Biedna Mari.
Adrien
Kolejna noc spędzona w zaciszu. Do tej komnaty czy pomieszczenia - jakby to było można nazwać - nie dochodziły żadne dźwięki. Przynajmniej my nic nie słyszeliśmy... Zazwyczaj nie rozbrzmiewało tu nic poza naszymi ciągłymi rozmowami i wiecznym narzekaniem kiedy się stąd w końcu wydostaniemy i co będzie dalej...
Czułem się tak naprawdę temu winny, bo gdybym tamtej nocy nie poszedł za ojcem na pewno wszystko potoczyłoby się inaczej.
A co sobie pomyśli Marinette? Nie widziałem się już z nią przez jakiś... właściwie nie wiem... miesiąc?... Nie jestem pewny. Tutaj, w zamknięciu, czas zupełnie inaczej płynie do przodu... Wydaje się, że stoi w miejscu, jakby był trzy razy wolniejszy niż rzeczywisty...
Nastał kolejny ranek.
Mój okrutny rodzic zwykle przychodził do nas w środku nocy pozostawiając nam niewiele żywności i nie odzywając się w naszą stronę ani słowem wychodził. A czasem, gdy się nad nami ulitował, przynosił jeszcze ciepłe mleko i raz na jakiś czas zdarzało się nam też ujrzeć parującą herbatę.
Najwięcej było tych posiłków śniadaniowych, w kółko to samo. Tradycyjnie przychodził w nocy, lecz ostatnio zdarzało się, że przyszedł dać nam posiłek w dzień.
Pewnego razu, gdy przyszedł w dzień z posiłkiem dla nas, postanowiłem, że wymienię z nim kilka słów.
Siedząc w ciszy usłyszeliśmy przekręcający się w starych drzwiach klucz i gwałtownie podniosły nam się głowy. Patrzeliśmy nieco przerażeni jak zawsze w ponurą i bardzo wysoką postać. Gabriel stanął przed nami z koszem zapełnionym jedzeniem. Ja także postanowiłem stanąć z nim twarzą w twarz. Powoli i nieśmiało wstałem, jego ponure i bezlitosne oczy bez uczuć patrzyły na mnie żałośnie i przenikliwie. Patrząc chwilę na niego odezwałem się już śmielej:
- Tato... dlaczego nam to robisz? Ty... ty nie masz prawa nas tu więzić. Nie masz prawa, wypuść nas! Uwolnij nas! - patrząc prosto w te pozbawione uczuć oczy krzyczałem w jego stronę. Na jego ponurej twarzy przez zaledwie parę sekund zagościło zdziwienie, jednakże szybko się opamiętał i uśmiechnął szyderczo. Począł się najpierw głośno śmiać mi w twarz. Patrzał na mnie jak zwycięzca patrzy na poległego w bitwie. A zaraz po tym jego twarz znów stała się surowa i cały uśmiech prychnął w jednej chwili.
- Powiedzcie gdzie znajdują się wasze cenne biżuterie to was uwolnię! - ryknął swym zimnym głosem.
- Nie! - krzyknąłem przecząco i nabrałem wdech.- Nigdy, przenigdy ci nie powiemy!!! Nie dostaniesz ich, nie dostaniesz, choćbyś miał nas więzić całe wieki! Uwolnij mnie, twojego syna i mamę, twoją kochaną żonę! - sprzeciwiałem się mu i starałem się przemówić do rozumu, lecz on tylko zaśmiał się na głos i odpowiedział mi.
- Ty oraz Anielle nie jesteście mi do niczego potrzebni! Wasze miracula, miracula są mi potrzebne, nie wy! Wiedzcie, że jeśli ich nie oddacie czym prędzej , spędzicie tu resztę swoich dni! - ryknął na nas, a ja postanowiłem walczyć do końca.
- Nie, te cenne biżuterie, zwane miraculami, nigdy nie będą twoje! - spojrzałem mu w te bezlitosne oczy. Miałem zamiar dokończyć wypowiedź.- Tato proszę, proszę cię, wypuść nas! Wypuść, proszę! - prosiłem okrutnika, wręcz błagałem.- Cóż dadzą ci te moce? Popularność? Władzę? Możesz być popularny w inny sposób! Nie psuj nam ani sobie życia!
A on spojrzał teraz na mnie lodowato i nienawistnie i zanim zdążyłem się obejrzeć walnął mnie dłonią prosto w twarz z taką siłą, że uderzyłem o ścianę, po czym zsunąłem się na zimną podłogę. Syknąłem z bólu. Policzek niemiłosiernie bolał. W dodatku walnąłem się w głowę, ale na szczęście nie straciłem przytomności. Oczy miałem zamknięte, wargi moje jedynie delikatnie się uchyliły. I leżałem tak przy ścianie obolały, ale słyszący i zdający sobie sprawę z tego co dzieje się wokół.
Po raz kolejny słyszałem wrzaski, każde jego zimne i bolesne słowo skierowane do mamy.
Anielle
Spojrzałam troskliwie i czule na syna. Tak straszliwie było mi go żal. Stanął w naszej obronie i mocno oberwał za to. Ale jestem z niego dumna.
Wstałam i podeszłam do Gabriela. Miałam zamiar go błagać...
- Gabrielu, proszę, błagam cię - upadłam przed nim na kolana - wypuść Adriena! Uwolnij chociaż jego! Nasz syn przecież niczemu nie zawinił! - spojrzałam na leżącego z zamkniętymi oczami Adriena. Miał głowę opartą o ścianę, a jego ręce swobodnie leżały koło niego, jedna na wpół zgięta. Leżał krzywo do ściany, a mój mąż zaczął przemawiać do mnie lodowatym głosem:
- Powiedziałem ci Anielle, mówiłem już tysiąc lub milion razy - daj mi swoje miraculum!
- Ale... - zawahałam się i zastanowiłam przez chwilę. - dobrze... jeśli uwolnisz naszego syna to... dam ci miraculum... dam ci to czego chcesz... - miałam nadzieję, że się zgodzi, modliłam się w duchu, aby się zgodził...
- Anielle, nie bądź śmieszna. To właśnie on ma jedno z najsilniejszych miracul. Jego potrzebuję najbardziej. A jeżeli go uwolnię, to pomyśl głupia, przecież on ucieknie oczywiście ze swoim kwami, a wtedy zdobycie go stanie się zadaniem jeszcze trudniejszym. Poza tym nie jestem durniem, mogliście to uknuć. Powtarzam ci ostatni raz. - Jeśli chcesz stąd uciec daj miraculum. Powiedz, powiedz Anielle gdzie je kryjesz! Powtarzam się już od dwóch lat i więcej tego nie zrobię. Jeżeli nie chcesz źle skończyć - daj mi je!
- Ale ja... ja nie mogę ci dać... nie mogę... - mówiłam zrozpaczona przez łzy. Miałam serdecznie dość tego wszystkiego i tyle lat spędzonych samotnie w klatce. A teraz co gorsza, uwięził jeszcze moje dziecko.
- Skończyłem rozmowę. - rzucił na koniec i z hukiem zatrzasnął stare drzwi.
Z pozycji klęczącej wstałam i podbiegłam do syna. Uklęknęłam przy nim. Przejechałam delikatnie palcami po jego gładkich, młodych i wychudzonych policzkach. Będąc tu wyszczuplał i blady się na twarzy zrobił. Nie chcę, żeby marnował swoich dni młodości w tym więzieniu. Tak niewyobrażalnie bardzo było mi go żal...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli się podoba - gwiazdka? Komentarz? Na zachętę!
I motywację do pisania! xD
Daj znać co sądzisz czytelniku XD :)
Kolejny już niebawem
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro