Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 Mam ci coś do powiedzenia

Tikki

Znajdywałam się przed wielką, no dobra, ogromną willą Agrestów. Teraz czas było się dostać jakoś do środka i odszukać Plagga. Krążyłam przez chwilę wokoło mieszkania. Tym razem miałam szczęście, udało mi się odnaleźć otwarte okno. Ostrożnie wleciałam do środka. Jak na razie znajdowałam się w dużej łazience. Drzwi były uchylone na całe szczęście, żeby się zmieścić w wejściu, lekko pchnęłam je i poleciałam korytarzem.

W końcu udało mi się znaleźć drzwi do pokoju Adriena. Mari nie raz u niego przesiadywała, orientowałam się mniej-więcej. Były otwarte.

Upewniłam się czy nikogo nie ma w pokoju i wtargnęłam do środka. Nie było Adriena.

- Plagg? - mruknęłam cicho.

Czekałam chwilę na odpowiedź. Zaraz potem zobaczyłam go wylatującego spod biurka.

- Tikki! - zawołał zadowolony. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia.

- A ja mam ważne pytanie.

- To zaczynaj.- słodko uśmiechnął się do mnie.

- Bo... Plagg... Co dzieje się z Adrienem? Od trzech tygodni próbujemy się tego dowiedzieć, wiesz, wszyscy do niego już dzwonili, a tu zero odpowiedzi...

Westchnął ciężko.

- Właśnie na ten temat chciałem ci coś powiedzieć. - nabrał powietrza - Tikki ja... Mam takie podejrzenia, że to jego ojciec go zamknął... Zamknął w piwnicy.

- Co?! Jak...? Czemu?

- Od początku coś tak podejrzewałem, że ten Gabriel Agreste może być Władcą Ciem. Zaczęło się to od tego, że Adrien postanowił po raz drugi śledzić ojca w piwnicy. Najpierw opowiadał mi jak słyszał tam głos swojej mamy, potem sam tam poszedł i już nie wrócił. A wiesz... Anielle miała naszą Dianę. Miała miraculum Pawia. Adrien po prostu bał się o mamę, był ciekaw co się za tym kryje i w ciemną noc poszedł do najdalszych, najskrytszych zakątków domu.

- Och... Nie do wiary... Czyli jest uwięziony ze swoją mamą?

- Pewnie tak.- mruknął smutno.- Parę dni temu mi samemu udało się wyśledzić Gabriela jak szedł do jakiejś dziwnej i wielkiej komnaty, widziałem to na własne oczy jak zamienia się w Władcę Ciem! Więc nabrałem całkowitej pewności.

- I co ja powiem Marinette. Jej tak bardzo przykro, że Adrien się nie odzywa, myśli, że ją tak po prostu olał, a on przeżywa koszmar.

- Nie powiesz jej prawdy?

- Boję się, że jak powiem to zrobi coś głupiego. Znam ją i wiem, że była by zdolna tu przyjść i odszukać Adriena. A to bardzo niebezpieczne w naszej sytuacji. Władca mógł już się dowiedzieć kim jest Mari i wtedy koniec. Zamknął by ją razem z nimi. To znaczy ona...

- Coo?

- Będzie teraz jeździć na wózku...

- To wiem, Adrien mówił. Wiem też przez kogo. Smutna sprawa. Ale może wyjdzie z tego.

- Tak jej powtarzam co dzień.

- To Marinette musi być załamana...

- No bardzo i jeszcze... Otrzymała list, w którym Adrien oficjalnie z nią zrywa...

- Że co? To bzdura!

- Myślę, że to sprawka tej całej Lili.

- Niewykluczone. Dobrze, że wreszcie tu przybyłaś. Ja niestety nie miałem takiej możliwości.

- A wracając do rzeczy, jak uwolnimy Adriena? Masz jakiś pomysł?

- Na to trzeba wymyślić sprytny plan, Gabriel nie jest głupi. Ale coś wymyślimy.

- A wiesz kto teraz chroni nasz Paryż?

- Właśnie, kto?

- Chloe. Teraz to ona przejęła rolę Biedronki.

- Serio?! Chloe? Zaraz, ale chyba nie ta wredna, niewychowana, uważająca się za świętą krowę?

- Nie mów tak.- zachichotałam.- Nie, nie ta. Bo zmieniła się. Na lepsze. I tyle w tym temacie.

- Kto by się spodziewał...

* * *

- Tikki? Dowiedziałaś się czegoś? - gdy tylko wleciałam przez szpitalne okno, Marinette zadała mi pytania.

Zastanowiłam się krótką chwilę nad odpowiedzią.

- Niee... - skłamałam.

- Nie dostałaś się? - bardziej stwierdziła niż zapytała. Była smutna. A ja musiałam ją okłamywać, echh.

- Niestety nie... Wszystkie okna znów szczelnie zamykane. Pozamykane.

- Tikki... Coś kryjesz... - stwierdziła podejrzliwie, prawie niezauważalnie mrużąc oczy.

- Mari posłuchaj. Jestem pewna na sto procent, że twój Adrien nadal Cię kocha i że list nie był dostarczony od niego.

- Skąd ta pewność? Widziałaś go? Gadałaś z nim?

- No nie zupełnie...

- Tikki!

- Nie gadałam z Adrienem, naprawdę. Nie było go.

- A czego się dowiedziałaś? To skąd wiesz, że to nie od Adriena i że mnie wciąż kocha?

- Plagg tak powiedział. Jednak nie powiedział mi gdzie jest Adrien.

- Ale dlaczego?...

- Nie wiem...

- Ochh, przecież miałaś się dowiedzieć!

- Tak, wiem... - mruknęłam.- Mari...

- No powiedz.

- Ale naprawdę nie wiem. Wiem tylko to, że nadal cię kocha.

- Tylko nie masz dowodów. - westchnęła.

- Uwierz mi...

- No dobra wierzę. Skoro mnie kocha to dlaczego się nie odzywa? Nie będę już tą naiwną Marinette, dupek z niego i tyle.- stwierdziła hardo.

- Nie mów tak...

- Niby czemu?

- Och...

- Tikki wiem, że chcesz dobrze, ale lepsza bolesna prawda, niż zadowalające kłamstwo. Więc proszę przestań.

Spojrzałam na nią smutno. To nie o to chodzi... Trudno tak okłamywać. Biedna Mari.

Adrien

Kolejna noc spędzona w zaciszu. Do tej komnaty czy pomieszczenia - jakby to było można nazwać - nie dochodziły żadne dźwięki. Przynajmniej my nic nie słyszeliśmy... Zazwyczaj nie rozbrzmiewało tu nic poza naszymi ciągłymi rozmowami i wiecznym narzekaniem kiedy się stąd w końcu wydostaniemy i co będzie dalej...

Czułem się tak naprawdę temu winny, bo gdybym tamtej nocy nie poszedł za ojcem na pewno wszystko potoczyłoby się inaczej.

A co sobie pomyśli Marinette? Nie widziałem się już z nią przez jakiś... właściwie nie wiem... miesiąc?... Nie jestem pewny. Tutaj, w zamknięciu, czas zupełnie inaczej płynie do przodu... Wydaje się, że stoi w miejscu, jakby był trzy razy wolniejszy niż rzeczywisty...

Nastał kolejny ranek.

Mój okrutny rodzic zwykle przychodził do nas w środku nocy pozostawiając nam niewiele żywności i nie odzywając się w naszą stronę ani słowem wychodził. A czasem, gdy się nad nami ulitował, przynosił jeszcze ciepłe mleko i raz na jakiś czas zdarzało się nam też ujrzeć parującą herbatę.

Najwięcej było tych posiłków śniadaniowych, w kółko to samo. Tradycyjnie przychodził w nocy, lecz ostatnio zdarzało się, że przyszedł dać nam posiłek w dzień.

Pewnego razu, gdy przyszedł w dzień z posiłkiem dla nas, postanowiłem, że wymienię z nim kilka słów.

Siedząc w ciszy usłyszeliśmy przekręcający się w starych drzwiach klucz i gwałtownie podniosły nam się głowy. Patrzeliśmy nieco przerażeni jak zawsze w ponurą i bardzo wysoką postać. Gabriel stanął przed nami z koszem zapełnionym jedzeniem. Ja także postanowiłem stanąć z nim twarzą w twarz. Powoli i nieśmiało wstałem, jego ponure i bezlitosne oczy bez uczuć patrzyły na mnie żałośnie i przenikliwie. Patrząc chwilę na niego odezwałem się już śmielej:

- Tato... dlaczego nam to robisz? Ty... ty nie masz prawa nas tu więzić. Nie masz prawa, wypuść nas! Uwolnij nas! - patrząc prosto w te pozbawione uczuć oczy krzyczałem w jego stronę. Na jego ponurej twarzy przez zaledwie parę sekund zagościło zdziwienie, jednakże szybko się opamiętał i uśmiechnął szyderczo. Począł się najpierw głośno śmiać mi w twarz. Patrzał na mnie jak zwycięzca patrzy na poległego w bitwie. A zaraz po tym jego twarz znów stała się surowa i cały uśmiech prychnął w jednej chwili.

- Powiedzcie gdzie znajdują się wasze cenne biżuterie to was uwolnię! - ryknął swym zimnym głosem.

- Nie! - krzyknąłem przecząco i nabrałem wdech.- Nigdy, przenigdy ci nie powiemy!!! Nie dostaniesz ich, nie dostaniesz, choćbyś miał nas więzić całe wieki! Uwolnij mnie, twojego syna i mamę, twoją kochaną żonę! - sprzeciwiałem się mu i starałem się przemówić do rozumu, lecz on tylko zaśmiał się na głos i odpowiedział mi.

- Ty oraz Anielle nie jesteście mi do niczego potrzebni! Wasze miracula, miracula są mi potrzebne, nie wy! Wiedzcie, że jeśli ich nie oddacie czym prędzej , spędzicie tu resztę swoich dni! - ryknął na nas, a ja postanowiłem walczyć do końca.

- Nie, te cenne biżuterie, zwane miraculami, nigdy nie będą twoje! - spojrzałem mu w te bezlitosne oczy. Miałem zamiar dokończyć wypowiedź.- Tato proszę, proszę cię, wypuść nas! Wypuść, proszę! - prosiłem okrutnika, wręcz błagałem.- Cóż dadzą ci te moce? Popularność? Władzę? Możesz być popularny w inny sposób! Nie psuj nam ani sobie życia!

A on spojrzał teraz na mnie lodowato i nienawistnie i zanim zdążyłem się obejrzeć walnął mnie dłonią prosto w twarz z taką siłą, że uderzyłem o ścianę, po czym zsunąłem się na zimną podłogę. Syknąłem z bólu. Policzek niemiłosiernie bolał. W dodatku walnąłem się w głowę, ale na szczęście nie straciłem przytomności. Oczy miałem zamknięte, wargi moje jedynie delikatnie się uchyliły. I leżałem tak przy ścianie obolały, ale słyszący i zdający sobie sprawę z tego co dzieje się wokół.

Po raz kolejny słyszałem wrzaski, każde jego zimne i bolesne słowo skierowane do mamy.

Anielle

Spojrzałam troskliwie i czule na syna. Tak straszliwie było mi go żal. Stanął w naszej obronie i mocno oberwał za to. Ale jestem z niego dumna.

Wstałam i podeszłam do Gabriela. Miałam zamiar go błagać...

- Gabrielu, proszę, błagam cię - upadłam przed nim na kolana - wypuść Adriena! Uwolnij chociaż jego! Nasz syn przecież niczemu nie zawinił! - spojrzałam na leżącego z zamkniętymi oczami Adriena. Miał głowę opartą o ścianę, a jego ręce swobodnie leżały koło niego, jedna na wpół zgięta. Leżał krzywo do ściany, a mój mąż zaczął przemawiać do mnie lodowatym głosem:

- Powiedziałem ci Anielle, mówiłem już tysiąc lub milion razy - daj mi swoje miraculum!

- Ale... - zawahałam się i zastanowiłam przez chwilę. - dobrze... jeśli uwolnisz naszego syna to... dam ci miraculum... dam ci to czego chcesz... - miałam nadzieję, że się zgodzi, modliłam się w duchu, aby się zgodził...

- Anielle, nie bądź śmieszna. To właśnie on ma jedno z najsilniejszych miracul. Jego potrzebuję najbardziej. A jeżeli go uwolnię, to pomyśl głupia, przecież on ucieknie oczywiście ze swoim kwami, a wtedy zdobycie go stanie się zadaniem jeszcze trudniejszym. Poza tym nie jestem durniem, mogliście to uknuć. Powtarzam ci ostatni raz. - Jeśli chcesz stąd uciec daj miraculum. Powiedz, powiedz Anielle gdzie je kryjesz! Powtarzam się już od dwóch lat i więcej tego nie zrobię. Jeżeli nie chcesz źle skończyć - daj mi je!

- Ale ja... ja nie mogę ci dać... nie mogę... - mówiłam zrozpaczona przez łzy. Miałam serdecznie dość tego wszystkiego i tyle lat spędzonych samotnie w klatce. A teraz co gorsza, uwięził jeszcze moje dziecko.

- Skończyłem rozmowę. - rzucił na koniec i z hukiem zatrzasnął stare drzwi.

Z pozycji klęczącej wstałam i podbiegłam do syna. Uklęknęłam przy nim. Przejechałam delikatnie palcami po jego gładkich, młodych i wychudzonych policzkach. Będąc tu wyszczuplał i blady się na twarzy zrobił. Nie chcę, żeby marnował swoich dni młodości w tym więzieniu. Tak niewyobrażalnie bardzo było mi go żal... 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jeśli się podoba - gwiazdka? Komentarz? Na zachętę! 

I motywację do pisania! xD 

Daj znać co sądzisz czytelniku XD :) 

Kolejny już niebawem

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro