Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13 Klucze

Matteo

Bałem się, że ktoś mógł usłyszeć jej krzyk. Nie wiedziałem jak mam ją uspokoić. Jeżeli ktoś nas usłyszał możemy wpaść w wielkie tarapaty. Ześle po nas służby i będzie dramatyczny koniec wycieczki po Adriena. Nie wiedziałem jak się tu do niej odezwać, jak zareagować, aby przestała się gniewać i krzyczeć. Och, akurat wtedy kiedy ledwo wylądowała na wózku, ja wmawiałem jej te bzdury na temat Adriena. Spróbowałem się jednak odezwać.

Miałem nadzieję, że jakkolwiek to ją uspokoi.

- Marinette... cho-chodźmy już do niego...- bałem się, że znowu wrzaśnie, po jej minie było widać, że najchętniej to by mnie teraz na strzępy rozszarpała. Och, jak mogłem ją tak skrzywdzić! Nie wybaczę sobie tego! Byłem okropny!

Podszedłem do niej powoli i usiadłem obok niej na schodach. Zacisnęła pięści i patrzyła na mnie ze złością w oczach.

- Chodźmy...- rzekłem spokojnie i za nim się nie obejrzałem dostałem w twarz. Mogłem się tego spodziewać. Dostałem za wpajanie głupstw.

Z przekrzywioną na bok głową w skutek uderzenia i zaciśniętymi powiekami, poczułem ból w lewym policzku.

Kiedy za chwilę otworzyłem oczy na jej ślicznej twarzy nie było widać już gniewu, a zatroskanie... Nagle cały gniew zniknął jej z twarzy i swoimi delikatnymi dłońmi ujęła moje dwa policzki. Czule i delikatnie przejechała po nich kciukami. W oczach miałem łzy. Uświadamiając sobie ponownie jak zły byłem, posmutniałem. Patrzeliśmy sobie w oczy, ona jakby zatroskana, a ja w jej smutny. Bardzo żałowałem tego co zrobiłem. Musiała przeżywać koszmar, ciągle bać się o niego, a potem pewnie się niesłusznie rozczarowała...

- Matteo... przepraszam. Straciłam panowanie nad sobą... doceniam to, że się do wszystkiego przyznałeś i zmieniłeś zdanie. - nabrała powietrza - Wkurzyłam się, bo w ten czas kiedy mnie okłamywałeś bardzo bałam się o Adriena, ciągle się martwiłam i jeszcze zaczęłam trudne, naprawdę trudne życie na wózku... Było ciężko.

- Nie przepraszaj! Nie masz za co, zasłużyłem sobie! - mówiłem do niej i dziś po raz chyba setny zrobiło mi się jej szkoda... - To ja przepraszam...- odrzekłem ciszej, ale na tyle by dokładnie usłyszała co mówię.- Mari... pan Agreste mnie do tego zmuszał. Bałem się go. Oferował i wmawiał mi różne rzeczy, w zamian miałem wykraść dla niego miraculum od ciebie. On namówił mnie do pisania listu, chciał byś zapomniała o Adrienie, chciał bym namącił ci w głowie, byś nie starała się odnaleźć Adriena... Jego postać sama w sobie przeraża, jakoś tak bałem się mu sprzeciwić. Ale... tak jakby zrobiłem to... teraz...

- W głowie się nie chce mieścić, że pan Agreste to wszystko ukartował. Zrobił takie coś własnemu synowi...

- To okrutnik, czego się spodziewałaś po Władcy Ciem.

- Zabierz mnie do niego! Zabierz do Adriena! - poprosiła mnie ożywiona i zmęczona tym ciągłym wyczekiwaniem ukochanego.

Ja natychmiast wstałem i bez wahania porwałem ją w ramiona.

* * *

Pomimo tego, że szliśmy do niego, do ukochanego Marinette, byłem szczęśliwy, ponieważ czułem, że mi wybaczyła. A to przecież było dla mnie ważne. Muszę przyznać, że pamiętałem to miejsce choć pan Agreste dosyć dawno mi je pokazywał. Cieszyłem się i to bardzo, że wszystko szło zgodnie z planem. Idziemy po Adriena...

W sumie... nie było tak źle... tak trudno. Szczęście nam dzisiaj dopisuje. Daliśmy radę. Udało się! Już zaraz tam dojdziemy! Na pewno będziemy wspominać tą przygodę.

Oby tylko nic nie stanąło nam niespodziewanie na drodze...

Wiele tu znajdywało się zakręconych korytarzy, różnych skrętów, jedne węższe, drugie szersze i przewaga ilości starych drzwi. Zaraz dojdziemy pod odpowiednie stare drzwi. To już całkiem niedaleko...

Modliłem się w duchu, aby wszystko poszło zgodnie z planem.

No i dotarliśmy w końcu do celu. Tak, właśnie tak, staliśmy przed drzwiami, za którymi ukryto Adriena. Już najwyższy czas, aby po tylu miesiącach udręki i tęsknoty wreszcie się zobaczyli. Spojrzałem na Marinette. Ona też zwróciła się ku mnie patrząc pytająco i wyczekująco na mnie.

- To tu? - zdołałem usłyszeć słodki głos.

- Tak.- oznajmiłem łagodnie z delikatnym uśmiechem. Widząc jej drżące dłonie, dodałem - Nie denerwuj się Mari.- i ścisnąłem czule swoją dłoń z jej dłonią, próbując ją odstresować.

Wziąłem ją teraz w prawą rękę, a w lewej dłoni uniosłem ku górze klucz. Oplotła ręce wokół mojej szyi. Oj, będę za tym tęsknić.

Wsadziłem w zamek, wystarczyło przekręcić... Klucze brzękły w ciszy, przekręciłem nimi powoli w lewo. Drzwi nie otworzyły się, więc kręciłem jeszcze bardziej w lewo i również nic się nie zmieniło... Spróbowałem jeszcze raz, lecz jak na razie ani drgnęły. W takim wypadku, począłem obracać klucz w prawo, lecz duże i stare drzwi wciąż pozostawały bez ruchu. Pchnąłem je mocniej, lecz nic z tego.

Ze zdenerwowania zacząłem się pocić i szybciej oddychać. Tempo bicia mojego serca również przyśpieszyło. Klucz za sprawą mojej dłoni znów obracał się w lewo, potem znów kilka razy w prawo i... i nic.

No nie! Nie! Nie, nie, nie ! Tylko nie to! Nie mogłem pomylić kluczy, Gabriel nie mógł mnie oszukać! - denerwowałem się i trzęsłem. Próbowałem jeszcze raz otworzyć, niestety nadal nic z tego. Nie otwierały się...

Spanikowałem...

Bardzo nerwowo kręciłem kluczem to w prawo, to w lewo, jednocześnie pchając drzwi do przodu i do tyłu. Spróbowałem raz jeszcze...

I w końcu się udało.

Wystarczyło wepchnąć klucz głębiej do otworu i stare wejście poruszyło się ze zgrzytem do przodu...

Pierwsze co ujrzałem przed sobą to Adriena, stojącego kilka kroków dalej. Przez chwilę przyglądałem mu się bacznie. Był naprawdę chudy. Jego włosy były w nieładzie, policzki blade i wychudłe, a jako ubiór miał na sobie granatową koszulkę z czarną ciepłą bluzą. Nogi natomiast kryły czarne jak noc spodnie.

Na twarzy wychudzonego blondyna malował się szok. Patrzył na nas jak na kosmitów, chyba zastanawiając się czy to dzieje się naprawdę. Początkowo spoglądał zdezorientowany to na mnie, to na Marinette, lecz na nią patrzył dłużej. Wpatrywał się w nas oszołomiony z szeroko otwartymi oczyma i buzią. Był tak wielce zdumiony, że żaden dźwięk nie mógł wydostać się mu z ust. Schowałem klucze do kieszeni i ująłem Mari w dwie ręce. Ona trzymana przez moje, zmęczone już dziś ręce, patrzyła równie zdumiona , także nie mogąc z wrażenia się odezwać. Obaj gapili się na siebie uparcie szeroko rozwartymi powiekami, w oczach mieli jakiś błysk, jakąś iskrę, przez co poczułem się trochę zazdrosny. Czekałem na dalszy przebieg wydarzeń...

Przejechałem w milczeniu wzrokiem po całym pomieszczeniu. Miejsca było tu sporo, ale pusto. Zaledwie dwie szafki, a nie jednak cztery, dużej wielkości stół łącznie z krzesłami, a na nim leżała taca z jedzeniem takim jak jedynie dwa rogaliki, lecz nietknięte. W pobliżu żywności stało w opakowaniu mleko i trzy szklanki, w jednej z nich do połowy nalane. Bardziej przy rogu leżały dwa jabłka. Przyjrzałem się wszystkiemu po kolei. W rogu przy jasnej ścianie znajdywały się dwa materace, dość sporej wielkości, a na jednym z nich spała blond-włosa kobieta. Twarz miała równie bladą i wychudzoną jak Adrien. To z pewnością jego matka - pomyślałem. A po drugiej stronie zobaczyłem jeszcze jakieś kolejne drzwi, znacznie mniejsze od tych, którymi tu weszliśmy. Ich kolor był biały, jednak można było spostrzec, że od starości ich barwa zmienia się powoli w żółtą. To mogło być wejście do łazienki, no bo gdzieżby indziej? Jeśli tu "żyli" to potrzebowali jej.

Tą ciszę mojej obserwacji, a także wzajemnego gapienia się na siebie przerwał blondyn.

- Marinette?... - wydobył z siebie dotąd zszokowany Adrien.

- Adrien... - tyle odrzekła mu księżniczka swym słodkim jak miód głosem.

Blondyn podszedł do nas bliżej o trzy kroki. Stanął tuż przed nami. I przyszło mi na myśl, że to właśnie jest ten moment kiedy muszę oddać Mari w ręce jej ukochanego...

Tym razem ja zbliżyłem się, o krok. I patrząc mu w oczy uczułem na dłoni kroplę, która spadła gdzieś z góry. Zwróciłem głowę do góry. Spojrzałem w sufit, lecz z tamtąd nie było widać cieknącej wody czy jakiegokolwiek otworu, z którego mogła by się wydostawać. Jednak gdy spojrzałem na Marinette, wiedziałem już skąd wzięła się kropla. Miała w oczach łzy... Ale to łzy szczęścia, gdyż uśmiechała się pogodnie przy tym.

- Marinette! - ożywił się nagle Adrien i zdało się, że zaraz rozpłaczą się przy sobie z radości.

- Adrien! - odpowiedziała mu ciepło wesoła, po czym wpadła w jego ramiona.

Ściskali się mocno, tulili i tulili i nie mieli zamiaru przestać. A słyszeć można było doskonale jak wołali radośnie na zmianę "Marinette!", "Adrien!", "Marinette!" i tylko takie odgłosy krążyły teraz po przestarzałym pomieszczeniu. I szczerze mi też się zakręciła łezka w oku, wzruszyłem się, że po długim, długim czasie, walcząc o siebie, jednak spotkali się powtórnie.

- Adrien!

- Marinette!

- Adrien!

Wciąż krzyczeli na zmianę przez łzy szczęścia, śmiejąc się jednocześnie i mocno obejmując. Trzymał ją w ramionach, choć blady i wychudzony to jednak siły jakieś mu zostały. Czułem się trochę smutny, że to już koniec tej przygody z najpiękniejszą, ale i także się wielce cieszyłem z jej szczęścia... Nareszcie szczęśliwa... i to bardzo... To była wzruszająca scena.

Po tym co przeszła należy jej się to jak najbardziej!

Zakochani radowali się i ogromnie cieszyli sobą. Teraz przestali już wesoło siebie nawoływać, ponieważ ich usta złączyły się w czułym pocałunku i długim pocałunku.

Całowali się namiętnie, nie mając najmniejszego zamiaru przestać, on trzymał ją w ramionach, a ona zanurzyła palce w jego włosach.

Cieszyłem się, byłem bardzo zadowolony, że mogłem sprawić komuś taką radość. I nie powiem, byłem z siebie naprawdę dumny.

__________________________________________
______________________________________

Cóż, mam nadzieję, że się podobało! 

Jak dla mnie scena spotkania Marinette i Adriena po takim czasie bez żadnego kontaktu,  jest nawet wzruszająca :]  *--* 

Gdy gwiazdka od Was mnie zawita, to przy wstawianiu kolejnego rozdziału będę szybka i pracowita! ;) :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro