Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 Nie ma czasu na wyjaśnienia

- Dużo.- palnąłem żartobliwie, a na mojej twarzy pojawił się uśmieszek. - Dowiesz się w swoim czasie.

Spuściła brwi na dół delikatnie zaciskając przy tym powieki. Na pewną chwilę zrezygnowała z pytań. Musiałem już iść, zwłaszcza dlatego , że w zimę szybko zapada zmrok. Skierowałem się ku schodom i zaraz dotarłem pod drzwi. Nacisnąłem na dzwonek mając nadzieję, że nie ma w domu Gabriela.

W uchylonym wejściu stanęła Nathalii.

- Dzień dobry.- przywitałem się. Odpowiedziała tym samym i czekała aż się znów odezwę.

- Jestem... znajomym Gabriela, zastałem go?

- Przykro mi, ale nie. Będzie dopiero dnia jutrzejszego, już nad ranem.- jak się ucieszyłem z jej wypowiedzi... kamień spadł mi z serca. Jak dobrze!

- A czy mógłbym wejść?

Spojrzała na mnie badawczo z ponurą miną.

- No niestety, ale nie wpuszczam nikogo bez jego zgody. Gabriel nie informował, o tym, że ktoś przyjdzie tak to nie mogę cię wpuścić.

Zawsze byłem przygotowany na takie sytuacje, miałem już pewien pomysł jak ją przekonać. Choć nie byłem pewny czy się uda...

- Ale ja zostawiłem coś u niego w biurze i on dzisiaj, mogę pani przysiądz, kazał mi to odebrać.- skłamałem. Wysłuchała mnie z ponurą miną i patrzyła w oczy. Nie odpowiedziała od razu, zastanowiła się nad czymś, po czym odezwała się.

- No dobrze... - odrzekła niepewnie.- Ale wiedz, że poinformuję o twoim przyjściu pana Agreste'a.- dodała. Pokiwałem energicznie głową i przypomniałem sobie o czymś... a raczej o kimś...

- Tylko... chwila, bo muszę zabrać kogoś ze sobą...- spojrzała na mnie dziwnie, ale ja nie zwracając na to uwagi szybko zbiegłem ze schodów i poleciałem po Marinette. Ta na mój widok otworzyła buzię i czekała aż coś powiem.

- Chodź. Nie ma go. Wezmę cię ze sobą. - oznajmiłem, po czym wziąłem ją z wózka na ręce. Wziąłem w ramiona jak ukochaną...

- C-co ty wyprawiasz? Na pewno wiesz co robisz? - mówiła zdenerwowana trzęsąc się przy tym. O jak dobrze było mi nieść ją w ramionach... jakie to przyjemne uczucie... to było jak najpiękniejszy sen... A tak serio to jak przytulanie.

- Cicho Mariś, wszystko będzie dobrze, znajdziemy go. Zaufaj mi. - patrzyłem jej głęboko w oczy lekko się do niej uśmiechając. Tak ją uwielbiałem! Nadal nie rozumiem jak mogłem ją skrzywdzić...

Westchnęła ciężko.

- Tylko mnie nie upuść.

- Ciebie upuścić? Ani bym śmiał!

Szliśmy po schodach w górę, drzwi były otwarte i nadal stała w nich Nathali.

- Dzień dobry.- przywitała się ze służącą Mari, gdy byliśmy już bliżej. Na twarzy służącej pojawiło się zdziwienie, ale jakby nie zważając na to wszystko, zaprosiła nas gestem ręki do środka. Znaleźliśmy się w salonie, tam od razu posadziłem Mari na najbliższą kanapę. Nathali zamknęła drzwi za nami i patrząc na nas obydwu zapytała:

- A czemu to panienkę tak dojrzałą niesiesz? Czyżby coś... się stało? - pytała odwieszając na wieszak nasze zimowe ubrania. Marinette usłyszawszy te słowa schyliła głowę w dół, a oczy jej posmutniały. Nie chcąc jej zbytnio urazić, powiedziałem tylko cicho - Straciła czucie w nogach...

Nathali przerwała na chwilę odwieszanie ubrań i spojrzała na Marinette z zakłopotaniem. Patrzyła na nią ze współczuciem. I nastała chwila ciszy. Marinette wbiła wzrok w podłogę, a ja i służąca co chwilę wymienialiśmy zakłopotane spojrzenia. Ciszę przerwała Nathali.

- To może... przygotować wam coś ciepłego? - zaproponowała.

- Tak, napijemy się herbaty.- odpowiedziałem i od razu wyszła z pomieszczenia.

Przysunąłem się teraz bliżej do Marinette. Patrzyłem na nią w milczeniu, w oczach miała łzy. Wysunąłem swą dłoń do przodu i próbowałem delikatnie podnieść jej bródkę ku górze. Spojrzała na mnie ze smutkiem.

- Marinette... nie płacz! - wyszeptałem jej do ucha. - Spokojnie, zobaczysz wszystko będzie dobrze, uwierz mi, zaraz do niego pójdziesz! - pocieszałem ją. Przynajmniej starałem się pocieszyć. Rozumiem ją, bycie inwalidą to musi być koszmar. Nie, raczej nie rozumiem, bo sam tak nigdy nie miałem i nie wiem jak to jest.

- Matteo, nic nie rozumiem, dlaczego nie możemy po prostu iść do jego pokoju? Do Adriena! - znów się zachwyciła gdy wymawiała jego imię.- Czemu wszystko jest tak potajemnie?

- Ciii... - uciszałem ją gdy podniosła głos.- Bo jego nie ma w pokoju...- wyjaśniłem, ale raczej dla niej dosyć nie jasno.

- Nie ma? To gdzie jest? - pytała sfrustrowana.

- Bardzo proszę.- nawet nie zauważyliśmy kiedy weszła Nathali, położyła dwa niebiesko-zielone kubki herbaty na stoliku w kolorze kremowym przed nami.

- Dziękujemy.- powiedziałem w jej stronę i kiedy wyszła znów nachyliłem się nad Mari i wyszeptałem jej do ucha - Nie bój się, wiem co robię.

- Nie chcę herbaty, chcę do Adriena!

Westchnąłem głęboko kręcąc głową na boki.

- To nie jest takie proste jak ci się wydaje...

Po raz kolejny między nami zapadła cisza. Nie było czasu wszystkiego wyjaśniać. Jak jej powiem to zacznie wypytywać bez końca, a teraz nie ma na to czasu!

- Proszę nie denerwuj się, pójdziemy po niego, już dziś! - zakomunikowałem jej.

Ona obdarzyła mnie dociekliwym spojrzeniem znów spuszczając swe brewki na dół.

- Po niego? Powiedz, co przez to rozumiesz? To brzmi jakbyśmy mieli go porwać! - oburzyła się.

- Marinette! - krzyknąłem zdenerwowany już tym wszystkim.- Mówiłem już, teraz nie ma na to czasu! Za chwilę sama zobaczysz, rozumiesz?! Przecież dotrzymałem słowa, pójdziemy po niego, dzisiaj, ile razy mam ci powtarzać?

- Nie ma czasu? Nie widziałam go na oczy już pół roku i mówisz, że nie było czasu tego tłumaczyć? Nic nie rozumiem, w ogóle nie wiem co kombinujesz.

- Wszystko to co tu robię to dla Ciebie.- powiedziałem do niej patrząc w jej śliczne oczy i przybliżając twarz. Ochłonęła trochę i uspokoiła się. Nie mogąc dłużej się powstrzymać, zacząłem powoli zbliżać swoją twarz do jej...

I wtem ponownie przyszła do nas Nathali, przerywając tak ważną dla mnie chwilę. Stanęła przed nami.

- Miałeś iść do biura pana Agresta po coś... tak więc zaprowadzę cię. - rzekła jakoś tak chłodno i dziwnie.- Albo nie. Może najpierw zadzwonię do niego i upewnię się czy cię tam wpuszczać.

Cholera, nie!

- No niech pani zadzwoni.- uśmiechnąłem się nieszczerze, chcąc ukryć zakłopotanie.

Wzięła słuchawkę w dłoń i wybrała numer, a mi zrobiło się gorąco.

- Halo? Panie Gabrielu, przyszedł młody chłopak, przedstawił się jako Matteo, chce wejść do twojego biura, twierdzi, że coś tam zostawił.

Czekałem w napięciu.

Odłożyła słuchawkę.

- Na razie nie odbiera, ale na pewno odsłucha tą wiadomość głosową prędzej czy później.- oznajmiła pewna siebie.

Tak jakby mi nie koniecznie ufała.

- Zaprowadzę cię do jego biura. Chodź za mną.

Nabrałem powietrza w płucach. Krępowałem się. Wymyśliłem właśnie biuro Agresta, ponieważ tam schowany jest klucz... klucz do piwnicy. Kiedyś gdy byłem jeszcze innym człowiekiem, kiedy chciałem władzy zaprowadził mnie tu i przy mnie wyjął klucz. Tak więc odtąd wiem gdzie jest ukryty. Myślę, że z szukaniem problemu nie będzie, ale gorzej będzie gdy przypilnuje mnie Nathali...

- Ym tak...- zacząłem zmieszany.- To... już idziemy.- mówiąc to wstałem z kanapy i schyliłem się po Marinette. Ona wiedząc co zamierzam objęła mnie wokół szyi, wziąłem księżniczkę na ręce. Nathali patrzyła na nas wzrokiem nie ufnym... Podążałem za nią niosąc w rękach Mari. Byliśmy już niedaleko od biura, chcąc jakoś powstrzymać Nathali przed pilnowaniem mnie, odezwałem się w drodze:

- No dobrze. Dziękuję. To my już tam dojdziemy...- starałem się mówić jak najbardziej przekonująco, chciałem, żeby zostawiła nas samych. A ona bacznie nas obserwowała... Jeszcze z nieufnością w oczach.

- Chodźcie, zaprowadzę was.- nie byłem zadowolony z jej propozycji... szlak. Co ja teraz zrobię, przecież nie będę przy niej grzebał po jego tajemnych skrytkach! Dłonie mi się pociły kiedy byliśmy coraz bliżej, nie wiedziałem co robić, jak się odezwać...

- Znam drogę.- oznajmiłem poddenerwowany z naciąganym uśmiechem. Odwróciła się. Rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie. Zmieszałem się.- Ale w porządku, niech nas pani zaprowadzi, nie mam nic przeciwko.- dorzuciłem po chwili, żebyśmy nie zostali "podejrzanymi".

Drzwi do biura pana Agreste'a były już tuż przed nami. Patrzyłem nie chętnie jak służąca otwiera nam drzwi nie spuszczając nas z oczu. I co ja teraz wymyślę? - panikowałem. Powoli wtargnęliśmy do pomieszczenia, począłem powoli się rozglądać udając, że czegoś szukam. Najpierw w bardzo powolnym tempie, aby oszczędzić sobie czasu na wymyślenie czegoś sprytnego, odstawiłem Mari na fotel. Nie wiedziałem co zrobić, nie mogę przy niej wziąć klucza, a więc co wezmę?... Idąc w zwolnionym tempie rozglądałem się. Udałem, że przyglądam się obrazom i co niektórym pamiątkom, pomieszczenie nie było jakieś wielkie. I nagle drgnąłem, bo nieoczekiwanie usłyszałem za sobą głos Nathali.

- Nie oglądaj tak wszystkiego dookoła tylko bierz co masz brać i wychodź.- rozkazała. Kiedy się wszystkiemu przyglądałem ciągle czułem na sobie nieufny wzrok Nathali, bacznie mnie obserwowała. Nie wiedziałem, nie miałem żadnego pomysłu na odpowiedź. Już nawet Marinette spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Nathali! Nathali przyjdź tutaj! - usłyszeliśmy wszyscy stłumiony kobiecy głos z dołu. Ktoś ją wołał... jest szansa. Nathali odwróciła się krzycząc:

- Już idę! - a następnie zwróciła się do nas.- Weźcie to i wyjdźcie stąd.- mówiła stanowczym głosem.- Zaraz tu wracam. Nie kombinujcie nic. - przytaknąłem głową udając, że idę w jakimś kierunku po tą właśnie rzecz. Jak dobrze, że się udało! No przynajmniej w połowie.

Pozostało zabrać stąd klucze i iść prosto do Adriena. A raczej po Adriena...

Jak najszybciej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro