Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 Naszyjnik

Dźwięk dzwonka do drzwi przebił się przez ściany mieszkania i dotarł do uszu kobiety w średnim wieku, która kręciła się w kuchni, przygotowując posiłek. Sygnał dzwonka do drzwi to był ewidentnie ulubiony dźwięk pani Camille'i.
  Odstawiła szklankę, zdjęła kuchenne rękawiczki, po czym jej kroki wesoło zaprowadziły ją do głównych drzwi. W progu miodowych drzwi stanęła znana jej sylwetka, jednak nie był to jej syn.
W dłoniach brązowowłosego mężczyzny uwagę kobiety przykuł jej zaginiony przedmiot.

– Dzień dobry. – przywitał się z pogodnym uśmiechem. – Donoszę zgubę. – Wysunął dłoń z granatowymi okularami.

– Ooo, bardzo dziękuję. Powiem panu, że właśnie miałam za moment po nie wyjść. Dopiero przed spaniem wczoraj zauważyłam ich brak, ale było już przecież zbyt późno, żeby państwa odwiedzać. – Odebrała swoją własność i jej karmelowe oczy minimalnie zwiększyły rozmiar pod wpływem szkła. – Zapraszam do środka, mojego syna jeszcze nie ma.

– Ale ja dzisiaj tylko na chwilę... – oświadczył, nie chcąc by jego ton głosu stał się nieuprzejmy. Chloè miała rację, gdy tego sobotniego poranka ostrzegała go, że kierując swoje kroki do drzwi pani Benoit naraża się jednocześnie na słuchanie różnych plotek i rozmaitych opowieści, których kobieta posiadała niezliczoną ilość. Na pasku dni ze swojego życia mieściła niesłychanie dużo budzących zaciekawienie historii, raz po raz wywołujących śmiech, a innym razem przyprawiających o dreszcze.
  Prawdę mówiąc, Matteo miał nadzieję, że jakimś cudem nie otrzyma "zaproszenia do środka", ponieważ ostatnimi czasy kobieta dość regularnie była nastawiona na ich towarzystwo. Matteo nie chciał być nieuprzejmy, lecz chętnie porozstawiałby terminy spotkań w  nieco większych odległościach.

– Nie ma sprawy. – odpowiedziała mu. – Tylko napije się pan mojego koktajlu. Jest piekielnie gorąco i napój na pewno dobrze panu zrobi. Orzeźwi trochę pana.

Matteo wysilił się na uśmiech w stronę kobiety, po czym z ociąganiem i bez większego zapału, podążył jej śladem. Żar lał się z nieba piekielny, promyki słońca dostawały się do każdego zakamarka, ozłacając i ogrzewając wszystko wokół. Matteo poczuł ulgę, gdy słońce zostało na zewnątrz, a cień bordowych ścian ochłodził go swym dotykiem o nieco niższej temperaturze.

– Proszę sobie usiąść, już podaję coś do ochłodzenia się.

Mężczyzna powoli usiadł na jednym z krzeseł i rozejrzał się dookoła. Po prawej stronie, jak i za nim, rozciągała się cała kuchenna sceneria. Dominował tu bordowy odcień, który jakby rywalizował z białym o silniejsze przykuwanie uwagi. Kuchnia połączona była z salonem. Matteo rozglądając się w oddali dostrzegł komodę w odcieniu intensywnego brązu, który zapewne w półmroku zdaje się udawać czerń. Na komodzie stało kilka kobiecych "bibelotów", jak to określiły myśli mężczyzny. Stała tam jeszcze biała szkatułka.

– Proszę. – kobieta postawiła przed nim na ladzie wysoką szklankę o rozmaitych wzorach.

– Dziękuję. – odrzekł, po czym zanurzył wargi w barwnym napoju. – Coś pysznego. – stwierdził, pomiędzy kolejnymi łykami.

– Miło to słyszeć.

Nagle na twarz pani Benoit wstąpiła powaga oraz głębokie skupienie.

– Przypomniałam sobie o czymś. Zaraz wrócę.

Ruszyła w stronę korytarza. Matteo w tym czasie dokończył napój, wciąż delektując się jego smakiem.
Szklanka była już pusta, jedynie krople gęstego soku spływały jeszcze pojedynczo po brzegach, jakby ścigając się, która pierwsza sięgnie spodu naczynia. Mężczyzna rozejrzał się niepewnie, gdy kobieta nie pojawiała się na oczy od dobrych trzech minut. Zawsze była taka nietypowa i zakręcona.

– Już jestem. – weszła nagle znów do kuchni. – Pan wybaczy, musiałam wziąć tabletki na nadciśnienie.

– W porządku. – odparł beznamiętnie. – A napój był super. Bardzo mi smakował.

– Cieszę się. To co, zostaje pan jeszcze na moment? W ogóle słyszałam, że ponoć ktoś nowy ma się wprowadzić do naszych okolic...

– A skąd?

– Słyszałam, że rodzina z Włoch. A może... jakaś raczej kobieta z Włoch?

– Hmm.

– I to obok was. Będziecie jeszcze bardziej otoczeni przez sąsiadów. – Zaśmiała się krótko.

Mężczyźnie jakoś nie było do śmiechu. Na jego twarzy powstało zagubienie. Miał jakieś dziwne przeczucie odnośnie rodziny z Włoch, która miała zamieszkać obok. Dlaczego w jego wnętrzu zaczęła się tlić cicha i nieuzasadniona obawa?

W pewnym momencie rozbolała go głowa. Nie był to jakiś bardzo silny ból, ale ból jak ból, przyjemny nie był.

– Wszystko okej? – spytała, a jej słowa dotarły do Mattea niemal jak przez gęstą mgłę.

– Tak... Głowa mnie tylko trochę zabolała.

– Przyniosę tabletkę. – zanim się spostrzegł, powtórnie został w kuchni sam. I to na troszkę dłuższą chwilę niż poprzednio.

* * *

Matteo oraz Chloè jedli wspólnie kolację, jaką stanowiła ciepła jajecznica. Słońce powoli zachodziło za horyzont, zalewając niebo pasmem pastelowych kolorów, które tak pięknie ze sobą współgrały.

Matteo wciąż nie mógł zrozumieć dlaczego słowa roztrzepanej sąsiadki wywarły na nim takie wrażenie. Nie mógł się pozbyć wizji, że ta osoba z Włoch okaże się bardzo znana przez niego. Ale to przecież było tylko wyobrażenie, które wcale nie musiało znaleźć ujścia w rzeczywistości. Chloè wzięła łyk posłodzonej herbaty i już otworzyła usta, aby o coś zapytać, gdy wtem stała się rzecz niespodziana. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Chloè skrzywiła się, kiedy snuła domysły, kto mógł stać za drzwiami. Gwałtownie wstała i ostrożnie podeszła do drzwi, by zajrzeć w wizjer kto stoi za nami. Niestety nie pomyliła się w przypuszczeniach. Zirytowana, podeszła do swojego partnera.

– To znowu ona. – rzuciła zdenerwowana. – Ma dzisiaj gości, a znów nas nachodzi. – szepnęła, lecz szept przesiąknięty był rozdrażnieniem. – Byłeś dziś u niej, zatrzymywała cię i jeszcze jej mało! – poczęła raptownie gestykulować. Mówiła oczywiście szeptem, bo nie chciała ujść za niekulturalną i złośliwą. Lecz nawet szept, przez rosnącą irytację, stał się nieco za głośny.

Matteo wprawdzie nie wiedział jak ją pokrzepić i uspokoić, gdyż sam był równie rozdrażniony. Postanowił, że otworzy i powie sąsiadce parę słów więcej. Innych niż dotąd.

Nie spodziewał się jednak takiego obrotu sprawy. Kiedy otworzył, ku jego zaskoczeniu kobieta w średnim wieku wbijała w niego spojrzenie, z którego biło znacznie więcej złości niż w jego. Zdziwił się tym i poczuł się zdezorientowany. Co usłyszy tym razem?

– Dobry wieczór. – powiedziała tonem przesiąkniętym jadem. – Na komodzie stała szkatułka, w której leżał mój naszyjnik. Po wyjściu pana już go tam nie znalazłam. – obwiesiła szczególnie oschłym tonem.

Matteo patrzył na nią osłupiały.

– Czy pani sugeruje mi kradzież? – zapytał z niedowierzaniem, oburzony.

– A jak pan myśli? – rzuciła chłodno i bez zastanowienia.

– Niczego nie ukradłem. – powiedział hardo.

– Ciekawe, bo jestem pewna, że przed pana przyjściem naszyjnik tam był. – rzekła sarkastycznie.

Narzeczona Mattea zdębiała, słysząc o co oskarża go sąsiadka.

– Matteo nie byłby zdolny do takiego czynu. – wtrąciła oschle blondwłosa kobieta w obronie ukochanego.

Pani Benoit mierzyła ją nieufnym spojrzeniem.

– A pani syn? Był u pani po mnie? Po tym jak już wyszedłem?

– Tak, był.

– Więc skąd ma pani pewność, że byłem to ja?

Rzuciła mu w jednym momencie nienawistne spojrzenie.

– Naprawdę pan myśli, że to mógł być mój syn? – jej głos przeplatała wyjątkowa srogość.

– Bez dowodów nie stawiam go w świetle winnego, ale próbuję pani wytyczyć wszystkie aspekty, bo ja na pewno nie mam z tym nic wspólnego. – orzekł, zdecydowanym tonem, a w powietrzu wisiała niezmiennie atmosfera pełna napięcia.

– Proszę przestać nas w końcu nachodzić! Mój narzeczony nie jest złodziejem! Może pani się nudzi i szuka pani jakiejś sensacji? Jeżeli tak, to nie tędy droga. Pani pretensje są bezpodstawne. Dlaczego Matteo miałby kraść naszyjnik? Przecież wiadomo, że mieszkamy na przeciwko i wszystko zaraz by się wydało!

Pani Camilla przez paręnaście sekund zastanowiła się nad przemówieniem Chloè.

– Nie szukam żadnej sensacji. Naszyjnik był dla mnie bardzo cenny. Był czymś więcej, niż kosztowne świecidełko. To był naszyjnik mojej mamy. Podarowała mi go przed śmiercią. Niedawno odeszła. Parę lat temu. – Nabrała powietrza do płuc. – Jeżeli do jutra się nie znajdzie, jestem gotowa powiadomić o tym policję. – powiedziała nieco spokojniej, ale ze złością nadal tę samą w oczach.

Odeszła od drzwi i skierowała się do domu na przeciwko.

* * *

Tego niedzielnego popołudnia Marinette i Adrien zdecydowali się na wspólny, beztroski spacer. Ponieważ ich kariery zawodowe były związane z wieloma obowiązkami, zwłaszcza w przypadku Adriena, uznali, że potrzebna im jest taka odskocznia, która pozwoli im się zrelaksować. Nie trudno wpaść w długi wir obowiązków, gdy jest się lekarzem. Zwłaszcza, że Adrien od czasu do czasu miał zmiany w szpitalu, gdzie pomagał pacjentom funkcjonować, kontrolował ich stan, a w razie potrzeby był gotów zaangażować się w udzielenie pomocy znacznie wyższych lotów.
Potrzebowali odsapnąć, znajdując, pośród gąszczu prac i zajęć, otwór choćby chwilowej wolności, w której zamkną się we dwoje.

W tym celu skierowali swoje kroki do jednej z przyjaznych i eleganckich kawiarni, gdzie często popołudniami przesiadywały pary, gdyż ciągnął ich tutaj cukierkowy i przytulny nastrój tego miejsca. W oczy rzucały się rozmaite wzory na ścianach, prezentujące niemal całą paletę odcieni różu i fioletu, składające się z różnych zawijasów, kwiatów, krzywych i prostych serc, kresek ułożonych w nienaturalny sposób. Zaburzony rytm malowideł na tapecie ściany przykuwał uwagę mieszkańców. Białe stoliki pozbawione były okruchów, oczywiście te wolne, przy których nikt nie siedział, jednak zawsze po wyjściu poszczególnych osób z dokładnością wycierano stolik, co bardzo sprzyjało mieszkańcom.

– Wiesz na co mam ochotę? – spytała zaczepnie Marinette swojego partnera.

– Na mnie?

– Między innymi. – Zachichotała wesoło. – Ale dziś bardziej na ciasto. – stwierdziła, konkretnym tonem.

– O smaku agrestu? – zapytał Adrien, szelmowskim tonem.

– Hmmm, może być. – Uśmiechnęła się zadziornie.

– No to idziemy.

Po jakichś niecałych dwudziestu minutach spaceru dotarli na miejsce pod drzwi kawiarni Cavablanca. Na ich szczęście pozostał jeden wolny stolik, który moment później uczynili zajętym. Adrien odszedł na chwilę, by złożyć zamówienie.

Wtedy wszyscy usłyszeli dźwięk dzwonka, oznajmiający przybycie nowej osoby, bądź osób do kawiarni. Adrien natomiast poprosił o dwa kawałki owocowego ciasta, które wytyczył przez szkło. Dla Marinette, mężczyzna zgodnie z umową, poprosił do picia cappuccino, sam zaś zamówił dla siebie mrożoną kawę, z której pomocą liczył na ochłodzenie. Na zewnątrz było tak upalnie, że Adrien, wychodząc na otwartą przestrzeń, miał wrażenie, że smaży mu się mózg. Współczuł Marinette długich włosów, które na pewno nie sprzyjały ochłodzeniu, jednak na szczęście upięła je dzisiaj w luźnego koka.

– Proszę tu poczekać, już podaję. – kobieta przysunęła do siebie kawałek ciasta, stojącego na złotym papierowym talerzyku i ukroiła dwa osobne kawałki.

– Dla Marinette radziłbym ukroić większy. – powiedział, obracając się w jej stronę, na tyle głośno, żeby mieć pewność, iż usłyszała. Posłał jej zaczepny uśmiech.

– Cha, cha, bardzo śmieszne. – skwitowała, akcentując "śmiech", jednak również się uśmiechnęła.

– To będzie razem dwadzieścia dwa złote. – oznajmiła blondynka, stawiając obie kawy na ciemno-różowej tacy.

Adrien położył na jej dłoni odpowiednią sumę i już miał odejść z tacą, kiedy młoda kelnerka odezwała się znów. Tym razem nie na temat "zakupów"...

– Hej, czy pan nie był przypadkiem sławnym modelem Agrestem kiedyś?

– Owszem, byłem. – odparł spokojnym i pogodnym tonem. – Obecnie nie porzuciłem całkowicie kariery modela, ale jestem od kilku lat lekarzem, co wymaga wystarczająco dużo pracy i pochłania dużo czasu. Sesje mam niezwykle rzadko.

Marinette zdecydowanie nie podobał się sposób w jaki młoda kelnerka patrzy się na jej partnera.

– Jasne, rozumiem. Czyli jednak to ty.

– W rzeczy samej, ja to ja.

Zaniósł tacę do stolika w kącie, gdzie czekała jego żona.

– I jak słoneczko? – Usiadł do stołu.

– W porządku. – odparła bez namysłu. – Tylko... więcej nie rozmawiaj tak długo z kelnerką.

Adrien parsknął i chciał ukochanej odpowiedzieć, jednak nagle słowa zastygły mu w gardle.

Ujrzał kilka kroków od ich stolika niską kobietę, która bacznie przyglądała się ich dwójce. Co ciekawe, była to ta sama osoba, którą widział jeszcze niedawno w sklepie "O poranku", kiedy to szukał przepisu na ciasto. Niedługie jasno-brązowe włosy otaczały jej skupioną twarz. Adrien powtórnie znalazł się w sytuacji, w której nie rozumiał z jakiej przyczyny kobieta w wieku jego mamy tak uważnie lustrowała go wzrokiem.

Marinette spojrzała zdezorientowana na Adriena, po czym odwróciła się i zaskoczona ujrzała obcą kobietę, która z zainteresowaniem obejmuje ich wzrokiem. Zwłaszcza jej męża. Adriena oczy spotkały się z jej orzechowymi tęczówkami. To spotkanie było dziwne. Poczuł się nieswojo.

– Czy... jesteś synem Anielle?

Adrien aż zastygł, gdy usłyszał to bezpośrednie pytanie. Skąd starsza kobieta, której nigdy nie widział na oczy, miała to wiedzieć? A może była to po prostu bliska znajoma jego mamy, o której on nie wiedział?

Bardziej niż jej pytanie, dziwny był sposób, w jaki się zachowywała. Przypatrywała się mu, jakby usiłowała coś sobie przypomnieć, przywołać jakiś obraz w pamięci. To nie było spojrzenie śmiałe. Z jej oczu można było wyczytać niepewność, obawy, ale także coś, czego nie umiał określić. Wyglądało to jakby coś wyraźnego nasuwało jej się na myśl, lecz jednocześnie była tego kompletnie niepewna.

– Dlaczego pani pyta o to? Mogłaby się pani chociaż przedstawić?

– Sylvia Sedaine. – rzuciła bez ceregieli. – Czy jest pan dzieckiem Anielle Agreste?

– Tak. Co w związku z tym? Czy coś się stało? Skąd pani zna moją matkę?

– Nazwisko. Widniało kiedyś często na magazynach na temat mody. Między przeplatanką o tobie i twoim ojcu była raz wzmianka o żonie tego sławnego projektanta. Jednak, jak wszyscy już wiemy, okazał się być okrutny.

– Hmm. – mruknął, bez obszerniejszych domówień, nadal nie mając przekonania, aby ufać nieznajomej kobiecie.

– Zdradź proszę jeszcze tylko... w którym roku się urodziłeś?

– Ale co to za przesłuchanie? Przepraszam, ale nie znam pani i nie wiem czy mogę udzielać odpowiedzi na osobiste pytania.

– Anielle mnie zna. – uciekła wzrokiem gdzieś w bok. – Wcale nie musiała o mnie wspominać, to dawne czasy. Zresztą raczej nie miałaby potrzeby przywoływania mojego nazwiska. Chociaż czy ja wiem? Zależy czy chciała zachować to tylko dla siebie. Zrozumiałe. Co prawda, nie przyjaźniłyśmy się, ale... na pewno by mnie kojarzyła. Zbyt mocno bolało ją to wspomnienie, by mnie nie rozpoznała.

– Co to znaczy? Jakie wspomnienie pani ma na myśli?

– Nie będę teraz o tym mówić. To już nieistotne. Twój wygląd stanowi większą zagadkę...

Adrien nie do końca pojął, co ma zrozumieć poprzez te słowa.








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro