Rozdział 18 Szatańska osobowość to nie wszystko
Zaczęła zdecydowanym krokiem podążać przez miasto, nie obracając się już za siebie. Co on sobie myślał, że ją uwiedzie gdy zajrzy głęboko w oczy? Myślał, że zagra na uczuciach? Gdyby tylko wiedział jak żelazna jest, nigdy nie podjąłby się tej próby. Nie było łatwo zdobyć jej zaufanie, a tym bardziej wydobyć z niej jakieś ciepłe uczucia, bo ich po prostu nie było. I nie będzie. Szukać u niej człowieczeństwa to tak jakby w śniegu szukać płomyka ognia.
Albo jakby w nocy na odludziu w lesie zagęszczonym przez mrok dopatrywać się światła. I tak jakby ktoś oczekiwał od skostniałego kamienia, że posiądzie właściwości poduszki. Absurdalnym faktem stało się to, że zawstydziła się okrutnie przed samą sobą, że poniosły ją jakieś ludzkie uczucia i że poczuła pewien sentyment do obcego człowieka. Jej "duże ja" dominowało w znacznej mierze nad "małym", potężna, bezwzględna i wielka Suzanne krzyczała do tej drobnej, która zawierała w sobie słabości. Jej życie miało być szalone, miała w centrum głowy swoją fabrykę planów, były tam tworzone, zasiewała jedną myśl, potem drugą aż wyrosły plony, aż wzrastały w rzeczywistość. Inny człowiek tylko zakłóciłby proces ich dojrzewania. Wolała działać samodzielnie.
Nie była pewna na jaki czas osiądzie w Paryżu, lecz przewidywała, że pani Benoit doniesie na nią policji i wtedy będzie musiała opuścić całą Francję na nieokreślony czas. W tym czasie stworzy w głowie plan jak siebie uniewinnić, w jaki sposób pochylić w swoją stronę białe światło sprawiedliwości i szczerości.
Nie pozwoli się złapać służbom policyjnym. To jeszcze z resztą nie koniec wprowadzania jej głównego, najbardziej istotnego planu... Lecz przez pewien czas w pasku realizacji jej planów powstanie luka, jako symbol przerwy od intrygowania.
Postanowiła wstąpić w drodze do mieszkania po kilka niezbędnych produktów do sklepu.
Po zrobieniu zakupów udała się z bagażem w postaci jednej obfitej siatki produktów w kierunku wschodnim. Po dziesięciu minutach sprawnego marszu skręciła w mniej odwiedzany zaułek, określany żartobliwie jako "leniwy szlak", gdyż na tej drodze panował znacznie mniejszy ruch w porównaniu z innymi paryskimi ulicami, można było nieco odetchnąć od warkotu silnika.
Suzanne nie skręciła tam bez powodu.
Była wplątana w interes z dilerem dragów. Winna była mu zapłacić już wcześniej, jednak pochłonięta realizacją zemsty nie przejęła się zbyt mocno czekającym na drugim końcu Francji młodym mężczyzną, któremu ciągle pozostawała dłużna, co spotkanie obiecywała donieść resztę przy kolejnym razie. Po części się z nim w ten sposób drażniła, zgrywając przed nim nieustraszoną, nie chciała pozwolić, żeby nią w jakiś sposób gardził i umniejszał jej "ja". Wojowniczo i zapalczywie pokazywała mu, że wychyla głowę ponad jego groźby; że nie mają na nią wpływu. Nie mógł uważać, że jeżeli spróbuje ją zastraszyć, pochyli pokornie głowę i stanie się mu posłuszna. Gdyby w jakiś sposób odważył się zrujnować jej życie, ona uderzyłaby z impetem trzy razy mocniej. Gdyby dotkliwie ją skrzywdził, runęłaby na niego niczym piorun, niszcząc wszystko, co wartościowe i ważne dla niego, co do tej pory zbudował. Jej satysfakcja była na pierwszym miejscu, uczucia innych nie były na żadnym.
Serce podeszło jej do gardła kiedy nagle poczuła jak na jej bladoróżowych ustach są zaciskane kurczowo czyjeś dłonie. Ktoś zamaszyście ciągnął ją ze sobą w prawo, robił to tak szybko, że nie otrzymała właściwie ani kruchej sekundy na jakiekolwiek zareagowanie. Tą sytuacją posługiwały się sekundy, kobieta poczuła jak mężczyzna silniej nią szarpnął i przyszpilił do ściany, trzymając jej przedramiona. Wtedy uwagę Suzanne przykuły brązowe oczy, których tajemnicza ciemność w pewien sposób przyciągała, działała hipnotyzująco. Przesłonięte mrokiem oczy wysokiego przystojnego bruneta przyjrzały jej się bacznie ze zgrozą. Kobieta odnosiła wrażenie, że te ciemne tęczówki wręcz się w nią wbijały.
Mimo to zachowała bojową, na tyle, na ile jej na to pozwalał, swobodną postawę, a jej lekko otwarte z szoku usta złączyły się w perfidnym uśmiechu.
– Spokojnie, kochaniutki. – Zadrwiła. – Pomyśleć, że taki uroczy przystojniak to w rzeczywistości kuzyn diabła.
– Nie pogrywaj sobie ze mną. – warknął. – U ciebie podobnie – też bym się nie spodziewał, że jesteś sprytnym sukowatym stworzeniem, obstawiałbym na początku, że jesteś tępą szmatą, teraz nawet...
Poczuł jak kobieta błyskawicznie wymierzyła mu siarczysty policzek, nie pozwalając mu dokończyć wypowiedzi.
– Słuchaj, drapieżna kocico. – podniósł głos, kiedy ocknął się po uderzeniu. – Czekam na MOJĄ KASĘ. – brzmiał bardzo oschle i stanowczo.
Jego głos drżał przeciążony gniewem.
– Mam ją. – syknęła równie odważnym tonem, żeby nie stracić swojej pozycji.
Nie mogła mu pokazywać, że jest w tej relacji dominującym. Nie był.
Jeżeli w ich przedsięwzięciu ktoś miał być poniżany to na pewno nie ona.
Z trudem sięgnęła do swojej małej jasnej torebki przy ramieniu, ręce mężczyzny znacznie ograniczały jej ruchy, jednak mimo że widział, iż sięga po portfel, nie zamierzał ułatwiać jej zadania. Wyciągnęła odpowiednią ilość gotówki, co zaraz znalazło się w jego dłoni, a następnie w zapinanej kieszeni.
W tym momencie zatrzymał wzrok na jej niebieskich oczach.
Rysujący się na jego twarzy coraz wyraźniejszy uśmiech obudził w niej garstkę niepokoju. Nie rozumiała do końca dlaczego, lecz zauważyła, że zrobił to w specyficzny sposób, widziała, że ten uśmiech pokrył szatański cień. Choć za wszelką cenę usiłowała to ukryć, dreszcz przebiegł po jej ciele. Miała nadzieję, że nie dostrzegł chwilowego zawahania. Nie uciekała od jego wzroku, patrzyła równie wytrwale, chcąc okazać, że nie rozsiał w niej ani ziarna strachu.
– Wiesz co... – mruknął tajemniczo, złowieszczym tonem – Wiem jak możesz mi się odwdzięczyć za to, że musiałem tyle czekać... – zlustrował wzrokiem jej ubiór. Była przyodziana w czerwoną bluzkę z lekkim dekoltem oraz ciemne dżinsy.
Szczerze przeraziła się tym, co padło z jego ust. Nie miała teraz na to ochoty. Poza tym czuła, że jemu nie zależy na sprawieniu jej przyjemności, a tylko i wyłącznie wykorzystaniu brutalnie jej ciała dla własnej samorealizacji.
Momentalnie jej bojowa odwaga jakby na chwilę wygasła, nie czuła się już pewnie, jego intencje wytrąciły brawurę, a sprowadziły niepokój.
Podświadomie chciała tego z nim, lecz dziś nie była gotowa. Dopóki nie rozpoczął obdarzać jej szyję pocałunkami o różnej intensywności. Gdy subtelnie przegryzł jej skórę, jej ciało odpowiedziało równie delikatnym drżeniem.
– Mam niedaleko samochód. – rzekł, kiedy jego dłonie nie pytając o pozwolenie powędrowały do tyłka kobiety.
Suzanne wiedziała, że nie musi się z nim wiązać i że odbywa się to tylko w ramach krótkiej jednorazowej chwili przyjemności. Pozwoliła zmysłom przejąć kontrolę.
* * *
Po doznaniu najbardziej górnolotnych i pożądanych uczuć, wstała z Nicolasa w celu poszukiwania swoich ubrań wśród pagórkowatych i nizinnych na przemian terenów samochodu. Pierwszym ubraniem, na które natrafiła, była jej krwistoczerwona bluzka przeplatana białymi paskami. Zasłoniła się nią u góry, Nicolas już wystarczająco szczegółowo się dziś jej przyglądał. Zajęła się poszukiwaniem bielizny, co nie stanowiło większego problemu.
Chwilę później oboje mieli już zakryte ciała wcześniejszym ubiorem.
– Muszę przyznać, że świetnie się z tobą bawiłem. – stwierdził, wyszczerzając się zawadiacko, przy okazji prezentując szereg białych zębów. Mężczyzna był niepojecie przystojny, żadna by się temu nie sprzeciwiła, lecz za urodą jak z baśniowej powieści, kryła się diaboliczna osobowość jak z filmu dla dorosłych – bezwzględny i rażąco egoistyczny Nicolas, nie zważający na czyjeś uczucia, a tymbardziej potrzeby. Był zatem do niej podobny. Do Suzanne.
Obejmował wzrokiem jej figurę. Nie była to drobna i koścista sylwetka, Suzanne miała wręcz ledwie parę nadprogramowych kilogramów, aczkolwiek mężczyźni zazwyczaj uznawali, że dodają jej one seksapilu.
Nie wiedzieli, że była kiedyś skrajnie szczupła i tak pochłonięta wizją planów, że aż zdarzało jej się zaniedbywać swój żołądek. Nie znali jej przeszłości i nie było im nic wiadomo o wysokich falach lęku, jakie ją nachodziły w chwilach bezsilności i bezmocy, kiedy odebrano jej siłą gigantyczną część niej. Nie wiedzieli, że dodatkowe kilogramy nie były skutkiem ani przypadku ani jej tymczasowej nieuwagi.
One były jednym z czynników ochronnych, które miały prowadzić ją przez cel. Nie mieli świadomości, że włosy pokrywała jasna farba, a w oczach były wstawione błękitne soczewki.
Suzanne zawierała tylko powierzchowne relacje, toteż równie powierzchownie mogli ją oceniać. Widzieli jedynie obraz, gładką kolorową okładkę, natomiast nie dopuszczała ona do tego, by przewrócili okładkę i zerknęli jaka treść znajduje się na innych stronach jej jestestwa. A tylko za jej pozwoleniem mogli spojrzeć co jest zapisane w kartach jej życiorysu.
Nie chciała się dzielić informacjami o sobie. Nie są zresztą innym do niczego potrzebne, a ona sama nie chce się z nikim wiązać.
– Wiedziałem, że takie żmijowate laski są uzdolnione w łóżku. – parsknął.
– To był jeden i ostatni raz. – odpowiedziała stanowczym tonem, jakby chciała go o tym mocno uświadomić.
– Nie byłbym tego taki pewny. – odrzekł ironicznym tonem i zbliżył się do niej, raptownie chwycił jej policzki w dłonie i pocałował ją namiętnie w usta.
Odwzajemniła impulsywny gest, jednak pierwsza skończyła pozornie czułą czynność, odsuwając się od niego stanowczo. Pospiesznie wydostała się z samochodu, a przed zatrzaśnięciem drzwi rzuciła krótkie i chłodne "Żegnaj", nie dziękując za przygodę, jaką jej dostarczył. Głupi byłby ten, kto by pomyślał, że jej na nim zależało w jakimkolwiek stopniu. I zapewne ze wzajemnością, chciała jedynie pooglądać z bliska jego umięśnione ciało i oddać się chwili rozkoszy z facetem, który wyglądem przyciągał jak magnes.
* * *
Kolejnego dnia, kiedy siedziała skryta w swoim starym małym domu, gdzie czuła się bezpiecznie, zadzwonił wściekły Nicolas. Zarzucił jej, że zrobiła go w balona, gdyż znów nie spłaciła wszystkiego, do jej pełnej zapłaty brakowało 50 euro. Podświadomie celowo nie zapłaciła mu tak jak powinna. Nie miała zbyt wielu pieniędzy, zwłaszcza dlatego, że wiele już wydała, realizując cele. Wiedziała, że musi sobie znaleźć stałą pracę, bo spadek po mamie już właściwie się prawie skończył. W duchu nie przejęła się zbytnio jego nagłym telefonem, ociekającym z gniewu tonem i przekleństwami, jakie strumieniem wypływały z jego ust, jednak mimo to postanowiła donieść mu resztę pieniędzy jeszcze tego dnia.
Przed wyjściem przyozdobiła wargi koralową szminką, w efekcie czego jej łagodna cera zyskała jakby wyraźny zarys. Tak uwydatniony makijaż uzupełnił jej wiek o kilka lat wzwyż.
Szła przez miasto pewnym siebie krokiem, jednak w duchu stale czaiła się obawa przed tym, kiedy pani Benoit doniosła o jej występku i czy w ogóle doniosła. Wiedziała, że prędzej czy później na pewno będzie musiała podjąć próbę ucieczki. Zamieszała kobiecie w średnim wieku w głowie, żeby ułatwić sobie zadanie. Posłużyła się nią, pani Benoit była jak popchnięty przez nią przedmiot, który tylko spowodował pożądany przez Suzanne ruch – w tym przypadku wprowadził dużo zamieszania, wątpliwości i niepokoju. Ten ruch stanowił wstęp do całej gry, toteż pani Camille wręcz wykonała za nią zadanie numer jeden. Kolejne przedsięwzięcia – te, wprowadzające jeszcze więcej zamieszania, lecz nie tyle zamieszania, co cierpienia i rozpadu czegoś tworzonego latami – należały do jej zadań. Ona stała się ich organizatorką.
Kiedy podążała jedną z paryskich ulic w kierunku „leniwego szlaku" towarzyszył jej chłodny podmuch jesiennego wiatru, który zazwyczaj wzmagał się wieczorami. Wolała stwarzać jak najmniejsze ryzyko narażenia się, dlatego próg domu opuściła w okolicach godziny dwudziestej, żeby wieczorna mgła wisząca nad miastem i schowane słońce dopuszczające ponurą szarość ochroniły jej twarz przed identyfikacją.
Po pokonaniu około kilometrowej odległości udała się w spokojniejszy zakątek miasta. Porywisty i zimny wiatr ucichł. Na chodnikach nie było już tłumów, a ilość osób wzdłuż dłuższego kawałka drogi ograniczała się do dwóch czy trzech. Suzanne naszła myśl, że ten spokój panujący w tej części miasta to tylko pozory. Kto wie czy to nie tutaj są załatwiane potajemnie niebezpieczne interesy? Kto wie czy ktoś na tym odludnym zaułku nie padł ofiarą dotkliwej krzywdy?
Pomimo tych myśli, szła z dumnie uniesioną głową. Poczuła jak jej delikatne loki są trącane przez wiatr. Bawił się on jej jasnowłosą czupryną, co ją irytowało, impulsywnie przyciągnęła włosy do siebie.
Wtedy doznała chwilowego szoku, serce natychmiast załomotało jej mocno. Ktoś nagle zatkał jej usta dużymi dłońmi.
Czy Nicolas musiał zachowywać się jak zaawansowany bandzior?
Wydało jej się jednak w pewnym momencie, że te dłonie są innego rozmiaru i kształtu. Biegiem tych błyskawicznych zdarzeń kierowały sekundy, wszystko to działo się momentalnie. Bądź co bądź, trzeba było mieć sprawny refleks, żeby zorientować się w tym położeniu.
– Nie bój się, nie skrzywdzę cię już. – usłyszała obcy, trochę zachrypnięty, głos należący prawdopodobnie do starszego mężczyzny. Dopiero teraz, kiedy przygwoździł ją rękoma do ściany, ujrzała jego twarz. Mimo że brzmi to co najmniej brutalnie gdy słyszy o tym trzecia osoba, w rzeczywistości nie zrobił tego jakoś szczególnie boleśnie dla kobiety. Widziała już kiedyś te szare oczy... Przyjrzała się jeszcze uważniej. Barwa włosów sprawiała wrażenie jakby powoli doganiała odcień tęczówek.
Rozpoznawała te rysy twarzy, jednak nie była do końca pewna do kogo należały. Czuła zaś, że spotkała się z nimi w odległej przeszłości.
Czuła się okropnie zdezorientowana, nie rozumiała czego ten mężczyzna może od niej chcieć. Czy z nim też zawarła jakiś interes w przeszłości?
– Anielle, mam ci wiele do powiedzenia – zaczął mówić nieco wzruszonym tonem. Wydawałoby się, że tryska z niego niepojęta radość, lecz jednocześnie miesza się z nią potężny żal.
Jaka Anielle?
– Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię spotkałem...
Przyglądała mu się badawczo, próbując raz jeszcze przeanalizować czy aby na pewno nie łączyło ją kiedyś nic z tym mężczyzną.
– Wiem, że cię skrzywdziłem. Dogłębnie skrzywdziłem. Wybacz mi. Jestem ciekawy co z naszym synem.
Nie kierował tych słów do niej. Miała już co do tego pewność.
– To jakieś nieporozumienie! – brzmiała ostro, ponieważ mężczyzna wciąż uniemożliwiał jej ruchy rąk.
– Anielle... będę cię trzymał tak długo aż powiesz mi gdzie obecnie mieszka nasz syn z żoną. Puszczę cię gdy usłyszę adres. A na kłamstwo mam alergię, więc nawet się nie wysilaj, by mi je sprzedać, bo od razu je wyczuję. – natychmiast przybrał postać agresywnego i stanowczego. Po czułym i tęsknym tonie nie pozostało już wspomnienie.
Suzanne nie zamierzała pod żadnym pozorem okazywać przed nim słabości. Skoro on tak po prostu przyszpila ją do muru bez powodu i znęca się nad nią, ignorując jej uwagi, co więcej, SZANTAŻUJĄC ją bezpodstawnie, ona równie dobrze może stać się arogancką sobą.
– Po pierwsze: może zapisze się pan na jakąś terapię, radziłabym to zrobić, bo widzę, że nie odbiera pan moich słów. Nie jestem żadną Anielle! Jestem... – zawahała się na moment – Suzanne Molière.
– Wiem, że to nieprzebaczalne. – ciągnął swoje, jakby był zupełnie głuchy na jej słowa – Możesz kontynuować żywienie nienawiści do mnie. Ale pozwól mi się zobaczyć z moim synem! Mam prawo go zobaczyć! – Wzburzył się.
– Och, ku*wa. – gdyby nie skrępował jej rąk swoimi, z pewnością przybiłaby teraz piątkę z czołem bądź dramatycznie załamała ręce, w geście stracenia wiary w ludzkość. – Na kogo ja trafiłam... – Westchnęła bezradnie, a w jej niebieskich oczach zaczęły gromadzić się łzy bezsilności i lęku, przed tym, na ile zdolny jest ten niezrównoważony starzec.
Obawiała się, że nigdy nie udowodni temu święcie przekonanemu o swoich podejrzeniach człowiekowi, iż nie jest żadną Anielle. Postanowiła jednak na nowo przywdziać maskę nieustraszonej i równie bezwzględnej.
– Uważasz, że cokolwiek interesują mnie twoje problemy? Sądzisz, że nie mam własnych? Czy nie rozumiesz, że naprawdę mnie z kimś pomyliłeś?! Nie wiem nawet jak ci na imię psychiczny człowieku, a co dopiero gdzie mieszka NASZ syn. – syknęła, a słowa przesiąknięte były jadem nienawiści i mordu.
— Nie wierzę, że moje brudne sumienie jest ci całkiem obojętne.
— A może jednak powinien pan uwierzyć. — zirytowana jego zachowaniem poczęła się z nim drażnić.
— Anielle, proszę... Pozwól... Daj mi szansę. Chociaż szansę. Ostatnią. Jedyną. Chcę tylko zobaczyć Adriena. Chcę...
— Jeśli zdecyduje się pan mnie wreszcie puścić wolno, to dam panu szansę na kontynuację stąpania po tej ziemii. W przeciwnym razie mogę obiecać, że gdy już zdołam panu uciec, policja będzie już w drodze po pana.
Jakże mocno zaskoczył ją uśmiech ociekający drwiną na twarzy mężczyzny w podeszłym wieku. Oczekiwała bardziej na coś odwrotnego w odpowiedzi.
— Jestem dumny. Nigdy nie byłaś tak pewna siebie.
Obrzuciła go jedynie obojętnym, chłodnym spojrzeniem.
— Ty mnie nienawidzisz, prawda? — ocenił, po czym jego jakże szczery uśmiech skurczył się całkowicie, czyniąc wyraz twarzy surowym i przygnębionym.
Jasnowłosa kobieta popatrzyła na niego z politowaniem. Miała już absolutnie dosyć wysłuchiwania melancholijnych wypowiedzi, które po pierwsze i ostatnie nie były skierowane do niej. Ostatecznie postanowiła w dalszym ciągu go drażnić.
— Punkt dla ciebie. — Uśmiechnęła się gorzko.
— Powiedz gdzie ulokował się nasz syn, to cię puszczę, dam ci spokój, przyrzekam! Jaką ma teraz pracę? Kim jest?
Jako kobieta wredna i pozbawiona skrupułów, postanowiła, że wykorzysta okazję i nieco namiesza mu w głowie. Zafascynowała ją opcja rzucenia jego cierpliwości na próbę, jak również rzeczywistego przetestowania jego ponoć porażającej alergii na kłamstwa, o której wspomniał wcześniej.
— Jest archeologiem. Uwielbia grzebać w wykopaliskach.
— Archeolog? — wyraził jak bardzo jest zdumiony — Nie spodziewałbym się, że kiedykolwiek pójdzie w te kierunki.
— Nigdy cię nie interesował, to czego mogłeś się spodziewać. — prychnęła, próbując wprowadzić dialog wiarygodny i faktycznie adekwatny do sytuacji.
Wyciągnęła już pewne wnioski i kierując się domysłami zdecydowała się brnąć w to dalej i wejść w rolę kobiety, która z pewnością nie mogłaby dłużej ze spokojem tolerować tych płytkich słów.
— Uchodziłeś za niesłychanego egoistę.
— Wiem. — przyznał, ku jej zdziwieniu.
Nie była świadoma jak bardzo trafnie wypowiedziała się na jego temat.
Wyglądał w tym momencie na przytłoczonego tym faktem.
— Tego długu już nigdy nie spłacę... Nie wiem co we mnie później wstąpiło. Na samym początku ja... naprawdę starałem się zapewnić Adrienowi szczęście. — Westchnął ciężko, mimowolnie rozluźniając kurczowy ucisk, jaki powodował na jej rękach.
Adrienowi?
Nie, to czysty przypadek. Jest mnóstwo Adrienów.
— Byłem strasznym głupcem. Niedojrzałym dupkiem. Nie zasługiwałem na ciebie tak naprawdę nigdy. Ty jedyna obdarowałaś mnie szczęściem i miłością. Jedyna starałaś się udowodnić mi, że życie nie ma tylko ciemnych stron. A ja... to wszystko zniszczyłem. Zamiast skupić się na wdzięczności, którą powinienem kierować w twoją stronę, owładnęła mną namiętność władzy i tępienia. Wiesz dlaczego to robiłem? — zawahał się przez chwilę, zanim zaczął kontynuować — Wtedy chciałem, żeby inni też poczuli strach. I ból. Ale teraz widzę jak wiele straciłem. I że... już nigdy tego nie odbuduję. Straciłem swoją szansę. Straciłem wspaniałą rodzinę. Mogłem... być szczęśliwy razem z tobą. Nigdy nie byłem szczęśliwy. Tylko z tobą potrafiłem się cieszyć. A ja wybrałem zemstę. Mściłem się na niewinnych ludziach za krzywdy, jakie wyrządzono mi w dzieciństwie. A było ich tak wiele... Nigdy już nie zbuduję żadnej relacji. A mogłem być szczęśliwy. Straciłem was. — jego gruby głos przepełniała rozpacz. Podłamał mu się, gdy począł mówić dalej. — Proszę, pozwól mi naprawić moje błędy chociaż w paru procentach. Pozwól mi nawet tylko zobaczyć się z Adrienem. Był zawodowym modelem. Był cudownym synem. A ja... zachowywałem się jak zimny potwór! — Wzdrygnął się cały. — Zamiast chronić nasze dziecko przed losem, który spotkał mnie przy dorastaniu... sam podobną atmosferę mu stworzyłem. Odebrałem mu miłość, jaką mu ofiarowałaś. Odebrałem mu twoje ciepło, bo zamknąłem cię w zimnym podziemiu. Widziałem tylko chęć zemsty, nic poza tym się nie liczyło dla mnie. Nigdy mi tego nie wybaczy. Adrien nigdy mi tego nie wybaczy... Od jakiegoś czasu prawie w ogóle nie śpię, dręczony poczuciem winy. Nigdy nie oczyszczę swojego sumienia. Przepraszam Anielle. Wiem, że z moich ust to słowo brzmi... tak lekko i bezwartościowo. Nie przekonująco. NIGDY nie wybaczę sobie tego, że mogłem mieć wszystko, a wszystko straciłem. Gdybym tylko nie był takim pieprzonym egoistą. Nie wybaczę sobie też tego, że osobom, które pragnęły ofiarować mi szczęście wyrządziłem najwięcej krzywdy. Jestem potworem. — nie zdołał pohamować łez, które potoczyły się po jego szorstkim obliczu. — Jestem... nikim. — podsumował rażąco ponuro.
Kłamstwem byłoby stwierdzić, że zupełnie nie poruszyła ją przemowa mężczyzny. W jednej chwili poczuła jak emanuje współczuciem wobec jego marnej osoby. Nie było co zatajać faktu, że na pewno sumienie miał obciążone bagażem szatańskich czynów. Zaraz jednak znów poczuła jak mocno ma ograniczone ruchy przyparta do muru. Odzyskanie świadomości tego, że zaatakował ją jakiś obcy mężczyzna i szantażował ją, przegoniło w ułamku sekundy wszelkie pozostałości jej dobroci. Po chwilowym żalu nad losem starca, nie pozostało już nawet wspomnienie, jej twarz skamieniała na nowo, a oczy koloru lazurowego jeziora zdobyły się na harde wrogie spojrzenie.
Stopień wrażliwości kobiety nie pozwalał jej nawet dobrowolnie przyznać się do gry, którą moment temu z nim prowadziła, zupełnie spontanicznie dobierając słowa.
— Jak mam panu udowodnić, że pana nie znam i nie mam syna? — powróciła na inne tory.
Spojrzał na nią zdziwiony tą obojętną reakcją na jego wyczerpującą przemowę. I równie zszokowany tym nagłym pytaniem.
Przyjrzał się jej badawczo.
— Naprawdę... nie jesteś Anielle Agreste?
— Nie. — odparła, bez zbędnych ceregieli, mając już dość stania w jednej pozycji.
Spotkała się z gorzkim rozczarowaniem na jego szorstkiej i gdzieniegdzie pomarszczonej twarzy.
— Dlaczego nie... Czy ty udawałaś? — bolesny zawód wczepiony był w jego głos.
— Gratulacje za spostrzegawczość. — Posłała mu szyderczy szeroki uśmiech. Zaraz potem jednak powstrzymała ją przed okazaniem uszczypliwości alarmująca myśl o tym, że musi bardziej uważać na dobór słów, ponieważ niezrównoważonego starca może zaraz opuścić chęć puszczenia jej wolno. A przynajmniej szansa na zaistnienie w jego umyśle takiej chęci. — Proszę, puść mnie. — poprosiła z wielką dozą nieśmiałości.
— A byłem pewien, że zwierzałem się swojej żonie. Na pewno mnie nienawidzi. Chcę tylko wiedzieć jak powodzi się mojemu synu, jego wybrance oraz mojej byłej żonie.
— A ja chcę znaleźć się w ciepłej wodzie pośród pachnącej piany, kiedy już załatwię interesy z przystojniakiem. — odparła, lekceważąc zupełnie jego życiową historię. Co ją to obchodziło! Miała własne życie i nie musiała przejmować się cudzym. Własne plany i cele... niekoniecznie korzystne dla wszystkich, ale dla jej satysfakcji z całą pewnością. — Jak widzisz, oboje nie mamy możliwości spełnienia swoich zachcianek w tej chwili, ale również oboje możemy zrealizować swoje cele w niedalekiej przyszłości, jeżeli tylko nie będziemy wchodzić sobie w drogę. Nie dość, że tracimy czas, to jeszcze czujemy się psychicznie coraz gorzej ze sobą. WIĘC... — powstrzymała się ostatkiem sił przed ryknięciem w jego stronę. — puszczaj! — szarpnęła z całej siły rękoma.
Jednak on wzmocnił uścisk, na co zareagowała zdziwieniem. Wzrosła w niej obawa.
— Po co ten pośpiech. — zakpił. — Muszę zadać ci jeszcze parę pytań. — obwiesił stanowczo. — Nie miałabyś możliwości odnalezienia mojej żony? Czy ktoś z twojej rodziny nie zajmuje się czymś podobnym?
— Raczej nie. Nie wiem jak mogłabym ci pomóc.
— Czy aby na pewno?
— Na pewno. — odpowiedziała. Miała jego problemy rodzinne w tak zwanym głębokim poważaniu.
Poczuła jak jej ręce uwalniają się spod nieprzyjemnego ucisku, gdy mężczyzna przestał przyszpilać ją do muru.
____________________________________________________________________________
____________________________________________
Przepraszam, że tak dawno nie było rozdziałów, w szkole mnie zamęczyli. Teraz wkrótce podczas wolnego (choć mam do czytania "Zbrodnię i karę" :p ) wstawię więcej rozdziałów. Mam nadzieję że ktoś tu jeszcze jest! ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro