Rozdział 14 Parę... słów
Pogodna sobota uśmiechnęła się szeroko do Marinette, gdyż zapewniała jej wystarczającą porcję czasu dla siebie. Między innymi z tej racji wybrała się w południe po brakujące tkaniny, które mają tworzyć jej nowy projekt. Na kończące się lato wskazywały cyferki w kalendarzu, które małymi krokami zbliżały się do września, jednak atmosfera na zewnątrz od dłuższego czasu, zdawała się to zatajać, powietrze wciąż nasycały gorące promienie słoneczne.
Czarnowłosa kobieta wstąpiła do tekstylnego sklepu w celu zakupienia materiałów. Miała wielkie szczęście jeżeli mowa o dostępie do niego, nie musiała przejeżdżać połowę Paryża jak inni znajdujący się po drugiej stronie tego miasta, żeby dotrzeć do sklepu - wystarczył długi spacer.
Kiedy już dokonała wyborów co do materiałów i zapłaciła kasjerce, wyszła na zewnątrz i wpadła na pomysł lekkiego urozmaicenia sobie tego spaceru, tym samym przyniesienia sobie ulgi, ochłodzenia się.
Podczas drogi powrotnej zajrzała do ulubionej kawiarni Cavablanca, która charakteryzowała się cukierkowym klimatem, a różowe ściany obsypane rozmaicie ułożonymi falowanymi liniami, drobnymi kwiatkami oraz prostymi i krzywymi sercami, nadawały miejscu wesołego akcentu.
Wchodząc do środka odczuła ulgę, gdyż kawiarnia posiadała sprawną klimatyzację, co pozwalało choć na moment zapomnieć o przesadnie wysokiej temperaturze na zewnątrz. Przyjemny chłód owiał jej skórę.
Podeszła do głównej lady znajdującej się na przeciwko i poprosiła barmankę o mrożoną kawę, która miała jej pomóc w przetrwaniu upału. Gdy już zapłaciła i odebrała swoje drobne zamówienie, postanowiła zasiąść na chwilę przy jednym ze stolików.
W rogu po lewej stronie zobaczyła przy stoliku jednego mężczyznę, kosztującego najprawdopodobniej jabłecznik, ukradkiem spojrzał na nią, ale zaraz potem spokojnie odwrócił wzrok.
Po drugiej stronie kawiarni Marinette ujrzała jakąś parę oraz kobietę z dwojgiem dzieci. Czarnowłosą rozczuliła jej opiekuńczość, próbowała nakarmić chłopczyka, a następnie wracała do troszkę mniejszej, małej rudowłosej dziewczynki, której też podawała posiłek bezpośrednio do ust. Marinette zauważyła, że porcja samej kobiety, w przeciwieństwie do porcji na talerzykach dzieci, była pełna, jakby jeszcze nie tknięta. Prawdziwe matczyne poświęcenie - najpierw zrobi wszystko dla swoich dzieci, dopiero później zaspokoi własne potrzeby.
Kiedy Marinette przez moment z uśmiechem przyglądała się tej rodzinnej i ciepłej scenie, nagle dotarło do niej, że skądś zna tę brunetkę w okularach. Kiedy przyglądała się rysom jej twarzy, zaczęły się w niej odradzać znajome i radosne odczucia.
Wtedy karmelowo-włosa kobieta uniosła wzrok i skierowała piwne oczy w jej stronę.
Alya.
Marinette rozpoznała w dorosłej kobiecie swoją dawną przyjaciółkę. A nawet nie aż tak dawną!
Alya również przez parę sekund lustrowała wzrokiem swoją przyjaciółkę, i już po chwili jej spojrzenie z zaskoczonego i zdezorientowanego przerodziło się w porozumiewawczy błysk w oku i nutkę ekscytacji.
Marinette z szerokim uśmiechem postanowiła dosiąść się do tej uroczej trójki.
- Alya, to ty, prawda?
- Jeszcze pytasz? - Zachichotała brunetka.
- Powiem Ci, że się nie spodziewałam... - Marinette pokręciła głową z niedowierzaniem.
Kobiety zaczęły z w energią wymieniać się różnymi informacjami i opowieściami o tym, w jaki sposób spędziły ostatnie kilka lat. Marinette dowiedziała się od Alyi, że razem z Nino wybudowali mieszkanie po drugiej stronie Paryża, dlatego też na co dzień było niemożliwe, aby minęły się tutaj na drodze.
Obie starały się nieco streścić te kilka lat, w paru, no może trochę więcej, okrągłych zdaniach, choć dla przedstawicieli żeńskiego gatunku nie było zadaniem prostym zmieścić tyle miesięcy, tyle wieczorów i poranków i tyle godzin w kilku faktach rozbudowanych opowieściach.
Kiedy wyszły z gimnazjum i zawitały w wyższych progach i przestrzenniejszych korytarzach szkół średnich, ich kontakt został poddany próbie i niestety wraz z przypływem nowych znajomości i rozmaitych dekoncentrujących okoliczności, więź między dziewczynami osłabła. Jednak gdzieś na dnie serca leżały i wciąż żyły jakieś wspomnienia związane z Alyą w przypadku Marinette. Obrazy ich wspólnych chwil wygasły, a teraz na nowo się odrodziły. Kobiety czuły radość, iskierki ekscytacji zagościły w ich oczach, lecz te emocje były wymieszane z małym żalem i pewnego rodzaju nostalgią z powodu straty kontaktu i osłabionej więzi, która przecież kiedyś była nieprzerwalna i stale tętniła życiem.
Obie zgodnie i radośnie stwierdziły, że muszą odnowić tę przyjaźń i znów nadać jej barwnego kształtu.
Można było się tego spodziewać, po około piętnastu minutach ich rozmowy, dzieci młodej mamy poczęły wyraźnie sygnalizować o swoim znudzeniu.
Mała rudowłosa dziewczynka podeszła do swojej mamy i zaczęła jeszcze głośniej okazywać swoje niezadowolenie. Kobieta posadziła ją sobie na kolanach.
- Już idziemy, kochanie, już. - powiedziała do niej łagodnie, uspokajająco. - Marinette. - zwróciła się tym razem do czarnowłosej towarzyszki. - Będziemy musiały umówić się osobno w jakiś wybrany dzień. - mulatka przerzuciła spojrzenie na chłopczyka, któremu stolik kawiarni posłużył za gładką i równą powierzchnię trasy dla jego zabawkowego niebieskiego modnego samochodu.
- No jasne Alya. - Zaśmiała się. - Nie ma sprawy. Przecież nie będziemy zanudzać twoich dzieci jakimiś dorosłymi dylematami. - machnęła teatralnie ręką z uśmiechem.
W odpowiedzi od Alyi otrzymała ciepły uśmiech, natomiast od jej dzieci, zabawne i zaciekawione, lecz także z nutą nieśmiałości, spojrzenia.
- Chodź myszeczko. - szatynka podniosła małą i posadziła ją w wózku, który stał tuż za jej krzesłem. Był dwuosobowy (Alya najwidoczniej przewidziała sprawę) toteż zaraz znalazł się w nim także brązowowłosy chłopczyk.
Marinette dowiedziała się już, że dziewczynka ma dwa lata, a jej braciszek jest o rok starszy.
- Przesłodkie te twoje maleństwa. - oceniła Marinette, przyglądając się z uśmiechem dwójce drobnych urwisów.
- Mówisz, tak ci się podobają? - Zaśmiała się Alya, również kierując na nie swoją uwagę. - Też będziesz miała kiedyś. Mam nadzieję. - Puściła przyjaciółce oko. - My sobie wtedy posiedzimy przy kawce, a nasze dzieciaki wspólnie się zgrają. Oczywiście liczę chociaż na to, że nie pozostawią aż tak okazałego bajzlu.
Kiedy opuściły kawiarnię i poczuły delikatny powiew chłodnego wiatru, Alya zaproponowała, że odprowadzą wspólnie Marinette do domu. Cavablanca'ę od domu czarnowłosej dzieliły niecałe dwa kilometry, toteż obie miały nadzieję, że młodsze pokolenie jakoś zniesie tę parę długich minut ich paplaniny o "nudnych, dorosłych sprawach". Siedząc w wygodnym wózku przynajmniej nie musiało się za nimi wlec.
Marinette zauważyła, że temperatura na zewnątrz nie jest już tak wysoka jak wtedy, zanim wstąpiła do kawiarni. Chłodny wiatr z rozpędem i premedytacją uderzył w ich stronę, całkowicie burząc fryzurę kobiet, ich włosy pod wpływem podmuchu porywistego wiatru zafalowały energicznie, silny powiew rósł z siłą i rozrzucał włosy na wszystkie strony. Krystaliczny błękit nieba, który zachwycał jeszcze chwilę temu, poszarzał, zostając zasłonięty przez sine kłęby chmur, które patrzyły ponuro, gotowe w każdej chwili zaskoczyć mieszkańców grubą i bezlitosną ulewą. Samo przybycie deszczowych chmur było zaskoczeniem, jednak można było się spodziewać, że po stałych falach gorąca, w końcu nadejdzie przełomowy dzień, w którym deszcz przybędzie roślinom z pomocą i odmieni klimat, który większość miała już po uszy.
Ledwo ruszyły żwawym i konkretnym krokiem, kiedy nagle pierwsze krople deszczu uderzyły w chodnik. Nie zdążyły uciec przed deszczem... Jednak dzieci Alyi miały dobre wyczucie, gdy zaczęły wyrażać swoje znudzenie i niecierpliwość jakieś piętnaście minut temu.
- Chyba musimy przyspieszyć. - powiedziała głośno Alya, gdy zauważyła jak pogoda niekulturalnie ją zagłusza, posyłając podmuchy silnego wiatru.
Kobiety niemal biegły, a pogoda nie miała litości, stale czuły jak uderzają w nie grube krople deszczu. Naraz nawet zerwał się wiatr, który chlusnął wprost na nie ulewą.
- Widać, że deszczyk nadrabia zaległości. - zażartowała Marinette w trakcie biegu, choć tak naprawdę absolutnie nie zbierało jej się na śmiech.
Gdy przebiegły już pewien dystans, na tyle długi, by potrzeba uzupełnienia tlenu dała o sobie znać, Alya ujrzała na drodze, biegnącą w ich stronę blondwłosą kobietę, która w przeciwieństwie do nich nie była przemoczona do suchej nitki, gdyż ochraniał ją od góry elegancki tęczowy parasol. Chwilę później dostrzegła ją Marinette, od razu rozpoznając swoją teściową, która prawie dobiegła już pod furtkę swojego domu.
- Marinette? Możecie wejść na chwilę. - zawołała, starając się, by jej głos był wyraźny, mimo przeszkadzającego deszczu i wichury.
Kobieta spojrzała niepewnie na panią Agreste, natomiast Alya stała zdezorientowana. Blondwłosa starsza kobieta użyła swojego dużego parasola, aby zasłonić nim również przed wodą Marinette oraz zbitą z tropu szatynkę.
- Dziękuję, lecz i tak już raczej niewiele pomoże. - Uśmiechnęła się krzywo mulatka, patrząc jak całe jej bordowe ubranie lgnie do jej ciała, zatykając nawet najdrobniejsze zakamarki.
- Do twojego domu jest kilometr, wejdźcie na chwilę, zrobię gorącą herbatę i odczekacie trochę. - zaoferowała matka Adriena, zwracając się do Marinette.
- To bardzo miła propozycja, ale nie chciałabym pani brudzić posadzki mokrymi butami. - zauważyła czarnowłosa.
- Ależ nie ubrudzisz, wytrzesz przed wejściem. - Uśmiechnęła się zachęcająco i łagodnie.
Marinette i Alya wymieniły się niepewnymi spojrzeniami.
- Chodźcie, bo zmarzniecie. Myślę, że niedługo się rozjaśni, letnie opady mają to do siebie, że przychodzą niespidziewanie, lecz zaraz na nowo się rozjaśnia. Wejdźcie, zapraszam. - Otworzyła furtkę, gestem zachęcając je do wejścia.
W ostateczności kobiety zgodziły się i z uśmiechem przekroczyły próg furtki.
- To mama Adriena. - szepnęła Marinette w stronę Alyi.
- Tak myślałam. - odrzekła pogodnie.
Kiedy wszystkie trzy kobiety oraz młodsze pokolenie znaleźli się w środku przytulnego mieszkania, gospodyni rozłożyła parasol na nowo i rozłożyła go w ganku, żeby wilgoć łatwiej mogła z niego ujść.
– Może się przedstawię w ogóle. – Uśmiechnęła się pani Agreste w stronę Alyi. – Marinette to moja synowa.
– Tak, domyśliłam się. – odparła szatynka, odsyłając ciepły uśmiech. – Ja jestem przyjaciółką Marinette z gimnazjum, ale myślę, że nie daje mi to przywilejów niezapowiedzianą gościnę w pani domu wraz z dwójką urwisów. – Zaśmiała się, patrząc na swoje dzieci, z wózka rozglądające się z zaciekawieniem i lekkim niepokojem.
– Uratować przed urwaniem chmury i jeszcze narzekają. – Westchnęła kobieta, pozorując urazę. Jej niegdyś złociste włosy w przypływie kolejnych lat straciły nieco połysku, złoty blond wygasł. – Nie przejmujcie się, bo naprawdę nie mam nic przeciwko temu, że tu jesteście. Chyba że wasz powrót do domu jak najszybciej jest konieczny.
– Nie jest. – odpowiedziała mulatka.
Deszcz, grzmocąc grubymi kroplami deszczu w szyby okien i parapety, ciągle przypominał o swojej intensywnej działalności na zewnątrz.
– Siadajcie sobie. – wskazała na miejsca przy miedzianym dużym stole. – Zaparzyć może herbaty? Jaką pijecie?
– Mi bez różnicy, może być ta tradycyjna, tylko z jedną łyżką cukru. – odrzekła Alya, choć czuła się trochę skrępowana tą obsługą.
– Też nie mam szczególnych wymagań. – dodała od siebie Marinette.
– Nie chciałam zawracać wam głowy. – powiedziała ze skruchą starsza kobieta, stawiając przygotowane już dwie eleganckie szklanki z herbatą. – Wiem, że stąd do domu Marinette jest jakiś kilometr, więc widząc tak szalejącą pogodę chciałam was schronić na jakiś czas.
– Ale my nie narzekamy. – odezwała się Marinette z uśmiechem. – I bardzo dziękujemy za zapewnienie schronienia. To naprawdę kochane, że chciała pani gościć tu naszą czwórkę.
Alya przysunęła duży wózek w swoją stronę i zaczęła z czułością szeptać słodko i zdrobniale do niej, czym wywoływała uśmiech na twarzy małej istotki z dwoma rudymi kitkami.
– Chcę wyjść. – odezwał się chłopiec, próbując wydostać się z wózka i pozbyć się sztywnej obręczy przed nim.
Szatynka uniosła go, po czym postawiła na podłodze. Chłopczyk rozejrzał się na boki z niepewnością.
– Możesz pobawić się samochodem tam na dywanie. – zagadała pogodnie pani Agreste, wskazując kremowy puchaty dywan, leżący tuż pod kanapą.
Chłopiec powoli tam zaszedł, po czym usiadł na wykładzinie i zaczął sunąć swym samochodem, pośród gąszczu puchu.
Marinette zauważyła jak Anielle ze skupieniem zaczyna zbierać poszczególne skladniki i produkty. Wyciągnęła mąkę i wsypując do miski oszacowała jej potrzebną ilość. Przygotowała też masło i cebulę.
– Dziś przygotowuję na obiad placki lotaryńskie. – oznajmiła pogodnie, wyjmując z lodówki parę jajek.
– Może pomogę? – zaproponowała Marinette. – Od zawsze z chęcią pomogłam rodzicom w kuchni. Pomogę i mamie. – powiedziała ciepłym tonem.
– Jak chcesz kochanie. – odpowiedziała jej kobieta.
Czarnowłosa ruszyła się z miejsca bez oporu, z zapałem chcąc towarzyszyć mamie Adriena przy przyrządzaniu placków.
Alya tymczasem łagodnie patrzyła na córkę, pokrzepiająco głaskała ją po główce, gdyż mała czuła się dość nieswojo w obcym domu.
Wiatr wciąż szalał na dworze, a krople deszczu dudniły w ziemię cały czas z równą siłą, jakby chciały pokazać jak wielki bunt ukazują przeciwko wcześniejszym upałom i zatrzeć wspomnienie o pięknym słońcu.
Alya zabawiała córeczkę, układając palce i dłonie ze sobą w różny sposób, tak aby przypominały głowy zwierzaków. Dziecko patrzyło ciekawie swoimi dużymi oliwkowymi oczami. Szatynka zetknęła w stronę puchatego dywanu, na którym bawił się chłopiec. Jej oddech zatrzymał się w chwili, gdy nie dostrzegła tam Marca. Ani nigdzie obok.
– Alya, gdzie jest Marc? – zapytała Marinette, kiedy oderwawszy się od przygotowań potrawy, zauważyła brak chłopca.
– Dzieci są ciekawskie, może zajrzał do innego pokoju. – zasugerowała pani Agreste. – Albo po prostu jest w dalekiej podróży. – puściła oko dwóm kobietom.
– Podróżować nie zabraniam, tylko muszę dopilnować, by wszystko pozostało w pani mieszkaniu tak jak przed naszym wejściem. – Uśmiechnęła się ciepło Alya, kierując się w stronę korytarza.
– Maarc? Marc, gdzie jesteś słoneczko?
Odpowiedziała jej cisza. I szum wody, kiedy matka Adriena odkręciła kran w kuchni w zlewie. Marinette, która dysponowała większą wiedzą na temat rozmieszczenia pomieszczeń w domu matki Adriena, dołączyła do Alyi.
– Marc, odpowiedz proszę. Gdzie jesteś?
– Tutaj. – zawołał cicho chłopiec.
Dźwięk jego głosu dobiegł z bardziej ukrytego pomieszczenia na końcu korytarza.
– Mama? – odezwał się znowu.
– Tak, już do ciebie idę.
Zobaczyła delikatnie uchylone miedziane drzwi. Ujrzała jak chłopiec otwiera małą szafkę przy łóżku.
Alya żwawo do niego podeszła.
– Dlaczego zaglądasz do szafek? Nie wolno szperać po cudzych rzeczach. To bardzo nieładnie Marc! – zarzuciła synkowi, podchodząc do niego.
Chłopiec spojrzał na nią z niewyraźną, a właściwie nawet obojętną miną.
– Wjechał do garażu. – odparł, jakby to było faktem równie oczywistym jak to, że lód jest zimny.
Alya nie potrafiła się w tym momencie nie uśmiechnąć.
– Dobrze mój szkrabku, tylko... może niech garaż będzie u nas w domu, dobrze? – przykucnęła przy dziecku, a wtedy zauważyła otwarty zeszyt, w którym strony były skrupulatnie wypełnione ładnym, ale ręcznym pismem. Zdziwiła się, widząc otworzony niezgrabnie zeszyt.
– Marc? Ten zeszyt był w szafce tutaj? – wskazała.
– Tak. – odpowiedział chłopiec dopiero po chwili, będąc zajęty równym i profesjonalnie wykonanym parkowaniem.
Alya powinna była zamknąć zeszyt w tej chwili, była tego doskonale świadoma i zrobiłaby to, gdyby jej uwagi intensywnie nie przykuło jedno zdanie, po którym jej oczy przypadkiem prześliznęły się.
Nie chciała tego odczytywać, nie mogła być pewna kto to napisał, lecz wiedziała, że z pewnością treść owiana była osobliwością i intymnością, czuła, że osoba, która pisała do tego zeszytu, wcale nie chciałaby mieć świadomości o tym, że ktoś obcy przeczytał cokolwiek z tego.
Słysząc zbliżające się kroki, natychmiast zamknęła czerwony zeszyt, aż za głośno, po czym schowała go błyskawicznie do pierwszej szuflady.
– Znalazł się? – usłyszała pogodny głos przyjaciółki.
– Tak, tak. – odparła. – Pani Anielle miała rację – podróżował. Chodźmy do kuchni. – wzięła chłopczyka na ręce, po czym obie znalazły się zaraz potem ponownie w kuchni wraz z Anielle.
– Pogoda się poprawiła. – stwierdziła blondwłosa kobieta, zerkając na szyby okien, w które nie uderzały już krople deszczu. – Chciałabym was jeszcze poczęstować obiadem, no chyba że się spieszycie, to nie zatrzymuję.
Alya spojrzała na nią podejrzliwie, przez pryzmat słów, które odczytała przed chwilą, w głowie zabrzmiało jej to jedno zdanie, które ukradkiem, przez przypadek odczytała...
Bo Adrien jest synem Jonathana.
Alya zdawała sobie sprawę, że Adrien już od dziecka miał pod górkę jeżeli chodzi o relacje z rodzicami. Pamiętała jak Marinette opowiadała jej o bestialskich czynach, jakich dokonał Gabriel Agreste. Adrien znienawidził swojego ojca z całego serca, to też wiedziała, zresztą chyba każdy byłby w stanie wysunąć powyższy wniosek. Nigdy jednak nie wspomniała jej o żadnym Jonathanie. Cały czas wszystko kręciło się wokół Gabriela. Czy jakiś Jonathan faktycznie odgrywa rolę w tej historii? Czy Marinette... wie o nim?
Dlaczego w ogóle interesują ją prywatne sprawy innej rodziny? – nagle spojrzała na sytuację z innej strony i skarciła siebie w myślach. Nie powinny ją obchodzić interesy obcej rodziny. Marinette na pewno zna najbardziej szczegółowo ze wszystkich przeszłość Adriena. I wszystkie detale, wzloty i upadki trudnej sytuacji rodzinnej swojego męża, której kiedyś musiał stawiać czoła. Jej przyjaciółka nie miała przecież obowiązku uchylać jej każdego rąbka mrocznych tajemnic, na których ciąży brzemię błędów rodziców.
Alya jednak nadal rozważała czy powiedzieć dawnej przyjaciółce o tym, co przeczytała. Przez przypadek rzecz jasna, bo dopiero po chwili dotarło do jej świadomości po czym ślizga jej wzrok.
W ostateczności utwierdziła się w przekonaniu, że to niema żadnego sensu i że przez takie zachowanie mogłaby zarobić ksywkę "wścibska".
___________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Witajcie! 😀 😘 Jeżeli ktoś dotąd dotarł to się ogromnie cieszę 🤗
Rozdział zawiera prawie 2600 słów, więc myślę, że jest to całkiem przyzwoicie 😉
Pewnie się domyślacie, że Alya nie przypadkiem odczytała pewne zdanie i że będzie to miało swoje konsekwencje, jednak kiedy, to nie zdradzę.😜 😉
Do zobaczenia w następnym rozdziale! Przyjemnego poranka, dnia/wieczoru! 💓
Zanim zaśniecie, może w zamian za rozdział, gwiazdką mnie obdarujecie? 😉 😉
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro