Rozdział 4
*Lilith*
Gdy skończyłam tańczyć z Lokim, spojrzałam w stronę stołu. Siwang przyglądał mi się z bólem wypisanym na twarzy, zapewne zazdroszcząc mi swobody z jaką mogłam przemieszczać się po sali. On nie miał tyle szczęścia, gdyż został wciągnięty w rozmowę przez Odyna, a jak wiadomo, jemu nie wolno odmówić.
W sali panowała straszna duchota, najpewniej z powodu ilości osób jakimi była zapełniona. Z obawy przed uduszeniem, zaczęłam przeciskać się przez tłumy Asów* w kierunku drzwi tarasowych. Zaraz po przekroczeniu progu poczułam przyjemny wietrzyk. Jedno muszę przyznać. Widok był oszałamiający. Miliony gwiazd połyskiwało na ciemnym niebie. Błyskały wszystkimi kolorami tęczy. Wpatrywałam się oszołomiona w ten widok, dopóki nie poczułam czyjejś obecności. Spojrzałam w bok. Zobaczyłam tam Thora. Czy on nie mógłby mi dać chociaż na chwilę spokoju?
-I jak ci się tutaj podoba? - nie wiem czy mu skłamać. Wydaje się być całkiem przyjaźnie nastawiony. Jednak nie przestaje przez to być głupcem. Postanowiłam, że przez jakiś czas będę grać w tę jego grę. Ojciec powinien być z tego zadowolony.
-Muszę przyznać, macie tutaj wspaniały widok. - uśmiechnął się na moje słowa. Mogłabym go nawet polubić, gdyby wysilił się czasem na myślenie.
-Zaiste, jest piękny. Wybacz lady, lecz niestety muszę wrócić do gości. Miłej zabawy! - i już go nie było. Wróciłam do spoglądania w gwiazdy. Mogłabym patrzeć w nie godzinami. Szkoda, że nie ma takich u nas...
***
-Podoba ci się widok? - usłyszałam. Szybko się odwróciłam, by spojrzeć na Lokiego. Niesamowicie cicho chodzi.
-Rzeczywiście jest piękny. - staliśmy tak w ciszy, ale mi to nie przeszkadzało. Napawałam się widokiem, ponieważ wiem, że zapewne po powrocie do domu nigdy nie zobaczę już tych gwiazd.
-Zechcesz się przejść? - usłyszałam. Spacer był dobrym pomysłem, szczególnie, że stałam w bezruchu sporą ilość czasu. Zgodziłam się, a Loki wyciągnął w moją stronę dłoń, zapewne by wziąć mnie pod rękę. Odtrąciłam ją, gdyż wolę chodzić sama.
*Loki*
Odtrąciła moją dłoń. Westchnąłem, po czym ruszyłem w stronę ogrodu, a dziewczyna szła obok mnie zachowując odległość. Szliśmy dość powoli, przez co dojście do ogrodów odrobinę się przeciągnęło. Gdy weszliśmy już na ścieżkę, spojrzałem na moją towarzyszkę. Na widok tych wszystkich roślin zaświeciły się jej oczy. Rozglądała się dookoła. Pewnie nie mają takich w podziemiach.
*Lilith*
Tu jest tyle kwiatów. Wiatr delikatnie szeleścił liśćmi drzew. Tu rośliny są takie delikatne, w odróżnieniu od naszych. Wiele kwiatów, których nazwy nawet nie znałam. Ogromna ilość różnych rodzai róż. Wpatrywałabym się w ten widok całymi wiekami, dopóki nie przypomniałam sobie, że nie jestem tu sama.
-Skąd jesteś? - uważa mnie za idiotkę? Widziałam go rano podczas naszego przybycia, więc raczej to wie. Zresztą, wszyscy to wiedzą.
-Przecież to wiesz nieprawdaż? Widziałam cię rano.
-I tu mnie masz. - zaśmiał się.
-Ale za to ja nie wiem kim jesteś. Powiesz mi? - byłam nim zaintrygowana.
-Jak już wiesz nazywam się Loki. Jestem synem Odyna oraz bratem Thora. - ukłonił się nisko. Czyli on także mieszka w tej wielkiej górze złota. Miło wiedzieć. Z powrotem rozpoczęliśmy chodzenie po ogrodach. Rozmawialiśmy na neutralne tematy. Mijaliśmy przy tym wiele pięknych kwiatów i drzew oraz krzewów. Będę przychodzić tutaj częściej, o ile trafię do tego miejsca. Spędziliśmy tam sporo czasu. Niestety musieliśmy już wracać do zamku, gdyż mogli zauważyć nasze zniknięcie, chociaż moje zapewne już dawno zauważyli.
***
Zajęłam moje miejsce przy stole, a obok mnie na wolnym miejscu usiadł Loki. Wyczułam na sobie spojrzenie ojca, jednak zignorowałam je i powróciłam do rozmowy. Reszta wieczoru minęła szybko. Pod koniec balu podszedł do mnie Thor. Zaproponował on odprowadzenie mnie do pokoju. Musiałam się zgodzić, ponieważ nie pamiętałam drogi powrotnej , a nie miałam zamiaru błądzić w tym labiryncie niekończących się korytarzy. Wychodząc z sali czułam na sobie czyjeś spojrzenie. Jestem pewna, że tym razem nie był to z żadnych gości. Tym razem był to Loki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro