9 |Dwie burze|
Czytasz? Zostaw po sobie jakiś znak :)
Choć nie zdawała sobie z tego wcześniej sprawy, przez większość swojego życia Kotomi żyła w świecie duchów. Nie miało znaczenia, iż duchy te nigdy wcześniej nie posiadały dusz, ani nawet ciał. Towarzyszyły jej od dawna, bowiem pozwoliła im się nawiedzać.
Były to kolejno strach, zwątpienie, pustka i żal, lecz przede wszystkim duchy to życzenia.
Miłość jest życzeniem, dlaczego więc mogła jedynie stać i bezczynnie obserwować jak odchodzi?
Jest cudowny, prawda? - dźwięk słów rudowłosej dziewczyny, odbił się bolesnym echem w umyśle Kotomi. Usta Couffaine nieznacznie drgnęły, jakby chciała coś powiedzieć, nim jednak ostatecznie zdecydowała się to zrobić, zawahała się.
Jest... cudowny. Zawsze był - zdołała w końcu wykrztusić, zaciskając dłonie w pięść. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, iż od jakiegoś czasu rozmawiały z sobą jedynie za pomocą ogródek, jednak rozpętała się w niej taka burza uczuć, iż całą swoją uwagę skupiła na tym, by nie dać niczego po sobie poznać. Wreszcie jednak daje za wygraną, w chwili, gdy jej spojrzenie napotyka roześmiany wzrok przyjaciela.
Nagle to wszystko wydało jej się naturalne i nieuniknione. Niczym pierwszy, pogodny dzień wiosny.
- Ma rękę do dzieci - stwierdza, w którymś momencie Nelly, tym samym ściągając ją na ziemi.
Mimowolnie westchnęła, co nie uszło uwadze rudowłosej dziewczyny. Również w tym wypadku, musiała przyznać jej rację. Choć w pierwszym kontakcie mógł wydać się oschły i oziębły, Hugo posiadał naprawdę miękkie serce, a dzieci zdawały się to w nim wyczuwać. Teraz śmiejąc się i wesoło poklaskując, podrygiwały wesoło wokół chłopaka, a skrzypce układając się w jego dłoni, wyczarowywały coraz to nową, skoczniejszą melodię. Hugo nawet na moment nie zastanawiał się nad tym, czy powinien zastąpić zespół, który tego dnia zawiódł i nie zdołał dotrzeć na czas do jednego z Paryskich domów dziecka, którego, jakże by inaczej, wolontariuszką była jego nowa przyjaciółka.
Święto muzyki, zdawało się trwać w najlepsze, gdy rudowłosa dziewczyna, w końcu rzuciła w jej stronę "Nie pozwolę ci wygrać " nawet na moment nie spuszczając wzroku z chłopaka, który dał ponieść się muzyce.
W pierwszym momencie, odniosła wrażenie, iż się przesłyszała jednak, gdy ich spojrzenia się spotkały, nie miała już co do tego żadnej wątpliwości.
Prawda ma to do siebie, iż ciągnie się za człowiekiem, niczym cień, czekając na dogodny moment. Choćby miało to trwać, większość twojego życia, wypłynie w końcu niczym tłusta plama oleju, każąc ci się z nią zmierzyć. Na całe swoje szczęście, Kotomi nie musiała czekać tak długo, by móc stanąć z nią twarzą w twarz. Jednak, gdy już przyjdzie nam podnieść rzuconą rękawicę, najcięższe jest dopiero przed nami. Trudno bowiem przyznać się do błędu.
Prawda wdarła się do umysłu, płuc i serca Kotomi nakazując jej, się z nią zmierzyć. Sprawiając, iż zastygła niczym sopel lodu w Piekle, jakiego nie znała. Ktokolwiek bowiem uznał, iż potępionych dręczy ogień i siarka, ten tkwił w błędzie. Piekło to lód i pustka. Piekłem było patrzeć, jak ktoś kogo wreszcie pokochała, wymyka jej się z rąk.
- Kotomi? - ktoś wypowiedział jej imię, zmuszając do powrotu. Młoda Couffaine delikatnie drgnęła sprawiając, iż zawartość trzymanej przez nią w dłoniach filiżanki, niebezpiecznie zaczęła się kołysać.
- Tak?
- To chyba ja powinnam zapytać - odparła oburzona dziewczyna, odchylając się w tył - Zaprosiłaś mnie, do tej kawiarni, a teraz siedzimy tutaj od dobrych dwudziestu minut i jak dotąd nie padło z twojej strony żadne konkretne zdanie. Myślałam, że chciałaś pogadać - kontynuowała Emilie, również sięgając po filiżankę.
- Bo chcę.
- Słucham zatem - powiedziała równocześnie upijając spory łyk espresso. Na chwilę znów zapadło milczenie, w czasie którego Kotomi wodziła jedynie wzrokiem, wśród twarzy mijających ich przechodniów. Nie była w stanie, bowiem ubrać w słowa tego, co chciała powiedzieć. Emilie obserwowała ją jeszcze przez pewną chwilę, od początku domyślając się prawdziwego powodu ich spotkania.
To był naprawdę przyjemny, ciepły dzień. Jeden z ostatnich tego lata. Dziewczyna pozwoliła sobie przymknąć oczy, rozkoszując się słońcem. Nienawidziła ciasnoty i panującego w większości lokali zaduchu, dlatego też będąc w pobliżu zasugerowała tę kawiarnię, jako miejsce spotkania. Jako jedna z nielicznych posiadała bowiem ogródek. Choć niewielki, to znajdywał się na powietrzu, tyle jej wystarczyło.
- Nie - odparła w końcu Emilie, która nienawidziła bierności, równie mocno jak ciasnoty - Ale będzie jeśli czegoś z tym nie zrobisz - sprecyzowała dostrzegając zaskoczenie, które niczym rumieniec rozlało się na twarzy drugiej dziewczyny, ogłaszając wszem i wobec "winna!".
- Nie wiem czy mam prawo, wchodzić do jego życia z butami, kiedy w końcu zaczyna mu się układać... - podjęła w końcu niepewnie, domyślając się, iż zwierza się właśnie nie tylko swojej przyjaciółce, ale i siostrze chłopaka, na którym jej zależało. Ona również, musiała znać nie jeden jego sekret.
- I ktoś inny musiał pomachać ci przed nosem tą zabawką, żebyś w końcu zrozumiała? - spytała dobitnie, sprawiając tym samym, iż Couffaine skuliła się w sobie, doskonale zdając sobie sprawę z tego jak samolubne było jej zachowanie. Wtedy i teraz. Mentalnie szykowała się już na burę z strony dziewczyny, jednak gdy ta nie nastała, uniosła swój wzrok.
Spojrzenie Emilie było twarde, jak ona sama i równie nie przystępne. Z ich dwójki to Hugo, zasłużył sobie na opinię tego hardego, trudniejszego bliźniaka jednak to były tylko pozory. Choć twardy na zewnątrz, skrywał naprawdę miękki środek. To naturalna cecha ludzi, którzy w swoim życiu otrzymali więcej, niż byli w stanie unieść. Budowali wokół siebie mury, a każde zło, które ich spotykało nakazywało wznosić im kolejny. Z Emilie było odwrotnie, przypominała delikatny kwiat, jednak w najmniej oczekiwanym momencie, udowadniała, iż ma kolce.
- Z wszystkich ludzi na tej Ziemi, myślę, że akurat ty masz cholerny obowiązek, wpakować się z buciorami w jego życie - skwitowała sięgając po coś do torby. Tą rzeczą okazała się paczka cienkich papierosów, oraz zapalniczka - Pewnie zaprzeczy, ale myślę, że od zawsze coś do ciebie czuł - ciągnęła Agreste, odpalając papierosa - Pamiętam jak w gimnazjum, umówiłaś się z tym... jak mu tam było?
- Paul... - wtrąciła Kotomi, wyraźnie poruszona wyznaniem przyjaciółki.
- Właśnie Paul, jak dupek - kontynuowała, a końcówka papierosa w jej ustach cicho zaskwierczała mieniąc się żarem, pozostawiając za sobą szary popiół, który niebawem miał opaść. Kotomi nawet przez myśl nie przeszło, by jej teraz nie słuchać - Przez tydzień nie mógł znaleźć sobie miejsca, snuł się po mieszkaniu niczym pies, który został porzucony przez właściciela. Głowę dam sobie uciąć, iż gdyby mógł zamerdałby ogonem i zaszczekał, kiedy wam nie wyszło. Dopiero wtedy zaczęłam składać i lepić pewne fakty. Wiesz, że nawet te durne skrzypce wybrał z twojego powodu, ponieważ zakochałaś się, w utworze...
- ...granym przez Julio de Caro - wpadła jej w słowo, a ciężar tego wyznania, osiadł na jej ramionach pozbywając tchu - Nie zasługuję na niego.
- Nie zasługujesz - zgodziła się z nią Agreste - Jednak nie po to ci to mówię, byś mi się teraz wycofywała. Nie wierzę i podkreślam, że nie uwierzę, iż po tym wszystkim jakaś nachalna dziewczyna może sprawić by z dnia na dzień przestał cię kochać. Radzę ci się ogarnąć, póki jeszcze nie jest za późno - odparła i właśnie wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, świat jaki znały zatrząsł się w swych posadach. Gdyby nie refleks, obu dziewczyn wciąż jeszcze wypełnione do połowy filiżanki spotkałby smutny los. Nie musiały długo czekać, by do ich uszu dobiegł głośny huk, a z ściany, znajdującej się ledwie kilkadziesiąt metrów dalej kamienicy, posypał gruz.
- Chyba nawet masz okazję - dokończyła z uśmiechem na ustach, posyłając w stronę Kotomi wymowne spojrzenie.
***
Odgłos przekręcanego zamku w drzwiach, niósł się szerokim echem, niezmącony spokojem pustych pomieszczeń.
Zaskoczony, na początku stanął u wejścia przestronnego salonu. Zaczął nasłuchiwać, starając się wychwycić charakterystyczne dla domu państwa Couffaine dźwięki, jednak gdy wyczulony słuch chłopaka nie zdołał niczego zarejestrować, ten zaskoczony odwrócił się w jej stronę.
- Są w Disneylandzie - odparła na pytanie, którego nie zdążył zadać - Pół roku temu mamie udało się dostać w dobrej cenie bilety, a że młody kończy niedługo siódme urodziny, nadarzyła się świetna okazja.
- A ty?
- Ja nie mam już siedmiu lat, nie wierzę w bajki i myślę, że powinieneś już sobie pójść - w domu panowała cisza, zapadał zmrok. Sens słów Kotomi zawisł między nimi, był ciężki, podobnie jak niebo i powietrze, na chwilę przed ulewnym deszczem.
Hugo stał przez chwilę zszokowany, nie mogąc pojąć czym zasłużył sobie na takie traktowanie. Nie raz i nie dwa, w przeszłości przyszło im się spierać, lecz nigdy jeszcze nie wyprosiła go z domu. A tym razem przecież nawet się nie pokłócili, nie było nawet kiedy. Próbował to wszystko ułożyć, w swoich myślach, lecz gdy stało się jasne, iż nie wyjdzie, wyraźnie zniecierpliwiona dziewczyna ruszyła w stronę swojego pokoju.
- Wiesz gdzie jest wyjście- rzuciła jeszcze, nim zamknęła za sobą drzwi. Tego było już zdecydowanie za wiele.
- Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi? - wszedł tuż za nią starając się zapanować nad głosem - Bo chyba zbyt mocno uderzyłaś się w te główkę - skwitował na co Couffaine, posłała mu wściekłe spojrzenie, błękitnych tęczówek. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż nie mogła się na niego złościć. Nie zrobił przecież nic złego, jak jednak miała mu wyjaśnić, że celowo nie złapała jego ręki. Jak? W chwili, gdy powinna chwycić jego wyciągniętą dłoń, przeskakując na dachach budynków, dostrzegła czerwone znamię, na szyi chłopaka, którego z całą pewnością, nigdy wcześniej nie było, a rozszalała wyobraźnia, dopowiedziała jej resztę.
Choć było to głupie i zagłuszało wszelkie zasady, zdrowego rozsądku, Kotomi cofnęła rękę, po czym runęła w dół, nie tylko wzdłuż ścian budynku. Było to bardzo długie spadanie.
- O nic - skłamała nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Wiedziała, że się o nią martwił, jednak co gorsze świetnie zdawała sobie sprawę z tego, iż gdyby nie ten nieszczęśliwy wypadek, prawdopodobnie wcale, by go tu dzisiaj nie było. Ta świadomość bolała i choć była tak okrutnie egoistyczna, miała ochotę zostać sama i zwyczajnie móc się rozpłakać. Przegrała.
- Nie kłam - ciągnął niezrażony, nie odstępując jej nawet na krok.
- Dlaczego zakładasz, że kłamię?!
- Bo to nie jesteś ty! - wykrzyczał dociskając ją do blatu biurka, przy którym właśnie stała, nie pozwalając odejść - Znam cię lepiej niż ty sama, nie dasz rady mnie okłamać - wyszeptał, a ciepło jego oddechu przyjemnie załaskotało ją w szyję - Powiedz mi proszę, o co chodzi?
Hugo stał tuż przed nią, a jadeitowe oczy chłopaka błądziły wzdłuż jej twarzy, poszukując odpowiedzi na zadane pytanie. Nie mogła oderwać spojrzenia od tych oczu, bystrych i żarzących się determinacją, czuła jak serce boleśnie obija się o jej żebra, nie mogła jednak wydobyć z siebie głosu.
W końcu jednak chłopak westchnął, gdy panująca między nimi cisza boleśnie się wydłużała. Rozluźnił uścisk, którym szczelnie ich otulił i gdy już na dobre miał się odsunąć, nagle usta Kotomi zacisnęły się na jego ustach, a dziewczyną którą kochał, odkąd sięgał pamięcią, przywarła do niego całym swoim ciałem, zaciskając dłonie na jego koszuli. Otrzymał odpowiedź, choć prawdę powiedziawszy nie takiej się spodziewał. Początkowo stał biernie, nie mogąc uwierzyć w szczęście, które go spotkało. Był przecież prawdziwym czarnym kotem, pechowcem, którego to co dobre, od zawsze mijało szerokim łukiem. Tak zatracił się w tych swoich rozważaniach, iż niemal nie zauważył jak pocałunki dziewczyny straciły na sile.
- Przepraszam - wyszeptała mylnie interpretując zachowanie bruneta, spuszczając wzrok. Zdążyła jednak ledwie odsunąć się o kilka centymetrów, gdy przyciągnął ją do siebie jednym szarpnięciem, ponownie łącząc ich usta. Zaskoczona, cicho jęknęła, lecz zamiast się odsunąć, jak bał się, iż to zrobi nieśmiało zarzuciła dłonie na jego szyję, po chwili wplatając palce w nieco już przydługie włosy chłopaka. Zadrżał czując jak nawet ta drobna pieszczota, doprowadza go do szaleństwa.
Smakowała szczęściem i naprawdę, czuł się cholernie dobrze, w miarę jak ich pocałunki stawały się coraz dłuższe, a oddechy łapczywe i urywane.
To było coś więcej niż pożądanie. To nawet więcej niż miłość. To konieczność. Żaden pocałunek nie mógł być dość głęboki, żaden uścisk dość bliski, gdy ich ciała po raz pierwszy odkryły siebie.
Materac na łóżku dziewczyny ugiął się pod ich ciężarem, nie wydając jednak przy tym, żadnego dźwięku. Ostrożnie, mając w pamięci ostatnie wydarzenia, wodził dłońmi wzdłuż jej pleców, raz po raz, niby od niechcenia trącając to koronkowe zapięcie stanika, to znacznie już niżej, guzik jej spodni. Uczuciem, które w tej chwili jednak dominowało w umyśle Kotomi, nie był strach, a zaufanie i miłość. Równie nieporadnie, jak on, pomogła mu więc zsunąć z siebie odzież, by następnie nie przerywając pocałunku sięgnąć do guzików, jego koszuli.
Miłość bowiem podobnie jak strach, jest pozbawiona logiki. Możesz się jej poddać, bądź stawić opór, lecz ona nie przyjmuje kompromisów. Nie ustala wyjątków.
Tej nocy kochali się po raz pierwszy, dopóki nie opadli z sił i starczyło im tchu. Następnie zasnęli, splatając dłonie i ciała, równocześnie szczęśliwi jak i przerażeni. Bojąc się, iż wraz z nadchodzącym świtem, to wszystko okaże się jedynie snem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro