Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8 |Blizny|

Czytasz? Proszę, zostaw po sobie ślad :) To motywuje.


W ich pierwszym wspólnym domu, w jakim zamieszkali, dużym i obszernym, zwyczajem wszystkich starych domów, mieszkał duch.

Była to zjawa jakich wiele, lecz równie sporo, różniło ją od innych. Co dzień i co noc, przemierzała samotnie puste pokoje, wodząc znudzonym wzrokiem po ścianach, które jak się zresztą słusznie domyślała, pamiętały niejedną historię. Och, gdyby tylko mogły przemówić i ulżyć jej cierpieniu!

Czasem przystawała, a zawodzenie, które wiernie podążało jej krokiem, przystawało wraz z nią. Głośno wzdychając, spoglądała wtedy za okno, na oświetlone blaskiem słońca, bądź ulicznych latarni ulice, na uśmiechnięte twarze ludzi, którzy mijali jej dom. Jakże zjawa im wtedy zazdrościła.

Jak bardzo, choć przez jeden dzień, chciała żyć ich życiem, zmierzyć się z nich problemami, zakochać się bądź też pokłócić. Jednym słowem przerwać monotonię.

Od pewnego czasu, zjawa pragnęła tego, jak niczego innego na świecie. Zapominała jednak, iż niektórych życzeń nie powinno wypowiadać się zbyt głośno.

Pech chciał, iż marzenie zjawy, miało się ziścić pewnej listopadowej nocy, gdy pierwszy śnieg tej późnej jesieni uderzył w szklane okna ich mieszkania,  a silny wiatr, który dął na zewnątrz targał gałęziami drzew zmuszając je do nadludzkiego wysiłku.

Oczy zjawy zaczęły się już powoli przymykać, gdy znużona znalazła w końcu chwilę czasu, by rozciągnąć nogi na kanapie. Zamierzała poczytać książkę, lecz Bóg jej świadkiem, iż nie miała na to siły.

Ich wspólną decyzją, było, iż to właśnie on, po ochronie jaką dawał Kagami urlop macierzyński, zajmie się domem, oraz małą Kotomi, a kobieta w spokoju, będzie mogła oddać się pracy. W przeciwieństwie do niej, przynajmniej na razie mógł pracować z domu, jednak aż do tej pory nie przypuszczał, iż to wszystko stanie się tak po prostu, najzwyczajniej w świecie ciężkie...

Były dni, gdy czuł się tym wszystkim przytłoczony, a fakt, iż Kagami coraz szybciej pięła się po szczeblach kariery , w efekcie czego zostawała po godzinach w biurze, wcale tu nie pomagał.

Wtedy jeszcze tego nie wiedział, lecz to wszystko miało zaraz się zmienić, dokładnie w momencie, kiedy postanowi odebrać połączenie, które szczerze go zaskakując, rozświetliło ekran jego telefonu.

Mężczyzna zawahał się widząc, iż rozmówca dzwonił z zastrzeżonego numeru, jednak wrodzona ciekawość, w końcu wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem.

 - Halo?

 - Marinette Agreste nie żyje - odparł głos, po drugiej stronie telefonu, a Luka przez krótką chwilę poczuł jak zimny dreszcz przeszedł przez całą długość jego kręgosłupa, wstrząsając nim aż po cebulki włosów.

 - Co? Ale jak to? - spytał, a jego oddech z minuty na minutę coraz bardziej przyśpieszał.

 - Przecież wiesz.

Wiedział? Wiedział. Przynajmniej się domyślał.

 - Za chwilę będę - oznajmił jego rozmówca i nim zdążył zareagować, usłyszał głuchy sygnał zakończonego połączenia.

Luka Couffaine w zadumie spojrzał na niczym nie wzruszony, ciemny ekran telefonu, który całkiem niewinnie spoczął w jego dłoni, nieświadom tragedii, która zawisła nad nimi i teraz niczym trujący dym, wdzierała się do jego płuc, pozbawiając tchu.

Młody mężczyzna z wściekłości zacisnął zęby, po czym z całej siły cisnął nim w najbliższą ścianę. Urządzenie rozpadło się i nikt ani nic, nie mogło już tego zatrzymać.


***

Jak zwykle, zaczęło się niewinnie. Limuzyna wraz z szoferem, odebrała ich punkt, kwadrans po siódmej wieczór, wprost spod piekarni, którą prowadzili ich dziadkowie. Z myślą o tym dniu, kierowca przywiózł dobę wcześniej, dla Emilie: długą, błękitną sukienkę na wąskich ramiączkach, szytą zgodnie z stylem, który panował na wczesnym przełomie lat 20tych, dla Hugo ciemny garnitur, wprost spod igły Domu Mody Gabriel, oraz pasującą do niego koszulę w odcieniu butelkowej zieleni. Całość uzupełniały liczne dodatki, od guzików do mankietu po kształt i kolor kolczyków, które miała założyć dziewczyna. Przed wejściem do samochodu, rodzeństwo wymieniło się porozumiewawczym spojrzeniem.

 - Damy przodem - rzucił pośpiesznie przywołując uśmiech na ustach, po czym otworzył drzwi i stanął tuż obok, jak niegdyś robili to kierowcy, w towarzystwie właśnie, rzeczonych dam.

 - Wypchaj się - syknęła w jego stronę Emilie. Kąciki jego ust delikatnie drgnęły. Był to stanowczy progres, biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich dwóch tygodni.

Wsiadł tuż za nią, praktycznie od razu wycofując się w głąb swojego umysłu.

 - To niezwykle ważne wydarzenie, liczę, że tym razem obędzie się bez zbędnych.. scysji - głos ich ojca jak zawsze, był twardy i surowy, a słowa bez cienia wątpliwości, były skierowane głównie w stronę jedynego syna. Ten już miał zamiar coś powiedzieć, lecz zamiast tego jedynie bezgłośnie poruszył ustami. Zacisnął dłoń w pięść, posyłając w stronę rodzica równie nieprzyjemne spojrzenie. Emilie po jego prawej stronie coś powiedziała i dopiero wtedy uświadomił sobie, iż musiał odpłynąć.

Dalsza droga upłynęła im w ciszy, przerywanej jedynie dźwiękiem pracującego silnika. Tuż przed tym jak drzwi samochodu otworzyły się na oścież, a ich oczy oślepił blask fleszy, nie wytrzymał i odblokował telefon. Brak wiadomości.

Westchnął co nie uszło uwadze Emilie. Młoda kobieta posłała mu pełne współczucia spojrzenie, a on jakby nigdy nic, po prostu wzruszył ramionami, jak zawsze udając obojętność.

Ledwo zdążyli wyjść, a już zostali otoczeni przez ciasny krąg reporterów. Uwaga mediów skupiła się głównie na głowie rodziny, jednak ta część, która za wszelką cenę przybyła tego wieczora, po choć płytki skandal, skierowała swoje oczy, również w ich stronę.

"Jak wyglądają wasze plany na przyszłość?"

"Czy jesteście dumni z ojca?"

"Mieliście swój wkład, w nową kolekcję?"

 - Proszę się odsunąć - odparł jeden z ochroniarzy, nim sytuacja naprawdę stała się nieprzyjemna. W chwilę później dziennikarze zostali odsunięci na bezpieczną odległość, co młody Agreste przyjął z wyraźną ulgą.

Ruszyli za ojcem i choć przedsięwzięcie, było dedykowane właśnie rodzinie, cała ta gala, kolacja połączona z zbiórką na rzecz właśnie najbardziej potrzebujących, to ich trójka nie wyglądała na szczególnie zżytą i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Ta myśl zapadła, gdzieś z tyłu jego głowy i znalazła tam swoje miejsce nie dając mu spokoju. Odruchowo wyciągnął telefon i bez wyraźnej nadziei, sprawnym ruchem kciuka odblokował wyświetlacz. Brak wiadomości.

Zasiedli przy zdecydowanie za dużym, jak dla ich małej grupki, okrągłym stoliku, umiejscowionym w pobliżu sceny. Nie zdążyli dobrze się rozsiąść, gdy już znalazł się przy nich kelner, w eleganckim surducie wręczając każdemu z osobna menu, oprawione w elegancką, ciemną okładkę. Nim jednak to zrobił, z ulgą stwierdził, iż przy ich stoliku są dostawione jedynie trzy krzesła.

 - Dotrwajmy tym razem chociaż do przystawek - skomentował zza swojej karty blondyn, co nie uszło uwadze chłopaka.

 - Tak, szkoda byłoby tak pięknego przedstawienia - odgryzł się niemal natychmiast, udając, iż również studiuje właśnie listę potraw.

 - To znaczy? - zapytał starszy Agreste, pierwszy raz tego wieczora podnosząc wzrok na syna.

 - Błagam... - wysyczała Emilie wodząc wzrokiem po ich twarzach, było jednak już za późno.

 - Nic takiego tatusiu - rzucił z wymuszonym uśmiechem na ustach - Jestem po prostu ciekaw, co takiego wygłosisz w swojej przemowie. Powiesz jak to świetnie być ojcem? Jak wspaniale jest mieć rodzinę? Zdradzisz swój sekret, na cudowne wychowanie, w którym to podrzuca się własne dzieci do teściów i prze całe ich życie odwiedza jedynie parę razy w roku, jeśli w ogóle? A najlepiej tylko na galach, gdzie poprzebierają ich jak kukiełki i przez parę godzin poudają szczęśliwą rodzinkę, a później rozjadą się, każdy do swoich domów.

 - Wyładowywanie na mnie swojej frustracji Hugo, jest niedojrzałe.

 - Bo tak nie było? - spytał rozsierdzony, lecz nim ojciec zdołał mu cokolwiek odpowiedzieć, jakiś mężczyzna podszedł go od tyłu i położył dłoń na jego ramieniu. Szeptali chwilę między sobą, po czym starszy z Agrestów wstał, lecz nim ruszył wraz z swoim towarzyszem zdążył jeszcze rzucić krótkie "Zaraz wrócę" po czym zniknęli, wchodząc za kulisy sceny.

 - Czy ciebie pogrzało? - powstałą po ich odejściu ciszę, zdecydowała się w końcu przerwać Emilie, tym samym kopiąc go pod stołem.

 - Odbiło ci? - rzucił z wyraźnym wyrzutem, odsuwając swoje krzesło, tym samym zdecydowanie zmniejszając ryzyko kolejnego trafienia.

 - Czy do jasnej cholery, nie możesz choć  raz po prostu zjeść tej kolacji, pouśmiechać się jak normalny człowiek i wrócić do domu? - spytała mierząc go spojrzeniem, swoich fiołkowych tęczówek.

 - Nie mów, że ostatnio sobie nie zasłużył - nie odpuszczał, przekonany o słuszności swoich racji. Dziewczyna przewróciła oczami.

 - A dzisiaj Hugo? Mogę przynajmniej zjeść, zanim zaprosicie grecką tragedię? - już miał coś odpowiedzieć, jednak dokładnie w tym samym momencie światła, na sali zdążyły przygasnąć, skupiając się na jedynym elemencie, który obecnie znajdował się na scenie. Na ich ojcu.

 - Piękne panie, drodzy panowie. Choć zebraliśmy się tutaj, w zupełnie innej, zaszczytnej okoliczności, bowiem by wspierać rodzinę, najcenniejszą i najistotniejszą komórkę w naszym społeczeństwie, pozwólcie proszę, iż wykorzystam fakt, iż tej nocy, zebraliśmy się tutaj wszyscy razem i poproszę abyście zostali świadkami, tej ważnej dla mnie chwili.

 - Nie mogę na to patrzeć - odparła kwaśno Emilie, zasłaniając dłonią oczy. Prawdę powiedziawszy, Hugo najchętniej zrobiłby to samo, nie mógł jednak oderwać wzroku, od postaci swojego ojca, która klęcząc na jednym kolanie, w akompaniamencie oklasków i wiwatów, prosi o rękę te samą jasnowłosą kobietę, którą poznali ledwie przed paroma tygodniami. Za nic nie mógł tego zrozumieć, więc jedynym co mu zostało, było uniesienie do ust kieliszka z szampanem, którego nawet nie wiedział kiedy, ktoś postawił tuż przed nim na stole.

 - No i masz, swoją grecką tragedię - skwitował opróżniając go jednym tchem.

***

Nim Ziemia zdążyła wykonać pełen obrót, wokół własnej osi, Hugo samotnie przemierzał ulice Paryża, które zważywszy, iż właśnie zaczynał się weekend tętniły nocnym życiem, podobnie jak żyły i arterie w ludzkim organizmie.

Ktoś mądry powiedział, iż ciągłe powtarzanie tej samej czynności, w nadziei na odniesienie innego skutku, jest przejawem obłędu. Cóż, tej nocy bez wątpienia, Hugo Agreste czuł się szaleńcem.

Był już niemal pod domem, gdy po raz kolejny, w nadziei na odmienny rezultat odblokował chłodną taflę telefonu, jednak również i tym razem, nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Kotomi milczała, niczym zaklęta już od ponad dwóch tygodni, jednak jak nigdy wcześniej, tej nocy naprawdę jej potrzebował. Choć przez chwilę, móc usłyszeć dźwięk jej głosu.

Zaklął pod nosem wsuwając urządzenie, do kieszeni spodni i właśnie w tym momencie, poczuł jak uderza o coś twardego. O coś, co równie jak on odskoczyło, niczym oparzone i teraz klnąc nie gorzej, niż on przed chwilą rozmasowywało środek, swojego czoła.

Poznał ją niemal natychmiast, choć tym razem miała na sobie znacznie delikatniejszy makijaż i zdecydowała się wyprostować włosy.

 - Miałam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - odparła od razu się uśmiechając. Hugo jednak miał już dość wrażeń jak na jeden wieczór i choć bardzo chciał, nie potrafił szczerze odpowiedzieć na gest dziewczyny. Marzył jedynie by wrócić już do domu. Nim wyszedł, miał jeszcze nadzieję, że złapie Emilie, jego siostra jednak, albo była dużo szybsza, albo po prostu poszła inną drogą.

 - Ach tak?

 - Tak - potwierdziła z entuzjazmem, czym od razu przypomniała mu szczeniaczka. Wesołe, rozmerdane psie dziecko - Idę właśnie na imprezę, do moich znajomych, a przyjaciółka, z którą miałam iść mnie wystawiła. Czy nie chciałbyś...

 - Słuchaj - wpadł jej w słowo, domyślając się dokąd zmierza ich rozmowa - to nie jest najlepszy moment..

 - Och - zaczęła, a jej ciepłe, piwne oczy od razu utkwiły w nim swoje spojrzenie - A więc jednak, złamała ci serce?

 - Co? - spytał wyraźnie zaskoczony, w pierwszym momencie nie mogąc przypomnieć sobie  przebiegu, ich poprzedniej rozmowy. Dziewczyna roześmiała się, widząc zakłopotanie na jego twarzy, a jej głos był czysty i naprawdę przyjemny dla ucha.

 - Twoja dziewczyna.

 - Moja...

 - Dziewczyna - dokończyła - Bo to była twoja dziewczyna? - kontynuowała, gdy jednak od razu nie odpowiedział, po raz kolejny tego wieczora, obrzuciła go spojrzeniem, w którym tańczyły złote iskierki, w pełni już rozumiejąc, przebieg całej sytuacji - Dlaczego w takim razie, po prostu ze mną nie pójdziesz?

 - A dlaczego tak bardzo chcesz, żebym poszedł?! - tym razem to on, zadał pytanie, a cała złość, żal i strach, które zbierały się w nim, przed ostatnie dni dały o sobie znać w tonie jego głosu. Przez chwilę stali na przeciw siebie, mierząc się spojrzeniem, a gdy dostrzegła skruchę w jego oczach, zareagowała, jeszcze zanim zdążył przeprosić.

 - Czy to nie oczywiste? - spytała gwałtownie zmniejszając dzielącą ich odległość. Stała teraz tak blisko, iż gdyby się postarał mógłby zliczyć wszystkie drobne piegi, które układały się na jej nosku. Pocałowała go nim zdążył zareagować, na początku delikatnie, później zachłannie pogłębiając pieszczotę. Zacisnęła drobne piąstki, na krawędzi jego koszuli. Smakowała jak herbata miętowa, a on niemal natychmiast poczuł falę ciepłą, płynącą od dziewczyny.

Zaledwie parę godzin temu, bez wątpienia by ją odtrącił, lecz teraz... Teraz, gdy świat zwariował, teraz gdy był już lekko pijany, teraz gdy w końcu doszło do niego jak beznadziejne i bez wzajemności był zakochany...

Gdyby tylko się  odwrócił, gdyby tylko o cal uniósł swój wzrok, ujrzałby spojrzenie błękitnych oczu, w których tak beznadziejnie był zakochany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro