6 |Rachunek sumienia|
Rozdział zawiera sceny nieodpowiednie dla młodszych czytelników. Czytasz na własną odpowiedzialność.
W swoim dwudziestoletnim życiu Kotomi zdążyła już szczerze pożałować kilku mniej lub bardziej spektakularnych rzeczy. Pierwszą cenną lekcją, jaką zapamiętała, była ta, którą otrzymała jeszcze będąc małą dziewczynką, gdy wbrew zakazom matki wspięła się na duże drzewo, a brak doświadczenia i lekkomyślność dziecka sprawiły, że weszła za wysoko i spadła. Na całe szczęście rzecz wydarzyła się jesienią, a dość pokaźnych rozmiarów kopiec liści, którego jeszcze nie zdążył uprzątnąć ogrodnik, skutecznie zamortyzował upadek. Przypłaciła tę przygodę złamaną ręką, lecz przeżyła. Kolejną z serii ważnych życiowych nauczek okazała się dla niej przyjaźń z Elise Jones, której wtedy szczerze ufała i pewnego dnia zaprosiła ją do domu. W rzeczywistości dziewczynce zależało jedynie na poznaniu ojca Kotomi, który był sławnym wokalistą, a gdy cała sprawa wyszła na jaw i młoda Couffaine odmówiła fałszywej przyjaciółce kolejnych odwiedzin, ta w odwecie oczerniła ją na oczach całej klasy, opowiadając historie, w które nie uwierzyłby żaden rozsądny dorosły. Dzieci jednak wciąż były naiwne i szybko podchwyciły temat. W efekcie całą edukację wczesnoszkolną dziewczynka przesiedziała w ławce samotnie, zwyczajnie nie radząc sobie z sytuacją, która na nią spadła. Mimo wszystko zawsze starała się zachować pogodę ducha, zawsze też miała przy sobie Hugo.
Hugo. Sięgając pamięcią wstecz byłaby zwyczajnie niesprawiedliwa, gdyby pominęła obecność chłopaka w swoim życiu. Choć był niewątpliwie trudny w obyciu i nieraz działający jej na nerwy, to jednak zawsze mogła na niego liczyć, czego niestety jeszcze przed rokiem nie można było powiedzieć o niej samej. Będąc dziećmi często się kłócili, raz nawet zdążyli się nieźle stłuc zanim ktoś z dorosłych dał radę zareagować, szybko jednak wszystko między nimi wracało do normy.
Teraz wydała z siebie ciche stęknięcie, gdy zgodnie z trzecią zasadą dynamiki Newtona jej głowa gwałtownie odwróciła się w bok, a policzek, w który został wymierzony cios, zapiekł, rozpalając się żywą czerwienią.
– Suka – wychrypiał wściekle ciemnooki chłopak, kciukiem ocierając stróżkę krwi, powoli płynącą z kącika jego ust. Cóż, babcia już dawno temu nauczyła ją, jak i gdzie uderzać. Stali teraz naprzeciw siebie, mierząc się wściekłymi spojrzeniami. Przez chwilę jeszcze milczeli, pozwalając, by muzyka napływająca z dołu dwupiętrowego mieszkania wypełniła dzielącą ich przestrzeń. Wzrokiem, który skrywał w sobie mieszaninę przeróżnych emocji, dziewczyna obserwowała, jak klatka piersiowa jej byłej sympatii to unosi się, to znowu opada. Żałowała, że nie posłuchała przyjaciela, żałowała, że pozwoliła się zaprosić, a przede wszystkim miała żal do samej siebie, że tak łatwo dała się zwieść, pozwalając, by zauroczył ją obrazek człowieka przystojnego, zabawnego, duszy towarzystwa, która w końcu zwróciła na nią uwagę. Przez chwilę była szczęśliwa, zapominając, iż przecież nie ma ludzi idealnych.
W końcu odważyła się zabrać głos, a błękitne końcówki jej wysoko upiętych włosów delikatnie drgnęły, gdy przeniosła ciężar ciała na lewą stronę.
– Zejdź mi z drogi – warknęła dumna, że ton jej wypowiedzi nie zdradzał strachu, który zdążył zagnieździć się w jej sercu, oplatając nerwy i sprawiając, że nogi stały się dwa razy cięższe. Dźwięk jej słów zdawał się wydobyć chłopaka z dziwnego letargu, w który popadł. Mętnym, nieprzytomnym wzrokiem przyjrzał się jej twarzy, po czym prychnął rozbawiony, a jego rechot na długo miał zapaść jej w pamięć.
– Zejdź mi z drogi? Ja mam zejść ci z drogi? Ja?! Tobie?! – wrzasnął, ledwo nad sobą panując, a Kotomi poczuła, jak całym jej ciałem wstrząsa dreszcz. – Czy nie o to ci chodziło? – spytał, powoli ruszając w jej stronę, przez co najstarsza córka Luki i Kagami zaczęła nieświadomie się cofać. – Czy nie o to?! – ponowił, łapiąc ją za nadgarstek, a przy tym usiłując pozbawić ruchów także drugą z rąk. Wtedy jednak stała się rzecz, której kompletnie się nie spodziewał. Nie przywykł do odmowy, a już na pewno nie do ofensywy ze strony napastowanych kobiet.
Jakimś cudem Kotomi dała radę wykręcić się z jego żelaznego uścisku, w zgrabnym piruecie stając teraz tuż przed nim. Tym razem to ona złapała go za nadgarstek, a nawet za całe przedramię, i za sprawą jednego perfekcyjnego ruchu przerzuciła przez ramię. Chłopak runął na podłogę w towarzystwie cichego skrzypnięcia drewnianych desek, wyściełających pokój. Nie czekając na jego reakcję rzuciła się biegiem w stronę drzwi. Już czuła w dłoniach chłód stalowej, ozdobnej klamki, już opuszki palców dotknęły jej grzbietu, gdy nagle coś mocno pociągnęło ją w tył, sprawiając, że dziewczyna upadła na plecy zupełnie tak samo, jak przed chwilą jej napastnik.
– Nie tak szybko, kochanie – wychrypiał do jej ucha. Kotomi skrzywiła się, gdy wydobywający się z jego ust ostry zapach alkoholu zmieszanego z tytoniem osiadł na jej twarzy. – Tego pragnęłaś Couffaine, tego chciałaś, gdy wybierałaś mój numer, gdy wtedy przyjechałaś pod mój dom...
Wierzgnęła, starając się zrzucić go z siebie, jednak w tej samej chwili chłopak złapał ją z szyję i siłą zmusił, by wstała. Wściekły rzucił nią o ścianę, a ona znów upadła, tym razem tracąc przy tym oba buty.
– Tego chciałaś i to dostaniesz!
Usłyszała charakterystyczny dźwięk rozpinanego zamka i pomyślała o ucieczce, jednak świat przed jej oczami zbyt mocno wirował, żeby mogła się podnieść. Po chwili dłoń napastnika znów zacisnęła się na jej gardle, zaś on sam przygwoździł ją swoim ciężarem do podłogi, drugą z dłoni błądząc pod sukienką dziewczyny w poszukiwaniu bielizny.
Tej nocy, jak nigdy dotąd, Kotomi żałowała swoich decyzji.
16 godzin wcześniej
Kotomi aż klasnęła w dłonie, a na jej twarzy pojawił się naprawdę uroczy rumieniec, gdy w pełni dotarł do niej sens przeczytanych właśnie słów, które zawierała wiadomość tekstowa. Hugo obserwował ją spod rzęs, na pozór obojętnie analizując reakcję dziewczyny. W końcu jednak nie wytrzymał i zabrał głos.
– Niech zgadnę... twoja ulubiona restauracja zapewniła właśnie darmową dostawę? – zażartował, choć w głębi serca domyślał się tego, co zaraz usłyszy.
– Bardzo śmieszne, kupo sierści – fuknęła w odpowiedzi, delikatnie ciągnąc go za niesforny kosmyk blond włosów, który, przecząc logice, tego dnia postanowił ułożyć się zupełnie inaczej niż cała reszta czupryny. Hugo prychnął wyraźnie niezadowolony i niczym prawdziwy kot potrząsnął głową, co u Kotomi wywołało cichy śmiech. – Jeśli już musisz wiedzieć, a widzę, że palisz się do tego, to Daniel w końcu mnie zaprosił – odparła podekscytowana, po czym ruszyła fioletowym pionkiem o dwa pola do przodu. Hugo początkowo nic nie odpowiedział, wędrując wzrokiem za dłonią dziewczyny.
Właśnie tak wyglądała dla niego rzeczywistość kilku ostatnich tygodni. Nie ruszał się praktycznie wcale. Wnioskując po kolorze, jaki następnego dnia po wypadku przybrała uszkodzona kostka, młody Agreste domyślił się, iż kontuzja jest znacznie poważniejsza niż początkowo przypuszczał. Lekarz po odpowiednich badaniach tylko potwierdził jego teorie, wyrokując też, że najodpowiedniejszą drogą leczenia będzie unieruchomienie nogi w gipsie, tak, by więzadła mogły w spokoju dojść do siebie. Ku jego nieszczęściu, a satysfakcji Kotomi, matka dziewczyny od razu zaczęła przemawiać mu do rozsądku, widząc, że słowo „gips" skutecznie powodowało, iż Hugo na własne życzenie chciał opuścić oddział bez podjęcia leczenia. Ostatecznie nie udało mu się czmychnąć ze szpitala i dostał opatrunek, który zdjęto z nogi dopiero w zeszłym tygodniu. Młoda Couffaine odwiedzała go niemal codziennie, umilając czas rekonwalescencji wspólnym graniem w planszówki bądź oglądaniem filmów. I choć Hugo czuł się winny, iż zostawił ją samą z problemami Paryża, Kotomi nie pozwalała mu na dalsze rozwijanie tematu. Dzielnie wspierała go nawet wtedy, gdy okazało się, że został przyjęty na uczelnię, ale odmówił rozpoczęcia tam nauki, w dość spektakularny sposób doprowadzając swojego ojca do szewskiej pasji.
Teraz niespokojnie obserwował twarz dziewczyny, a rodząca się w jego głowie myśl zasiała już swoje ziarno i czekała na zebranie żniw.
– Co? – zapytała, widząc wahanie w jego oczach. Hugo zamiast odpowiedzi spojrzał w bok, uciekając od jej wzorku. Kotomi uniosła obie brwi, doskonale zdając sobie sprawę z tego, iż młody Agreste nie należy do osób, które duszą w sobie tego typu słowa. Nie myliła się.
– Nie zastanowiłaś się – zaczął w końcu niepewnie, czując, jak ślina w jego ustach zaczęła zasychać – dlaczego nagle cię zaprosił?
– O co ci chodzi?
– O to, że do tej pory traktował cię jak powietrze, a teraz nagle odzywa się i od razu sugeruje ci wyjście. Nie sądzisz, że to nieco dziwne? – dokończył, a gdy to zrobił, mina dziewczyny sprawiła, że bardzo szybko pożałował swoich słów.
– To dziwne, że ktoś chce mnie gdzieś zaprosić?! – niemal wykrzyczała, równocześnie wstając z miejsca. Nie wiedzieć czemu, słowa przyjaciela dziwnie wytrąciły ją z równowagi.
– Ja tylko... – bąknął powoli, jednak Kotomi natychmiast uciszyła go gestem ręki.
– Nie każdemu odpowiada izolacja w czterech ścianach, nie każdy na siłę robi z siebie odludka i ukrywa się za sarkazmem, udając, że nic nie czuje – mówiła coraz głośniej, ze złości zaciskając dłonie w pięść. Zaskoczony jej nagłym wybuchem Hugo mógł jedynie obserwować poczynania przyjaciółki, chyba po raz pierwszy w życiu nie będąc w stanie wydusić z siebie choćby słowa. – I na koniec oświecę cię, jaśnie panie, że nie każdy ma wszystko i wszystkich w dupie! – krzyknęła, a cisza, jaka zapadła po jej słowach, zdawała się nie mieć końca. W końcu jednak po pewnym czasie, który dla Hugo stanowił wieczność, klapa prowadząca do jego pokoju otworzyła się, a u wejścia stanęła Emilie, której dobry humor prysł niczym bańka mydlana, gdy tylko dostrzegła wyraz twarzy brata.
– Chyba jestem nie w porę... – wydusiła, tęsknie spoglądając w stronę schodów, którymi przed chwilą weszła.
– Jesteś w sam raz – wysyczała Kotomi, po czym w biegu porwała swoją torebkę i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wybiegła z pokoju, nie zaszczycając Hugo już nawet spojrzeniem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro