Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 |Cześć Hugo|


Jest prawdą powszechnie znaną, że dobrzy ludzie nie zawsze dobrze kończą. Właśnie taki los spotkał Marinette Agreste, gdy w zimne listopadowe popołudnie Adrien odkrył jej równie zimne ciało. Kiedy wszedł do domu, zaniepokoił go głośny płacz ich dwójki maleńkich dzieci dobiegający z pokoju maluchów. Wiedział już, że musiało zdarzyć się coś złego. Marinette była oddaną matką i z całą pewnością interweniowałaby, gdyby tylko usłyszała płacz któregoś dziecka. Pełen obaw, które za chwilę miały stać się uzasadnione, niedbale rzucił dotąd przewieszoną przez ramię torbę na ziemię i nie zważając już na nic, rozpoczął swój szalony bieg, stając w szranki z czasem, którego tym razem po prostu było za mało.

Znalazł ją w salonie, otuloną kocem, z głową wspartą na drobnych poduszkach. Wyglądała, jakby właśnie zmorzył ją sen. Na początku otumaniony stanął w drzwiach, bezdźwięcznie wypowiadając jej imię. Gdy go później o to zapytano, nie potrafił już określić, w jaki sposób i kiedy znalazł się tuż przy niej. Po prostu w którymś momencie nogi same zaczęły go nieść. Uklęknął, czując, jak po jego twarzy zaczynają płynąć łzy. Sine usta, nienaturalny chłód bijący od jej dłoni, a w końcu też plamy opadowe, niedające już żadnych złudzeń. Wstrząsany szlochem Adrien zetknął ze sobą ich czoła, otulając po raz ostatni twarz żony. Jego najukochańszej żony. Kobiety, która była dla niego wszystkim.

Z poznanych dotąd ludzkości słów żadne nie było w stanie choć zbliżyć się do bezmiaru tragedii, jaka go spotkała. W to zimne, listopadowe popołudnie Adrien Agreste głośno zapłakał, a krzyk wydobywający się z jego gardła na moment zagłuszył płacz dwójki małych dzieci, które jeszcze nie wiedziały, iż tego dnia straciły i matkę, i ojca.

Tylko, że coś tu nie grało. Będąc jeszcze w piżamie, Alya Lahiffe przechyliła trzymany w dłoniach różowy kubek, biorąc naprawdę solidny łyk ciemnej kawy. W jej oczach odbijała się determinacja, a myśli krążyły wokół wydarzeń sprzed dziewiętnastu lat. Kobieta westchnęła, przewieszając dłonie przez nierdzewne barierki swojego tarasu. Ile to razy już rozmyślała nad tą sprawą? A jednak miała wrażenie, że coś bez przerwy jej umykało. Z irytacją zaczęła wystukiwać jedynie sobie znany rytm, a gorący trunek w jej dłoniach niebezpiecznie przechylił się w jedną ze stron. Syknęła, gdy gorąca kropla dotknęła jej skóry.

– Nad czym tak główkujesz? – zapytał dobrze jej znany, męski głos, a jego właściciel delikatnie oplótł ją ramionami w pasie.

– Ty chyba nie o to chcesz mnie zapytać – odparła rozbawiona, zgrabnie obracając się wokół własnej osi. Kawa w różowym kubku ponownie niebezpiecznie przelała się w jedną ze stron.

– Masz obsesję na punkcie tej sprawy – zawyrokował jej mąż, czule całując kobietę w czubek nosa.

– Mam rację, nie obsesję, Nino – odpowiedziała stanowczo, odwzajemniając czułość. Wiedziała, że się nie myli. Toksykolog nie znalazł w ciele Marinette śladu trucizny, sekcja nie wykazała istotnych zmian narządowych, które wskazałyby bezpośrednią przyczynę zgonu. Ona po prostu umarła i właśnie to było dla Alyi niezwykłe. W pewnym momencie ktoś nawet zasugerował powtórzenie badania, polecając innego patologa, jednak rozbite serce Adriena nie zniosłoby tego po raz kolejny. Na myśl o blondynie mulatka ściągnęła brwi. Gdyby tylko nie pozwolił pogrążyć się rozpaczy, która z czasem zrodziła obsesję, na pewno dostrzegłby to, co ona. Kobieta nie miała co do tego najmniejszej wątpliwości. Śmierć Marinette Agreste nie była przypadkiem, a ona znajdzie winnego, choćby miało ją pochłonąć samo piekło. Obiecała jej to wiele lat temu, gdy, stojąc nad jej grobem, przyciskała do prawego boku skrytą w torbie szkatułkę, którą wykradła z ich apartamentu.

A jeśli ona była w stanie ot tak włamać się do mieszkania Agreste'ów i wyjść niezauważona, równie dobrze mógł zrobić to też ktoś inny. Pytanie tylko, kto?

***

Pierwszą rzeczą, którą ujrzał zaraz po przebudzeniu, był błysk utkwionych w nim orzechowych oczu oraz ogrom piegów, które otaczały nos chłopca aż po kąciki jego oczu.

– Siema, Yuki – odparł zaspanym głosem, przyglądając się twarzy młodszego brata Kotomi.

– Siema, Hugo – powtórzył w ślad za nim sześciolatek. Miał przy tym nieco komiczny ton głosu człowieka, który widział już w swoim życiu zbyt wiele. – Będziesz teraz często u nas spał? – zapytał, lustrując go spojrzeniem, przez co chłopak poczuł, jak w okolicach jego brzucha rozlewa się bliżej niezidentyfikowane uczucie.

– Nie, nie będę, i proszę, nie mów o tym twoim rodzicom – rzekł błagalnie, unosząc się na łokciach, by po chwili wstać na równe nogi. Wciąż kuśtykając, ponieważ jego kostka napuchła już do naprawdę pokaźnych rozmiarów, ruszył w stronę okna, odprowadzany wzrokiem chłopca. Zamierzał wyjść i za pomocą schodów przeciwpożarowych wydostać się na uliczki Paryża, gdzie w którejś bramie lub schowany za kontenerem mógłby dokonać przemiany w Czarnego Kota i dużo szybciej wrócić do domu. Niestety w chwili, gdy jego dłonie tylko zetknęły się z zawiasami okna, do uszu nastolatka dobiegło chrząknięcie, a za plecami rozległ się donośny, męski głos.

– Cześć, Hugo – rzucił ktoś, kogo chłopak najbardziej się obawiał. Hugo poczuł, jak momentalnie wzdłuż jego kręgosłupa przechodzi naprawdę nieprzyjemny dreszcz.

– Dzień dobry, wujku – wydusił z przyklejonym do ust uśmiechem, odwracając się w stronę ojca Kotomi. Zaledwie długość pokoju dzieliła go od niebieskookiego mężczyzny, który, stojąc w drzwiach z groźną miną i rękoma założonymi na piersi, bacznie obserwował każdy jego ruch.

– Nie terroryzuj go, Luka – skarciła męża żona, która, nie wiedzieć skąd, nagle znalazła się tuż przy nim. Czas był dla kobiety łaskawy, ponieważ mimo upływu lat niewiele się w niej zmieniło. Ciemne, niedotknięte nawet pasemkiem siwizny włosy związała w wysoki kok na środku głowy, dopełniając fryzurę złotą ozdobą. Delikatny makijaż odejmował jej lat i choć była luźno ubrana, co dość mocno kontrastowało z jej codziennym strojem właścicielki domu mody, Kagami prezentowała się naprawdę dobrze. Była piękną kobietą i jedynie ślepiec by jej tego odmówił.

– Tato! – wykrzyknęła nagle Kotomi, którą w końcu obudziło zamieszanie. Zaskoczona szarpnęła się, będąc wciąż zaplątaną w kołdrę, co nie mogło skończyć się dobrze. Wystarczyło ledwie mrugnięcie oka, by Kotomi Couffaine znalazła się na podłodze wraz z kołdrą i paroma poduszkami.

W każdej innej sytuacji kąciki ust Hugo przynajmniej drgnęłyby, jednak teraz, pod bacznym spojrzeniem Luki, chłopakowi naprawdę nie było do śmiechu.

– Hugo skręcił kostkę – wyjaśniła szybko dziewczyna, rozmasowując obolałą szczękę.

– Więc dlatego przyszliście do nas zamiast na pogotowie? – spytał jej ojciec, przenosząc swój wzrok na kostkę chłopaka, która po upływie kilku godzin wyglądała naprawdę niepokojąco, a okolice uszkodzonego stawu zaczynały już nawet sinieć.

– Och, przestań, przecież widzisz, że spał na materacu – wtrąciła Kagami, podchodząc do Hugo, który wraz z Kotomi jak na komendę spłonął rumieńcem. – Chodź , pomogę ci zejść po schodach i wsiąść do samochodu, pojedziemy do szpitala – oznajmiła ciemnowłosa kobieta, nakłaniając go, by wsparł się na jej ramieniu. – Bez dyskusji! – dodała szybko, gdy tylko dostrzegła wahanie w oczach chłopaka.

– Ja mu pomogę – zaoferowała Kotomi, w głębi ducha mając nadzieję, iż w ten sposób uniknie rozmowy z ojcem. Hugo doskonale zrozumiał niewerbalny przekaz dziewczyny, więc nie oponował, pozwalając, by ta skierowała go w stronę drzwi. Gdy znaleźli się już na tyle daleko, że nie mogli usłyszeć cichej rozmowy dwójki dorosłych, Luka posłał swojej żonie gniewne spojrzenie.

– Nie chcę, by kolejny Agreste wskakiwał przez okno do pokoju następnej dziewczyny.

– Uważaj, bo im czegoś zabronisz – odparła, rozbawiona reakcją męża, kładąc dłonie na biodrach. Nim ten zdołał cokolwiek odpowiedzieć, sprzedała mu pstryczka w nos, podobnie jak jej córka robiła to z Hugo. – Przypomnij sobie nasze początki albo chociaż to, że ta dwójka zna się od dziecka. Jeśli nie w smak była ci taka przyjaźń, to trzeba było na nią nigdy nie pozwolić. Poza tym nie sądzisz, że to dobrze, iż jako drużyna dbają o siebie? Tym razem pomocy potrzebował Hugo, ale nie wierzę, że on zostawiłby Kotomi samą z problemem. – Kończąc swój wywód, Kagami splotła ręce na piersi, podobnie jak wcześniej zrobił to jej mąż. Choć znacznie niższa i drobna, miała w sobie coś, dzięki czemu budziła naturalny respekt. Luka nie mógł jej nie ulec. Kapitulując, przyciągnął ją do siebie i czule pocałował w czubek głowy.

– Nie znoszę, kiedy masz rację.

– A zawsze ją mam. – Ciemnowłosa uśmiechnęła się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro