Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20 |Kocie szczęście|

Mojej babci


Ani dobro, ani nawet niewinność, nie są dostateczną ochroną przeciw prawdziwemu złu.

Bo czymże jest to ostatnie, jeśli nie prawem natury? Dzikim i pierwotnym, niezmiennym od zarania dziejów. Rzeczą najzupełniej normalną, wydaje się, iż ciemność zastępuje światło, w porządek może wkraść się chaos, noc pożera dzień, powoli, lecz nie ubłagalnie spowijając go swoimi mackami.

Wszystko co znasz, co widzisz i czego kiedykolwiek dotkniesz, podlega entropii. Tak zwyczajne, iż mogłoby się wydać banalne, Yin i Yang, jedno nie może istnieć bez drugiego.

Hugo boleśnie poznał prawa rządzące tym światem, oraz sposób w jaki są egzekwowane na własnej skórze, gdy wszystko to, co tak misternie starał się stworzyć, runęło nietrwałe, niczym domek z kart, po raz kolejny nakazując żyć mu teraźniejszością. Bez nadziei na przyszłość.

Teraz więc biegł, czując jak rześkie nocne powietrze wypełnia mu płuca, piekąc w gardle. Biegł zupełnie jak wtedy, a łzy mimowolnie napłynęły mu do oczu na wspomnienie wydarzeń, sprzed mniej niż 24 godzin. Mógłby przysiąc, iż czuł, jak jego dusza żywcem rozdziera się na mniejsze kawałeczki, a on sam równocześnie tonie i płonie mimo wszystko, za wszelką cenę desperacko starając zlać się z mrokiem, pozostać niezauważonym. Krew huczy mu w uszach, gdy w końcu dociera do wyznaczonego celu.

 - Gotowy - szepcze chowając się wśród gęstwiny, jaką tworzą posadzone przy ogrodzeniu krzewy, posłusznie uruchamiając drobne urządzenie, przyczepione do jego ucha. I niemal natychmiast zamiera, nie tylko z powodu ciszy, szumu wskazującego, iż nikt po drugiej stronie nie słucha. Ogarnęła go fala sprzecznych sobie uczuć, gdy jego szyję ni stąd, ni zowąd otula ciepło oddechu. Znajomy zapach perfum.

 - Kici, kici - mówi tak dobrze znany mu głos, a on ledwie zdołał się uchylić. Wpadł w pół-piruet, z którego większość szermierzy przeszłaby od razu do cięcia, on jednak wykorzystał ten moment by nabrać dystansu. Odsunął się jeszcze zręcznie, choć na parę centymetrów. Nie chciał jej skrzywdzić, nie mógł. Wiedział, że gdyby w tej chwili, była w stanie nad sobą zapanować, ona również nigdy nie zwróciłaby się przeciw niemu.

A jednak w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdował, teraz sterczał co najmniej tuzin ostro zakończonych igieł, po obu stronach. Gdzieś mgliście, z tyłu głowy utkwiła mu nazwa tego rodzaju broni, jeszcze z czasów lekcji historii, w liceum.

Mierzyły od 10 do 40 cm i można było nimi rzucać, bądź pchnąć podobnie jak nożem. Im cięższe i dłuższe, tym pozostawiały po sobie większe spustoszenie, a te których używała dziewczyna, wydały mu się okazalsze od standardowych. Zniknęły podobnie jak dym na wietrze, pod wpływem ruchu jej dłoni. Widmowa broń.

Ruszyła w jego stronę powoli, nieśpiesznie. Stawiając swoje kroki z gracją, którą zawsze w niej podziwiał. Światło bijące z ogromnych okien posiadłości leniwie wpełzło na jej twarz, gdy w końcu znalazła się w jego obrębie.

Czuł jak drży, a krew ścięła się w żyłach bowiem w wyglądzie Kotomi, nie uległo zmianie nawet  pojedyncze pasmo jej włosów. Znaczyło to, iż nie była pod wpływem akumy, a kamienia. Od jak dawna?

 - Kotomiś - udaje mu się wykrztusić, bardziej z rozpaczą niż nadzieją, a obojętna do tej pory w wyrazie twarz dziewczyny diametralnie się zmienia.

 - Mówiłam żebyś tak mnie nie nazywał! - krzyczy materializując w swojej dłoni nową broń, zmuszając go do uskoku.

***

24h wcześniej

Każda rodzina, ma swoje sekrety.

Niekiedy okazują się one trwalsze niż uczucie, które początkowo splotło z sobą ich losy. Czasem z kolei są już jedynym, co z niej pozostało. Sekrety i ciężar ceny, którą należy ponieść, by nikt się nie dowiedział. Czymkolwiek jednak by nie były, powstają ponieważ nie powinniśmy czegoś robić.

Są jak kamień w bucie, początkowo ledwo je dostrzegamy, jednak z czasem zaczynają nas coraz bardziej drażnić, aż w końcu nie możemy ich znieść.

Są jednak warte tyle i tylko tyle, co osoby przed którymi powinniśmy ich strzec.

Cena sekretu, który od niemal dwudziestu lat skrywała rodzina Couffaine, była ogromna i tym straszniejsza, iż czasami, szukając konkretnej odpowiedzi po prostu natrafiamy na pustkę. Czarną dziurę.

Co nie znaczy, iż takowa nie istnieje.

Przeszłość w końcu dała o sobie znać, pewnej ciepłej czerwcowej nocy wyciągając rękę po zapłatę, stukając w ciemne, drewniane drzwi.

Otworzyła zaskoczona i choć nie spodziewała się go zobaczyć, od razu domyśliła się co go sprowadza. Nie drgnęła jej choćby powieka, gdy otworzyła szerzej drzwi zapraszając go do środka.

 - Dlaczego? - spytał stając pośrodku salonu, z płaszczem narzuconym niedbale na ramiona. Przez chwilę jeszcze wodził wzrokiem po pomieszczeniu, a jego zielone tęczówki co rusz zatrzymywały się na fotografiach przedstawiających uśmiechnięte twarze rodziny Couffaine, boleśnie uświadamiając sobie, iż gdyby wciąż żyła Marinette, z całą pewnością oni również mieliby ciepłe mieszkanie, ozdobione zdjęciami - Dlaczego? - powtórzył zachrypniętym głosem, nie otrzymawszy wcześniej odpowiedzi.

Z wolna odwrócił się w jej stronę, chciał bowiem poznać wyraz jej twarzy, gdy w końcu wyzna prawdę, usta Kagami jednak mogły jedynie bezgłośnie otwierać się, to zamykać. Puściły wszelkie zapory, które przez lata pieczołowicie budowała starając się żyć mimo brutalnej rzeczywistości. Oddzielając jej umysł od tego co zrobiła.

 - Gadaj! - warknął łapiąc ją za ramiona i mocno potrząsając, a cały ten gniew, złość i frustracja, które dotąd dusił w sobie, niemal nie wyrwały się właśnie na wolność, w porę jednak zdołał się opanować - To byłaś ty, przez cały ten czas... to twoja wina... a mimo tego pozwoliłaś by mój syn i twoja córka...

 - Mamusiu - odparł nagle cichy, chłopięcy głos. Zaskoczony rozluźnił uścisk, pozwalając jej opaść na podłogę, co zrobiła bezdźwięcznie, bowiem ciepły, brudnoróżowy dywan stłumił odgłos uderzenia kolan. Niemal natychmiast znalazło się przy niej dziecko. Chłopiec niewiele rozumiejąc z tego co właśnie się dzieje, nie wytrzymał i głośno się rozpłakał tuląc do matki.

Adrien ostrożnie odsunął się od nich, obserwując zaistniałą scenę, zaskoczony, iż mimo wszystko zdołała go poruszyć. Odwrócił głowę by nie dostrzegli zmieszania, które zdradziecko wypełzło na jego twarz, a gdy w końcu przypomniał sobie, po co tu przyszedł, znalazł w sobie dość siły by się wyprostować i wytrwać w swoim postanowieniu.

 - To bez znaczenia.

***

 - Nie bardzo rozumiem - wyznała okręcając się wokół własnej osi, niepewnym wzrokiem wodząc wzdłuż pustych ścian.

 - A co tu jest do rozumienia? - spytał wyraźnie rozbawiony, obejmując ją z tyłu - Powiedz czy ci się podoba.

Stali pośrodku niemal pustego pokoju o drewnianych podłogach i olbrzymim oknie na przeciw. Już na pierwszy rzut oka  widać było, iż zostało świeżo odrestaurowane. Ściany były śnieżnobiałe i zdawały się niemal błagać, o położenie na nich koloru. Tuż nad ich głowami, jedyne źródło światła stanowiła goła żarówka, dając ciepły, przyjemny odcień.

Poczuła jak krew odpływa jej z twarzy, a nogi miękną w kolanach, gdy w końcu zrozumiała.

 - Skąd..? - wyszeptała ledwo słyszalnie, a on jakby odgadując emocje, które nią szargały odwrócił ją ku sobie na powrót obejmując w pasie.

 - Chwilę przed tym nim przyszliśmy na świat, rodzice założyli mnie i Emilie osobne konta, na które co miesiąc wpływał niewielki procent, z udziałów Domu Mody mojego ojca. To takie zabezpieczenie na przyszłość, dobry start. Mamy do nich dostęp, odkąd skończyliśmy osiemnaście lat, uznałem, że teraz mogą się przydać - wyznał odgarniając niesforny kosmyk z jej policzka - Niczego jeszcze nie kupiłem, chciałbym żebyś najpierw powiedziała, czy ci się podoba.

Słyszała, lecz trudno było jej uwierzyć w to co mówi. Z całej siły zacisnęła dłonie w pięść, starając się skupić na czymś rozszalałe myśli.

 - Hugo, nie możesz...

 - Mogę - przerwał jej doskonale zdając sobie sprawę z tego, co chce powiedzieć i wcale mu się to nie spodobało - To pieniądze na przyszłość, a co jest przyszłością jeśli nie wy?

 - Tyle, że nie miałeś ich wydać w taki sposób - niemal załkała, w ostatnim momencie jednak, w geście rozpaczy zdołała zagryźć drżącą wargę, opuszczając wzrok - Nie dla mnie, nie z myślą o dziecku, które będziemy mieć zbyt wcześnie, nie tak - odparła, a łzy strachu i poczucia winy zalały jej drobną twarz. Od dłuższego czasu czuła się niemądrze winna, tego co ich spotkało. Nie znaczyło to, że go nie kochała, bądź nie chciała maleństwa, któremu dali życie. Po prostu bez przerwy odnosiła wrażenie, że czegoś go pozbawia i on również wreszcie dojdzie do tego wniosku. Zostanie sama, podobnie jak miało to miejsce lata temu.

 - Ciągle jesteś niemądrą beksą Kotomi - powiedział unosząc jej podbródek, zmuszając  by na niego spojrzała - Co z tego, że będę pyłem, jeśli ten pył to popiół w twoim kominku? Co z tego, że będę pustką, jeśli ta pustka to okno w twoim pokoju? Co z tego, że przemijam, jeżeli przemijam jak czas w twojej klepsydrze i należąc do ciebie trwam; co z tego, że umieram, jeśli należąc do ciebie żyję dalej? Co z tego, że cię tracę, jeśli stracić cię znaczy cię odnaleźć?* Po co mi te wszystkie pieniądze, skoro nie mogę zrobić z nimi tego, czego chcę? A chcę o was zadbać, chcę żebyśmy mieli miejsce, do którego można wracać i chcę abyśmy byli rodziną. To naprawdę, aż tak dziwne? Dzięki temu co mam, możemy spokojnie zacząć, skończyć studia - uśmiechnął się czule, kciukiem zgarniając pojedynczą łzę z jej policzka - Dzięki temu co mamy - poprawił tym samym pozbawiając ją tchu.

 - Przez lata widziałam w tobie tylko młodszego brata i dopiero po czasie, zauważyłam jak wiele mnie to kosztowało. Oszukiwałam samą siebie i o dziwo, dopiero Nelly pomogła mi to sobie uświadomić. Tamtego wieczora, gdy nie mogłeś się do mnie dodzwonić przyszłam do ciebie.

 - I widziałaś...

 - Sporo. Wystarczająco by zrozumieć, że popełniłam błąd. Nie wiedziałam tylko jak to wszystko odkręcić.

 - Jesteśmy idiotami - zaśmiał się całując ją w czoło, choć w głębi serca zadrżał na myśl, jak niewiele brakowało, by ta cudowna dziewczyna nigdy nie była jego. Mimowolnie wzmocnił uścisk, ciaśniej przyciągając ją ku sobie. Uśmiechnęła się wtulając twarz w jego obojczyk, chłonąc zapach.

 - Wiesz, nie licząc Yuki'ego... jesteś chyba jedyną osobą, którą pamiętam jak mnie przytula - wyznała po czasie.

 - Jak to?

 - Pamiętasz jak przez jakiś czas mieszkałam u babci? Do dziś nie wiem dlaczego, ale moi rodzice przez jakiś czas byli w separacji. Ogólnie średnio wspominam pierwsze lata dzieciństwa, często się kłócili, a w domu nigdy nie było spokojnie. Aż pewnego razu, po prostu zamieszkałam na łodzi. Nikt nie wyjaśnił mi dlaczego i jak długo tam spędzę. Zostawili mnie, a gdy pewnego dnia wrócili, już nie potrafiłam im zaufać. Trzymałam ich na dystans - nie mogła tego zobaczyć, lecz twarz Hugo tuż nad jej włosami skrzywiła się nieznacznie. Próbował sobie przypomnieć i choć przyszło mu to z niemałym trudem, w końcu odszukał w labiryncie wspomnień właściwą furtkę. Zawahał się, lecz w końcu przeszedł jej drzwiami.

 - Zawsze będę przy tobie - odparł głaszcząc jej włosy - Choć zawsze to i tak zbyt krótko, jeśli chodzi o ciebie.







*Zacytowany fragment pochodzi z Księgi Niepokoju spisanej przez Bernarda Soaresa, pomocnika księgowego w Lizbonie. Autor: Fernando Pessoa



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro