13 |Księżniczka i Diabeł|
Przegadany też rozdział, jednak jak powiedziała 1Sachiko-chan lepsze coś niż nic ;') Ogromnie dziękuję Wam za ponad 1000 wyświetleń, jesteście cudowni❤️ Stąd też postarałam się o wrzucenie rozdziału, nieco wcześniej.
Tradycyjnie. Jeśli czytasz, zostaw po sobie jakiś ślad :)
– To Hugo? – zapytała Irène Le Bon – przyjaciółka z roku Kotomi – tonem głosu, który nie przypadł dziewczynie do gustu. Posłusznie jednak powędrowała wzrokiem w ślad za spojrzeniem towarzyszki i mimowolnie uśmiechnęła się, gdy mężczyzną stojącym u podnóża schodów faktycznie okazał się Hugo. – Wiesz, czy się z kimś spotyka? – zagadnęła czerwonowłosa, oblizując dolną wargę. – Dobrze mu w koszulach – dodała. Couffaine ze świstem wciągnęła powietrze do płuc, czując, jak powoli zaczyna się w niej gotować. Nim zdążyła odpowiedzieć, Irène obrzuciła ją krótkim spojrzeniem i tyle wystarczyło, by Le Bon parsknęła śmiechem. – Przepraszam, ale nie chwaliłaś się, kto jest autorem tych ozdób na twojej szyi – powiedziała, bezceremonialnie odchylając kołnierzyk jej sukienki, na co dłonie Kotomi pośpiesznie powędrowały ku górze, zakrywając oczywisty dowód tego, że coś między nimi zaszło. Spłonęła rumieńcem, co u Irène wywołało kolejną falę niekontrolowanego śmiechu. – No, kto by pomyślał... cuda jednak się zdarzają – wykrztusiła, a gdy napotkała zaskoczony wzrok dziewczyny, szybko dodała: – Gdyby na mnie kiedykolwiek patrzył tak jakiś facet, to nie kazałabym mu tyle czekać, tylko zaczęła układać listę gości weselnych – zakończyła, po czym wyraźnie rozbawiona przyśpieszyła kroku. Na dole spojrzała jeszcze w jej stronę, łobuzersko mrugając jednym okiem. Kotomi zabrakło słów, szybko jednak zdołała odzyskać rezon. Jak na razie wszystko wskazywało na to, iż to ona jako jedyna nie zdawała sobie sprawy z tego, co chłopak do niej czuł.
Najzwyczajniej w świecie było jej po prostu wstyd, nie mogła też oprzeć się wrażeniu, że w pewien sposób go zawiodła.
– Cześć, księżniczko – wymruczał tymczasem Hugo, podchodząc w jej stronę, jeszcze nim na dobre zdążyła postawić stopę na ozdobnym kamieniu wyściełającym hol uczelni.
– Cześć, kocie – odpowiedziała w podobnym tonie, równocześnie stając na palcach, by móc dosięgnąć jego ust. Całował delikatnie i tak, że za każdym razem chciała więcej. Jego naturalny zapach w połączeniu z orzeźwiającą wonią perfum na moment sprawił, że ogarnęła ją fala pożądania. Szybko jednak zdołała się opanować. – Co tutaj robisz? – zapytała, gdy w końcu udało jej się złapać oddech. Dłonie Hugo wciąż tkwiły splecione z tyłu jej bioder tak, iż chcąc spojrzeć mu prosto w oczy, musiała oprzeć się na jego klatce piersiowej.
– Zabieram cię na randkę – powiedział beztrosko.
– Słucham? – sapnęła zaskoczona, nie mogąc oderwać od niego wzroku, co młody Agreste przyjął z uśmiechem.
– Na randkę – powtórzył. – Nie sądzisz, że tak powinniśmy zacząć? Od randki?
– Jak dwójka nieznajomych?
– Jak para – wyjaśnił, ponownie ją całując. – Chodź – wyszeptał wprost do ucha dziewczyny głosem, w którym – Kotomi mogła przysiąc – kryła się obietnica. Nim jednak pozwoliła chłopakowi się porwać, niby od niechcenia w przelocie rzuciła spojrzeniem w stronę tablicy, na której już wcześniej spoczął jego wzrok. Tyle wystarczyło, by połączyła fakty. Na dużej korkowej płycie przyczepione pinezkami widniały listy studentów, którzy pomyślnie przeszli proces rekrutacji na wybrany przez nich kierunek. Choć Agreste nie był pierwszy, to mimo wszystko gdzieś pośrodku jednej z tych stron widniało jego nazwisko. Doskonale pamiętała wściekły wyraz twarzy chłopaka, gdy się o tym dowiedział. Przyjęli go, ponieważ był synem swojego ojca. Hugo nienawidził ludzi, którzy zasłaniali się swoim pochodzeniem, budując kariery wyłącznie dzięki pozycji ich rodzin. Wiedziała, że nigdy nie przystałby na tego typu układ, i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że za jego zachowaniem kryło się coś jeszcze. Postanowiła jednak przezornie nie poruszać tego tematu.
Zegar na wieży uczelnianej katedry wybił południe, gdy w końcu udało im się opuścić mury wydziału, na którym studiowała Kotomi. Z powodzeniem zdołała zaliczyć ostatni z egzaminów w tym semestrze, toteż znacznie spokojniej wtuliła się w ramię chłopaka, który ucałował jej skroń. Gdzieś w przelocie wyłapała nawet spojrzenie Irène. Stojąca w niewielkiej grupce czerwonowłosa posłała jej filuterny uśmiech, który dziewczyna odwzajemniła.
– Brakowało mi cię – wyznała, wsłuchując się w spokojny ton bicia jego serca.
– Przez tych parę godzin? – zapytał wyraźnie rozbawiony, mocniej przyciągając ją do siebie.
– A nie odczytałeś wiadomości? – drążyła, wyraźnie się z nim drocząc. Hugo nieco mocniej niż zazwyczaj ścisnął obie wargi, tak, iż utworzyły cienką linię. Nim jednak zdążył odpowiedzieć, zobaczył go i mimowolnie zacisnął dłoń na biodrze Kotomi. Zaskoczona powędrowała w ślad za jego wzrokiem, a gdy odnalazła to, na co spoglądał, z całej siły złapała go za koszulę.
– Hugo, randka, pamiętasz?
– Czy ciągle do ciebie wypisuje? – rzucił drżącym głosem, bardzo, bardzo cicho.
– Hugo – jęknęła błagalnie – proszę...
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
– Nie – fuknęła, czując, jak i jej zaczynają powoli puszczać nerwy.
Daniel Boyer stał niespełna pięć metrów od nich, oparty plecami o metalową konstrukcję przystanku. Był sam, co zdarzało mu się niezwykle rzadko. Przeglądał telefon, dlatego jeszcze ich nie zauważył. Kotomi przerażał fakt, iż mógłby połączyć fakty czym, bądź też raczej kim był „diabeł" o którym tak chętnie wtedy opowiadał.
– Hugo! – ponagliła go, wyraźnie wyczuwając napięte mięśnie chłopaka pod materiałem koszuli. To wszystko jednak na nic, Agreste rozluźnił się dopiero, gdy wciąż nieświadomy niczego Boyer wsiadł do autobusu, odjeżdżając w stronę centrum. Prezentował się dobrze, pęknięta warga oraz podbite oko zdążyły się już zagoić, a sam Daniel wyglądał, jakby nic się nie wydarzyło. To go denerwowało. Szumowiny pokroju Boyer'a powinny na stałe zostać oznaczone, by już nigdy nikogo nie mogły skrzywdzić. – Kretyn! – wrzasnęła mu dziewczyna wprost do ucha, tym razem na dobre sprowadzając go na ziemię. Wyswobodziwszy się z jego uścisku, wściekła ruszyła w stronę parku. Podążył w ślad za nią, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przesadził. Dogonił Kotomi już u wejścia do jednej z alejek, jednak nie pozwoliła się dotknąć. Nie miał bynajmniej zamiaru tak łatwo dać za wygraną. – Przyłożę ci tą torebką – zagroziła, gdy zdołał ją wyprzedzić. Stał teraz tuż przed nią tak, że chcąc nie chcąc musiała na niego spojrzeć.
– W takim razie bij – mruknął. – Zasłużyłem.
Widział, jak ramiona dziewczyny w końcu opadły na dźwięk wypowiedzianych przez niego słów. Wzrok jednak nadal pozostawał nieugięty i przesiąknięty niedowierzaniem. Mimo wszystko postanowił spróbować szczęścia. Objął ją w talii, a gdy tym razem go nie odepchnęła, przyciągnął do siebie. Popołudniowe słońce przedzierało się gęste konary drzew, kładąc długimi, jasnymi strugami na wąskiej, kamiennej ścieżce. Ani jeden listek nie drgnął. Nawet odgłosy ulicznego ruchu uległy stłumieniu.
– Zawsze mi się podobałaś w tej sukience – wyznał, wodząc dłonią wzdłuż jej pleców. Oddech na jego torsie wyraźnie się uspokoił, a ona sama rozluźniła, co dodało mu odwagi.
– Wiem – odparła, co nie było do końca prawdą. Kiedyś po prostu wyłapała jego spojrzenie, którego wtedy nie zrozumiała. Dopiero od niedawna była w stanie łączyć ze sobą pewne fakty. Przez większość życia byli jak dzieci we mgle. Trudno było im się odnaleźć, choć wystarczyło po prostu wyciągnąć dłoń do tego drugiego. – Dlatego ją ubrałam – zaśmiała się, unosząc wzrok. Ciężko było mu nie odwzajemnić tego gestu. Nachylił się, by ją pocałować, zamiast tego napotkał jednak dłoń dziewczyny. – Obiecaj mi, że nigdy więcej tego nie zrobisz – powiedziała stanowczo przyciszonym głosem.
– Kotomi...
– Obiecaj – wyszeptała, zaciskając ręce na jego koszuli. – Hugo, wiesz, jak mu wlałeś? – zapytała, równocześnie gestem nakazując mu, by jej słuchał. – To pytanie retoryczne, Agreste. Choć on sam jest głupi, to jego rodzice już nie. Podobno zaprowadzili go na obdukcję, spisali protokół. Słowo przeciw słowu, Hugo, a my nie mamy nic. Obiecaj mi – dokończyła tak cicho, iż z całą pewnością tylko on mógł ją usłyszeć. – Obiecaj.
– Obiecuję – przyrzekł, widząc jej zatroskaną minę. Dopiero wtedy na dobre się rozluźniła.
– Nie chcę odwiedzać cię w więzieniu.
– A odwiedzałabyś? Myślisz, że pozwoliliby nam na wizyty małżeńskie? – zażartował, podłapując temat.
– Tylko jedno ci w głowie – odparła, udając oburzenie. Widział jednak, jak kąciki jej ust nieznacznie powędrowały ku górze, gdy starała się nie roześmiać. – Poza tym jeszcze nie jesteśmy małżeństwem.
– Ale dopuszczasz tę myśl? – spytał, ponieważ słowo „jeszcze" niezwykle przypadło mu w jej wypowiedzi do gustu. Nie odezwała się, widział jednak, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co miał na myśli. Zdradziła sama siebie. Jej gest, spojrzenie, którym go obdarzyła, mowa ciała Kotomi Couffaine, którą potrafiłby odnaleźć w zupełnych ciemnościach.
Stanęła na palcach, by móc dosięgnąć jego ust, a on przyciągnął ją do siebie równocześnie zanurzając dłoń w długich włosach dziewczyny. Niemal zatracili się w tym pocałunku, zapominając na moment o otaczającym ich świecie, jednak jak na złość ten za nic nie chciał zapomnieć o nich.
Sygnał telefonu Kotomi zwyczajem wszystkich urządzeń tego typu rozbrzmiał nagle. Na tyle głośno i nachalnie, iż początkowo oboje zadrżeli, pochłonięci sobą nawzajem.
– Paryż musi czuć się bezpieczny, mając tak dzielnych bohaterów – bąknął Hugo nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Jej również trudno było zachować powagę, starała się jednak zrobić to ze wszystkich sił, gdy w końcu odebrała połączenie.
– Jak tam, króliczku? – zapytał znajomy jej głos.
– Oficjalnie na drugim roku – wyznała, łapiąc przy tym oddech. Hugo postanowił bowiem nie czekać i przygryzł jej szyję.
– To cudownie, moje gratulacje! – powiedziała jej matka z ulgą, która nie uszła uwadze dziewczyny.
– Spytaj, czy mamy ją odebrać – wtrącił inny, męski głos w słuchawce.
– Tata?
– Tak – przyznała kobieta. – Jesteśmy w samochodzie niedaleko twojej uczelni. Odebrać cię?
– Nie, w zasadzie jestem... – zaczęła, szczerze chcąc im powiedzieć, z kim, ale jej koncepcja uległa zmianie, gdy dostrzegła wyraz twarzy chłopaka – ...zajęta.
– Rozumiem.
– Powiedz jej, że chcę poznać faceta, który zostawia ślady na szyi mojej córki – wtrącił jej ojciec na tyle głośno, by Kagami nie musiała nic przekazywać. – I mam nadzieję, że przynajmniej studiuje jakiś porządny kierunek.
– Tato... – jęknęła zawstydzona Kotomi, była bowiem pewna, że Hugo też go słyszał.
– Mam w takim razie nadzieję, że medycyna to porządny kierunek – oznajmił chłopak, zostawiając na niej kolejny mokry pocałunek. Zaskoczona odwróciła się w jego stronę, posyłając mu zaciekawione spojrzenie.
– Zobaczę co da się zrobić – odparła i nim usłyszała odpowiedź, zakończyła połączenie. – Medycyna?
– Jakiś czas temu podszedłem do egzaminu – wyznał. – Dzisiaj złożyłem papiery.
– Nigdy nie mówiłeś, że chcesz zostać lekarzem – westchnęła, wciąż zaskoczona informacją, która na nią spłynęła.
– Bo nigdy nie chciałem być. – Wzruszył ramionami. – Postanowiłem jednak spróbować. Lubię pomagać ludziom, bycie Czarnym Kotem niejednokrotnie mi to uświadomiło. Czemu więc nie robić tego jako lekarz? Poza tym... to chyba jeden z nielicznych zawodów, gdzie nikt nie mógł oszukiwać na egzaminie.
– Tu cię mam – bąknęła, krzyżując ręce na piersi. – Chcesz udowodnić, że wcale nie musisz być Agreste, żeby coś osiągnąć.
– Również – przyznał po chwili. – Powiedz mi jednak, czy się udało?
– Co takiego?
– Zrobić na tobie wrażenie – powiedział ze szczerością, która automatycznie ją rozbroiła.
– Jak cię nie kochać? – wyszeptała, mierzwiąc mu włosy. Hugo wykorzystał tę okazję, by skraść jej kolejnego całusa. Miał wrażenie, że teraz, kiedy już zaczął, nie będzie mógł skończyć. – To jak, mój doktorze? Idziesz ze mną do domu?
– Nie wiem, czy to najlepszy pomysł – przyznał, nieco ciaśniej niż do tej pory obejmując ją w pasie. – Twój ojciec nie przepadał za mną jeszcze zanim zacząłem z tobą sypiać.
Zaśmiała się choć poniekąd musiała przyznać mu rację. Luka Couffaine należał do jednych z najłagodniejszych osób, jakie znała, jednak, co się tyczyło kwestii chłopców, którzy odwiedzali jego córkę, pozostawał nieugięty oraz stanowczy. I nieważne, czy tym chłopcem, był jej przyjaciel jeszcze z czasów, gdy oboje wyjadali piasek z piaskownicy.
– Nie martw się – odparła, zatrzymując swoją twarz tuż przed nim tak, że jej usta muskały jego wargi, gdy mówiła. – Obronię cię.
***
Zaskoczył ją.
Wbiegł do domu, jakby ścigał go co najmniej tuzin diabłów, uderzając drzwiami o ścianę przedpokoju. Na nieszczęście dla niej, niewiele się pomyliła.
– Szukaj! – wrzasnął, przypadając do listwy przy oknie i wyrywając ją jednym, precyzyjnym pociągnięciem. Początkowo nie zrozumiała, jednak przerażenie w jego oczach nakazało kobiecie działać. Przyjdzie jeszcze odpowiednia pora na zadawanie pytań. Alya posłusznie więc opadła na kolana dokładnie po przeciwległej stronie pokoju, naśladując męża. Szukała, choć nie wyjaśnił jej, co ma znaleźć. Założyła, iż zorientuje się, gdy tylko to zobaczy.
– Kto tutaj dzisiaj był?! – krzyknął, kiedy wszystkie listwy zostały już oderwane, a on roztrzęsionymi dłońmi zaczął wyrzucać rzeczy z jej nocnej szafki.
– Gość od pieca... – bąknęła ostrożnie, ponieważ wszystkie elementy tej układanki właśnie skompletowały się w jej głowie, tworząc spójną całość.
Nino nie czekał, aż zrozumie. Pognał na złamanie karku w stronę łazienki, a kiedy w końcu tam dotarł, kobieta na długo miała zapamiętać wyraz jego twarzy, gdy z kosza na brudną bieliznę wyciągnął średniej wielkości papierowe zawiniątko.
– Skąd wiedziałeś?
– Dostałem cynk od kolegi z policji – powiedział, starając się rozerwać pakunek. – Daj mi nóż.
– W szafce są nożyczki.
Nie musiała dwa razy powtarzać. Nino Lahiffe po otwarciu paczki jednym precyzyjnym kopnięciem otworzył wieko toalety, by po chwili wsypać tam jej zawartość. Alya oniemiała obserwowała, jak biały proszek znika w odmętach rur ich łazienki.
– W co ty się wpakowałaś? – wyszeptał, gdy było już po wszystkim, a emocje i cały ten strach przygwoździły go swoim ciężarem, zmuszając, by usiadł. Chciał być dzielny, być jej podporą, zwłaszcza teraz, gdy umierała. Nie wytrzymał jednak. Po prostu się rozpłakał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro