Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12 |Coś więcej|

Średnio jestem zadowolona z tego rozdziału, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz ¯\_(ツ)_/¯ Rozdział jak zawsze, bez korekty.

Jeśli czytasz, zostaw proszę jakiś ślad ;)


Kotomi sądziła, że twardo stąpa po ziemi i daleko było jej od pustych frazesów, jednak czym innym jest życie, jak nie sztuką, która bezustannie nas zaskakuje? W naszym geście leży jedynie charakter tego przedstawienia, jednak czasami zastanawiała się, czy i to nie jest jedynie jej pobożnym życzeniem.

– Kotomi? – powiedział łagodnie kobiecy głos, a czyjaś ciepła dłoń opadła na jej ramię. Dopiero wtedy dziewczyna uświadomiła sobie, iż nie zamknęła za sobą drzwi do łazienki. Twarz jej najlepszej, a zarazem jedynej przyjaciółki w uczelnianej grupie znajdowała się niespełna metr od niej, a z jej wyrazu była w stanie wyczytać naprawdę szeroką gamę emocji. Strach, ciekawość, niepewność... Przede wszystkim jednak w rysach twarzy czerwonowłosej dziewczyny można było odnaleźć pytanie, które do tej pory, choć nie zostało głośno wypowiedziane, zawisło między nimi niczym ciemna deszczowa chmura, czekając na odpowiedni moment. Młoda Couffaine doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli nie zdoła się w porę opanować, chmura zmieni się finalnie w coś rzeczywistego. Zdesperowana postanowiła więc przygryźć wewnętrzną stronę policzka, było już jednak za późno.

– Co się stało? – zapytała, nieświadomie niszcząc wszelkie bariery, które tak pieczołowicie wznosiła. Ciemne kłębowisko tuż nad ich głowami pękło, a to, czym było do tej pory, zmieniło się w deszcz, który, zamiast oczyścić dziewczynę, porwał ją wraz ze sobą. Czuła, jak opada wraz z każdą jego kroplą, rozbryzgując się tak jak ona o chłodne łazienkowe kafelki. Zapłakała rzewnymi łzami tak żałośnie, iż jej towarzyszka pomyślała, iż ludzkie serce może naprawdę pęknąć i że jej serce pękło właśnie w tej chwili.

Myślała, że byli parą, myślała, że wszystko w końcu się ułoży. Tymczasem to kłamstwo nie przetrwało nawet tygodnia. Za to bolało jak najbardziej prawdziwie.

Choć naprawdę chciała coś powiedzieć, słowa grzęzły jej w gardle, zupełnie jakby były niegotowe na ogłoszenie wszem i wobec prawdy, z którą w końcu musiała się zmierzyć. Wybrała więc najprostszą drogę, po prostu podając koleżance telefon.

– Rozumiem – bąknęła tamta po chwili skupienia. – Naprawdę myślałaś, że wszystko ot tak cudownie się ułoży? – dodała kpiąco. Dopiero teraz dotarło do Kotomi, że coś nie grało. Powietrze wokół stało się cięższe, a światła nad nimi zaczęły migotać dokładnie tak, jakby każda z żarówek za chwilę miała się przepalić. Ostrożnie uniosła wzrok, by dostrzec, iż tuż przed nią nie znajduje się już poczciwa, wiecznie uśmiechnięta twarz przyjaciółki. To była Nettie, a jej usta układały się w wyjątkowo paskudnym uśmiechu. – Poważnie? – podjęła drwiąco, powoli zbliżając się w jej stronę. Choć podświadomie, Kotomi zaczęła się cofać. Jeden krok, dwa, aż w końcu jej plecy spotkały chłodną powierzchnię ściany. Nie mogła oderwać wzroku od spojrzenia rudowłosej. – Dlaczego miałby wybrać ciebie, skoro ma mnie? Kogoś kto zawsze w niego wierzył, kto da mu wszystko jeszcze zanim poprosi, kto nigdy go nie zawiódł i nie zostawił? – pytała wyraźnie rozbawiona, a dźwięk jej głosu dudnił echem, przenikał aż do kości, dotykając tych części duszy, których tak naprawdę się bała i wolała o nich zapomnieć. W jakiś sposób jednak Nettie odkryła jej tajemnice, obracając teraz ostrze miecza przeciw niej. – Powiedz mi... – zachichotała wprost do jej ucha – ...jak niby miałbym cię pokochać? – wyszeptała głosem, który należał do Hugo. Kotomi miała ochotę krzyknąć, gdy wzrokiem napotkała jadeitowe oczy chłopaka, lecz w jej płucach było zbyt mało powietrza. Zdołała jedynie wydobyć z siebie cichy jęk, nic więcej. To wszystko, nim jej wyobrażenie pękło niczym bańka mydlana. Ostatnim, co zdołała zapamiętać, stała się intensywna zieleń jego oczu oraz uśmiech łudząco podobny do tego, jakim ledwie przed chwilą obdarzyła ją Nettie.

Zbudził ją dźwięk własnego głosu. Początkowo usiadła i, przyciskając do twarzy drżące dłonie, nie mogła uspokoić oddechu.

Sen, tylko sen, dziękowała w myślach. Teraz na jawie, gdy zdążyła już się nieco uspokoić, wydała się sobie śmieszna. Jak mogła nie wpaść na to, że śniła?

Nie, to nie był sen, poprawiła się. To koszmar...

Mimo wszystko, jak abstrakcyjny by nie był, dziewczyna czuła, iż Nettie z jej sennej mary miała sporo racji. Mimowolnie jej dłoń powędrowała w stronę zgięcia szyi, gdzie w ten weekend Hugo pozostawił sporo pocałunków. Pozwoliła sobie zostać dłużej przy tym wspomnieniu. Kochał ją, o czym wielokrotnie zdołał zapewnić, i szczerze żałowała, że od razu nie odpowiedziała mu tym samym. W każdym razie nie wprost.

Wstała z łóżka i powędrowała niemal prosto do kuchni. Oparłszy się o blat wyspy, sięgnęła po telefon, chcąc czym prędzej naprawić swój błąd, jednak nim zdążyła wybrać opcję „Wyślij", zawahała się. Nie, pomyślała, powinien to usłyszeć, a nie przeczytać.

Chwilę jeszcze stała, bez słowa wpatrując się w ekran urządzenia. W końcu jednak, przygryzając dolną wargę, jak zawsze, gdy się stresowała, napisała wiadomość i teraz już ją wysłała. Dokładnie w tym momencie usłyszała dźwięk przekręcanego w zamku klucza, a drzwi do mieszkania otworzyły się z cichym skrzypnięciem.

– Trzeba je naoliwić – stęknął ojciec Kotomi, wprowadzając tuż przed sobą dwie, naprawdę spore walizki. – Co ty tam wpakowałaś? – zwrócił się w stronę kobiety wchodzącej za nim, wskazując głową na to, co niósł.

– Wyłącznie niezbędne rzeczy – odparła jej matka, również wchodząc do środka z zawieszoną na lewym ramieniu podręczną torbą podróżną, na prawym zaś torebką. Nieco niżej dało się dostrzec ściskającego jej dłoń Yukiego. Niemal siedmioletni chłopiec z błyskiem w oku i widocznym przejęciem podbiegł do siostry, puszczając rękę Kagami.

– Widziałem piratów, prawdziwych! – niemal wykrzyczał, stając tuż przy niej. – I krokodyle!

– Na koniec byliśmy też w zoo – uzupełnił myśl syna Luka, kładąc z boku walizki tak, by nie przeszkadzały. – Szkoda, że jednak z nami nie byłaś.

Ja tam nie żałuję, od razu przebiegło przez myśl Kotomi. Nie odpowiedziała, zamiast tego uśmiechnęła się szczerze i naprawdę szeroko.

– Ktoś ma dobry humor.

– Mam – przyznała, kierując się w stronę swojego pokoju. Był poniedziałek, dochodziła siódma rano, a życie w jej domu od nowa zaczynało nabierać dawnego tempa.

Spędziła z Hugo cały weekend, a pożegnali dopiero przed dwoma godzinami. Musiał się w końcu przebrać i porządnie przygotować. Miał spotkanie, o którym obiecał dzisiaj jej opowiedzieć, a ona poczuła naprawdę wielki wstyd, ponieważ, gdy tylko w jego życiu pojawiła się Nettie, ona po raz kolejny pozwoliła, by ich relacja ostygła. Okazało się bowiem, że wiedziała naprawdę niewiele z tego, co działo się u chłopaka w przeciągu ostatnich tygodni. Zamierzała nigdy więcej nie dopuścić do tego błędu.

– Kotomi. – Dźwięk głosu matki wyrwał ją z rozważań. Zaskoczona odwróciła twarz w jej stronę.

– Tak? – odparła, czując się naprawdę niepewnie. Kagami miała bystry, świdrujący wzrok i gdy tylko chciała, potrafiła zrobić z niego odpowiedni użytek. Wpatrywała się teraz w twarz swojej jedynej córki zupełnie, jakby szukała odpowiedzi na jedynie sobie znane pytanie. W końcu jednak uśmiechnęła się naprawdę przyjemnie i ciepło, tak jak robi to tylko mama.

– Ubierz coś z kołnierzykiem – mruknęła i nim Kotomi zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, dłoń kobiety powędrowała w stronę jej szyi, delikatnie przejeżdżając opuszkami palców po jednym miejscu. – Ojciec dostanie zawału, jeśli zauważy te malinkę.

***

– Zbyłeś mnie – stwierdziła rudowłosa dziewczyna, pokonując dwa ostatnie stopnie. Wszystko to było dziełem przypadku, on właśnie wychodził, ona wchodziła. Spotkali się na szczycie schodów, prowadzących do głównego wyjścia.

– Przepraszam, ale tak – odparł szczerze.

– Zeszliście się – mruknęła, a ton jej głosu był znacznie ostrzejszy od wcześniejszego. – Do tego, wnioskując po godzinie, o której stąd wychodzisz, odrzuciłeś ofertę mojego wujka...

Początkowo nie odpowiedział, więc tylko stali naprzeciw siebie, mierząc się spojrzeniami. Czas przez chwilę przestał dla nich istnieć, podobnie jak ludzie, którzy mijali ich, śpiesząc do pracy w tym ogromnym szklanym wieżowcu. Choć nigdy niczego sobie nie obiecywali i, nie licząc tego jednego, jedynego razu, gdy pozwolił Nettie się pocałować, do niczego między nimi nie doszło, Hugo czuł się winny. Wiedział bowiem, iż dziewczyna liczyła na coś więcej i być może, gdyby nie Kotomi, to „coś więcej" miałoby rację bytu. Jej najcięższym i jedynym przewinieniem stał się fakt, iż rudowłosa nie była nią. Nie była Kotomi.

– Wiesz, że nie jestem urodzonym programistą i to czysty przypadek, że jakiś czas temu z nudów zająłem się tym oprogramowaniem...

– Czysty przypadek? – prychnęła. – Z nudów? Hugo, kogo ty chcesz oszukać? Wiesz, jak niewielu zawodowców opanowało ten język?

– Nettie...

– Firma chciała dać ci pracę, opłacić studia, chcesz to wszystko zaprzepaścić dla jakiejś...

– Nettie – wszedł jej w słowo. Mierzył ją wzrokiem i choć ton jego głosu wciąż nie zdradzał rozdrażnienia, to w jeszcze młodym spojrzeniu, które nie zdążyło do końca zmężnieć, kryło się coś, co kazało jej przerwać. Choć wbrew sobie, musiała przyznać, iż naprawdę struchlała.

– Będziesz tego żałować – wysyczała w końcu, jednak już znacznie mniej hardo niż jeszcze chwilę wcześniej.

– Nie sądzę – odparł, po raz pierwszy oglądając ją taką, jaką najprawdopodobniej zawsze była. Minął ją bez słowa, kierując się w stronę szklanych, obrotowych drzwi. Nie mogąc postąpić inaczej, Nettie obserwowała go dopóki nie zniknął za ścianą budynku. Przez cały ten czas kręciła głową, jakby chciała zapytać „Co zrobiłam źle?".

Hugo natomiast zniknąwszy jej z oczu odetchnął głęboko i uśmiechnął się, gdy w końcu odczytał wiadomość od Kotomi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro