1 |Ten Agreste|
Jakoś trzeba zacząć, prawda? W miarę pojawiania się kolejnych rozdziałów, powinno być coraz ciekawiej. Zapraszam do czytania i konstruktywnej krytyki ;)
"Przedwczoraj widziałam królika, wczoraj jelenia, a dzisiaj - Ciebie"
~Robert. F. Young
– Pełne imię i nazwisko poproszę – rzuciła oschle rudowłosa kobieta, nie racząc go nawet krótkim spojrzeniem zza stosu trzymanych w dłoni kartek. Nikt tego nie zrobił. Ani ona, ani pozostali członkowie pięcioosobowej komisji rekrutacyjnej.
– Hugo Agre...
– Czy nie wyraziłam się dość jasno? – spytała cierpko, po raz pierwszy tego dnia unosząc na niego swój wzrok. Wbrew sobie Hugo instynktownie wyprostował się na krześle, a serce skoczyło mu do gardła. Mimo to zdołał wytrzymać jej spojrzenie.
– Hugo Louis Victor Gabriel Aiden Agreste...
– Ten Agreste?
Oczywiście, przebiegło od razu przez myśl chłopaka, a on sam nieznacznie odchylił się do tyłu. Mówi się, iż w jednym pytaniu można zawrzeć więcej prochu, niż w tysiącu odpowiedzi. Być może, mój drogi czytelniku, w tym właśnie momencie uznasz to za banał, ale fakt, że jakieś pytanie sformułowano w zgodzie z powszechnie uznawanymi regułami języka, nie znaczy jeszcze, że ma ono jakikolwiek sens, a już tym bardziej, że jakkolwiek należałoby się nim poważnie zajmować. Niemal bliźniacza tej pierwszej reguła odnosi się także do rozmówcy.
– Jeśli ma pani na myśli Adriena Agreste, to tak... owszem. Jestem jego synem.
Jakby to nie było oczywiste. Gdyby nie to, że traktujecie wszystkich z góry, pewnie sama byś się domyśliła.
Hugo naprawdę miał podstawy, by tak sądzić, i wbrew pozorom nie chodziło tutaj wcale o zdolności dedukcji rudowłosej kobiety. Nie licząc atramentowego koloru włosów, który odziedziczył po matce, Hugo wyglądał dokładnie jak replika ojca, gdy ten był w jego wieku.
Te same soczysto zielone oczy, identyczna postura, łudząco podobne rysy twarzy. Nawet ton głosu mieli niemalże taki sam.
Bez wątpienia Adrien Agreste nie mógłby wyprzeć się ojcostwa nawet, gdyby chciał.
– Cóż... – zaczęła ponownie rudowłosa, uważnie lustrując go spojrzeniem. Jej śliwkowe okulary niebezpiecznie zsunęły się na czubek jej nosa. – To nieco zmienia postać rzeczy...
Tym razem to wyraźnie skonsternowany Hugo miał ochotę zadawać pytania, w porę jednak zdołał się powstrzymać i uśmiechnąć. Lata dobrego wychowania, które z prawdziwym heroizmem próbowali wpoić mu dziadkowie ze strony matki, w końcu zaczynały przynosić efekty.
– Witamy na naszej uczelni – wypalił bez ogródek milczący do tej pory gruby jegomość i, podnosząc się na równe nogi z cichym skrzypnięciem krzesła, wyciągnął dłoń w jego stronę.
Skurcz żołądka przyszedł nagle, a rzeczywistość, mimo iż Hugo spodziewał się takiego obrotu spraw, niczym mokry piasek w chwili odpływu zdawała się osuwać spod jego stóp.
– Obędzie się – wysyczał przez zaciśnięte zęby, po czym najzwyczajniej w świecie wstał, podniósł torbę ze szkicami i wyszedł. Na odchodne nie mógł oprzeć się pokusie i z całej siły trzasnął drzwiami. Gdy wreszcie znalazł się na korytarzu uczelni, dotarło do niego, że najwyraźniej trwała przerwa pomiędzy zajęciami. Widział mijających go ludzi, lecz między nim a nimi wyrosła niewidzialna, dźwiękoszczelna ściana.
Słowa z przeprowadzonej przed kilkoma chwilami rozmowy wracały do niego jakby z oddali, niemal natychmiast przeplatając się z falą obrazów, która z całą siłą poczęła naciskać na tył jego głowy.
– Hugo! – krzyknęła gdzieś za nim ciemnowłosa dziewczyna, jednak nie zareagował, dalej trwając w swoim otępieniu. Nawet nie wiedział, kiedy wreszcie zdecydował się ruszyć spod drzwi i skierować w stronę wyjścia. Głośno wzdychając, dotknął szyi i odpiął dwa najwyższe guziki eleganckiej koszuli, to jednak na niewiele się zdało. Wciąż nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż kołnierzyk niczym pętla wisielcza wpija mu się w szyję. – Hugo, ty palancie! – wrzasnęła w sam środek jego ucha, gdy tylko zdołała go dogonić.
– Odwal się, Couffaine – warknął w jej stronę, natychmiast odsuwając się na bezpieczną odległość.
– Odwal? – sarknęła dziewczyna, a chłód w jej błękitnych oczach podziałał orzeźwiająco na jego temperament. – Sam mnie tutaj zaciągnąłeś!
W tamtym momencie wszystko było już wiadome – Hugo poczuł, jak się czerwieni, aż uszy go zapiekły. Nerwowo przygryzł dolną wargę i już miał zamiar coś powiedzieć, gdy poczuł drobną dłoń zaciskającą się w pięść na jego koszuli. Chłopak ze zdumienia otworzył szerzej oczy, a gdyby ktoś zapytał go o to, co się przed chwilą stało, nawet nie potrafiłby określić, kiedy dokładnie znalazł się wciśnięty między filar a ścianę.
– Ani słowa – wyszeptała w jego stronę, mocniej dociskając chłopaka do chłodnej tafli. Prawdę powiedziawszy nawet, gdyby chciał, i tak nie wiedziałby, co powiedzieć. W obecnej chwili mógł jedynie skołowanym wzrokiem spoglądać to na swoją towarzyszkę, to na zatłoczony korytarz, który nagle wydał mu się bardzo odległy. Wtedy zrozumiał. Nagle, jakby w zwolnionym tempie, pojawił się on. Jak zawsze w towarzystwie bandy kolegów, jak zawsze w nienagannej fryzurze i jak zawsze z tym kretyńskim uśmieszkiem na ustach, który Hugo miał szczerą ochotę mu stamtąd zetrzeć.
– Dlaczego się ukrywamy? – zapytał, gdy banda zniknęła im z pola widzenia, a sytuacja na korytarzu wróciła do pierwotnego stanu.
– Nie ukrywamy – zaprzeczyła, odrywając się od niego. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że przez cały ten czas nie mógł swobodnie oddychać.
– To w takim razie, co niby robimy? – kontynuował niestrudzenie, w duchu zadając sobie pytanie, jakim cudem wszystko odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni i teraz to on biegł za nią.
– Nie mogę się z nim spotkać, okej? – odparowała wściekła, odwracając się w jego stronę.
– Bo?
– Bo nie mogę, jasne?!
– Uuu, to będzie dobre – skwitował, dzielnie znosząc spojrzenie wściekłej dziewczyny. Gdyby wzrok mógł zabijać, ród Agreste z całą pewnością straciłby właśnie jedną osobę.
Z rozmyślań wyrwała go nagła zmiana zachowania ciemnowłosej. W jednym momencie stała się jakby mniejsza, odwróciła wzrok i wyszeptała coś niezrozumiale.
– Co?
– Nshhy...
– Słucham?
– Nagrałam mu się po pijaku! – wykrzyczała na tyle głośno, że parę stojących najbliżej osób odwróciło się z zaciekawieniem w ich stronę. Na twarzy dziewczyny natychmiast wylał się uroczy rumieniec, a Hugo musiał naprawdę bardzo postarać się, by nie parsknąć śmiechem.
– Pewnie nie ty pierwsza, rozejdzie się po kościach – odparł, starając się dodać przyjaciółce otuchy w swój własny, nieco pokrętny sposób.
– To nie wszystko... – wydusiła, równocześnie obracając kciukami i tworząc tak zwany młynek. Hugo uniósł pytająco brew. – Kiedy nie oddzwonił, ja... ja-a.. pojechałam pod jego dom...
Tego było już stanowczo za wiele. Wybuchając głośnym śmiechem, chłopak zatoczył się bez sił na jedną ze ścian.
– Wiedziałam, że nie zrozumiesz Agreste! – burknęła, celując w niego oskarżycielsko wskazującym palcem.
– Prze-p.. prze... przepraszam... – zdołał jedynie wydusić, wciąż jednak dławiąc się ze śmiechu. W końcu uniósł obie dłonie w geście kapitulacji, a twarz dziewczyny nieco złagodniała.
– No?
– No? – powtórzył w ślad za nią, dając w końcu radę się opanować.
– Co sknociłeś? – zapytała prosto z mostu, posyłając mu badawcze spojrzenie, na co Hugo wzruszył jedynie ramionami.
– To, co zawsze, nazwisko przed umiejętnościami – odparł, po czym podniósł nieporęczną teczkę ze swoimi pracami i oboje zgodnie ruszyli w stronę wyjścia.
– Przykro mi, Hugo – powiedziała, gdy cisza między nimi się przedłużała.
– Niepotrzebnie – skwitował, a gdy nie uwierzyła jego słowom, wziął głęboki oddech i szczerze dokończył: – Złożyłem tam papiery, bo nie miałem lepszego pomysłu. Po za tym ojciec chciał, bym koniecznie gdzieś poszedł, a zawsze miałem w tym dryg. Ale, tak szczerze, nie wiem, co chciałbym ze sobą zrobić. Może to i lepiej? – mruknął, nie mając odwagi na nią spojrzeć. Tym większe było więc zdziwienie chłopaka, gdy nagle coś pociągnęło go w dół, a drobne ramiona dziewczyny oplotły jego szyję.
– Hugo, będzie dobrze – powiedziała, stając na palcach, a jemu nagle zakręciło się w głowie. Trwało to ledwie chwilę, lecz jeszcze przez jakiś czas nie mógł dojść do siebie. – Widzimy się wieczorem? – zapytała, stojąc teraz tuż przed nim z wysoko zadartą głową.
– Jak zawsze – rzucił, siląc się na neutralny ton głosu. Chyba mu się udało, bo, pożegnawszy się z nim, dziewczyna ruszyła jak zawsze wolnym krokiem w stronę swojego domu. Hugo uśmiechnął się pod nosem, odwracając dokładnie w przeciwnym kierunku.
***
– Spóźniłaś się – rzekł na pozór chłodnym tonem, lustrując jej postać.
– Ponoć w dobry tonie jest się spóźnić – odparła z uśmiechem na jego zaczepkę, po czym usiadła obok, podobnie jak on przewieszając nogi przez barierkę. Uśmiechnęła się. Udał, że tego nie dostrzegł. Jak zawsze, gdy miał zły humor, oparł głowę na dłoniach, oddając się swoim przemyśleniom.
– Aż tak źle?
– Aż tak – odparł, w dalszym ciągu nie zaszczycając jej spojrzeniem. To w końcu wytrąciło dziewczynę z równowagi.
– Słuchaj, no... – zaczęła ostro, a ton jej głosu nie wróżył nic dobrego.
– Ten kretyn kogoś ma – wyrzucił z siebie na jednym wdechu. Między nimi na krótki moment zapanowała cisza, którą jak zawsze przerwała ona.
– Jak to przyjęła Emilie? – zapytała cicho, na co on jedynie wzruszył ramionami.
– A jaki to ma sens? Nieważne, co zrobi, i tak zawsze będzie córeczką tatusia.
– Hugo... – wyszeptała, po raz kolejny tego dnia go obejmując. Wtulił twarz w jej szyję. Znali się od dziecka, choć ona była o rok starsza. Zaczęli się widywać, ponieważ ich rodzice byli przyjaciółmi, a później jakoś to już poszło. Jakoś...
– Jakoś to będzie – odparł, odsuwając się od niej tak, że każde z nich mogło teraz dokładnie przyjrzeć się drugiemu. Tym razem to jego twarz ozdobił uśmiech, co ostatnio coraz rzadziej mu się zdarzało. Nieświadom tego, jak bardzo w tym momencie przypomina ojca, wodził wzrokiem po drobnej twarzy zamaskowanej dziewczyny, podobnie jak niegdyś robił to Adrien, nie wiedząc, iż za tą samą maską kryje się Marinette. Teraz jednak Hugo doskonale zdawał sobie sprawę, kto znajduje się pod czerwonym strojem w czarne kropki.
Czarny Kot i Biedronka. Hugo Agreste i Kotomi Couffaine.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro