Rozdział 2
Shon
Nareszcie wróciłem do domu watachy. Otworzyłem drzwi i spostrzegłem, że swoim wejściem przerwałem bujkę.
-O co tym razem poszło?!-warkąłem.
-Bo on zjadł moją czekolade OREO!!-odezwał się jakiś omega.
-Nie była podpisana...-Odwarknoł pierwszemu drugi walczący.
-A właśnie, że...
-Cisza!!!!!-ryknąłem- zejść mi z oczu, wszyscy!!
Wkurzony popędziłem do mojego gabinetu. Myślałem, że papierkowa robota mi pomoże, ale nie mogłem pozbyć się z pamięci jej twarzy. Nigdy nie szkicowałem, nawet nie próbowałem, ale teraz widziałem przed sobó jej twarz tak wyraźnie, że nie mogłem nie spróbować...
W tym samym czasie na dole w salonie...
-Ej chłopaki, dlaczego alfa był taki wkurzony?- powiedział beta imieniem Jake- zwykle przynyka oko na nasze bujki. Coś musiało się stać.
-Wiem -rzekł delta o imieniu Jason- Ktoś musi z nim porozmawiać. Więc są ochotnicy?
Nikt nie podniósł ręki... Lecz z tłumu dało się usłyszeć głos:
-Ja to zrobie.
Grupa rozstąpiła się ukazując Florianę, siostrę alfy a zarazem jedną z nielicznych samic stada.
-Och Florka dzięki. Jeśli ktoś ma tam iść i nie zostać zabity to ty.- odrzekł Jake.
Dziewczyna pokiwała głową i skierowała się na góre. Przed gabinetem przełkneła ślinę i zapukała.
-Wejść- rozległ się głos.
-Shon to ja. Co się stało? Wróciłeś zdenerwowany... Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. Prosze... watacha cierpi gdy ty nie jesteś w pełni sił.- powiedziała cicho Floriana.
-Powodem jest ONA!- Shon pokazuje jej gotowy już szkic, wyszedł idealnie
-Wow, Shon ładnie szkicujesz. Kto to?
-Moja mate... ale ona mnie niechce, a ja musze być przyniej... Nie wytrzymam dłużej...
Floriana opóściła gabinet. Zeszła na dół.
-Ugh, Florka myślałem, że nigdy nie wrócisz. Czo powiedział?
-Nie będe wam mówić całości, ale powiem tyle: Jak wszystko dobrze pójdzie za niedługo będziemy mieć lunę...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro