Dziękuję.
Pov: Bartek
Siedziałem i myślałem nad tym co się przed chwilą wydarzyło. Nie całowaliśmy się, przecież mu to obiecałem, a on zamiast mi ufać, chciał mi przypierdolić w mordę. Wstałem i podszedłem do lustra. Moja twarz wyglądała trochę lepiej i powoli wracała do normy, spojrzałem na Wikę.
- Wikuuuś.
- Słucham.
- Chciałabyś może wyjść ze mną na wieczorny spacer.
- Jasne.
Zgodziła się. Opuściliśmy pokój i zeszliśmy na dół. Wyszliśmy z domu i postanowiłem zabrać ją na plażę. Ale najpierw, wolałem ją o to zapytać.
- Chcesz iść ze mną na plażę?
- Omg, tak, z tobą zawsze.
- Cieszę się, a więc chodźmy.
Udaliśmy się na plażę, oczywiście całą drogę szliśmy za rękę. A co do moich uczuć do Wiki. Zrozumiałem, że ją kocham. Bardzo ją kocham. Wiktoria jest idealna i taka.. taka pomocna i wspierająca. Nigdy nie zakochałem się tak bardzo w kimś jak w tej dziewczynie. Złamałem swoją zasadę. Zakochałem się w dziewczynie z genzie. Zakochałem się w dziewczynie swojego przyjeciela..
Doszliśmy na plażę i usiedliśmy na piasku. Wiktoria usiadła. A ja się położyłem.
- Myślisz, że dlaczego ten cały ból spotkał mnie?
- Nie wiem Bartuś.. nie wiem.. - położyła głowę na moją klatę. - Ale jest mi ciebie cholernie szkoda.
- Moja twarz naszczęście wraca do normy, a ręka? Ona jeszcze niestety pozostanie w gipsie conajmniej przez najbliższe dwa tygodnie.
- Szkoda mi ciebie.. - spojrzała w moje oczy.
- Csii, nawet tak nie mów. - przytuliłem ją. - Cieszę się, że przyjaźnię się z tobą, często rozumiesz mnie lepiej niż ja sam siebie. Jestem wdzięczny za to, że pomagasz mi przetrwać ten cały ból, dziękuję ci, że jesteś ze mną w trudnych chwilach. Dziękuję ci za każde słowo wsparcia i otuchy..
- Jaki słodziak z ciebie.., nie musisz za nic dziękować Bartuś. - Złożyła pocałunek na moich ustach a ja go odwzajemniłem.
- Wiktoria powiedz, czy ty też mnie tak bardzo kochasz jak ja ciebie..?
- Tak Bartuś.. kocham cię.. bardzo..
- Ja ciebie też..
- Jako przyjaciółkę?
- Nie, jako kogoś więcej niż przyjaciółkę..
***
Już dzisiaj wieczorem wracamy do Polski. Tak bardzo się cieszę. Słuchając muzyki pakowałem swoje rzeczy do walizek z pomocą Wiktorii bo sam nie dałbym rady jedną ręką.
- Wiesz Wiktoria, jestem ci wdzięczny za wszystko, naprawdę, nawet za głupią pomoc przy pakowaniu się.
- A weź przestań, pomagam ci z własnej woli.
- Potem pomogę ci z twoimi rzeczami.
- Dobrzee dziękuję.
Pociągnąłem ją do siebie i dałem jej buziaka w usta.
- Kochaaaam cię!
- Csii, bo Przemek przyjdzie i zacznie coś pierdolić, ale ja ciebie też kocham Wikuś.
Wika się zaśmiała.
- Szkoda, że nie możemy siedzieć razem w samolocie.
- Racja, będę musiała, przemęczyć się te kilka godzin siedząc z Przemkiem.
- Razem damy radę. - znów ją pocałowałem.
- Dobra dobra, koniec całusów, z racji iż wieczorem wylatujemy musimy iść spakować mnie, chodź. - złapała mnie za rękę i poszliśmy do jej pokoju.
- Ale ty jesteś praktycznie spakowana.
- No tak, ale te rzeczy które są na łóżku są jeszcze do spakowania.
- A więc spakujmy je, otwieraj walizkę.
- Nie mam miejsca..
- A pozostałe walizki..?
- Też nie..
- To jak ty.. z resztą nie ważne, chodź damy je do mojej walizki.
- Dziękuję.
No i wzieliśmy razem jej ubrania i pierdoły do malowania się i wróciliśmy do mojego pokoju. Spakowaliśmy je do mojej walizki i finalnie nasza dwójka była gotowa do odlotu. Jeszcze tylko cztery godzinki i wylatujemy więc jakoś za dwie godzinki trzeba wyjechać na lotnisko by nie spóźnić się na samolot.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro