Spin-off ~ Teście nie tacy straszni, jak ich malują
Nie mogłoby zabraknąć HuaLianowego FF-a bez Spin-offa z główną parą (≧▽≦)
Choć nie ma tu niestety nic nowego (poza kolejną odrobiną cukru) to i tak zapraszam wytrwałych na pierwsze prawdziwe spotkanie z Teściami!❤️
(◠‿・)–☆
* * * * * * *
"[...] Zakochać się, zaufać i zacząć prawdziwie żyć.
Bo tylko, gdy jesteśmy razem, mogę śmiało iść po każdej drodze na koniec świata i krok dalej, a słowa takie jak niemożliwe lub nie da się nie istnieją".
Xie Lian zamknął pamiętnik i odłożył go na szafkę nocną. Spojrzał na śpiącego na jego udach chłopaka, którego czarne jak krucze pióra włosy leżały na nagiej skórze w przyjemnym dla oka chaosie. Wsunął w nie palce i delikatnie przeczesał, obserwując, jak końcówki miękko opadają z powrotem na szerokie plecy. Lubił je dotykać, tak samo jak lubił każdy nawet najmniejszy szczegół w swoim partnerze.
Odkąd Hua Cheng zaczął dodatkową pracę dla policji, nie miał czasu na odpoczynek. Szybko przyswajał wiedzę i właśnie dziś w nocy skończył ostatnie szkolenie, by po ponad dwóch dobach na nogach, będąc prawie nieprzytomnym z wyczerpania, paść na łóżko. Wcześniej jednak nie zapominał uwięzić w niedźwiedzim uścisku osoby, którą kochał i bez której nie potrafił już zasypiać.
Minęła dopiero czwarta godzina, od kiedy zasnął i w ten sobotni poranek profesor historii nie miał nic innego do roboty, poza udawaniem wygodnego łóżka. Próbował nie poruszać się gwałtownie, by pozwolić swojemu ukochanemu spać jak najdłużej.
Podniósł wzrok z przystojnego profilu jego twarzy i spojrzał w okno. Błękitne niebo prześwitywało za biało-szarymi chmurami, co zapowiadało kolejny słoneczny dzień. W drugiej połowie marca noce były już krótsze, a każdego poranka chłód ustępował rześkości i rosie na trawie oraz krzewach. Xie Lian pomyślał, że jeśli dziś mają pojechać w odwiedziny do państwa Hua, to nie powinni zwlekać zbyt długo, choć, patrząc na słodko śpiącego Hua Chenga, nie miał nic przeciwko, by wstali nawet w południe i pojechali dopiero po późnym śniadaniu i prysznicu. Planowali ten wyjazd od dwóch tygodni i czekali tylko na informację, kiedy wiśnie zaczną kwitnąć. Mama studenta nalegała, aby zjawili się właśnie wtedy, bo skoro między świętami a nowym rokiem zaprosiła ich na podziwianie spektaklu stworzonego dłońmi Matki Natury, tak nie chciała ich zawieść i ugościć zbyt późno.
"To szczególny czas, dla szczególnych gości i musicie być obaj na czas!" – Tak powtarzała im wielokrotnie w rozmowach telefonicznych.
Zgodzili się już na początku, więc nie mieli innego wyjścia, jak przyjechać, co bardzo fortunnie zbiegło się w czasie z krótką świąteczną przerwą. Dzięki niej mogli też spędzić razem kilka kolejnych dni.
Hua Cheng mruknął coś i podsunął ręce wyżej. Wyglądał jakby spał, lecz prawdopodobnie tylko jego umysł był wyciszony i korzystał z odpoczynku, gdyż dłonie samoistnie znalazły się pod profesorską koszulką i z dwóch stron potarły miejsce kilka centymetrów nad biodrami. Gorący oddech przyjemnie ogrzewał udo, lecz już po chwili został zastąpiony krótkim pocałunkiem.
Dłonie Xie Liana z włosów przesunęły się na boki i objęły policzki, które następnie ostrożnie podciągnął w górę, czekając, aż ich właściciel uniesie ciężkie powieki. Choć twarz była zaspana, ciepły uśmiech już zdobił zaróżowioną od snu skórę, a oczy, przez które przebijała miłość pomieszana z uwielbieniem, wpatrywały się w profesora, jakby był jedynym powodem, by się budzić.
I tak właśnie było.
Xie Lian pochylił głowę i pocałował jedyną osobę, którą pokochał i była dla niego tak samo ważna jak on dla niej. Najważniejsza na świecie, ta jedyna, której oddał całe swoje serce, w zamian otrzymując ocean miłości i radości.
Gdyby Hua Cheng nie pracował i w ostatnich dniach nie uczył się tak dużo, to bez zastanowienia zgodziłby się na to, co pragnęło własne ciało, ale musiał uciec spod czaru rozpalających ust i przekonujących palców, które po chwili już dotykały tych miejsc na ciele, gdzie był szczególnie wrażliwy i podatny na milczącą namowę, by nie opuszczać łóżka jeszcze przez długie, słodkie, upojne godziny. Dziś nie mogli sobie na to pozwolić, dlatego wolał to przerwać, zanim będzie za późno i mu ulegnie.
Odrywając się od jego warg i ponownie patrząc w oczy, uśmiechnął się szeroko i przywitał delikatnie niższym głosem niż zazwyczaj:
– Dzień dobry, mój lisku. Czy dobrze spałeś?
Hua Cheng musnął wargami wnętrza obu dłoni, które go trzymały.
– Bardzo, moja najsłodsza łasico – odparł leniwie, lecz bardzo uwodzicielsko jak miał w swoim zwyczaju. – Ale po stokroć bardziej wolałbym inaczej spędzić ten czas, zwłaszcza że sam chyba nie mogłeś spać.
Xie Lian jeszcze raz szybko go pocałował, a potem przesunął się i ułożył obok, by ich głowy były na tej samej wysokości.
– Śpijmy jeszcze, San Lang. Musisz wypocząć przed podróżą – powiedział i objął go ramieniem, przyciągając do piersi. Chłopak nie pozostał mu dłużny, obwiązując go całego kończynami jak młoda panda lgnąca do swojej mamy i potarł czubkiem nosa jego brodę.
– Jestem wypoczęty – rzekł ochrypłym głosem i Xie Lian już wiedział, że teraz, by zmusić go do snu, będzie musiał wykazać się niezwykłą asertywnością, której ten młody chłopak zawsze go pozbawiał. – Więc dlaczego nie moglibyśmy trochę nacieszyć się sobą? Przecież nie będę mógł sprawić gege przyjemności przez co najmniej dwa dni. Gege, proszę...
Profesor wsunął drugie ramię pod bok, na którym chłopak leżał na materacu i mocno go ścisnął.
– Co robisz, gege? – zapytał, próbując się odsunąć, ale równie dobrze mógł przesuwać twardy wielotonowy głaz, gdyż mężczyzna ani drgnął.
– Puszczę cię, jak zaśniesz – obiecał, głaszcząc jego plecy, jakby trzymanie młodego rosłego chłopaka, który całą noc mógł bez chwili wytchnienia kochać się ze swoim profesorem, nie sprawiało mu żadnego problemu.
Hua Cheng jeszcze przez chwilę się szamotał, próbując nawet bardziej subtelnych sposobów jak całowanie jego szyi, do której jako jedynej miał dostęp, ale u obu wywołało to tylko podniecenie.
W przypływie ostatniej próby wyswobodzenia poruszył kilkukrotnie biodrami, ale profesor zaśmiał się, w dalszym ciągu nie przestając go przytulać. Chłopakowi pozostało poddać się i spróbować posłuchać rady. Mimo uwierającej w brzuch męskości oraz uczuciu delikatnego dyskomfortu we własnej bieliźnie zasnął prawie od razu. Może to przez te silne ramiona, może przez to znajomego ciepło, które było przy nim każdej nocy, może to zapach ciała, które tak dobrze znał, które całował tak wiele razy, że znał je lepiej niż własne, a może to te dłonie, które niemal hipnotyzująco dotykały jego nagich pleców, ale przy Xie Lianie czuł, jakby tylko przy nim potrafił się odprężyć i odpocząć. Należeli do siebie i nieraz, patrząc w swoje oczy, wydawało się im, że na świecie istnieli tylko oni dwaj – obojętni na cały chaos dookoła, zamknięci w swoim małym świecie, gdzie nie liczyło się nic i nikt poza osobą, którą mieli obok.
Profesor starożytnej historii uśmiechnął się, czując, jak mięśnie jego partnera się rozluźniają. Odczekał jeszcze kolejną minutę i zmniejszył uścisk, całując go w czubek głowy.
– Dobranoc, San Lang – szepnął i usnął chwilę później.
*
Kilka minut przed dwunastą, po wspólnie przyrządzonym śniadaniu i wzięciu prysznica spakowali do plecaków bieliznę oraz kosmetyki, po czym udali się do niewielkiego garażu mieszczącego się w podziemiach budynku. Odkąd dowiedzieli się o dacie wyjazdu, spędzili jeden z wieczorów na ustaleniu, czym pojadą w kilkuset kilometrową podróż. Nie chcieli lecieć samolotem, gdyż kilka godzin straciliby na sam pobyt w hali odlotów lub przylotów oraz na odprawę lotniczą. Pociągiem i samochodem też już wspólnie jechali, dlatego tym razem postanowili pojechać motocyklem, a dokładnie dwoma.
Zaraz po ustąpieniu pierwszych mrozów Hua Cheng postanowił zrobić swojemu profesorowi niespodziankę. W sekrecie przed nim odbył kurs na prawo jazdy na motocykl, po którym zdał pozytywnie egzamin, a w dniu odebrania dokumentu kupił własny jednoślad, którym od razu przyjechał pod mieszkanie profesora. Choć był tu codziennym gościem i miał własne klucze, zadzwonił przez domofon i poprosił profesora o zejście na parking.
Xie Lian był zaskoczony, ale też niezwykle szczęśliwy, gdyż ani Bai Wuxiang, ani Quan Yizhen nie podzielali jego pasji do motocykli. Tymczasem jego chłopak, nawet pomimo niesprzyjającej jeździe pogody, zdołał w ciągu zaledwie kilku dni zrobić prawo jazdy, a nawet kupić identyczny model, jaki sam miał, tylko w kolorze czerwonym. To sprawiło, że przez resztę wieczoru rozmawiali już o przyszłych wycieczkach, a kolejnego dnia wspólnie udali się do sklepu motoryzacyjnego kupić, zdaniem profesora, bezpieczniejszy kask i odpowiednie ubranie do jazdy. Hua Cheng wybrał oczywiście jednoczęściowy skórzany czerwono-biały uniform oraz kolorystycznie pasujący do kompletu kask i rękawice. Xie Lian musiał przyznać, że w tym stroju prezentował się niezwykle przystojnie, a do tego uśmiech, który nie schodził mu z ust, powodował, że jego serce biło szybciej niż zwykle.
Zajęci w tygodniu swoimi własnymi sprawami dopiero teraz mieli czas, aby pierwszy raz pojechać na wspólną wycieczkę, która jednocześnie miała być tak długa. Obaj bardzo się z tego cieszyli, bo czy mogło być coś przyjemniejszego niż spędzanie ze sobą czasu i dzielenie się pasjami? Byli razem fizycznie i psychicznie, a ich uczucia tylko rozkwitały jak przebiśniegi cieszące się na pierwsze odwilże i zieleń traw ukryta pod połaciami śniegu, którą sięgnęły promienie pierwszego wiosennego słońca. Rozszerzanie zainteresowań o te należące do partnera powodowało, że mieli jeszcze więcej wspólnych tematów do rozmów oraz czasu, który mogli spędzić w swoim towarzystwie.
Olej i stan techniczny w pojazdach sprawdzili poprzedniego weekendu i także wtedy zatankowali je do pełna. W dniu wyjazdu wyprowadzili jednoślady z garażu i z plecakami na plecach spiętymi paskiem z przodu, aby się nie zsunęły podczas jazdy, kaskami na głowie z odsłoniętymi szybkami spojrzeli na siebie. Kaski ściśle przylegały do głowy, więc student informatyki zrezygnował z ubierania kolczyków, które i tak musiałby ściągnąć na czas pobytu w domu. Ojciec ich nie tolerował, a tym razem jak nigdy chciał odbyć z nim bardzo poważną rozmowę.
– Gege jest niezwykle przystojny – powiedział Hua Cheng, uśmiechając się i zbliżając do profesora.
Odzianymi w skórzane rękawice palcami złapał za paski trzymające kask pod szyją i zacisnął je odrobinę mocniej.
– Dziękuję, San Lang – powiedział, patrząc na jego usta widoczne za podniesioną przyłbicą.
Ile teraz obaj by dali, by móc sobie wzajemnie skraść choćby buziaka, lecz laminowane kaski dobrze skrywały i chroniły ich usta przed zrobieniem czegoś nie do końca odpowiedniego w miejscu publicznym. Zwłaszcza że stali na małym parkingu, gdzie ciekawscy mieszkańcy na pewno się zastanawiali, co ci dwaj mężczyźni tak często robią razem. Profesor od lat mieszkał sam, dlatego taka odmiana na pewno nie została niezauważona.
Nie byli jednak jedynymi osobami, na których zwracano uwagę.
Obaj spojrzeli w bok na otwierające się drzwi sąsiedniej klatki schodowej, skąd wyszedł Bai Wuxiang, a zaraz za nim uradowany Quan Yizhen. Znany lekarz na małym osiedlu przyciągał jeszcze więcej uwagi niż dwójka motocyklistów, w tym profesor historii.
Ledwo chirurg przekroczył próg budynku, a już z reklamówką w dłoni podeszła do niego starsza kobieta, która prawdopodobnie wracała z zakupów. Zamiast jednak pójść prosto do siebie, zatrzymała się przy mężczyźnie ubranym tylko w biały sweter, czarne sztruksowe spodnie i kapcie.
– Pan doktór tak ciężko pracuje – zaczęła mówić, a Hua Cheng zaśmiał się tak cicho, że tylko Xie Lian go usłyszał. – W ogóle nie wraca pan do domu na noc. Praca w szpitalu musi być naprawdę ciężka. Oj tak, oj tak – dopowiadała sobie. – Codziennie ci biedni ludzie przychodzą, a pan im pomaga. Ja sama, jak pan widzi, mam problemy z chodzeniem i tak rozmawiałam niedawno z wnukami, że mamy tu takiego szanowanego pana doktora, do którego może pójdę na konsultację, bo rozumie doktór...
Starsza kobieta mówiła i mówiła, nie pozwalając nikomu dojść do słowa i dopiero Quan Yizhen, który złapał Bai Wuxianga za rękę i podniósł ją w górę przed oczy kobieciny, sprawił, że zamilkła.
Następnie zrobił krok w jej stronę i po przyjacielsku, szeroko się uśmiechając, położył dłoń na jej bark, po czym powiedział:
– Jak na swój wiek, babcia ma dobre oko. – Poklepał ją ostrożnie, żeby nie zrobić jej przypadkiem krzywdy. – Doktor pracuje bardzo ciężko. Proszę zobaczyć na jego palce! – Przysunął dłoń Bai Wuxianga, aby lepiej je widziała. – Drżą z przepracowania! Tak doktor ciężko pracuje!
Babcia ze zrozumieniem pokiwała głową, nie wiedząc, że dłonie drżały mężczyźnie ze złości na sąsiada oraz niezapalenia papierosa. Starał się ograniczyć swój nałóg, a jako że był to dopiero jego drugi dzień, to szło mu to, delikatnie mówiąc, ciężko.
– Dziś nawet nie mógł porządnie się wyspać – kontynuował – bo ci nowi, co się niedawno wprowadzili do dwójki, robią remont już od siódmej. Wyobraża to sobie babcia? To straszne! – Puścił oczko Xie Lianowi, po czym, nie pozwalając kobiecie powiedzieć choćby słowa, mówił dalej głośno i powoli, żeby starowinka go dobrze słyszała. – Widzę, że babcia ma ciężkie zakupy. – Chwycił za uszy reklamówki i zabrał jej z rąk. – Co będzie pani dźwigać, jeśli taki silny chłopak jak ja jest obok? Chodź, babciu, pomogę ci z tymi siatkami i zaniosę je do ciebie. Mieszkasz na parterze, tak? Te kolorowe kwiatki w oknie to twoje? No, są odjazdowe! Właśnie się zastanawiałem, kto ma taką dobrą rękę do kwiatów, że wyhodował takie bady... to znaczy cudne rośliny!
Trzymając lekko zgarbioną kobietę za plecy, pomógł jej dojść do klatki, a potem oboje zniknęli za drzwiami.
Profesor historii podszedł do Bai Wuxianga, ściągnął rękawicę i przywitali się.
– Dziękuję, że przyszedłeś nas pożegnać, ale wcale nie musiałeś się fatygować.
– I tak już nie spałem – odparł, przesuwając dłonią po włosach, niemal automatycznie szukając w kieszeni papierosów. Przypomniał sobie, że stara się rzucić i mlasnął niezadowolony. – Dobrze, że Quan Yizhen zabrał tę kobietę, bo może i na co dzień nie przeszkadza mi rozmowa z pacjentami, tak dziś, żeby się jej pozbyć, mógłbym powiedzieć coś głupiego.
– Na przykład, że doktor gustuje tylko w młodych chłopcach, więc babcia nie ma u niego szans? – rzucił z uśmieszkiem Hua Cheng.
Lekarz obrzucił go pogardliwym spojrzeniem, choć uśmiechnął się jak zawsze w takich wypadkach: kpiąco, jak tylko on potrafił.
– Mam trochę ogłady, dzieciaku, nie to, co ty ze swoimi podszytymi perwersją żartami – odwarczał mu. – Wystarczyło, żebym powiedział, że to mój nieślubny syn i już byłbym wyklęty lub ganiano by mnie z krzyżem za niewierność.
– Tak, lepiej w tę stronę – zgodził się ze śmiechem. – Gdyby dowiedziała się prawdy, to jeszcze mogłaby dostać zawału. Starsi ludzie są bardzo delikatni jeśli chodzi o sprawy rodzinne czy takie związki jak nasze. Nie ma co dolewać oliwy do ognia.
Lekarz w tym wypadku musiał przyznać mu rację. Przytaknął ruchem głowy i rzekł:
– Za to słyszałem, że jedziecie do twoich rodziców, więc chyba czeka was poważna rozmowa?
– Moi rodzice nie są tacy starzy – odparł student i ze względu na to, że chirurg był najlepszym przyjacielem profesora, tym razem zupełnie szczerze dodał: – Mama nie powinna mieć nic przeciwko, za to ojciec... – zrobił pauzę i jakby to wszystko wyjaśniało, dokończył krótko: – jest konserwatywny.
Bai Wuxiang nie zdradził się z tym przed chłopakiem, ale wiedział, o czym Xie Lian rozmawiał z jego ojcem w gabinecie. Z tego powodu zaśmiał się teraz i klepnął go mocno w ramię.
– Taki mózg jak ty na pewno poradzi sobie z taką błahostką, jak przedstawienie rodzicom partnera. I co z tego, że tatuś jest takim tradycjonalistą? – Uniósł policzki w szyderczym uśmiechu. – Coś wymyślisz. Wierzę w ciebie, dzieciaku. Żadni teście nie są tacy straszni, jak ich malują.
Hua Cheng jednak nie był tego taki pewny. Z zewnątrz wyglądał na rozluźnionego, ale cały czas intensywnie myślał. Co i w jaki sposób ma powiedzieć rodzicom, by go zrozumieli i zaakceptowali? Nie tylko jego, ale też i Xie Liana. Wcześniej myślał, że jakkolwiek zareagują i tak podąży za głosem serca, wybierając profesora. Jednak, poznając go bliżej, zrozumiał, jak ważna w jego życiu była rodzina. Nie miał nikogo, oczywiście nie licząc niechlubnego kuzyna, dlatego sam chciał mu podarować swój rodzinny dom jako miejsce, gdzie będą mogli pojechać, gdzie może nawet nazwie jego ojca "tato", a matkę "mamo", gdzie jeszcze poczuje rodzinne ciepło.
Na pierwszy rzut oka brzmiało to absurdalnie, gdyż on sam był adoptowany, ale dla profesora historii, który tragicznie stracił oboje rodziców, było to ważne. Zdaniem młodego studenta na tyle ważne, że już od tygodnia zachodził w głowę, jak ma tego dokonać.
To będzie cud, aby przyjęli to spokojnie, jak mam ogromną nadzieję. Ale dla gege zniosę wszystko. Choćby skierowane w moją stronę wrzaski, złe słowa i zawiedziony wzrok.
*
Zanim wyjechali z miasta, po drodze wstąpili na posterunek policji. Hua Chengowi poszczęściło się z wygrzebaniem danych ze starych ksiąg rachunkowych przestępcy, którego detektywi od prawie trzech miesięcy nie mogli legalnie dopaść, więc chciał im je jak najszybciej przekazać. Xie Lian natomiast miał parę słów do powiedzenia Yushi Huang, więc obie ich sprawy idealnie zbiegły się w czasie.
Zaparkowali swoje jednoślady w garażu, gdzie zdjęli kaski i zostawili je na siedzeniach, po czym windą wjechali na odpowiednie piętro. Mijając kilku policjantów, którzy przyglądali się im podejrzliwie, uśmiechali się, pokazując upoważniające do przebywania na ich dziale identyfikatory. Były jak najbardziej prawdziwe i przekazane osobiście przez komendanta policji. Jako jedni z niewielu cywili, wraz z Bai Wuxiangiem oraz Quan Yizhenem, zostali "Prawymi przyjaciółmi miasta" i za wcześniejszą pomoc nadano im wiele przywilejów. Ten był właśnie jednym z nich – nieograniczony wstęp na komendę, by osobiście mogli spotkać się ze znajomymi detektywami lub nawet osobami zarządzającymi tym miejscem. Wysoko postawieni Radni Miasta oraz szefowie jednostek sprawujących władzę zgodnie przyznali, że zasłużyli sobie na obdarzenie ich takim zaufaniem.
Szybko odnaleźli biurko Yushi Huang, lecz kobieta nie była przy nim sama. Po jednej stronie miała Pei Minga, a po drugiej młodego, szczupłego mężczyznę w czarnym garniturze i takim samym krawacie. Od razu się domyślili, że to musiał być nikt inny, a agent Rong Guang z FBI. Co dziwne, panowie mierzyli się nienawistnym wzrokiem nad siedzącą przed monitorem komputera kobietą i wyglądali jak dwa wściekłe psy przed walką. Brakowało jeszcze, aby warczeli na siebie, a ktoś rzucił pomiędzy nich kość.
– Detektyw Yushi Huang – powiedział Hua Cheng, podchodząc bliżej.
Kobieta podniosła głowę, patrząc na gości, a dwójka dotąd mordujących się wzrokiem osób nagle przybrała niezwykle przyjacielski wyraz twarzy. Pei Ming był pierwszym, który podszedł i podał dłoń: najpierw Hua Chengowi, potem stojącemu obok Xie Lianowi, którego obrzucił długim spojrzeniem, dokładnie mu się przyglądając.
– Xie Lian – powiedział detektyw, nie puszczając jego dłoni. – Profesor historii. Nigdy nie spodziewałbym się, że to pan.
– Detektyw Pei Ming. – Xie Lian zwiększył odrobinę uścisk dłoni. – Uznam to jako komplement.
– Gdyby Yushi Huang mi o panu nie powiedziała, nigdy bym nie zgadł. – Przerwał ich przywitanie i dodał: – Widziałam kilka walk oraz tę w mieście i szczerze podziwiam niezwykłych umiejętności.
– Wystarczy "Xie Lian", proszę darować sobie "pan" – poprosił.
Detektyw kiwnął głową na zgodę i przedstawił drugiego mężczyznę, tym razem odrobinę zniżając ton:
– Agent-specjalny-FBI-Rong-Guang – wydukał szybko, jakby przedstawienie tożsamości kolegi było niemiłą koniecznością i chciał to mieć za sobą. – A to profesor historii Xie Lian, który niezwykle przysłużył się naszemu miastu. Przez lata ściśle współpracował z Yin Yu, którego poznałeś trzy tygodnie temu.
Mężczyźni także przywitali się uściskiem dłoni, a potem zrobił to Hua Cheng, który został przedstawiony jako "nieetatowy pracownik z sekcji informatycznej". Nieetatowy, ponieważ nadal studiował dziennie, a pomoc policji była kolejną pracą dodatkową, z której jednak wywiązywał się lepiej niż którykolwiek z informatyków, więc już zyskał swoją sławę wśród niektórych wyższych rangą policjantów.
Po tym przywitaniu dwójka gości nareszcie mogła porozmawiać z Yushi Huang i przekazać jej zdobyte dane, które Hua Cheng zgrał na zaszyfrowany pendrive. Cała trójka stróżów prawa pracowała nad jedną sprawą, ale to właśnie pani detektyw skrzętnie kolekcjonowała każdy strzępek informacji i powoli nadawała sprawie kształt, łącząc kawałki układanki w całość. Można powiedzieć, że ona była głową, a Pei Ming oraz Rong Guang jej rękami, które czasami w ogóle nie chciały ze sobą współpracować, jakby jedna sięgała po mleko, a druga po sok z kiszonych ogórków, więc często wychodziło z tego "bombowe" połączenie.
Jednakże była jedna rzecz, która łączyła obu mężczyzn – ich oczy utkwione w partnerkę. Hua Cheng i Xie Lian podczas podróży windą w dół wymienili się niezwykłymi spostrzeżeniami i zauważyli jedno: obaj panowie byli nią zainteresowani. Kiedy tylko Yushi Huang na nich nie patrzyła, niemo kłócili się i zabijali wzrokiem, chcąc prawdopodobnie uzyskać przywilej bycia jak najbliżej niej. Sama pani detektyw wydawała się niewzruszona tymi dziecięcymi podchodami i kłótniami, choć Xie Lian mógłby przysiąc, że wiedziała o wszystkim i miała z tego trochę radochy. Gdyby nie czuła rozbawienia, to nie uśmiechałaby się, patrząc na nich, zwłaszcza na wieloletniego partnera, który przecież był największym kobieciarzem w mieście i żadna kobieta nie była w stanie oprzeć się jego wdziękom, szarmanckości i złotej gadce.
No, prawie żadna.
* * *
Droga do oddalonego o kilkaset kilometrów domu rodzinnego Hua Cheng zajęła parze kilka godzin. Wyjątkowo jak na tę zmienną i nieprzewidywalną porę roku, pogoda im sprzyjała. Przemierzali spokojną, mało zatłoczoną trasę z promieniami słońca i czystym błękitnym niebem ponad głową. Lasy dopiero zaczynały się zielenić, a na polach roiło się od rolników zasiewających zboża lub ryż. Nie spieszyli się, zwalniając co jakiś czas i równając swoje maszyny ze sobą. Podnosili przyłbice i chwilę rozmawiali, czy powinni przystanąć i zrobić krótką przerwę, czy jechać dalej. Podróż w ogóle nie była uciążliwa, wprost przeciwnie – bardzo przyjemnie ją spędzili, więc bez zatrzymywania się dojechali do celu.
Dwudziestodwuletni a niedługo już dwudziestotrzyletni student pierwszy zaparkował przy głównych schodach przed wejściem do rodzinnego domu i zdjął kask, pozwalając długim włosom opaść swobodnie na plecy. Krótko przeczesał je palcami, które wyciągnął ze skórzanej rękawicy i zmrużył oczy. Jasne słońce było nadal wysoko na nieboskłonie. Czerwony kask miał wewnątrz przyciemnianą blendę, więc jaskrawe promienie wcześniej go nie raziły, lecz teraz prawie oślepiały. Przez chwilę stał, patrząc na drzwi wejściowe i zastanawiał się, czy wzrok nie płata mu figla. U szczytu schodów stali rodzice, którzy trzymali ręce na swoich plecach i uśmiechali się do niego. Zamrugał powiekami, chcąc odpędzić od siebie tę nierealną wizję, ale rodzice nadal byli w tym samym miejscu, z takimi samymi uśmiechami na twarzy.
W jego gardle pojawiła się niewielka gula – strachu przed niepowodzeniem w planie przedstawiania profesora jako swojego partnera. Czy go zaakceptują? To nie zależało niestety od niego. Dlatego martwił się, że swoim wyznaniem może sprowadzić na osobę, którą kochał nieprzychylne spojrzenia lub nieprzyjemne słowa mogące paść z ust któregoś rodzica. Mama wydawała się być osobą bardzo tolerancyjną i nie raz mu to udowodniła, bo szczęście adoptowanego syna to jedna z głównych rzeczy, o jaką dbała przez jego cały okres mieszkania w rodzinnym domu. Niestety nie mógł być pewny na 100%, że akceptowanie jego jako syna równało się akceptacji syna umawiającego się z drugim mężczyzną, na dodatek starszym od niego i jego byłym profesorem. Takie związki już nawet wykraczały poza zwyczajne spotykanie się dwojga ludzi tej samej płci.
Gorzej przedstawiała się sprawa z ojcem. Po nim mógł spodziewać się wszystkiego. Ale jak mówią "kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana" – tak więc musiał tylko zdobyć się na odwagę, by wybrać najlepszy moment na poinformowanie go o swoim związku. Najlepiej, gdy profesora nie będzie obok i nie zobaczy reakcji ojca.
Kiedy Hua Cheng rozmyślał, Xie Lian zaparkował motocykl zaraz obok niego. Zdjął swój kask, zawiesił go na lusterku, a potem położył na prędkościomierzu rękawice. Rozpiął do jednej trzeciej wysokości zamek błyskawiczny w swoim białym stroju i pierwszy podszedł do państwa Hua, uśmiechając się i już z pewnej odległości witając.
– Dzień dobry – powiedział.
– Dzień dobry – odrzekli prawie w tym samym momencie, a kiedy profesor historii zbliżył się do schodów, oni zeszli i podali sobie dłonie.
Hua Cheng patrzył na ten miły widok, myśląc, że wygląda tak naturalnie, jakby znali się wiele lat i byli ze sobą w dobrej komitywie. Nie zamierzał więc tak stać i tylko na nich patrzeć. Osoba, z którą przyjechał, uśmiechała się, jego rodzice się uśmiechali, więc dlaczego i on nie mógłby się rozluźnić i cieszyć z tego spotkania?
– Mamo, tato – zaczął jeszcze ze swojego miejsca – przyjechaliśmy z prezentami, ale po drodze nic nie jedliśmy i jesteśmy z profesorem strasznie głodni. Zdążyliśmy na obiad?
Jeśli potem coś pójdzie nie tak, to przynajmniej postara się, by do tego czasu panowała iście rodzinna i sielankowa atmosfera.
*
Niecałą godzinę później po obiedzie i rozmowie o pracy, szkole, planach na wakacje oraz na inne niezobowiązujące tematy pani Hua szepnęła coś synowi na ucho, a pozostałym osobom obecnym podczas obiadu głośno oznajmiła, że jak się nie pospieszą, to zrobi się całkiem ciemno i nie zdążą zobaczyć w dziennym świetle płatków wiśni. Miejsce oglądania spektaklu hanami oddalone było od posiadłości o kilkaset metrów – w samym centrum sadu owocowego. Pani Hua w swoim planie miała podziwianie opadających kwiatów wiśni dziś oraz następnego dnia – od przedpołudnia do czasu obiadu lub nawet wieczora. Nawet przygotowała na ten czas przepisy na specjalne ciasta, które miały upiec kucharki, sprowadziła kilka rodzajów zielonej herbaty wprost z Japonii oraz wybrała kilkanaście tomów różnych powieści, które tuż przed ich wyjściem mieli zabrać w ustalone miejsce służący. Pogoda była wprost idealna, więc tym bardziej pilnowała, by wszystko było, jak należy i jak ona to sobie wyobraziła.
Największym jednak szczęściem była obecność jej wiecznie zapracowanego męża, nie zapominając oczywiście o synu z profesorem historii, który przecież był pasjonatem wszelkiej literatury i któremu pragnęła podziękować za polecenia antykwariatu. Już zakupiła tam kilka egzemplarzy niedostępnych na rynku tytułów, a sam właściciel okazał się bardzo miłym i także zakręconym na punkcie książek człowiekiem. Nie zamierzała też przemilczeć superlatyw, jakimi obrzucił starszy mężczyzna profesora Xie Liana, gdy tylko się dowiedział, iż kontaktuje się z nim z jego polecenia. Pierwsza rozmowa, zamiast zająć tej dwójce kilka minut, przedłużyła się do kilkudziesięciu i od tego czasu rozmawiali ze sobą przynajmniej raz w tygodniu.
Honorowy gość, czyli Xie Lian, otrzymał inny pokój niż ostatnim razem, kiedy był tu zaraz po Świętach Bożego Narodzenia – niewiele mniejszy, ale bardziej przytulny i z widokiem na przepiękny skąpany w kolorach kwitnących kwiatów ogród, który można było podziwiać, siedząc na balkonie. Jednakże nie to wypełniło ciepłem profesorską pierś, ale fakt, że jego pokój bezpośrednio sąsiadował z pokojem Hua Chenga.
To przypadek czy zamierzony cel? Czy było to fortunne, czy też próba dla nich, mała pułapka zastawiona przez państwa Hua?
Nie wiedzieli, lecz gdy obaj złapali za klamki od swoich pokoi, spojrzeli ukradkiem na siebie i wymienili się uśmiechami.
Zapowiadał się naprawdę ciekawy pobyt.
Xie Lian nie brał ze sobą nic poza własnymi kosmetykami oraz bielizną i jak tylko wszedł do pokoju, przebrał się w przygotowane dla niego ubrania. Stojąc przed otwartą szafą wypełnioną po brzegi ubraniami, zastanawiał się, czy TAK byli traktowani wszyscy goście. Materiały ułożono kolorystycznie od białych, przez beżowe, jasnobrązowe, niebieskie, granatowe aż do ciemnoszarych i czarnych.
Wyciągnął T-shirt, kremowy sweter oraz lniane jasne spodnie. Może otrzymał taki przywilej ze względu na to, że Hua Cheng zadzwonił do mamy i poinformował ją, że przyjadą motocyklami? To ona mogła zasugerować, aby nie zajmowali sobie głowy niepotrzebnym bagażem, gdyż z łatwością zorganizuje wszystko dla nich na miejscu. Jeśli chodzi o pieniądze, jakie musieli dać za kupno ubrań specjalnie dla jego osoby, to przedyskutował to z Hua Chengiem, który podkreślił, że jeśli będzie się upierał na oddanie im należności, to na pewno poczują się urażeni.
"Kilka kompletów odzieży, to żaden wydatek. Ja sam, gege, nawet w akademiku mam dwie szafy wypełnione po brzegi ubraniami, bo moja mama uważa zakupy za swoje małe hobby. Stać ją na to, więc nie odbieraj jej tej przyjemności." – Dokładnie takimi słowami przedstawił to Hua Cheng.
Od tamtego czasu nie poruszali tematu odzieży. Teraz spoglądał do wnętrza szafy i uśmiechał się zakłopotany, gdyż nie wyglądało to na "kilka kompletów".
– Twoja mama naprawdę lubi zakupy, San Lang – powiedział na głos i zasunął drzwi.
Zastanawiało go pudełko na stoliku opatrzone kilkoma znakami piękną kaligrafią kanji, ale nie miał czasu na przypomnienie sobie, co oznaczają, ponieważ spieszył się na obiad. Dopiero po nim wrócił do pokoju, jednak nie sam, jak początkowo zakładał, ale w towarzystwie pani Hua i jej syna. Odkąd szepnęła mu coś na ucho przy obiedzie, nie przestawał się uśmiechać.
– Mam nadzieję, że mój A-Cheng nie zdradził się z niespodzianką, jaką przygotowałam na nasz mały piknik w ogrodzie? – zapytała, gdy weszli.
Kobieta przystanęła przed stołem oraz umieszczonym na nim tajemniczym pakunkiem.
– En – odparł ostrożnie. – Nic mi nie powiedział.
Zerknął na coraz bardziej radosnego chłopaka i zastanowił się, co oboje przed nim ukrywają.
– Pan profesor na pewno nie wie, mamo, dlaczego używasz japońskich nazw na oglądanie wiśniowego przedstawienia i tak bardzo lubisz ten kraj, więc może już nie trzymajmy go dłużej w niepewności – zasugerował Hua Cheng, nie spuszczając wzroku ze spokojnej twarzy mężczyzny. Oczywiście widział w jego oczach podsyconą swoją wypowiedzią ciekawość i jeszcze szerzej się uśmiechnął.
– Masz rację, kochanie – zgodziła się i zaczęła odwiązywać z pakunku ozdobną złotą tasiemkę.
Xie Lian stanął przy niej i patrzył z zainteresowaniem, co kryje wnętrze. Podejrzewał zestaw do parzenia herbaty prosto z Japonii, bądź starodawne zapisy na zwojach. Chociaż... widząc tę ręcznie naniesioną kaligrafię na wierzchu, spodziewał się także kolekcjonerskiego i zapisanego pięknym pismem zbioru haiku* przepisanego bezpośrednio z oryginału należącego do Matsuo Bashō**. Klasyczne haiku odnosiło się do natury i powiązaniem z nią wszelkich stworzeń, więc byłoby idealnym japońskim dodatkiem do nadchodzącego pikniku.
(Haiku* – to japoński najkrótszy możliwy utwór poetycki, składający się najwyżej z 17 sylab rozpisanych na wersy 5–7–5. W japońskim oryginale haiku stanowi tylko jedną linijkę, bez wersów, ale już w innych językach niż japoński, wersy są trzy.
Matsuo Bashō** – japoński poeta uznawany za jednego z największych pisarzy okresu Edo, szczególnie ceniony jest jego wkład w rozwój haikai, za którego twórcę jest uważany, a jego imię stało się nierozerwalnie związane z tym gatunkiem poezji.)
Jego oczy błysnęły, kiedy starsza kobieta uniosła pokrywkę i zobaczył nie książkę, nie gliniany imbryczek i nawet nie sake, którą też przez chwilę podejrzewał i której się obawiał, lecz tkaninę. Idealnie złożona, o gładkiej strukturze i połysku wypełniała prostokątne pudełko.
Dwie dłonie delikatnie ujęty biel przeplataną subtelną czerwoną nicią i pociągnęły w górę. Oczom trójki osób ukazał się długi i gruby na co najmniej piętnaście centymetrów materiałowy pas, który został ułożony na stole. Pod nim jednak znajdowało się coś jeszcze – tym razem prawdopodobnie obszerniejsza część garderoby, gdyż ta zajmowała prawie całe wnętrze opakowania. Poza tym, że była podobnie śnieżnobiała, posiadała różowe wzory małych kwiatów.
Cała trójka ponownie pochyliła się nad stołem, a pani Hua wyciągnęła drugi prezent. Był cięższy, większy i od razu przykuwał wzrok.
Hua Cheng, nie mogąc się powstrzymać, zaśmiał się cicho.
– Mamo, przyznaję, że wybrałaś przepiękny wzór, ale nasz profesor jest mężczyzną, a to...
– A to jest męska yukata – przerwała synowi – która podkreśla wrażliwość na piękno i trafia w wysublimowany gust osób o wysokim zmyśle estetycznym – dokończyła z uśmiechem, przesuwając dłonią po gładkim materiał.
Chłopak nic już nie powiedział, unosząc ręce w geście poddania i patrząc na yukatę, to na profesora i czekając na jego werdykt osoby, która miała ją założyć. Xie Lian przypatrywał się małemu tkackiemu dziełu sztuki i z niegasnącymi iskierkami szczęścia. Yukata była śnieżnobiała z małymi, odznaczającymi się na jej tle świeżo rozkwitniętymi pąkami kwiatów wiśni, wśród których gdzieniegdzie można było dostrzec pojedyncze cienkie gałązki i zielone listki.
Gdy dotknął jej mankietów, a potem sztywnego kołnierza, oznajmił:
– Bardzo mi się podoba, ale nie wiem, czy zasługuję na taki prezent. – Spojrzał na Hua Chenga, jego mamę i dodał: – Musiała być niezwykle droga i nawet ja nie widziałem jeszcze takiego wykonania. Wygląda niemal jak kimono. Doprawdy przepiękna.
– Oczywiście, chciałam zamówić kimono, ale A-Cheng powiedział, że za dużo z nimi zachodu, dlatego zdecydowaliśmy się na letnią wersję tego stroju, choć mój syn obawiał się, że będzie w niej panu za zimno.
– W żadnym razie – zaprzeczył i uśmiechnął się. – Pogoda jest w sam raz, więc kosztowne kimono z pewnością byłoby za grube i za ciepłe. Uważam, że znakomicie pani wybrała.
– Świetnie! – krzyknęła uradowana, wręczając od razu ubranie profesorowi historii. – W takim razie jest pańska.
Odsunęła ręce i kucnęła, wyciągając spod stołu kolejne pudełko.
– Tu jeszcze są pasujące do kompletu geta z cyprysu japońskiego – kontynuowała – a w sakiewce przy yukacie koshi-himo, czyli dwie bawełniane wstążki do związania całości. Mój A-Cheng panu pomoże. Potrafi założyć je prawidłowo na siebie, więc na pewno nie sprawi mu trudności nałożenie na drugą osobę. Proszę się na niego zdać.
Xie Lian i Hua Cheng patrzyli na kobietę z różnym wyrazem twarzy. Pierwszy uśmiechał się, choć było tam odrobinę niepewności i swoistego zakłopotania zarówno otrzymanym prezentem, jak i tak bezpośrednimi słowami, aby to jej syn go UBRAŁ. Student natomiast wydawał się rozbawiony i oczywiście nie miał zamiaru sprzeciwiać się matce, a tym bardziej stracić możliwość pobytu ze swoim gege sam na sam i najważniejsze – za jej przyzwoleniem.
Pani Hua położyła obie dłonie na ramionach profesora i spojrzała mu głęboko w oczy.
– Będzie świetnie na panu leżeć.
Po tych słowach obróciła się i tanecznym krokiem wyszła, aby samej przygotować się na tę ważną dla niej uroczystość. W końcu miała świętować wraz z trójką najprzystojniejszych mężczyzn, jakich znała!
Jeszcze przez kilka sekund dwóch z tych "przystojnych mężczyzn" patrzyło na zamknięte drzwi, po czym przenieśli wzrok na siebie. Hua Cheng bez wstrzymywania się i choćby najmniejszego strachu, że jego mama mogłaby zapomnieć o czymś im powiedzieć i tu wrócić, podszedł do Xie Liana. Zabrał od niego yukatę, odrzucając ją na łóżko i objął mężczyznę, mocno przyciągając do siebie. Przybliżył głowę do jego szyi i zamknął oczy.
– Moja mama jest taka przebiegła – odezwał się.
Profesor uniósł kąciki ust i także otoczył go ramionami.
W końcu to lisia mama, mój lisku – przeszło mu przez myśl.
– Specjalnie wybrała takie wzory... – Westchnął teatralnie Hua Cheng.
– To znaczy? Coś jest z nim nie w porządku?
– I to bardzo "nie w porządku" – odparł cicho, mocniej wciskając się w odkrytą szyję. – Jak gege się w to ubierze, to w ogóle stracę dla ciebie głowę, a przecież nie jesteśmy tu sami.
Profesor roześmiał się na głos i przesunął dłonią po czarnych włosach.
– Przesadzasz, San Lang. Przecież ta yukata jest tak piękna, że pewnie każdy wyglądałby w niej wspaniale, może nawet taki belfer jak ja będzie nareszcie bardziej urodziwy.
– Żartujesz, gege? Nie ma osoby przystojniejszej, szlachetniejszej oraz bardziej urodziwej od ciebie i którą mógłbym pokochać. Nikt nawet w małym procencie nie dorasta ci do pięt. Jestem największym szczęściarzem, że mogę z tobą być, a ty chcesz takiego dzieciaka jak ja.
– Ha, ha! San Lang... – zaczął profesor, nie mogąc powstrzymać śmiechu. – W moich oczach nie jesteś dzieciakiem i sam dobrze o tym wiesz. – Poczuł na szyi, jak policzki Hua Chenga podnoszą się w uśmiechu. – I wiesz również, że moja moralność nie jest do końca – szukał w umyśle odpowiedniego słowa – właściwa.
– Dla mnie każda decyzja gege jest tą właściwą.
– No właśnie! I tu jest problem, bo ja nie powinienem...
– Gege – przerwał mu, odsuwając się, łapiąc z dwóch stron za ramiona i patrząc mu w oczy. – Cokolwiek uważa społeczeństwo, a nie my dwaj, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Dobrze wiesz, że nasze przekonania i wartości są identyczne. Jedyne, co muszę wiedzieć, to czy jesteś szczęśliwy przy moim boku i nie brakuje ci... – zawiesił głos i psotnie patrząc na Xie Liana, dokończył: – czułości i mojego ciepła.
Spoglądali teraz na siebie, doskonale wiedząc, że nie mogą przedłużać tej rozmowy, która zaprowadzi ich do pewnego stanu, z którego wyjdą zgrzani i zdyszani. Jednakże "nie móc" nie oznacza, że nie mogli się chociaż pocałować, czyli krótką chwilę nacieszyć się swoimi ustami i płynącą z nich przyjemnością. W końcu byli dorośli. Potrafili spauzować w odpowiednim momencie, zważywszy, że mieli mało czasu na przygotowanie do wyjścia, okna były uchylone, a drzwi niezamknięte...
Tylko...
Dlaczego nadal nie nauczyli się tego robić?
Opamiętali się dopiero kwadrans później, jak profesor siłą oderwał się od swojego chłopaka, opierając obie dłonie na jego nagiej piersi. Obaj oddychali zdecydowanie za szybko i obaj nie chcieli tego przerywać, jak najszybciej dokańczając to, co zaczęli, ale w łóżku. Ledwo, ale na szczęście się powstrzymali i Xie Lian próbował sobie przypomnieć, dlaczego student nie ma na sobie koszulki. Zresztą... nie tylko on. Rozejrzał się i odnalazł je niedbale rzucone na stół obok pudełka.
– Chyba jednak... – Przełknął, czując na swoich przedramionach przesuwające się w górę palce. Odkaszlnął, starając się uspokoić rozbiegane serce i powiedział już z większym przekonaniem: – Nie powinniśmy kazać twoim rodzicom czekać. To nie jest z naszej strony uprzejme.
– Powiem mamie, że zapomniałem, jak wiąże się obi – zasugerował, nie przestając dotykać profesora. – I musiałem długo improwizować.
Jego dłonie znalazły się na szczycie ramion i zaczynały już zjeżdżać po ciele, kierując się ku pośladkom.
– San Lang ma pamięć lepszą od niejednego komputera, więc ciężko będzie komukolwiek w to uwierzyć. – Xie Lian szybko sprowadził chłopaka do rzeczywistości, na co ten zaśmiał się, zatrzymując dłonie na biodrach, ale wsuwając palec za wytatuowaną końcówkę cytatu przez "widzę" aż do ukrytego pod brzegiem spodni "nas".
– Jak zwykle ma pan rację, profesorze. – Przesunął wzrok na środek jego klatki piersiowej, gdzie połyskiwał pierścień, a potem na prawe ramię i spoczywającego dookoła niego nieodłącznego Ruoye. – Założę się, że nawet on przejrzałby mnie, gdybym wymyślił tak słabą wymówkę.
– Każdy, kto choć trochę cię poznał, nie dałby się nabrać na te słowa – zawtórował mu. – Tym bardziej twoja mama.
Chłopak skinął głową, lecz nadal się nie odsuwał.
– Co ja się z tobą mam... – powiedział Xie Lian, udając bardzo zmęczonego. – Dobrze. Jeśli lis obieca, że będzie grzeczny, to jego łasica po powrocie zabierze go na randkę.
Heterochromiczne tęczówki zaczęły lśnić jeszcze bardziej i niemal bezwiednie polizał usta.
– Romantyczne spotkanie z moim ulubionym profesorem to prawdziwy zaszczyt, dlatego nie potrafiłbym sobie tego odmówić – poinformował niemal oficjalnie.
Zanim jednak go puścił, jeszcze raz go pocałował. Tym razem krótko i cały czas się przy tym uśmiechając. Po tym wrócił do swojego pokoju wziąć prysznic, przebrać się w swoją yukatę i ponownie odwiedzić sąsiedni pokój.
Umieszczenie przez panią domu Xie Liana zaraz obok jej syna naprawdę było sprytnym i przemyślanym zabiegiem, gdyż całkiem przypadkowo jej garderoba znajdowała się tuż pod nimi.
*
– San Lang – profesor zwrócił się do swojego studenta. – Czy nie powinniśmy poczekać na twoich rodziców?
Szli wspólnie malowniczą ścieżką otoczoną zewsząd kwitnącymi owocowymi drzewami na specjalnie wybrane przez panią Hua miejsce.
– Nie martw się, gege – odparł uspokajająco, przesuwając nad ich głowami w stronę profesora czerwony, japoński papierowy parasol. – Mama była taka szczęśliwa, że wszyscy dziś będziemy, iż na pewno zaciągnęła już tam ojca i używa dwudziestego z kolei zdania wychwalającego ogród, wiśnie i śliwy, a po raz setny powtarza, że właśnie tak powinna spędzać czas prawdziwa kochająca się rodzina. To naprawdę rzadkość, aby ojciec wziął kilka dni wolnego i siedział w domu, nic nie robiąc. Mama musi być bardzo szczęśliwa. Dotąd niemal całe życie poświęcał firmie, więc może trochę jest tym zmęczony?
Jego pytanie zawisło w powietrzu, a oni kontynuowali powolny marsz. Choć yukaty były o wiele luźniejsze i mniej krępujące od typowych japońskich kimon, tak drewniane buty geta, które przy każdym kroku stukały w swój charakterystyczny sposób, nie należały do najwygodniejszych, zwłaszcza dla osoby, która była boso i miała je na stopach pierwszy raz.
Xie Lian szedł powoli, czując przy ramieniu ciepło. Ze względu na okoliczności nie trzymali się za ręce, ale nie zrezygnowali całkowicie ze swojej bliskości. Parasolka i padający na nich jej czerwony cień tworzyły specyficzną atmosferę, który połączony z otaczającym ich wiosennym owocowym sadem sprawiał, że mogli poczuć się jak w Japonii podczas słynnego święta kwitnącej wiśni.
Co do samego stroju – Hua Cheng nie pomylił się w ocenie przystojnego profesora i yukaty, którą ubrał. Gdyby mógł, wcale nie odrywały od niego wzroku. Na bieli materiału idealnie komponował się subtelny róż pojedynczych płatków i całych pąków kwiatów. Ktoś mógłby powiedzieć, że strój wygląda na kobiecy, ale pasował do Xie Liana, jakby był specjalnie dla niego szyty. Stworzony, by podkreślić jego urodę i delikatne niepowtarzalne piękno. Z kolei Hua Cheng nie mógłby ubrać się inaczej niż w mocno czarowny, niemal karmazynowy strój z pojedynczymi białymi motylkami, które od szczytu ramienia w stronę dłoni wydawały się gęstnieć na materiale, jakby zbierały się w kupę i zaraz całą chmarą miały wylecieć z wnętrza szerokich rękawów. Delikatny wiatr poruszał dodatkowo yukatą, co tylko potęgowało to wrażenie. Włosy miał rozpuszczone, a cienki warkoczyk, który zaplatał od czasu do czasu podczas ich wspólnych wyjść, spoczywał na prawej piersi, lekko kiwając się na boki przy każdym stawianym kroku.
Jeśli Hua Cheng nie mógł oderwać wzroku od całej osoby profesora historii, tak i on nie potrafił przestać spoglądać na wystające spod krwiście czerwonej tkaniny dłonie. Przez jedną krótką chwilę miał ogromną ochotę dotknąć go, pochwycić palce, złączyć je ze swoimi i pokazać państwu Hua, a nawet i całemu światu, że są razem. Że tak wspaniała osoba jak ten chłopak jest z nim i znaczą dla siebie tak wiele.
Trzymał jednak ręce przy sobie.
Poprzednim razem, kiedy tu byli, powiedział wprost, że kocha Hua Chenga i zrobi dla niego wszystko. Nie oznaczało to jednoznacznie, że chłopak także go kochał i są razem jako para. Pan Hua mógł odebrać te słowa na swój sposób, a słowo "kocham" po prostu jako silne przywiązanie do jego syna i martwienie się o niego.
Właśnie dlatego w tym momencie ważne dla obu było, by przedstawić ich związek właściwie. W końcu to nie byle co, a rozmowa z teściami! Xie Lian nie miał pojęcia, czy pani Hua także wie o jego wypowiedzianych w przypływie alkoholowego impulsu słowach. Prezes Hua Industries nie wyglądał na człowieka przesadnie gadatliwego, ale własnej żonie mógł o tym wspomnieć.
Xie Lian zaczął jeszcze intensywniej o wszystkim myśleć, jakby dopiero teraz docierało do niego, co chcą zrobić i gdzie może doprowadzić ich wyznanie. W oczach rodziców mogłoby się wydawać, że sprowadza ich syna na złą drogę. "Złą" w rozumieniu większości ludzi. Nie dość, że był mężczyzną, starszym, to jeszcze nauczycielem! Ratowało go tylko to, że obaj byli pełnoletni i mogli decydować o swoim uczuciowym życiu. Nie szło to jednak w parze z akceptacją ich związku przez najbliższych. Przed sylwestrem chciał wymusić na panu Hua przemyślenie jego egoistycznych planów na przyszłość dla syna, lecz w tym momencie sytuacja była zgoła inna. Do niczego nie chciał namawiać, tym bardziej zmuszać, a prosić o zrozumienie i w najlepszym razie błogosławieństwo. To na pewno ściągnęłoby duży ciężar z barków jego chłopaka, a widział, że od kilku dni udaje spokojnego, a wewnętrznie gryzie go ta sprawa.
Xie Lian delikatnie zacisnął pięść, starając się mieć twarz ciągle pogodną i uśmiechniętą.
Wiedział, że nawet podzielenie się z Hua Chengiem małym sekretem o swoich nieco lekkomyślnych słowach nie przyniosłyby mu ulgi, poza tym obiecał, że nie powie o okolicznościach swojego wyznania, które go do tego zmusiły, dlatego wciąż milczał. Miał jednak cichą nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
Pięć minut później siedzieli we czwórkę na piknikowym kocu z nieodłącznymi kwiecistymi motywami: drzewkami owocowymi oraz dojrzałymi wiśniami. Profesor historii prawie trafił w dziesiątkę z haiku, gdyż istotnie jeden ze zbiorów leżał teraz przed nim i niemal z nabożnością przesuwał opuszkami palców po skórzanej obwolucie, na chwilę zapominając, po co tu przyjechali. Pragnął już w tym momencie pochłaniać oczami kolejne minimalistyczne wersy zawartych tam utworów. Prawie potrząsnął głową, by wybudzić się ze swoistego historycznego transu i uwielbienia dziedzictwem kulturowym. Na szczęście nikt na niego nie patrzył. Nikt, oczywiście poza Hua Chengiem, który delikatnie się uśmiechał, choć udawał, że wcale nie zwraca na profesora uwagi.
On udawał, lecz ubrana w różową kwiecistą yukatę z czerwonym pasem pani Hua z autentycznym entuzjazmem wyciągała z ogromnego kosza kolejne dzieła japońskich pisarzy i skrupulatnie podstawiła je pod nos Xie Liana, którego policzki unosiły się coraz wyżej, a oczy błyszczały jak poszukiwaczowi złota, gdy trafiał na prawdziwą żyłę z żółtymi szlachetnymi kamieniami wielkości pięści.
– Proszę zobaczyć jeszcze to. – Włożyła mu do ręki. – A tu mamy... – Obróciła się, by znów coś wygrzebać z kosza. – Oczywiście w tak szczególnym dniu, jak ten, nie mogłoby zabraknąć... – Z uśmiechem wskazała na kolejny tytuł. – Właściwie, to mam tu także...
Raz za razem dodawała do stosiku książek kolejną i kolejną, jakby kosz był studnią bez dna, a ona naraz chciała pochwalić się każdym ciekawym nabytkiem. Miała pewność, że taka osoba, jak on, podziela jej pasję i nie mniej cieszy się z przedstawianych unikatowych tytułów.
Hua Cheng przyglądał się temu z nieukrywaną radością, za to jego ojciec w ogóle nie zwracał na nikogo uwagi, całkowicie pochłonięty czytaną lekturą. Siedział oficjalnie jak na szanowanego prezesa przystało w pozycji seiza, czyli na zgiętych nogach, pośladkami na piętach i z prostymi plecami. Pod kolanami miał jak cała ich czwórka dużą kwiecistą poduszkę. Jako jedyny przywdział strój w stonowanych kolorach. Jego yukata była brązowa, pas biały w ciemnoszare pasy, a ramiona zdobiło czarne haori. Pogoda była ładna, ale wiosenne wieczory wcale nie należały do ciepłych, dlatego pan Hua dbał o swoje zdrowie, pilnując ciepła. Powagi dodawały mu okulary na nosie, w których czytał jedną ze "zdobyczy" ukochanej małżonki.
Albo tego nie zauważał, albo z powodzeniem potrafił pozostać skupiony na jednej wykonywanej czynności, czyli na czytaniu, gdyż nawet brew mu nie drgała, gdy jego żona opowiadała o kolejnych "znaleziskach". On ze spokojem czytał, przewracając kolejne strony, głuchy oraz ślepy na otaczający go świat, pozwalając porwać się treści lektury. Biblioteczka, którą miał w swoim gabinecie, jasno ukazywała, jak lubi spędzać wolny czas.
Xie Lian przyjrzał się starszemu mężczyźnie i nie potrafił stwierdzić, czy obecność obcej osoby na rodzinnym relaksującym spotkaniu jakkolwiek mu przeszkadza, choć już wiedział, że niemal słowotok żony wcale.
Kiedy pani Hua zwróciła się bezpośrednio do męża, od razu podniósł wzrok, jakby cały czas podświadomie słuchał jej słów i odpowiedział:
– Tak kochanie, myślę, że możemy spróbować to ciasto z młodym rabarbarem i zieloną herbatę z płatkami wiśni, którą specjalnie na tę okazję zamówiłaś.
Jego głos był spokojny, a każde słowo wypowiadał dokładnie, odpowiednio intonując i kładąc nacisk na poprawność wypowiedzi. Nigdzie się nie spieszył. Od dość dawna nie miał spokojnego dnia, dlatego na swój sposób także czerpał przyjemność z tego pikniku, będąc po prostu sobą – dostojnym panem domu. Profesor zdał sobie sprawę, iż Hua Cheng, kiedy zachodziła taka potrzeba, także potrafił przemawiać w taki sposób, choć przy nim nigdy tego nie robił. Każde słowo, nazwanie go gege poprzedzone było uśmiechem, a wypełniało je ciepłe uczucie, którego nie można było udawać. Miłość z pewnością była wyjątkowa.
Kolejną godzinę spędzili na podziwianiu sadu usłanego małymi płatkami i w ich jasnych kolorach pomieszanych z zielenią drzew. Wiatr prezentował im kwiaty, które lądowały na ubraniach lub we włosach, a oni pili herbatę, jedli ciasto, rozmawiali o poezji i niezwykłości Japończyków, którzy od wieków zachwycali się pięknem budzącej się do życia po zimie przyrody, z której czerpali natchnienie, pozwalając duszy wypełnić się spokojem. Mogli zapomnieć o pracy, o szkole, obowiązkach codziennego życia, zmartwieniach i o całym świecie, skupiając się tylko na "tu i teraz", gdzie istnieli tylko oni i przyroda. Nawet ptaki mimo zbliżającego się zachodu słońca podlatywały w okolicę koca i dostawały kilka okruszków ciasta, łapiąc je w dzióbki i odlatując.
Wiosna to także okres wiązania się samiczek i samców, łączenia w pary i spowicia potomstwa, które w kolejnych latach zrobi to samo, co ich rodzice. To szczególny czas, który przychodzi po samotnej, zimnej zimie i rozgrzewa nie tylko zmarznięte ciała na zewnątrz, ale też i wewnątrz.
Profesor historii już dawno zapomniał, jak to jest spędzać czas z rodziną. Mieć obok siebie ludzi, dzięki którym się narodziło. Zarówno on jak Hua Cheng nie mieli już takich osób wśród żywych, ale będąc przy małżeństwie Hua, poczuł się niemal jak w rodzinie. Przyglądał się obojgu, a gdzieś głęboko w sercu pojawiło się dawno zapomniane szczęście, spowite nutą nostalgii po tym co utracone, a jednak na nowo rozbudzało się w ciepłych barwach.
Zacisnął usta ze sobą, uśmiechnął się delikatnie, odpędził wspomnienia. Opanował ucisk w klatce piersiowej i spojrzał na siedzących obok siebie i pijących kolejną porcję świeżo zaparzonej herbaty gospodarzy domu.
– Chciałbym państwu podziękować za zaproszenie – odezwał się, skupiając na sobie ich wzrok. Jego głos brzmiał swobodnie, lecz nie przychodziło mu to łatwo, a suche, ściśnięte gardło koniecznie chciało go zdradzić z emocjami. – Nawet nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek w życiu spędzał czas w tak przyjemny sposób, wśród istnego wiśniowego gaju, otoczony poezją i uśmiechami. To zupełnie tak, jakbym przeniósł się do innego wymiaru i teraz rozumiem, dlaczego tak pani nalegała, żebyśmy przyjechali akurat teraz, kiedy kwiaty są w pełnym rozkwicie, a ich płatki opadają, zdobiąc swoją niepowtarzalną barwą całe to miejsce.
– Nie ma za co, panie profesorze – odpowiedziała uprzejmie. – Już wspomniałam, że to zaszczyt gościć pana w naszym domu, prawda kochanie?
Swoje pytanie skierowała do męża, który odstawił kubek z zieloną herbatą na koc i odparł:
– Oczywiście. Rzadko kiedy miewamy gości, z którymi moglibyśmy, a bardziej moja żona, mogłaby tak dużo rozmawiać o literaturze. To jej mały konik – wytłumaczył, odrobinę się uśmiechając. – Z tego też powodu i mnie jest ogromnie miło znów pana gościć.
Pani Hua delikatnie trąciła męża łokciem, na co spojrzał na nią, marszcząc odrobinę brwi i zaraz dodał:
– Rzecz jasna, nie tylko z powodu hobby mojej małżonki dziś was tu zaprosiliśmy, choć zaczęło się właśnie od... – Kobieta znów go szturchnęła, więc tym razem obruszył się bardziej i ją zapytał: – No co? Przecież mówię prawdę.
– Kochanie. – Głos kobiety był mocny i delikatnie karcący. – Jeśli mamy we czwórkę spędzić w przyjemnej atmosferze resztę wieczoru, to już przestań być taki formalny i wyjaśnijcie sobie, co wam leży na sercu. Swoim zachowaniem straszysz tylko pana profesora.
Powiodła wzrokiem do swojego syna, kontynuując:
– Ty i tato macie chyba sobie coś do powiedzenia? Prawda?
Ton jej zdawałoby się spokojnego głosu, w ogóle nie brzmiał jak pytanie. Bliżej temu było stwierdzenie faktów i niemy nakaz. Obaj zrozumieli, że czym prędzej powinni potraktować jej sugestię poważnie i porozmawiać, jednak na pewno nie przy tej dwójce.
Pan Hua i jego syn wstali jednocześnie. Starszy mężczyzna spojrzał na swoją małżonkę, a młody chłopak na swojego partnera. Uśmiechnęli się i ruszyli ramię w ramię wzdłuż kamiennej ścieżki między drzewami.
Pani domu westchnęła cicho i napiła się herbaty, po czym odwróciła twarz do gościa i zaczęła ze spokojem przemawiać:
– Prawda jest taka, że to my panu dziękujemy. Hua Cheng nigdy nie miał przyjaciół – opowiadała, obracając w dłoniach ciepłe naczynie. – Zawsze był sam. Mówią, że inteligentne osoby za dużo myślą, aby potrafić cieszyć się życiem. Cały czas analizują, a ich umysły nie potrafią doceniać uroków chwili. Nasz syn jest wyjątkowy. Latami go obserwowałam.
Profesor nic nie mówił. Słuchał jej wyznania. Sam domyślał się, jak wyglądało życie Hua Chenga, jak się czuł, ale wypowiadane słowa jeszcze dobitniej ukazywały jego samotność. Przy nim zawsze był radosny i pełen życia. Cieszyła go każda mała rzecz, jaką dla siebie robili, każdy gest, dotyk, każda chwila, jaką dzielili ze sobą. Wyobrażając sobie jego młodość, coś boleśnie ściskało go w sercu.
– Był czas, kiedy całkowicie podporządkowywał się woli mojego męża i nauce, która zajmowała mu cały wolny czas – kontynuowała. – Zachowywał się biernie przez lata, dlatego byłam zaskoczona, kiedy pierwszy raz tak otwarcie postawił się mojemu mężowi, mówiąc, że chciałby pójść na takie studia, jakie sam wybierze, a dopiero potem pomoże mu w firmie. Po wielu rozmowach dopiął swego. – Uśmiechnęła się. – Pięć lat. Właśnie tyle miałby mieć czasu dla siebie. Wie pan, mnie nikt nigdy nie wiązał takimi powinnościami czy zobowiązaniami i do dziś żyję jako wolna dusza. Kocham męża, kocham syna i chciałabym dla nich jak najlepiej. Nie byłam przekonana co do słuszności, aby w tak młodym wieku zamykać go w jednym miejscu do, nie oszukujmy się, emerytury, ale mój małżonek poświęcił się dla pracy i A-Cheng był najodpowiedniejszą osobą, która mogłaby go zastąpić. Już panu wspomniałam przy naszym poprzednim spotkaniu, że jest pan pierwszą osobą, jaką syn zaprosił do domu i do tego okazał się pan jego profesorem i osobą, z którą nawet my możemy dzielić wspólne zainteresowania.
Sięgnęła dłonią do jednej z książek, sunąc opuszkami po jej okładce. Xie Lian wodził za nią wzrokiem, aż zatrzymał się na rożku i powrócił do jej piwnych oczu, które wpatrywały się teraz w jego twarz.
– Wydajecie się być ze sobą naprawdę blisko, a co najważniejsze dobrze w swoim towarzystwie – zauważyła z uśmiechem. – A-Cheng traktuje pana wyjątkowo. Nigdy nie widziałam, aby patrzył tak na drugą osobę i widzę, że wcale nie jest to nieodwzajemnione.
– Nie jest. San Lang... Hua Cheng – poprawił się – jest dla mnie bardzo ważny.
– Może pan mówić na mojego syna "San Lang". Już robił pan to wcześniej i to imię w pana ustach wydaje się brzmieć przyjemniej.
– En – odparł i uśmiechnął się, spuszczając na chwilę głowę.
Kobieta przekręciła tułów na drugą stronę ciała i wygładziła palcami pogniecioną w jednym miejscu poduszkę.
– Pewnie zastanawia się pan, czy mąż napomknął mi o waszej rozmowie. – Spojrzeli sobie w oczy i tym razem to ona odwróciła wzrok, patrząc w ślad za dwoma najbliższymi jej mężczyznami. – Powiedział mi wszystkim. Także o tym, co zrobił w przeszłości. Po tym, co spotkało pana i rodziców, długo myślałam o moim małżeństwie, tym bogactwie, który w większości jest zasługą mojego męża i zastanawiałam się, ile z tego wszystkiego było zasługą Zielonego Światła.
Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odzywało.
– Nic – oznajmił twardo Xie Lian, pierwszy przerywając ciszę. – Całe Hua Industries powstało dzięki ciężkiej pracy jednego mężczyzny, jego charyzmy oraz zaciętego charakteru, by nie poddawać się i dążyć do upragnionego celu. Firma pani męża dała pracę kilku tysiącom ludzi. Przez wspólną przeszłość z Zielonym Światłem miałem wgląd do danych, które nie są dostępne dla każdego, więc wiem, iż umowa sprzed kilkunastu lat była jedyną zawartą między panem Hua a organizacją pana Qi i dotyczyła tylko podwalin tego interesu. Można powiedzieć, że dzięki nim teraz tysiące osób ma godne życie. Nie, nie dzięki nim, ale dzięki umiejętności sprawnego wykorzystania danej pani mężowi szansy na stworzenie czegoś dobrego.
Zamknął usta, łącząc ze sobą palce i ciągnąc dalej:
– Podczas rozmowy powiedział mi, że tworzył firmę z myślą o synu i zapewnieniu mu godnej przyszłości. Chciał mu ją oddać, ot tak, jak daje się prezenty na urodziny czy święta, dlatego jestem pewny, że kocha go tak mocno jak panią i z tego powodu tak bardzo naciskał na jego wykształcenie. Pod tym względem nie można oceniać go źle, trzeba spojrzeć na całokształt, dlatego wspomniałem mu na koniec naszej rozmowy o obietnicach i troszkę dałem do myślenia wiadomością, że wiem o sprawie, której pewnie się wstydzi do dziś.
Pani Hua wpatrywała się w niego intensywnie, lecz jej wzrok wydawał się być mieszanką zdumienia, szczęścia i ulgi.
– W ogóle się pan nie pomylił, profesorze Xie Lian. Dziękuję.
Xie Lian odłożył czytaną wcześniej książkę na pozostałe i zapytał:
– A jakie jest pani zdanie dotyczące drugiej sprawy, z którą wtedy tak niespodziewanie wyskoczyłem?
– Chodzi panu o wyznanie? – zapytała ze śmiechem.
Profesor kiwnął głową, czując, że nerwowo przegryza wnętrze warg.
– Początkowo byłam zdziwiona – oznajmiła. Xie Lian otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale kobieta uspokajająco uniosła dłoń i dodała: – Nie tym, że coś mogłoby was łączyć, ale pana śmiałością. Myślę, że duży wpływ na pana słowa miał wypity alkohol.
Jej gość westchnął, nie mogąc się z tym nie zgodzić.
– En. Mam bardzo słabą głowę – przyznał.
– Tak myślałam. Po pana powrocie z gabinetu od razu dostrzegało się ogromną zmianę w zachowaniu. – Uśmiechnęła się szeroko. – Jednak dzięki temu mogłam usłyszeć, jak nazywa pan mojego syna "San Lang". Nie ukrywam, że byłam zdziwiona, ale A-Chengowi podobało się to i panu również, więc uznałam, że na co dzień musi się pan tak do niego zwracać. Czy on także nie nazywa pana inaczej? – zapytała i tym razem nie kazała mu odpowiadać, sama mówiąc: – "Gege", prawda?
– En.
– Bardzo uroczo. Słyszałam, jak te słowa padały z ust syna, kiedy "pożyczył" go pan i staliście na korytarzu.
Gdyby profesor mógł, pewnie odszedłby z tego miejsca i się gdzieś schował zażenowany tą całą sytuacją i rozmową, ale takie szczeniackie i tchórzowskie zachowanie było nie do przyjęcia. Przyjechali tu nie tylko podziwiać spektakl natury, ale też w innym, ważnym celu – porozmawiać. Z tego właśnie powodu jeszcze raz powtórzył poprzednie pytanie, bo musiał usłyszeć odpowiedź, bez względu na to, jaka by ona nie była.
Kobieta na szczęście nie kazała mu długo czekać, trzymając w niepewności.
– Gdyby był pan uroczą młodą dziewczyną z dobrego domu, wychowaną na prawdziwą damę, nad wyraz inteligentną, zachowującą się właściwie przy każdej okazji, mającą z tego powodu tłumy adoratorów, mój syn by pana kochał nad życie i nie widział świata poza "panienką", lecz – tu szczególnie podkreśliła ostatnie słowo – nie chciałby pan dobra mojego syna, tylko wykorzystać jego lub jego wpływy, to nie zawahałabym się zatrzasnąć panu drzwi przed nosem, nawet gdyby na dworze szalał prawdziwy tajfun, a pan stałaby w swojej najpiękniejszej sukience bez ramion, mając pod spodem najbardziej idealne ciało, którego zazdrościłyby wszystkie kobiety, a mężczyźni wznosili modlitwy, by pana mieć – poinformowała praktycznie na jednym tchu.
Oczy profesora rozszerzyły się w nieukrywanym szoku i znów, zanim coś zdołał z siebie wydusić, choćby krótkie "och", ona go uprzedziła.
– Cóż... jest pan niewątpliwie mężczyzną. – Podsunęła się bliżej i oburącz ujęła jego dłoń. – Ale kocha pan mojego syna jak nikt inny i czuję, że zrobiłby pan dla niego wszystko. Czy musiałby pan poruszyć niebo i ziemię, wyburzyć góry, by wyrównać dla niego drogę, zbudować most na oceanie, by bezpiecznie przebył swoją podróż, pan to dla niego zrobi. – Xie Lian przełknął, a dłoń mu zadrżała. – W końcu nawet postawił się pan mojemu mężowi, a to nie lada wyzwanie i powiem szczerze, że był pan chyba pierwszą osobą, po rozmowie, z którą był tak bardzo poruszony. – Zamilkła, by pochwycić jego rozbiegany wzrok, a gdy spojrzeli na siebie, dodała jeszcze łagodniej: – Po rozmowie tamtego wieczoru przyszedł do mnie i o wszystkim mi opowiedział. Trafił pan w najczulszy punkt, pociągnął odpowiednią strunę i mój mąż pierwszy raz od lat ukazał mi się jako człowiek, którego pokochałam lata temu. Nie ten dumny, dominujący i surowy prezes, ale prawdziwy człowiek z krwi i kości, mający swoje wady jak każdy przecież i ukazujący słabości. Odkrył się przede mną pierwszy raz od bardzo dawna. Dlatego to ja powinnam panu podziękować za wszystko, co pan dla nas zrobił. Dla mnie, dla męża i dla "San Langa", którego pan tak mocno kocha. Wiem, że z wzajemnością.
Nie mogąc nic odpowiedzieć, kiwnął tylko głową. W ciągu minionego kwadransa zrobił to już tyle razy, że nawet nie wiedział, czy jest w stanie powiedzieć więcej niż jedno, maksymalnie dwa zdania, żeby się nie wzruszyć. Przy tej kobiecie, przy jej niemal matczynym cieple, dojrzałych słowach nie był w stanie powstrzymać emocji.
Wyłączył na chwilę umysł, gdyż nie był już w stanie walczyć ze stale napływającymi uczuciami. Objął kobietę. Wiedział, że może to nie jest właściwe, może przekroczył granicę poufałości, a ona sobie tego nie życzy, ale nie zdołał się powstrzymać. Jego ramiona drżały, kiedy trzymał je na plecach, tak odmiennych od Hua Chenga, do których się przyzwyczaił, a jednocześnie tak samo ciepłych i pokrzepiających. Ku jego zdziwieniu, on też poczuł, jak drobne dłonie lądują na łopatkach i głaszczą je w spokojnym, jednostajnie powtarzającym się ruchu. Uścisnął ją jeszcze mocniej i choć nie chciał się odsuwać i stracić ciepło kobiety, tak zmusił się, by to zrobić, jednocześnie znów cicho dziękując. Spuścił głowę, by nie widziała jego wilgotnej twarzy, ale ona wcale na niego nie patrzyła, podając mu jedynie pod nos materiałową chusteczkę z różowymi kwiatami lotosu.
Wziął ją z wdzięcznością i nagle się uśmiechnął. Odetchnął głęboko, czując się lżejszy.
Wszystko było na dobrej drodze.
Pani Hua akceptowała go.
Kiedy to do niego dotarło, powiódł wzrokiem po ogrodzie, szukając osoby, którą kochał i zastanawiał się, jak przebiegała jego rozmowa.
*
W tym samym czasie osoba, o której myślał profesor historii, maszerowała malowniczymi alejkami przy boku swojego ojca. Ich drewniane geta stukały o kamienistą drogę jak bambus napełniany wodą, który w pewnym momencie przekręcał się, woda wypływała, a jego drugi koniec uderzał o kamień. Tu jednak odgłosy pojawiały się częściej, a pomiędzy nimi rozbrzmiał męski głos.
– Jak u ciebie w szkole, Hua Cheng? – odezwał się pan Hua jak zawsze dość oficjalnie, nawet jeśli zwracał się do członka rodziny.
– Dobrze, ojcze – odpowiedział mu podobnym tonem chłopak. – Dużo nauki, jak zawsze, ale niedługo egzaminy, więc po nich będzie trochę odpoczynku.
– Mam nadzieję, że znów będziesz najlepszy.
Hua Cheng spojrzał na niego, robiąc kolejny krok.
A więc temat nadal jest aktualny – pomyślał.
– Tak, pamiętam o naszej umowie, ale...
– Co do niej... – przerwał mu niespodziewanie, lecz sam także nie dokończył. Odrobinę zwolnił krok i zaczął mówić: – W tej chwili chciałbym porozmawiać z tobą o czymś innym. Na przykład o tym, co stało się na sylwestra. – Zerknął w stronę młodszego chłopaka. – Nie spodziewałem się, że wmieszasz się w taką sprawę.
Ze strony syna nadal trwało milczenie, dlatego kontynuował:
– W Nowy Rok twój profesor wysłał mi wiadomość, żebym włączył wiadomości. Akurat mówili o akcji rozbicia dużej grupy przestępczej. Mam na myśli Zielone Światło – wytłumaczył. – Wspomniano, iż dużą rolę odegrał w tym przedsięwzięciu student z renomowanej uczelni.
Hua Cheng sądził, że to, co zrobił, nie będzie żadnym problem. Spodziewał się słów pochwały, choćby "dobra robota" albo "spisałeś się". Tymczasem ton rodzica wskazywał, że nie był zadowolony, przez co poczuł zawód, że plan profesora nie do końca przebiegł tak, jak powinien. Może i z ojcem od świąt nie rozmawiali o przejęciu firmy i mężczyzna, obok którego teraz szedł, był dla niego milszy, więcej się uśmiechał i nawet wziął kilka dni urlopu, by także z nim spędzić czas, ale wyglądało na to, że trudna rozmowa nadal go nie ominie.
– To o tobie mówili? – upewniał się prezes.
– En – odpowiedział bez zawahania się.
Ani przez chwilę nie uważał, że postąpił niewłaściwie. Tak naprawdę to była pierwsza duża rzecz, z której był dumny.
– Czy ten cały Xie Lian, kimkolwiek jest, gdyż na pewno nie zwyczajnym profesorem historii, nie wydaje ci się niebezpiecznym człowiekiem? Do tego wciąga w sprawy policji swoich uczniów, którzy powinni siedzieć przy podręcznikach, a nie narażać swoje zdrowie, a może i życie?
Mimo doboru tak nieprzyjemnych słów Hua Cheng znalazł w sobie siłę, aby się uśmiechnąć i powiedzieć:
– Profesor jest najlepszą osobą, jaką spotkałem w całym swoim życiu. Ty i mama mnie adoptowaliście i dziękuję wam za wszystko. Jednak on jest dla mnie zupełnie obcą osobą, lecz bliższą niż każda inna.
– Najlepsza nie oznacza, że najbardziej odpowiedzialna. Zwłaszcza że jest szkolnym pedagogiem i nie sądzę, iż wciągnięcie cię w sprawy dorosłych, między policję a przestępców takie było. W takim postępowaniu nie było nic mądrego.
– Sam niewiele zrobiłem – wytłumaczył od razu. – Dużo osób było w to zamieszanych. Profesor, najlepszy chirurg w kraju, a nawet dwudziestoletni chłopak siedzieli w tym po uszy. Od lat – dodał. – Miałem umiejętności i możliwość, żeby pomóc, więc jak mogłem siedzieć bezczynnie? Przez Zielone Światło wielu ludzi zostało rannych lub zabitych, straciło dachy nad głową, majątki, rodziny. Lekarz ze świetlaną przyszłością, którego przyjęto by do każdego szpitala na świecie z otwartymi ramionami, poświęcił swoją karierę, mój niemal rówieśnik swoją młodość, profesor każdego dnia narażał własne życie, dniami ucząc, a wieczorami próbując naprawić to miasto od środka. Wiedząc o tym, miałem stać i przyglądać się obojętnie? – Minimalnie uniósł głos. – Nie jestem taką osobą. Na pewno nie wychowano mnie na człowieka bez uczuć. Może kiedyś byłem inny, mniej widziałem, nie rozglądałem się dookoła, lecz nie teraz i nigdy więcej – powiedział z naciskiem.
Stanęli. Oddalili się od miejsca pikniku na prawie pół kilometra. Drzewa nadal rosły gęsto, ale coraz więcej było iglaków i starych dębów oraz olch.
– Zmieniłeś się – rzekł starszy mężczyzna.
Hua Cheng patrzył na niego uparcie, nie ustępując nawet na chwilę i nie odwracając wzroku.
– Dojrzałem – odparł.
Wpatrywali się w swoje oczy. Pan Hua był o kilka centymetrów niższy od syna, ale lata zarządzania dużą firmą nauczyły go twardego spojrzenia wobec każdego, bez względu na jego status społeczny, wykształcenie, płeć lub wzrost. Może jedynie nie wobec swojej żony.
– Czy ten człowiek wart jest tego wszystkiego? – zapytał, wkładając dłonie w szerokie rękawy haori.
– Pytanie powinno brzmieć: czy ja jestem wart jego – odpowiedział. – Nie znam osoby myślącej o ludzkim dobru i przejmującym się uczuciami innych bardziej od niego.
– To brzmi, jakby namieszał ci w głowie swoim profesorskim gadaniem, a ty jak pierwszy lepszy dzieciak dał mu się omotać.
Chłopak już chciał powiedzieć, że nie jest małym dzieckiem, ale powstrzymał się. Jeśli miał mu udowodnić, że jest dorosły, zrobi to jak dorosły.
– Profesor Xie Lian sprawił, że w końcu poczułem się żywy i dostrzegłem wszystkie moje ograniczenia. – Wziął głęboki oddech i zapytał: – Wiesz, tato, że zacząłem pracę w policji?
– Nie wiedziałem.
– Od kilku tygodni – zaczął wyjaśniać. – Przez wzgląd na studia jestem tam na razie dorywczo, ale z moimi umiejętnościami myślę, że to bardzo dobry krok w moją dorosłość. Nie zarządzam ludźmi, nie steruję nimi, ale pomagam i jest to naprawdę miłe uczucie. W końcu moje studia i znienawidzona przez ciebie informatyka przydały się, by uratować kogoś. – Zaśmiał się cicho. Nie chciał urazić tym rodzica, ale nagle wydało mu się to zabawne. – Widzę swoje miejsce za pięć, dziesięć lat i wcale nie jest mi tam źle. Uśmiecham się, pracując i wracam do domu, gdzie ktoś na mnie czeka.
Zamilkł. Pan Hua również nic nie mówił i z jego oczu nie dało się nic wyczytać. Czy był zły, czy poczuł się jednak urażony jego słowami i śmiechem? Nie dał po sobie nic poznać. Z tego też powodu jego syn postanowił w końcu zmierzyć się z prawdą. Prędzej czy później i tak chciał mu o wszystkim powiedzieć.
– Kocham tego człowieka i pragnę z nim być każdego dnia. Chciałbym, żebyś zrozumiał mnie oraz moje uczucia i jeśli to możliwe, zaakceptował tę osobę.
Pan Hua przeniósł na chwilę wzrok w bok, a potem powrócił do sylwetki syna. Cicho westchnął.
– Masz na myśli swojego profesora? – zapytał.
Hua Cheng nie był przygotowany na zmianę jego tonu na spokojniejszy, jak i na trafienie idealnie w dziesiątkę, że chodzi o Xie Liana.
– Nie spodziewałem się, że będziesz o nim tak poważnie myśleć – poinformował syna wprost. – Poza tym – westchnął jeszcze raz i minimalnie się uśmiechnął – on już mi powiedział, co do ciebie czuje, tylko nie wiedziałem, że z wzajemnością.
Serce chłopaka zabiło mocniej i nagle obraz twarzy profesora pojawił się w jego umyśle.
"Wszystko będzie dobrze, San Lang. Obiecuję, że choćbym miał poruszyć niebo i Ziemię, to wymyślę sposób, aby nic nie zostało z góry przesądzone."
– Nie chciałem w to wierzyć – ciągnął. – Brzmiało to surrealistycznie i długo rozmawialiśmy na ten temat z matką. – Jego głos był nieco inny niż ten, do którego przyzwyczaił bliskich. Było w nim odrobinę ojcowskiego tłumaczenia, szczypta niezrozumienia i zdziwienie, a nawet zakłopotanie. – Osobiście nie jestem przekonany co do twojego wyboru, ale nie mogę cię też wstrzymywać... No i... – zawahał się.
Potarł czoło podobnie, jak robił to czasami Xie Lian i dopiero dokończył, mówiąc wprost, co leży mu na sercu i nie ukrywając przed synem nawet tych krępujących dla niego nowości:
– Mama jest przekonana, że pasujecie do siebie, nawet jeżeli obaj jesteście mężczyznami. Nie wiem, gdzie ona ma oczy, ale może ta kobieca intuicja się nie myli. W końcu od naszego ostatniego spotkania minęły prawie cztery miesiące, a wy nadal jesteście razem.
Pan Hua ewidentnie był zaskoczony, lecz na szczęście wcale nie zniesmaczony lub kategorycznie przeciwny.
Wręcz kolejne jego słowa całkowicie zaskoczyły młodego studenta.
– Chyba będę musiał pogodzić się z tym, że będę miał drugiego syna, a nie synową.
Mężczyzna starał się mówić swobodnie, prawie tak, jakby mało go to obchodziło. Prawdą było, że pan Hua był zakłopotany tym tematem, ale chciał, aby jego rodzina była szczęśliwa. Słowa Xie Liana przypomniały mu o złożonej 20 lat wcześniej prawdziwej mamie Hua Chenga przed śmiercią obietnicy. Prezes zapomniał o tym albo zakopał ten fakt głęboko w umyśle. Może z czasem prośba umierającej kobiety zatarła się zastąpiona myślami, że pracuje przecież dla dobra syna, więc żeby było mu łatwiej, zapewniał mu należytą naukę, zapisywał na różne kursy i wiele wymagał. Był surowy, lecz miał ku temu powód. Tak bardzo skupił się na tym, że zapomniał sedna: miał sprawić, że Hua Cheng będzie szczęśliwy, dlatego nie mógł go do niczego zmusić. Choć przez lata kierował się jego dobrem, teraz w końcu dostrzegł, co wywoływało u niego uśmiech. Była nią praca, jaką sam sobie znalazł oraz człowiek, który stał u jego boku.
– Naprawdę wydoroślałeś – oznajmił.
Jego twarz tak często poważną i pochmurną, teraz rozjaśniał szeroki i szczery uśmiech, jakiego Hua Cheng od dawna u niego nie widział.
– Ten twój profesor – kontynuował – już wcześniej powiedział mi, że cię kocha i nie pozwoli, żeby kiedykolwiek stała ci się krzywda. Mówił to takim głosem i z takim przekonaniem, że nigdy nie chciałbym mu stać na drodze, a sam pewnie wiesz, że nie jestem osobą, którą łatwo przestraszyć. – Słowa pana Hua brzmiał jak najprawdziwszy komplement. – Nie mam pojęcia, skąd wziąłeś tego profesora niby historii, ale po jego wypowiedzi mam pewność, że nie dałby cię nikomu tknąć nawet palcem.
– Gege – powiedział automatycznie, jak tylko w jego piersi rozlało się przyjemne ciepło. Zaraz się jednak poprawił: – To on, to profesor Xie Lian odnalazł mnie i pomógł mi znaleźć szczęście.
Nie wiedział, co ma powiedzieć oraz w jaki sposób. Jego głowę wypełniały myśli o osobie, o której rozmawiali. Nie mógł się już doczekać, aby powrócić do niego, a później w pokoju przytulić go. Jak mógł to przed nim zataić? I dlaczego już wtedy powiedział o swoich prawdziwych uczuciach?
W końcu mógł rozwikłać zagadkę dziwnego zachowania ojca po ich rozmowie w gabinecie. Nawet jego zachowanie przy śniadaniu wydawało się inne, jakby coś nim wstrząsnęło, ale pozytywnie, przynosząc zmiany na lepsze.
Chłopak już teraz wróciłby, gdzie pozostawił swoją mamę i profesora, ale jego tato jeszcze nie skończył mówić. Przez następne kilka minut rozmawiali o przeszłości i jego powiązaniu z Zielonym Światłem. Dla Hua Chenga oczywiście nie było to żadną nowością. Znalazł o tym informację już dawno, później potwierdził to raport Yin Yu, a na końcu nawet sam Qi Rong powiedział mu o tym wprost. Nie potępiał za to ojca, ale też nie pochwalał. To przeszłość. Dla niego istotne było, czym zajmował się w teraźniejszości. Nikt nie jest idealny, każdy ma wady i popełnia błędy. Choć nie rozmawiał na ten temat z profesorem, obaj mieli jednakowe zdanie – obecnie dzięki niemu wielu ludzi miało pracę i co z tym związane – lepsze życie.
Szczera rozmowa z ojcem była pierwszą i na szczęście nie jedyną, którą dwójka rodzica i dziecka odbyli w przyszłości. Kiedy druga bliska osoba rozumie kogoś i akceptuje jego wybór, obraną drogę życiową, odczuwa się przede wszystkim ogromną ulgę. Student miał nadzieję, że jego profesor tak samo znalazł nić porozumienia z jego mamą. O czymkolwiek by nie rozmawiali, zapewne dotyczyło to literatury, antykwariatów i Japonii, zwłaszcza jej starożytnych czasów.
Dlatego kiedy wrócili, on i jego rodzic aż przystanęli na chwilę. Przed oczami mieli bowiem niecodzienny widok. Bardzo niecodzienny.
Pani Hua siedziała tak jak wcześniej, a po jej ustach błąkał się lekki uśmiech. Profesor natomiast leżał na plecach oparty głową o jej kolana i najwyraźniej spał. Jego głowa obrócona była pod niewielkim kątem w stronę kobiety, a rozpuszczone włosy były delikatnie przeczesywanie przez palce pani tego domu. W drugiej dłoni trzymała otwartą książkę i czytała na głos.
– ... zamku składa się z pięciu pięter, a w sali na samym szczycie znajduje się chram Osakabe. Warto wspiąć się po licznych i stromych schodach na samą górę, bo rozciąga się stamtąd piękny widok na całe miasto i okolicę. Po zwiedzeniu wnętrza...
Przerwała czytanie, podnosząc wzrok na dwójkę mężczyzn, którzy po chwilowym przestoju znowu ruszyli. Uniosła dłoń z książką wyżej i zmarszczyła brwi. Obaj jak na komendę przystanęli. Wyraz twarzy kobiety, którą znali od lat, jasno pokazywał, że coś robią źle. Popatrzyli po sobie, z powrotem na nią i dopiero, widząc karcące spojrzenie skierowane na ich stopy, zrozumieli. Posłusznie ściągnęli buty, których stukające podczas chodzenia odgłosy słychać było już z wielu metrów. Pan Hua pozostał w białych skarpetkach tobi, a Hua Cheng podobnie jak profesor był boso. Z obuwiem w dłoniach podeszli do koca, na który weszli i zbliżyli się do spoczywającej na nim dwójki. Xie Lian spał z lekko uchylonymi ustami i najwidoczniej dość mocno, ponieważ nawet kiedy kolana kobiety zostały zamienione na uda Hua Chenga, nie obudził się. Prezes pomógł swojej żonie wstać i uśmiechnął się. Niezbyt szeroko, lecz pełen ciepła uśmiech małżonki działał i na niego pozytywnie. Kobieta szepnęła mu coś na ucho, a potem zrobiła to samo, nachylając się nad swoim synem. Po jej słowach uśmiechnął się, a w następnej chwili na jego przedramiona opadł ciemny materiał. Podniósł głowę. Ojciec nic nie mówił, a nawet nie patrzył na niego, odwracając wzrok i skupiając się na kilku spadających płatkach wiśni. Choć zdjął swoje haori z ramion i mu oddał, zachowywał się, jakby zrobił to niechętnie.
Pani Hua trąciła go lekko łokciem, kiwając na boki głową, jakby chciała zakomunikować "ach, ten ojciec" i wzięła go pod ramię. Schyliła się jeszcze po swoje geta i oboje w samych skarpetkach odeszli w stronę domu.
Student odprowadzał ich wzrokiem, aż zniknęli za drzewami. Dopiero wtedy spuścił wzrok na śpiącą na jego nogach osobę. Nakrył ją obszernym kosztownym materiałem i wziął za rękę, przyciągając najpierw do ust, a potem kładąc ją złączoną ze swoją na piersi. Chciał go zapytać o tak wiele, powiedzieć mu jeszcze więcej, podziękować, przytulić, pocałować... W tej chwili pragnął wszystkiego, patrząc na jego spokojną twarz, na przymknięte powieki, czując, jak jego klatka piersiowa jednostajnie unosi się i opada.
Rozmowa z rodzicem przebiegła inaczej niż przewidział, wszystko było inaczej, ale jak pomyślał, że zawdzięcza to właśnie temu niepozornemu, łagodnemu, wyglądającego tak bezbronnie mężczyźnie, nie dziwił się, że przed kilkoma miesiącami skojarzył się mu z przebiegłą, ale uroczą łasicą. To był cały profesor Xie Lian, jego gege.
Zamknął oczy, kierując twarz ku ostatnim promieniom zachodzącego słońca, które przedostawały się pomiędzy kwitnącymi drzewami i pomyślał, że jest szczęśliwy. Szczęście – nie wpadłby na to, że dopiero po dwudziestu dwóch latach życia pozna to błogie uczucie ciepła, które wypełniało jego ciało mocniej nawet niż słońce. Ta dłoń, którą trzymał i była zawsze obok, aby mógł ją chwycić i przekonać się, że nie jest sam, to bijące pod żebrami serce, którego rytm znał na pamięć, kiedy spali, kochali się, rozmawiali, czytali, spacerowali, kąpali się. Te usta, na które uwielbiał patrzeć, ta szyja całowana niemal niezliczoną ilość razy, włosy i ich miękkość i te oczy – orzechowe tęczówki, które błyszczały jak gwiazdy na niebie, a odbijał się w nich on sam... Tak jak teraz. Widział w nich swoją twarz, oczy, niewielką chmurę wysoko ponad nimi i zanim się zorientował, co pragnął zrobić od kilku godzin, a szczególnie od dwóch kwadransów dłoń profesora dotknęła jego policzka i pogłaskała.
– San Lang – powiedział, zanim uniósł głowę w górę i gdzieś w połowie drogi do siebie ich usta się odnalazły.
Potrafili dawać sobie buzi w najróżniejszych miejscach, przy najróżniejszych okazjach, ale zawsze jak byli sami. Jednak teraz mogliby siedzieć obok nich rodzice, cała szkoła otaczać i przyglądać się im z zaciekawieniem czy nawet odrazą, ale po odbytych rozmowach z jednym i drugim rodzicem, jedyne, o czym myśleli, to aby jak najszybciej pokazać drugiej osobie, jak bardzo na niej zależy. Byli dla siebie tym brakującym kawałkiem, którego każdemu człowiekowi brakowało, by czuć się w pełni żywym, mającym na tym świecie jakiś cel, marzenie, a było nim uszczęśliwianie tej drugiej osoby do końca swoich dni.
Objęli swoje głowy, przyciągając się do siebie jeszcze ciaśniej, jeszcze bliżej i całując głęboko, odrobinę boleśnie i zachłannie. W pewnym momencie obaj zwolnili, odsuwając usta, lecz nadal stykając się nosami i zaśmiali równocześnie.
– Kocham cię, mój ulubiony profesorze.
– Kocham cię, mój najlepszy uczniu – odpowiedział mu Xie Lian i szybko dodał: – Oczywiście też ulubiony.
Znów się zaśmiali i jeszcze przez chwilę całowali, bo przecież to cudne i nastrojowe miejsce, ten zachód słońca, wieczorny delikatny świergot ptaków i otaczający ich lekki kwiatowy zapach były aż za bardzo romantyczne, by nie skorzystać z nich, zachowując w swojej pamięci tę chwilę ulotnego szczęścia.
Profesor historii podniósł tułów, dostrzegając materiał zarzucony na jego ciało, rozejrzał się i zastygł z pytającym wzrokiem na Hua Chengu.
– Tato zostawił. Prawdopodobnie po to, żebyś nie zmarzł – zgadywał chłopak.
Oczy Xie Liana nadal spoczywały na czarnym szykownym haori, a jego wolna dłoń lekko ściskała jeden z końców rękawa w dłoni. Student gładził włosy profesora, zahaczając je za ucho i sunąc palcami w dół do końcówek.
– San Lang.
– Tak, gege?
Spojrzeli na siebie, próbując wyczytać z oczu odpowiedzi na nurtujące ich pytania, kiedy byli rozdzieleni.
– Jak rozmowa? – zapytał, ściskając wolną dłoń, którą trzymał na udzie.
Hua Cheng uśmiechnął się uspokajająco.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, gege, czego się dowiedziałem! – zaczął głośno, ze śmiechem, mocno wtulając się w pierś mężczyzny. – A najważniejsze z tego wszystkiego było to, że najwspanialsza osoba stąpająca po tym świecie mnie kocha!
* * *
Wrócili do posiadłości akurat na kolację. Nawet jeśli cała czwórka powiedziała sobie dziś wszystko, co leżało im na sercu i było to krępujące, atmosfera przy kolacji była bardzo luźna. Pani Hua pytała, jakie mają plany na przyszłość i czy czegoś im nie brakuje, co mogłaby dla nich przywieźć lub zdobyć, ale obaj z profesorem tylko się uśmiechali. Pan domu nic nie mówił na ewidentnie jednoznaczne pytania żony, starając się zaakceptować fakt, że naprawdę jego syn spotyka się z mężczyzną, a nie kobietą. Kiedy jednak na nich patrzył, na ich lekko zaróżowione twarze, na wzrok, który co chwilę na siebie kierowali, na głośny śmiech, stwierdził, że wcale nie wyglądają na niezadowolonych, a wręcz tryskali radością, przez co i on także się uśmiechał. Jeśli miałby sobie przypomnieć, kiedy jego żona tyle mówiła, a syn zachowywał się tak swobodnie i nie spinał się jak przy większości ich rozmów, jakie ze sobą wielokrotnie prowadzili, to wolał go właśnie takiego.
Gdy padło pytanie o mieszkanie po studiach, to profesor pierwszy odpowiedział:
– Proszę mi zaufać i zostawić państwa syna pod moją opieką.
Cała trójka spojrzała na niego i roześmiała się.
– Gege – zaczął mówić rozbawiony – jestem młodszy, więc pozwól, żebym to ja zaopiekował się tobą.
Ich spojrzenia się przecięły i przez chwilę trwali w milczeniu.
Wtem pani Hua klasnęła w dłonie i zaproponowała:
– A może obaj wynajmiecie coś wspólnie? – Przenieśli na nią wzrok. – Jeśli dokonacie zakupu miejsca, które będziecie mogli urządzić od początku do końca po swojemu, to sami się przekonacie, że w takim domu lepiej się żyje. Parom – dodała.
Xie Lian chciał powiedzieć, że może za daleko wybiegają w przyszłość, ale uprzedził go młodszy chłopak.
– Mamo, to świetny pomysł!
– Czasami możesz zdać się na własną matkę – rzekła i zaczęła się śmiać. Wzięła dłoń męża w swoją i oznajmiła: – Teraz musicie nas częściej odwiedzać, a nie tylko raz czy dwa razy do roku. Zostawimy dla naszego profesora pokój. Może wybrać, który chce, prawda kochanie?
– Oczywiście – potwierdził.
– Cóż... – Profesor udawał, że się zastanawia. – Obecny jest w sam raz – zaryzykował.
– No widzicie! A więc ustalone. Teraz nie ma pan wyjścia.
– Proszę mówić do mnie po prostu Xie Lian. Czułbym się mniej onieśmielony – zaproponował.
– Dobrze. A więc do mnie możesz mówić "mamo", a do męża "tato". W końcu będziemy mieli dwóch synów!
Zarumienione policzki profesora zdradzały, jak te słowa trafiły w jego serce, rozmiękczając je, dlatego Hua Cheng pierwszy raz otwarcie sięgnął po jego dłoń i patrząc z ciepłym uśmiechem w jego delikatnie szklące się oczy, kiwnął mu głową.
Lata temu stracił swoich rodziców. Teraz, dzięki odnalezieniu miłości, zyskał kolejnych. Nikt mu nie odbierze wspomnień uśmiechów i wspólnych chwil, jakie spędzili razem. Nauka chodzenia, pierwsze lekcje w szkole, pierwsze oceny, pierwszy samochód, dyplom, podróż. To przeszłość, która minęła bezpowrotnie, ale na zawsze będzie częścią jego samego, bo dzięki niej, jest teraz sobą. Obecnym Xie Lianem. Jednak jego mały, sztywny, homogeniczny świat powoli zaczął się rozrastać i wypełniało go coraz więcej ciepła i miłości płynącej ze słów, z uśmiechów, drobnych gestów, akceptacji.
Wszystko, co spotkało go w życiu, doprowadziło do tego miejsca i tych ludzi, dlatego nie mógł odpowiedzieć pani Hua innymi słowami niż:
– Będę szczęśliwy, mogąc się tak do was zwracać. – Popatrzył na kobietę. – Mamo. – Przeniósł wzrok na prezesa Hua, kaszlnął i bardziej nieśmiało rzekł: – Tato. – Wziął głęboki oddech i dodał z większym już uśmiechem: – Mój przyjaciel powiedziałby, że historia lubi zataczać koło. – Spojrzał na Hua Changa, mówiąc: – Bai Wuxiang znał twoją mamę. Dzięki mnie spotkał jej syna, ciebie. I przez to, że zaadoptowali cię tak wspaniali ludzie, dziś i ja mogę mieć rodziców na nowo. Dziękuję.
*
Rozmawiali jeszcze długie godziny. Nie tylko o planach na przyszłość, nauce i ich związku, ale poruszali wszelkie tematy, które jednak sprowadziły się do literatury, którą zainteresowani byli wszyscy siedzący przy stole. Jednak dzień już się dawno skończył i każdy był zmęczony, dlatego po pożegnaniu, rozeszli się do swoich pokoi.
Hua Cheng ziewał, kiedy woda z prysznica spływała po jego ciele, a powieki zamykały się, kiedy wycierał włosy ręcznikiem, a potem mył zęby. Ale wystarczyło, by usłyszał znajome "San Lang", by od razu sen i zmęczenie odeszły. Przez chwilę myślał, że może mu się to zdaje, ale słyszał wyraźny głos profesora dobiegający z balkonu. Przeszklone drzwi były otwarte, ponieważ noc była wyjątkowo ciepła, ale nie spodziewał się, że zawoła go akurat stamtąd.
W bokserkach i T-shircie wyszedł na zewnątrz i spojrzał w lewo – w stronę, gdzie znajdował się pokój nauczyciela. Dwa metry dalej Xie Lian stał na balkonie w kremowych spodniach, podobnych, jakie miał na sobie wcześniej i białym podkoszulku.
– Już się wykąpałeś, gege? – zapytał Hua Cheng, podchodząc do bocznej kamiennej balustrady i oparł się o nią przedramionami. Jego włosy ciągle były wilgotne, a ręcznik miał zawieszony na szyi, jakby dopiero co zdjął go z głowy, co było akurat prawdą. Było bezwietrznie, dlatego nie obawiał się o złapanie przeziębienia i mógł dłużej porozmawiać z profesorem.
– En. Pomyślałem, że... – zaczął, przysuwając się bliżej po swojej stronie – może pozwoliłbyś mi przyjść do siebie?
Oczy Hua Chenga błysnęły, a jego twarz rozświetlił uśmiech. Zanim odpowiedział, Xie Lian uzupełnił swoje wcześniejsze słowa:
– Bardzo ładnie z balkonu widać gwiazdy, a my ostatnio byliśmy zajęci nauką, pracą i nie mieliśmy kiedy pójść wieczorem choćby na taras i tam spojrzeć w niebo. Szkoda byłoby nie zrobić tego tutaj, kiedy dookoła jest tak ciemno i pięknie – tłumaczył.
Prawdopodobnie, gdyby nie mały kieliszek importowanego Sakura Sake, którym poczęstowała gospodyni na "dobranoc", taki słowotok nie opuszczałby ust profesora. Dlatego też, dopóki profesor nie zamilkł, czekając na jego odpowiedź, Hua Cheng cały czas się uśmiechał.
– Przyjść do ciebie, gege? – zapytał, prostując ciało.
– Nie, nie – od razu zaprzeczył. – Nie ma takiej potrzeby. – To mówiąc, podniósł wysoko nogę, postawił ją na barierce i wykonując błyskawiczny skok, w mgnieniu oka znalazł się na sąsiednim balkonie. – Tak było najszybciej – powiedział z uśmiechem, całując przelotnie lekko oszołomionego, choć ewidentnie szczęśliwego chłopaka w policzek.
– En – zgodził się, idąc za nim do pokoju.
Gege nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
– Ciągle zapominam, kim jesteś... – wymamrotał cicho, ale nauczyciel nawet go nie usłyszał, gdyż jego myśli zajmowały teraz inne rzeczy.
Podeszli do dużej szafy, prawie dwukrotnie większej niż ta znajdująca się w pokoju dla gości i Xie Lian bezceremonialnie przesunął jedno ze skrzydeł, ciekawie zaglądając do wnętrza.
– Musimy znaleźć ci coś na głowę, żebyś się nie przeziębił – powiedział. – Może na razie jest ci ciepło, ale zaraz będzie chłodniej, a mamy dopiero wiosnę.
W normalnych okolicznościach miałby na pewno więcej ogłady i prędzej zasugerowałby Hua Chengowi, aby coś ubrał, a nie tak bezpardonowo grzebał w jego garderobie, rozsuwając rzędy koszul, spodni i innych części odzienia. To, że praktycznie mieszkali razem, nie oznaczało, że powinien czuć się w jego pokoju jak u siebie. Teraz jego umysł zasnuła lekka alkoholowa mgła, przez którą przebijało wyłącznie pragnienie opieki i otulenia chłopaka czymś ciepłym, dlatego w ogóle nie zdawał sobie sprawy ze swojego nietaktu.
Jego poszukiwania przerwały dłonie, które złapały go za przeguby i zatrzymały przed wzięciem wściekle czerwonej bluzy z kapturem, którą właśnie wypatrzył i już po nią sięgał.
– Jeśli gege usiądzie za mną i mnie mocno przytuli, to na pewno nie będzie mi zimno – zasugerował, co dodatkowy głęboki głos i słowa wypowiadane wprost do ucha miały przekonać profesora do słuszności tego pomysłu.
Istotne, ton, którym Hua Cheng mówił do niego nie raz w nocy, nakręcając go, że niemal krzyczał jego imię, nie mogąc wytrzymać z otrzymywanej przyjemności, działał na niego tak, jak powinien, skutecznie pozbawiając go wszelkich własnych myśli. Zdołał kiwnąć dwukrotnie głową i nie mogąc nic powiedzieć przez uciążliwą suchość w ustach i gorąc na ciele, wrócili na balkon. Po drodze wzięli z komody jeden z leżących tam koców i dwie płaskie szerokie poduszki, które ułożyli na balkonowych płytkach.
Usiedli: Xie Lian z tyłu, a przed nim Hua Cheng. Profesor wziął kilka głębszych oddechów, próbując pozbyć się z umysłu nie całkiem przyzwoitych obrazów miłych wspomnień i zarzucił obszerny koc na plecy. Jego student przesunął się w tył, przylegając do klatki piersiowej, po czym dwie osoby otuliły się materiałem. Jego zapasu zostało jeszcze na tyle, by zasłonić też część wystających nóg.
Światło w pokoju za nimi zgasło automatycznie i zapanowała ciemność. Z przodu domu, na głównym podjeździe znajdowały się lampy, ale tu – w ogrodzie było po prostu ciemno i urokliwie. Delikatny zapach kwiatów dolatywał wraz z pojedynczymi lekkimi powiewami wiatru, a niebo nie przesłaniała żadna chmura.
Hua Chenga oparł się mocniej o ciepłą pierś, usadowił wygodniej, biorąc przedramiona Xie Liana pod swoje i zakładając je na brzuch, tak aby go owinęły i oparł tył nadal wilgotnej głowy o bark. Xie Lian natomiast wyprostowała nogi i rozluźnił ciało, wzmacniając uścisk i chowając twarz w zgięciu szyi, która po kąpieli była niezwykle gorąca. Pocałował to miejsce, gdyż za bardzo lubił ten zapach i westchnął cicho.
– Nie mieliśmy podziwiać nieba, gege? – Hua Cheng wesoło zwrócił mu uwagę.
– Tylko chwilę, San Lang – mruknął cicho i znów przylgnął ustami do ciała. – Daj mi chwilę tak posiedzieć.
Hua Cheng oparł głowę o jego skroń, rozkoszując się miłą pieszczotą oferowaną przez miękkie usta i pierwszy spojrzał w górę.
– Twoja mama powiedziała mi coś, o czym nie mogę zapomnieć. – Profesor mruknął jeszcze ciszej niż poprzednio, obniżając swoją głowę.
– Co takiego? – zapytał z zaciekawieniem Hua Cheng.
Usłyszał kolejne westchnięcie i poczuł delikatny zapach miętowej pasty do zębów pomieszanej ze słodkim alkoholem.
– Że nie jestem uroczą młodą dziewczyną z dobrego domu – wymamrotał, prawie bełkocząc, zapewne wstydząc się mówić o tym na głos.
Chłopak przez chwilę zastanawiał się, czy przypadkiem się nie przesłyszał, a potem omal nie parsknął głośno śmiechem.
W porę się jednak pohamował i jak najbardziej neutralnym głosem zagadał:
– Naprawdę? Tak ci powiedziała?
Bardzo starał się być poważny, ale mężczyzna siedzący za nim wcale mu tego nie ułatwiał.
– En. Mogła mieć w tym dużo racji – odparł odrobinę zasmucony.
– W tym, że nie jesteś młodą dziewczyną? – Nie mógł już wytrzymać, dlatego tym razem w jego słowach słychać było nutkę rozbawienia. – Co z tego, skoro w moich oczach jesteś bardziej uroczy, mądrzejszy i kocham cię mocniej niż jakąkolwiek inną osobę? Ponadto nie ma nikogo silniejszego i lepszego od ciebie, więc nie ma powodu, by porównywać się do innych, tym bardziej do kobiet.
Profesor znów westchnął i pod kocem odszukał jego dłoń, zaciskając na niej palce.
– A potem powiedziała coś jeszcze bardziej zawstydzającego, ale tego nie mogę powtórzyć.
Hua Chengowi wydawało się, że w ogóle go wcześniej nie słuchał, gdyż nadal trwał przy swoim, ale dobrze wiedział, że procenty krążące we krwi po prostu sprawiały, że otwarcie mówił, co leżało mu na sercu.
– Gege, rozbudziłeś moją ciekawość. Proszę, powiedz San Langowi, co to takiego – poprosił zaciekawiony.
– Nie ma mowy, cwany lisie.
– Czy to dlatego potem zostałem was w takiej sytuacji?
Próbował domyślić się, co sprawiło, że pozwolił dopiero drugi raz spotkanej osobie dotykać siebie. Dawniej unikał kontaktu fizycznego jak ognia i robił to w ostateczności. Jednak zaśnięcie na kolanach, które nie były jego i pozwalanie na tak bliski kontakt niemal obcej dłoni, powodowały, że Hua Cheng był coraz bardziej zaintrygowany, o czym dokładnie rozmawiali pod jego nieobecność. Musiałby być niespełna rozumu, by być zazdrosnym o własną matkę, ale naprawdę nie spodziewał się takiej otwartości ze strony profesora historii.
– Takiej, czyli jakiej?
– Chyba nie każdemu kładziesz się na kolanach i śpisz tak smacznie, że najchętniej bym cię od razu schrupał.
Tym razem cicho się zaśmiał.
– Twoja mama jest wspaniałą osobą i na pewno w jej obecności nic mi nie groziło.
Uśmiechnął się do siebie i kciukiem pogładził ciepły nadgarstek profesora.
A więc ufasz mojej mamie...
Tego się nie spodziewał, ale bardzo go to uszczęśliwiło. Postanowił nie drążyć tego tematu i dalej zawstydzać ukochanego profesora. Był pewny, że kiedyś mu o tym sam opowie. Kiedy już poczuje się z tym wszystkim naturalnie i naprawdę pomyśli o jego rodzicach jak o rodzinie.
– Cieszę się, że dzisiejszy przyjazd tu zakończył się tak dobrze – rzekł. – Ten dzień był dość wyczerpujący i obfitujący w wiele wrażeń – stwierdził wesoło. – Jutro od rana znów będziemy siedzieć w ogrodzie, ale tym razem nie ruszaj się ode mnie gege nawet na krok. Nie myśl, że pozwolę ci znów spać na innych kolanach niż moje.
– Monopolizujesz mnie?
– Nie, po prostu nie chcę, żeby ktokolwiek inny poza mną wiedział, jaki jesteś uroczy.
– Nawet jeśli nie jestem dziewczyną?
– Nawet jeśli jesteś szanowanym profesorem historii i najsilniejszym ulicznym zabijaką i Białym Demonem w jednym. I tak cię kocham.
Tym razem oboje się zaśmiali i spojrzeli na nocne niebo. Nie przejmowali się nadchodzącą przyszłością, ponieważ wiedzieli, że jeśli będą razem, poradzą sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu.
* * * * * * * *
– ...Zhen... Yi... zhen...
Bai Wuxiang leżał na wznak na łóżku z zamkniętymi oczami, mocno zaciskając palce na pomiętej pościeli. Jego odkryta szybko unosząca się klatka piersiowa lśniła od potu, a urywany głos przecinał co chwilę sypialniane wnętrze.
W pewnym momencie drgnął, unosząc powieki, poruszając nimi kilkukrotnie i rozglądając się dookoła. Znajome ściany, jasne okno, szafa, lampa na suficie i łóżko, w którym leżał. Sam. Przeczesał dłonią wilgotne od potu czoło i włosy. Po chwili oddychał już spokojniej niż wcześniej, ale nadal czuł pieczenie w gardle.
Sięgnął dłonią na szafkę nocną i wziął z niej szklankę, podnosząc się wyżej na poduszki. Upił na raz połowę zawartości, od razu sprawdzając godzinę i mrucząc niepocieszony, że za wcześnie się obudził.
Odstawił wodę z powrotem na miejsce i zamknął oczy. Nagle wstrzymał powietrze i z powrotem je otworzył. Jednym ruchem ściągnął z siebie cienką kołdrę i niemal jęknął. Znów wstrzymał oddech, a potem mocno przytknął nasadę dłoni do czoła, zgrzytając zębami.
– Naprawdę? – zapytał sam siebie. – W moim wieku?
Westchnął głośno, mając na końcu języka dość niecenzuralne wyrażenie, lecz jedyne, co cicho opuściło jego usta to jedno imię.
"A-Zhen"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro