Spin-off ~ Pozwól, by i Tobie ktoś dał trochę ciepła. Nawet taka osoba jak ja
Kurwa. Spieprzyłem.
Lata trzymania się od wszelkich tego typu spraw z daleka pomagały mu zachować zdrową relację, ale w końcu coś pękło i nie dał rady utrzymać swoich rąk przy sobie. Jeden uśmiech za dużo, jeden żart za daleko, jedno zupełnie niepotrzebne pytanie, a sprawa już była nie do naprawienia. W jego mniemaniu oczywiście, gdyż druga osoba nie miała chyba nic przeciwko, skoro sama wepchała się mu do łóżka i teraz bez żadnych oporów spała rozłożona na jego piersi. Na domiar złego – nagiej piersi.
Co ja robię?
Podniósł dłoń z jego długich gęstych, nadal lekko wilgotnych włosów i przesunął nią po własnej twarzy.
Kurwa.
Skóra pachniała jeszcze lekko papierosami i jego szamponem do włosów.
Papierosy... Miał straszną ochotę zapalić, ale nie miał siły zrzucać teraz z siebie tego dwudziestoletniego ciężaru, który zwał się Quan Yizhen i był dla niego prawie jak syn. Przynajmniej wiekiem by się zgadzało, że mógłby być jego tatuśkiem. Jednak po dzisiejszym poranku albo nawet po tym co sobie zrobili zaledwie dwa kwadranse wcześniej, nic już nie było takie proste i całkiem jasne.
"Doktorku, może dziś kimnę się u ciebie?" – Tak, od tego właśnie to się zaczęło.
A może nawet jeszcze wcześniej?
* * *
Poprzedni dzień, 17:30
– Jestem przed czasem, żebyś o mnie nie zapomniał! – powiedział Quan Yizhen, przekraczając próg mieszkania Bai Wuxianga.
– Zaraz będę gotowy – odpowiedział, dopinając guziki białej koszuli.
Tego dnia mieli się wybrać na obiecaną już wcześniej kolację w najlepszej japońskiej restauracji w mieście. Chłopak wygrał ją w zawodach w jedzeniu sushi i na osobę towarzyszącą wybrał ulubionego doktora.
Mogłem się spodziewać, że wymyśli coś głupiego, gdy prosił o wzięcie kogoś ze sobą – pomyślał lekarz, sięgając po sportową marynarkę i łapiąc paczkę papierosów ze stołu.
Nie przypuszczał tylko, że naprawdę porządnie się ubierze. Aż prawie go nie poznał, kiedy stanął koło wejścia w czarnych spodniach opinających chude, ale silne uda, pomarańczową koszulę, a nie bawełniany wytarty T-shirt, które były jego ulubionymi koszulkami. Na to nałożył czarną kurtkę z pomarańczowymi i żółtymi wstawkami. Nawet włosy rozczesał i związał je wysoko marchewkową gumką do włosów, która gubiła się w jego gęstej kicie.
Jednak ten ubiór uświadomił mu, że wyjście na kolację potraktował poważnie. Było to zarówno przyjemne, jak i z jakiegoś powodu delikatnie, bardzo delikatnie niepokojące i nie wiedział, czy zadziało się tak dlatego, że jego serce na chwilę zabiło szybciej, czy może przez to, że otarł się o jego ramię, kiedy chłopak zbiegał po schodach, żeby na dole klatki schodowej otworzyć przed nim drzwi.
Nie raz czochrał mu włosy, zakładał dźwignię na stawy, przepychali się, siłowali i przekomarzali, ale chirurg coraz częściej łapał się na tym, że za często zwraca uwagę na takie drobnostki, jak ich dotyk lub nawet otarcie się materiału o materiał. Zamiast natychmiast się wściekać, on na ćwierć sekundy zamierał, jakby chciał to uczucie zapamiętać. Było to coraz bardziej osobliwe, a im częściej starał się o tym nie myśleć, tym trudniej było mu tego nie robić.
Cholera...
– Doktorek pierwszy! – krzyknął Quan Yizhen, aż dostał po głowie.
– Ciszej, bachorze. Zachowujesz się jak dziesięciolatek.
W odpowiedzi otrzymał jego śmiech i lekkie szturchnięcie ramieniem.
– Daj spokój – powiedział. – Po prostu cieszę się, że idziemy razem.
– Chciałeś powiedzieć "na darmowe żarcie".
– I do tego pyszne!
– To tylko jedzenie, nie ma się czym tak ekscytować – rzucił mu, lecz sam się uśmiechnął, gdyż śmiech tego dzieciaka był zaraźliwy.
Naprawdę się cieszył, że spędzi z nim trochę wolnego czasu. Ostatnio w pracy miał istne urwanie głowy i do tego jeszcze prawie co drugi dzień przychodzili dziennikarze i wypytywali po raz nie pamiętał który o Qi Ronga i jak to się stało, że tak zapracowany lekarz jak on też był na tym sylwestrze. Wałkowali w kółko ten sam zestaw pytań i nawet pomyślał, że spisze odpowiedzi na kartce i wyśle im faksem – dzięki temu oni oszczędzą mu tracenie czasu, a on im przyjazdu do szpitala.
To wcale niegłupi pomysł. – Doszedł do wniosku i postanowił dziś w nocy opracować taki zestaw potencjalnych pytań i odpowiedzi.
Jechali samochodem starszego z ich dwójki i w drodze Quan Yizhen opowiadał o przebiegu sprawy związanej z Zielonym Światłem. Choć chłopak brał bezpośrednio w tym udział, to po wszystkim nikt mu nie zawracał głowy. Gorzej było z osobami publicznymi jak lekarz lub He Xuan, choć ten ostatni raczej i tak miał spokój. Mało kto odważyłby się go zaczepić i natknąć się na mordercze spojrzenie mogące zmrozić krew w żyłach.
– Minie jeszcze kilka lat, zanim wszyscy zamieszani w to ludzie otrzymają zasłużoną karę – odezwał się Bai Wuxiang. – Takie sprawy jak ta ciągną się miesiącami, a oskarżonych jest setki.
– Największa taka akcja od wielu lat – dodał pasażer.
– Ojca pewnie nadal nie ma w domu?
– Myślę, że zapomniał, że ma coś takiego jak "dom" – powiedział, ale bez specjalnego przejęcia.
Był przyzwyczajony do samodzielności i dobrze sobie radził. Poza tym zawsze potrafił znaleźć zajęcie i znajomych, z którymi mógł spędzić czas lub poszwendać się w niebezpiecznych częściach miasta, aby pozaczepiać tamtejsze gangi i dać upust młodzieńczej energii.
Bai Wuxiang nie pochwalał tego i wielokrotnie mu powtarzał, że następnym razem już nie da mu nic na stłuczenia lub żelu chłodzącego na obolałe od bicia kostki, ale i tak jak pojawiał się w szpitalu, to nigdy nie odmówił mu pomocy. Pogadał trochę o jego głupocie, ale nie odwracał się do niego plecami.
– Jak żebra? – zapytał, gdyż widział, że już porusza się bardzo energicznie i w ogóle nie uważa na skłony, a jego śmiech jest donośny i nieskrępowany jak zawsze.
– Świetnie. Już praktycznie nie bolą.
Czyli jeszcze trochę. Dobrze, że jednak nie nadwyrężałeś się przez minione trzy tygodnie.
– Jak bardzo mnie to cieszy – powiedział, szczerząc się do niego chytrze. – Dziś mi w czymś pomożesz w ramach zadośćuczynienia za stracony na ciebie czas. Mam nadzieję, że nie masz na noc żadnych planów? Bo jeśli tak, to je zmień.
Quan Yizhen obrócił ku niemu głowę i uśmiechnął się szeroko.
– No jasne, że nie mam planów! Noc z doktorkiem! Na pewno w szpitalu będzie zabawnie. No i dawno nie byłem u "zielonego wygasłego płomyka". Będę miał okazję, by go podręczyć.
– Tylko nie przesadź, bo będzie się darł na cały szpital, a dziś na zmianie jest szczególnie upierdliwa oddziałowa.
Choć powiedział takie słowa, nie miał nic przeciwko, aby Quan Yizhen podenerwował trochę znienawidzonego mężczyznę. Tyle lat on pastwił się nad wieloma ludźmi, mordując bez zmrużenia oka, że takie dziecinne zabawy jego kosztem to i tak niewielka kara.
*
Restauracja tego dnia była pełna ludzi. Może dlatego, że był piątek, i większość gości świętowała koniec ciężkiego tygodnia, a może z powodu rozpoczynającego się upragnionego weekendu. Dla niego było wszystko jedno czy był poniedziałek, niedziela, czy Wigilia, bo i tak pracował każdej nocy. Przez tyle lat takiej rutyny całkowicie się do tego przyzwyczaił. Nawet jeśli w tej chwili mógł porzucić tę pracę i znaleźć coś lepiej płatnego, może w innym wymiarze godzin lub tylko w dni powszednie, to nie spieszyło mu się do zmian. Jeszcze trochę tak popracuje i pomyśli nad przyszłością. W pomocy zwykłym ludziom było czasami coś, czego nie potrafił opisać słowami. To, co powiedział kiedyś detektywom, było w dużej mierze prawdą. Nie lubił leczyć bogaczy, którzy sądzili, że pieniędzmi mogą kupić wszystko. Tak jak Qi Rong.
Kiedy Quan Yizhen wygrał konkurs w jedzeniu, chciał po prostu dać mu możliwość, by najadł się do syta najlepszego sushi czy bułeczek, ale jak okazało się, że naprawdę to on sam ma być tą osobą towarzyszącą, to zmienił nieco plany. Teraz podwójnie się cieszył, że postanowił dopłacić do rezerwacji i ponownie zamówić osobne pomieszczenie tylko dla ich dwójki, tak jak miało to miejsce, gdy spotykali się w piątkę. Za to nie uszło jego uwadze, że Quan Yizhen usiadł tym razem o wiele bliżej niego po prawej stronie. Niby w odpowiedniej odległości, lecz i tak ich kolana co chwilę się ze sobą stykały.
Ręce i nogi dwudziestolatka często były w ruchu i lekarz zawsze go upominał, żeby uważał, co robi, bo porozlewa lub coś zaraz strąci, ale wyjątkowo tego wieczoru mu to nie przeszkadzało.
Mimo środka zimy pod kurtką miał tylko pomarańczową koszulę na guziki do tego z krótkim rękawem. Kiedy Bai Wuxiang to zobaczył, od razu chciał skarcić chłopaka, ale po co miałby go upominać? Nie był przecież dzieckiem, mógł chodzić, gdzie chciał i ubierać się tak, jak miał ochotę, a jego nie powinno to interesować. Dlatego tylko spojrzał, czy na pewno na jego ramionach nie ma gęsiej skórki z zimna, obiecując sobie, że dopiero jak ją zobaczy, to ostro opieprzy go, że nie dba o zdrowie i jest lekkomyślny. Ale jego skóra wydawał się być nieprzejęta zimnem i nieczuła na nie. Mięśnie ramion wystających z materiału i przedramion delikatnie napinały się, kiedy sięgał po szklankę, którą podnosił do uśmiechniętych ust albo po pałeczki, kiedy niewprawnie łapał niektóre kawałki krążków sushi i lekko drżącą ręką wkładał je do ust.
Quan Yizhen był młody, ale silny jak byczek. Jego postura nie wyglądała groźnie, nie był przesadnie "napakowany", a jego mięśnie były symetryczne i ładnie zarysowane. Przyglądał się jego dłoniom, kiedy sam pił herbatę i złapał się na tym, że w myślach porównywał ich palce. Jego były długie i szczupłe, dwudziestolatka odrobinę krótsze, ale niezwykle silne, o czym mógł się już nie raz przekonać podczas ich wielu zaczepek. Sam był od niego silniejszy i szybszy, ale niewiele. W potyczkach z tym wulkanem energii pomagał mu spryt i spostrzegawczość oraz zapamiętane schematy jego ruchów. Jednak, gdyby tak je zmienił, to czy zdołałby wygrać?
Po sytym posiłku i smacznej zielonej jaśminowej herbacie pojechali prosto do szpitala. Lekarz poszedł do szatni się przebrać, a jego przyjaciel do gabinetu. Dotarli tam jeszcze sporo przed rozpoczęciem pracy, dlatego kiedy Bai Wuxiang dołączył do chłopaka, nadal pozostało mu dziesięć minut. Mógł pójść już do pacjentów, ale przeznaczył ten czas na coś innego.
– Siadaj młody na biurko – odezwał się od razu z progu, gdy wszedł do pomieszczenia.
– Na biurko? – zapytał zdziwiony, ale radosny. – Mamy dziś jakiś Dzień Dziecka? Nie mówiłeś, że to miejsce należy tylko do ciebie? – Wypowiedział te słowa, ale bez żadnych oporów władował się na drewniany mebel i wesoło poruszał nogami w powietrzu.
– Nie marudź, bo zawołam ojca, żeby po ciebie przyjechał. – Bai Wuxiang powiedział z nutą groźby, ale jego kącik ust uniósł w górę. Następnie obszedł biurko, wyjął z szuflady apteczkę i położył ją obok zdziwionego chłopaka. Bez pytania złapał go za dłoń i ujął między palce jego kciuk.
– Kiedy go sobie wybiłeś? – spytał, patrząc mu w oczy.
Chłopak podrapał się drugą ręką po karku i odwrócił wzrok zakłopotany.
– To nic wielkiego... – zaczął i na chwilę umilkł. – Po prostu tak się dziś spieszyłem, że uderzyłem w szafę. Ale naprawdę nie boli.
– Nie boli – powtórzył, spoglądając w dół na lekko opuchnięty staw i przypominając sobie, jak marnie dziś mu szło manewrowanie pałeczkami. – Policzę do trzech i pociągnę – poinformował go i poczekał, aż znów na niego popatrzy. – Okej?
Quan Yizhen kiwnął głową, a Bai Wuxiang bez uprzedzenia pociągnął mocno za palec, aż obaj usłyszeli chrupnięcie, a po nim cichy skowyt bólu.
– To... było... brutalne... doktorku – oznajmił, robiąc przerwy po każdym słowie i czując, jak całe ciało mu drży, po czym dodał z pretensjami: – Miało być na trzy.
– A nie uprzedziłem, że nie będę liczył na głos?
Obaj zaczęli się śmiać, a zimny kompres znalazł się na bolącej dłoni.
– Trzymaj w ten sposób i nie myśl sobie, że taka błahostka pozwoli ci dzisiaj wymigać się od pracy dla mnie.
– Ha, ha, nie spodziewałem się tego nawet przez chwilę. W końcu to ty z nas wszystkich jesteś najbardziej szalonym i bezuczuciowym demonem.
Dłoń lekarza już była w połowie drogi, aby złapać go za ucho i wytarmosić, ale przypomniał sobie, że jego żebra ledwo się zagoiły i to jeszcze nie całkowicie, dlatego tym razem odpuścił.
– Jestem, jestem – potwierdził, zabierając apteczkę i chowając ją z powrotem. – Przypominasz mi o tym przy każdej nadarzającej się okazji. Jak mógłbym zapomnieć?
Kiedy wychodził z gabinetu, chłopak schodził z biurka i kierował się w stronę fotela.
Dobrze cię wychowałem – przeszło mu przez myśl i uśmiechnął się do siebie.
*
Tej nocy pomimo piątkowego wieczoru nie było wielu pacjentów, więc czterdziestolatek znalazł wystarczająco dużo czasu, by przysiąść z Quan Yizhenem przed laptopem i opracować zestaw gotowych pytań i odpowiedzi, które mógłby przesyłać na odczepnego niestudzonym i niezmęczonym jeszcze sprawą Zielonego Światła dziennikarzom. Poza tym chłopak w dzisiejszym stroju wyglądał niemal jak jego sekretarz, więc tym bardziej nie chciał, by się wybrudził, pomagając mu z innymi rzeczami.
Przed końcem zmiany Quan Yizhen zmęczony całonocnym obijaniem się w gabinecie ziewał szeroko i bez zastanowienia zapytał:
– Doktorku, może dziś kimnę się u ciebie? – Oparł brodę na złączonych przedramionach położonych na biurku i popatrzył na siedzącego naprzeciwko mężczyznę. – Nie chce mi się wracać na chatę. – Ziewnął ponownie i dodał odrobinę ciszej: – I tak nikogo tam nie ma.
Pewnie gdyby nie dodał tego ostatniego zdania, to od razu by mu odmówił, ale w tej sytuacji nie potrafił się do tego zmusić.
– Masz szczęście, młody, że mam pełną lodówkę – powiedział chłodno, podchodząc do wieszaka i ściągając stamtąd kurtkę. Trzymane w dłoni papierosy schował do kieszeni, a drugą kurtkę – czarną z żółtymi i pomarańczowymi paskami rzucił w stronę chłopaka.
Był już przebrany w swoje rzeczy i teraz czekał, aż jego młodszy znajomy podniesie się z biurka i do niego dołączy.
Wyszli z budynku wprost na mroźny wiatr, który przenikał nawet przez ich wierzchnie odzienie. Quan Yizhen w końcu zadrżał, ale dzięki temu się obudził.
– Jednak mogłem wziąć jakąś bluzę – zauważył, ale nawet nie dopiął swojej kurtki pod szyję.
Zimno, ciepło, boli, przeszkadza – wszystko było do zniesienia, a w tej sytuacji, dopóki nic mu naprawdę nie odmarznie, to nie będzie się tym zbytnio przejmował.
– Dam ci jakąś w domu.
– To ty masz coś takiego jak bluza, doktorku? – Zaczął się śmiać, równając się z nim i patrząc wesoło na usta, spomiędzy których wydostawały się białe obłoczki pary. – Myślałem, że poza koszulami, kamizelkami i swetrami nic takiego nie posiadasz.
– To, że rzadko je ubieram, nie znaczy, że nie mam.
– Super, a jaki kolor?
– Kolor? – zapytał ze zdziwieniem. – Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
– Na ba! Przecież nie ubiorę różowej! Choćbym zamarzał, to nawet jej nie dotknę! – zarzekał się, kręcąc głową.
– Skąd ci przyszło do tego durnego łba, że mógłbym mieć coś różowego?
– Nie powiedziałem, że masz, tylko JEŚLI masz, to nie ubiorę!
*
Drogę do domu lekarza pokonali, ustalając, co zjedzą na śniadanie i przekomarzając się jak zwykle, że smażone steki to nie najlepszy pomysł na danie przed snem. Nie pomagały nawet wyczytane przez dwudziestolatka wprost z Internetu informacje, że mięso ma dużo żelaza, więc ludzie po nim będą mieli więcej siły.
Quan Yizhen cały czas się przy tym śmiał i nie przestawał trwać w zaparte przy swoim, lecz w międzyczasie uważnie obserwował kierowcę. Coś poprzedniego wieczoru oraz nocy było w nim innego, czego na razie nie mógł rozpracować. Już od chwili jego wypadku zachowywał się inaczej. Niby tak samo, ale jednak zauważył drobną zmianę. Obaj znali się nie od dziś i w pewnym sensie polubili swoje towarzystwo, które każdorazowo zaczynało się lub kończyło jakąś kłótnią, lub docinkami i mimo że nadal tak było, to Bai Wuxiang prawie w ogóle go nie dotykał, aby sprawić mu ból. Wcześniej robił to bezustannie i nie sądził, że kolejne głupie złamanie żeber mogłoby cokolwiek zmienić. W końcu nie raz był ranny i nie raz chirurg nic sobie z tego nie robił i potrafił sprawić mu jeszcze więcej bólu, jeśli Quan Yizhen odpowiednio się postarał, by zaleźć mu za skórę. Teraz do niczego takiego nie dochodziło. Wprost przeciwnie. Im więcej próbował, tym mężczyzna dalej się odsuwał lub zatrzymywał go ostro, ale tylko słowami. Ponadto jego dotyk stał się delikatniejszy i ostrożniejszy, jakby naprawdę nie chciał sprawić mu więcej krzywdy.
To dlatego bez żadnych obiekcji zgodził się z nim zostać, a nawet zapytał o nocleg, na co też usłyszał pozytywną odpowiedź. Tym, co jednak przeważyło szalę, że coś jest nie tak, były papierosy. Bai Wuxiang był nałogowym palaczem. Potrafił odpalać jednego papierosa od drugiego, zwłaszcza jak wracał po zabiegu lub obchodu, ale dziś nie wypalił żadnego. Cóż, nie tyle żadnego, co po prostu nie palił w jego obecności w swoim własnym gabinecie. To było najbardziej zaskakujące i nie potrafił znaleźć na ten fenomen żadnego wytłumaczenia.
Mieszkanie Bai Wuxianga było trochę podobne do Xie Liana. Meble były inne, podłoga, ściany, kolory też, ale atmosfera chłodu i pewnego rodzaju braku życia była tu tak samo odczuwalna. Dodatkowo tak samo u obu mężczyzn panował porządek, a ich sypialnie nie posiadały telewizora, tylko niezbędne minimum, czyli szafa, łóżko z szafką nocną... i tyle.
– Śpisz na kanapie – poinformował lekarz, kiedy zamknął za nimi drzwi i przekręcił w nich zamek. – Zaraz przygotuję ci jakąś pościel i coś do spania.
– Luzik, doktorku. Mogę nawet spać na podłodze – stwierdził z niewymuszonym uśmiechem. – Sypiałem chyba w najgorszych melinach i squotach tego miasta, więc wystarczy, że mnie nakarmisz, a walnę się gdziekolwiek.
– Nocowałeś w squotach? – upewniał się. – Przecież masz dom.
– Wiesz, jak to bywa – zaczął, kierując się od razu do kuchni – czasami musiałem przekonać niektórych chłopaków do tego czy tamtego. – Otworzył lodówkę i zaczął z niej wyciągać różne produkty. – Bywało, że rozmawialiśmy wiele dni, zanim uświadomiłem im, iż walki na Arenach to wcale nie taki dobry pomysł i zamiast poprawić życie, mogą przyczynić się do jego końca. Sam rozumiesz, jak to jest.
Bai Wuxiang stanął przy chłopaku i pomógł mu wyciągnąć, co trzeba, by mogli przygotować coś lekkiego i zdrowego na śniadanie.
– Nadal będziesz to robił, co? – zapytał.
Oczywiście znał odpowiedź. Dla Quan Yizhena zmieniło się tylko to, że nie musiał już patrzeć, jak jego przyjaciel cierpi psychicznie, pojawiając się na nielegalnych ringach i bijąc innych. Jego walka już się skończyła. Zawalczył o swoje i wspólnymi siłami powstrzymali Zielone Światło.
– En – odparł, zamykając drzwiczki i patrząc na starszego mężczyznę. – Tak naprawdę, to całkiem fajna robota. Można pomóc wielu ludziom. Myślę, że też mógłbyś kiedyś ze mną spróbować pogadać z jednym czy drugim łepkiem. Jeśli pokazałbyś im, że taki staruszek jak ty daje im radę jedną ręką, drugą paląc fajkę, to od razu zrezygnowaliby ze swoich głupich pomysłów. – Roześmiał się i zapobiegawczo zrobił dwa kroki w tył, żeby nie dostać przez łeb za gadanie głupot. Jednak tak jak podejrzewał, Bai Wuxiang obrzucił go tylko zimnym spojrzeniem i zaczął przygotowywać śniadanie.
– Może kiedyś – powiedział w końcu po minucie ciszy, jaka zapanowała, aż Quan Yizhen zapomniał, o czym w ogóle rozmawiali, dlatego spojrzał na niego pytająco, a osoba stojąca obok wyjaśniła: – Jeśli będę miał więcej czasu, to zobaczę, jak radzisz sobie z przekonywaniem tych idiotów do zaniechania walki na kasę. Jeden szajbus próbuje nawrócić na dobrą drogę drugiego. To na pewno będzie warte zobaczenia. – Uniósł kąciki ust w kpiącym uśmiechu i zaraz upomniał chłopaka: – Krój to, a nie miażdżysz. I patrz, co robisz, bo sobie palce odetniesz, a sam widziałeś, że nie zawsze potem wraca im całkowita sprawność, nawet jak taki spec od szycia jak ja to zrobi.
– Aye, doktorku!
Quan Yizhen ponownie skupił się na wykonywanej czynności, ale z każdą kolejną kąśliwą uwagą, która nie kończyła się rękoczynami, czuł się coraz dziwniej.
W końcu znali się kilka dobrych lat, a lekarz dopiero teraz zaczął się tak zachowywać. Wyglądało to tak, że jak był dzieciakiem, to dostawał za każdą pierdołę, ale teraz jak miał już dwadzieścia lat, to obrywało mu się mniej.
Może zaczyna mnie traktować jak dorosłego? Prawie jak Xie Liana?
Szybko zganił się w myślach, gdyż na niego nigdy nie podniósł ręki. Profesorka traktował zupełnie inaczej niż jego, choć na swój sposób obu wyjątkowo.
Cóż, ostatecznie cieszę się, że już mnie tyle nie bijesz, jakikolwiek miałbyś mieć powód, by tego nie robić.
Tak myślał, dlatego był zdezorientowany, kiedy kilkanaście minut później zachowanie jego dwukrotnie starszego przyjaciela wywołało u niego pierwszy raz tak szybkie bicie serca.
Tak naprawdę do Bai Wuxianga dopiero teraz dotarło, że Quan Yizhen nie jest już małym chłopcem ani dzieciakiem, który notorycznie ucieka z lekcji, by szwendać się po ulicach miasta i wdawać w bójki. No, to akurat się nie zmieniło. Jednak teraz pomagał innym młodym ludziom wyjść z nałogów, zrezygnować z walk na Arenach, znaleźć pracę. Za "dziękuję" udzielał się społecznie i wykorzystywał swoją energię, zaplecze pracy ojca, a nawet lekarski fach jednego przyjaciela lub pedagogiczny drugiego. Od zawsze lubił pomagać, a teraz zrobił sobie z tego życiową drogę. Jemu było łatwo wmieszać się w tłum, ponieważ przesiąkł miastem i życiem w najróżniejszych jego zakamarkach, dlatego tak dobrze mógł robić to, co naprawdę sprawiało mu radość i satysfakcję.
Był także mężczyzną, o czym chirurg zdawał się cały czas zapominać, dlatego aż do niedawna traktował go jak kiedyś – jak niesfornego bachora, któremu trzeba dać lekcję posłuszeństwa. Może gdyby nie ten wypadek, to nie zacząłby się nad tym zastanawiać.
Zerknął na niego, jak myje naczynia i podaje mu je do wytarcia. Czasami ich biodra się spotykały, czasami palce u rąk, innym razem wzrok. Wszystko to było przypadkowe, ale Bai Wuxiang nie mógł przestać zwracać na to uwagę. Za bardzo go to rozpraszało, zwłaszcza to ciepło i delikatny zapach proszku do prania, który unosił się z ubrań rozgrzanych ciałem.
Czy zawsze tak intensywnie i radośnie patrzył w moją stronę? – myślał, łapiąc się na tym, że ich wzrok coraz częściej się spotykał. – Czy wygląda tak dobrze, tylko dlatego, że ma na sobie tę przeklętą koszulę, która tak świetnie podkreśla jego ognisty charakter i to ciało, które stoczyło niezliczoną ilość walk? Czy przez to teraz jego ramiona, wyprostowane ciało i klatka piersiowa, na której opina się sztywny materiał, wyglądają tak dobrze, tak silnie... Stop. Nie powinienem o nim myśleć w ten sposób. To nadal ten sam rozwydrzony gówniarz, jakiego wieki temu przedstawił mi Xie Lian. Ten sam.
Odstawił ostatni talerz na miejsce i wytarł ręce o ścierkę, opuszczając następnie rękawy swojej białej koszuli. Quan Yizhen w tym czasie stanął metr przed nim i oparł się plecami o kuchenny stół.
– Czy teraz zasłużyłem, żeby dostać od ciebie obiecaną bluzę? – spytał, jakby nagle zrobiło mu się zimno.
– Nie zasłużyłeś – odrzekł złośliwie, tylko po to, żeby zobaczyć, że się złości.
Quan Yizhen jednak całkowicie go zaskoczył, zadając mu ze swoim uśmiechem kolejne pytanie:
– Czyli tak źle się teraz sprawuję, że nawet nie dostanę od ciebie po głowie?
– Wcale nie źle, a wręcz... – Wyrwało się mężczyźnie, ale w porę zamilkł, gdyż nie lubił mówić nic przesadnie miłego. W zamian wyciągnął dłoń w przód i położył ją na głowie chłopaka. Z dwojga złego wolał nie powiedzieć nic głupiego, czego by potem żałował.
– Nie będziesz mi wyrywał włosów? – dopytywał, wiedząc, że jego doktorek czasami stosuje nadzwyczajne sposoby karcenia.
– Chyba nie dziś. Nie zasłużyłeś – odpowiedział i w zamian za palnięcie go, wsunął palce głębiej i pociągnął lekko za kilka trzymanych pasm. Były miękkie, sprężyste jak ciało ich właściciela i otulały jego palce tak samo, jak kilka sekund później on bezwiednie objął jego plecy. Może nie z zamiarem bycia romantycznym, a nawet przyjacielskim, lecz tyle myśląc o tym chłopaku i patrząc na niego, poczuł się trochę jak rodzic. Prawdziwy na pewno tego nie robił, więc dlaczego on nie mógł choć przez chwilę go poudawać i poprzytulać?
Ciało Quan Yizhena było gorące. Tak samo jak jego serce i ciepło, jakie dawał innym. Ale czy ktoś jemu kiedykolwiek coś dał? Jakieś pozytywne uczucia, jakieś szczere, pochodzące z głębi serca podziękowania lub pomocną dłoń, kiedy był w potrzebie? Kto w ostatnich latach był obok niego? Nikt. To on było obok wszystkich, pomagał kiedy mógł i gdzie mógł, ale nie było osoby, która zrobiłaby coś dla niego. Nawet Yin Yu, jego jedyna pozostała przy życiu rodzina, ojciec, którego wiecznie nie było w domu, bo pracował. Kiedy on go przytulał lub zrobił dla niego coś miłego i z myślą o tym chłopaku?
Bai Wuxiang nie chciał, by to przytulenie było z litości, dlatego, aby chłopak nie wyciągnął błędnych wniosków, zaczął się odsuwać, ale wtedy zatrzymały go drugie ramiona, wiążąc mocno przy sobie.
– Dziękuję – powiedział. – Xie Lian i ty jesteście jedynymi osobami, na które zawsze mogę liczyć i jesteście dla mnie najważniejsi. – Przysunął głowę bliżej jego szyi i radośnie kontynuował: – Nawet z ciebie, doktorku, jest dobry facet. Wcale się ciebie nie boję ani twoich kar. Możesz mnie nadal upominać, jak kiedyś. Z żebrami już spoko, nie powstrzymuj się ze względu na nie.
Mina lekarza w tym momencie przypominała jego maskę. W połowie się uśmiechał, a w połowie był zasmucony usłyszanymi słowami. Powinien być zadowolony, że nie został zrozumiany inaczej, ale... to nie do końca były słowa, z których byłby usatysfakcjonowany. Jednak lekarz nie należał do głupich osób. Widział, że tak będzie dla nich lepiej.
Położył mu rękę na plecach, masując i odpowiadając:
– Wcale nie jestem dobrym facetem, a moje kary... nigdy nie powinieneś mówić, że się ich nie boisz.
– Mmm? Serio? To może się w końcu przekonamy? – To powiedziawszy, dłoń Quan Yizhena powędrowała wyżej i wsunęła się w krótkie gęste włosy mężczyzny.
Tym razem wiedział, że przegiął, ale, nie wiedząc dlaczego, obawiał się tego nowego miłego chirurga. Najbardziej przez wzgląd na to, że się specjalnie wstrzymywał. Trochę też, bo nie wiedział, czego się po nim spodziewać i kiedy zaatakuje. Po części jednak, czego zupełnie nie rozumiał, przez jego szybko bijące serce i ciepło wypełniające ciało za każdym razem jak starszy mężczyzna był dla niego miły. Coraz częściej i coraz mocniej uświadamiał sobie, że nikt nie byłby zadowolony, gdyby się przed nim przyznał z podobnych odczuwanych względem drugiej osoby odczuć.
Z drugiej strony Bai Wuxian w ogóle nie spodziewał się tego dotyku. Może to kolejny rodzaj zaczepki, a może... Przecież po raz drugi w ciągu zaledwie kilku minut został zaskoczony przez zachowanie tego dzieciaka, którego obejmował.
Stanowczo należała mu się kara.
Jednak przez ich bliskość, naprężone ciała i ciepły oddech na swojej szyi, w myślach uparcie krążyło mu tylko jedno. Jakkolwiek będzie tego potem żałował, nie mógł się w tej chwili powstrzymać. Zbyt blisko był ten chłopak, a on za dużo spędził dziś czasu w jego towarzystwie. Zdecydowana za długo go dotykał i za dobrze oraz swobodnie się przy nim czuł.
Złapał za długą kitkę i pociągnął, odrywając jego głowę od własnego obojczyka. Ich powiększone źrenice wpatrujące się w siebie całkowicie skruszyły opory lekarza i jak stał, tak pocałował swojego przyjaciela. Nie myślał w tej chwili o tym, czy to w ogóle ma sens, jak bardzo jest to grzeszne, że kiedy on był na studiach, Quan Yizhen dopiero przychodził na świat. Teraz jedyne, co pamiętał, to jedno zdanie, wypowiedziane przez przyjaciela i od tygodni krążące w jego umyśle "Gdybyś kompletnie nic do niego nie czuł, to teraz nie trzymałbyś go za rękę".
Cholerna prawda.
Postanowił choć na chwilę zapomnieć o wszystkim, co ich dzieliło i skupić się tylko na tym, co ich teraz łączyło. Czyli na pocałunku i miękkich ustach, zupełnie nienawykłych do dotyku. Nawet jeśli obaj byli facetami i nawet jeśli temu dzieciakowi kradł właśnie pierwszą taką czułość, to przynajmniej się postara, by go nigdy nie zapomniał i o ile to możliwe, przyjemnie wspominał.
Puścił włosy, aby złapać go za tył głowy i przyciągnął do siebie. Nie chciał tego robić na siłę, więc starał się być w miarę delikatny, lecz Quan Yizhen o dziwo sam oddał pocałunek. Poruszył wargami, dość niewprawnie, odrobinę za szybko i bez żadnego wyczucia, ale wcale się nie odsunął. Dlatego Bai Wuxiang spróbował nadać ich zbliżeniu jakieś tempo i porządek. Jednak z tym chłopakiem wcale nie było to łatwe. Z początku powolne i niepewne ruchy przeradzały się w wyścig. Usta lekarza były chaotycznie łapane i przyciskane. Oddech niekontrolowanie uciekał z młodego chłopaka.
Bai Wuxiang przerwał pocałunek, aby się na chwilę odsunąć, ale teraz to Quan Yizhen objął jego kark i głowę, ściągając go w dół i całując jego górną wargę, dolną, potem obie, mrucząc coś pod nosem i śmiejąc się, lecz częściej po prostu miażdżył swoją siłą, powodując, że raz za razem ich zęby stukały o siebie.
Doktor w końcu tego nie wytrzymał i znów pociągnął go mocno na włosy, rozdzielając ich. Obaj dyszeli ciężko, ale patrzyli na siebie, wiedząc, że nie chcą tego kończyć.
– Powoli – warknął Bai Wuxiang – i tym razem nie odgryź mi języka, napalony bachorze.
Nie dał czasu chłopakowi na przetrawienie jego słów, a nawet tego "języka". Quan Yizhen nie wiedział, co lekarz ma na myśli, dopóki znów ich usta się nie połączyły. Tym razem łagodniej i spokojniej. A przynajmniej na początku, bo po chwili chłopak znów zaczął przyspieszać, lecz wtedy poczuł, jak między usta wślizguje się coś dużego i śliskiego.
Jego ciało było już gorące po samym niespodziewanym dotyku ust, jakby był w trakcie walki, ale teraz to nowe uczucie całkowicie go zdominowało. Dotknął swoim językiem intruza, który gościł się w jego wnętrzu jak u siebie i zaczął się z nim przepychać.
Sapnął, czując, jak ich biodra przysunęły się bliżej siebie, a brzuch pali żywym ogniem. Dłonie Bai Wuxianga były na jego plecach i we włosach. Palce przesuwały się powoli w jedną i drugą stronę, w takim tempie jak jego język. Chłopaka ogarnęła taka euforia, że prawie nie mógł nad sobą zapanować, ale wtedy jego zaciskające się mocno na ramionach lekarza dłonie zostały złapane i powstrzymane przed próbą zmiażdżenia mu mięśni. Quan Yizhen próbował się wyswobodzić, ale lekarz nie bez przyczyny zawsze z nim wygrywał. Nawet teraz potrafił go poskromić.
– Zwolnij – powiedział między pocałunkami.
Przesunął jego ręce na plecy, lekko je wykręcając, lecz jak najmniej boleśnie. Po prostu chciał przywrócić chłopakowi zdolność myślenia. W końcu udało mu się na tyle opanować, by przestał chaotycznie poruszać ustami i tylko na siłę przepychać język.
Bai Wuxiang wyczuł zmianę, więc także się rozluźnił. Najpierw odrobinę zwolnił uścisk na jego dłoniach, pozostawiając je jedynie połączone i kciukiem sunął po skórze. Chłopak ciągle stał z rękami w tyle, ale jego barki opadły, a pierś wysunęła się w przód. Teraz stykali się całym ciałem, jeden i drugi czując unoszące się w górę ciepło. Usta mieli nabrzmiałe od brutalnych nacisków niedoświadczonego młodziaka, ale zdawało się nikomu to teraz nie przeszkadzać. Bez pośpiechu muskali się wzajemnie w ciszy, którą przecinały mlaskania, gdy na ułamek sekundy oddalali się od siebie, zaczerpnąć powietrza, po czym znów do siebie powracali. Ich języki nareszcie miały czas, by się poznać i przywitać ze sobą, nawzajem posmakować i zaprosić jeden drugiego do wnętrza ust. Nie przejmowali się śliną, która od czasu do czasu lądowała w kącikach ich ust lub tym jak w głowie pulsowała im krew. Właśnie teraz naprawdę się całowali.
Od początku tak powinien wyglądać ich pierwszy pocałunek, lecz chłopak był w takim dzikim szale, że gdyby nie dominacja doktora, który zdołał ten chaos uporządkować, a ogień dobrze ukierunkować, nadal więcej by tu było walki, niż przyjemności, którą teraz coraz wyraźniej obaj odczuwali. Nawet przyspieszyli odrobinę, choć tym razem chłopak się pilnował i nie robił nic nieprzemyślanego.
Ile lat by ich nie dzieliło, Bai Wuxiang był dla Quan Yizhena naprawdę najlepszą osobą na pierwszy pocałunek.
Jedna ręka uniosła się i zatrzymała na mostku lekarza. Odsunęli się od siebie, obserwując swoje oczy i wilgotne usta.
Quan Yizhen przełknął i pierwszy powiedział:
– Myślałem, że tylko mi tak szybko bije serce, ale doktorowi chyba szybciej.
Nadal był w szoku i pod tak ogromnym wrażeniem tego, co się przed chwilą stało, że nawet nie wiedział, jak zażartować. Usta co chwilę mu drgały, próbując się uśmiechnąć, a jednocześnie nie wiedząc, jak to właściwie zrobić.
Bai Wuxiang wziął głęboki oddech i oparł głowę na jego barku. Zabrał ręce z jego ciała i położył mu na głowę. Chciał go o coś zapytać lub rzucić kąśliwą uwagą, ale w tej chwili nic racjonalnego nie opuściłoby jego usta. Dlatego obrócił się w bok i bez słowa wyszedł. Wrócił już chwilę później, niosąc na ramionach kołdrę, poduszkę i ubrania na zmianę. Zastał chłopaka w tym samym miejscu i z taką samą miną jak wcześniej, dlatego powiedział tylko, że to dla niego, po czym zniknął za drzwiami łazienki.
Ciągle nie mógł się uspokoić. Jego myśli krążyły wokół Quan Yizhena, ale postanowił ostatni raz skarcić się w myślach, po czym zapomnieć o wszystkim, choć nie miał pojęcia, czy będzie to kiedykolwiek możliwe i jak będzie teraz wyglądała relacja między nimi. Chłopak na początku będzie go unikał, nie wiedząc jak się zachować, ale może z czasem wrócą do tego, co było dawniej. Może... Oby... Bo będzie mu go bardzo brakowało. Jego śmiechu i droczenia się z nim najbardziej.
Dotknął obolałych ust i zamknął oczy.
Kurwa.
Zrzucił z siebie ubrania, składając spodnie na wyprasowany kant, koszulę i bieliznę rzucając do kosza na pranie. Wszedł do kabiny prysznicowej i odkręcił wodę. Zacisnął dłonie w pięść i przycisnął je do wypłytkowanej ściany. Spuścił głowę między ramionami i pozwolił wodzie spokojnie spływać i zmywać z niego nadal tlące się w ciele pragnienie.
Nagle kątem oka zobaczył, jak drzwi od łazienki się otwierają i wchodzi przez nie Quan Yizhen z twarzą, jakiej jeszcze u niego nie widział. Przypominał mu teraz zagubionego psa, który nie wie, co ze sobą zrobić.
Przekręcił kran i nie przejmując się swoją nagością, otworzył szklane drzwi, pytając:
– Co się stało?
– Doktorku – zaczął niepewnie – mógłbyś... mógłbyś się pospieszyć, bo ja pilnie muszę... – Nie mógł dokończyć i dobrać opisujących jego aktualny stan słów.
Bai Wuxiang jednak od razu się zorientował, o co chodziło, nawet nie patrząc na nic innego poza jego lekko zaróżowioną twarzą. Miał świadomość, że jeśli teraz powie to, co ma na końcu języka, to zakończenie tego może być różne. Jednak... jeśli odrzuci swój pomysł, to może już nigdy nie mieć szansy na spróbowanie.
Zanim cokolwiek odpowiedział, objął wzrokiem całego chłopaka, nie pomijając żadnego szczegółu. A każdy mu się w nim podobał. Poza tym nie mógł już dłużej patrzeć na te smutne psie oczy.
– Rozbieraj się i chodź tu. Coś zaradzimy na tę twoją pilną potrzebę. – Nadal widząc jego wahanie, dodał: – Ja pomogę tobie, a ty mnie. Będzie bardziej efektywnie i przyjemniej.
Widział, jak chłopak przytakuje ruchem głowy i zaczyna rozpinać guziki. Jednak robił to tak nieporadnie, że lekarz nie mógł tego znieść. Jakby znał go krócej, to mógłby pomyśleć, że robi to specjalnie i stara się go uwieść. Ale to był Quan Yizhen, ledwo wyrośnięty nastolatek, który większość swojego życia prał się, gdzie popadnie i z kim popadnie, dlatego nie bacząc na to, co sobie teraz o nim pomyśli, wyszedł z kabiny i podszedł do niego. Był wyższy, ale to nie znaczyło, że Quan Yizhen powinien patrzeć teraz między jego nogi, jakby sam miał w tym miejscu coś innego. Złapał go pod brodę i uniósł ją, aby na niego spojrzał.
– Jeśli nie chcesz, możesz wyjść – powiedział poważnie. – Odwiozę cię do domu. Ale jeśli zostaniesz i uśmiechniesz się do mnie, to nie pożałujesz.
Co mi kurwa strzeliło do głowy, żeby wyskakiwać z tak debilną propozycją?! Chyba tylko moja chora żądza, która nie została zaspokojenia!
O dziwo jednak właśnie to podziałało, bo chłopak w końcu się uśmiechnął.
– Chyba jesteś w tym doświadczony, doktorku – stwierdził, dotykając palcami swoich ust, podczas gdy lekarz szybko i z wprawą rozpinał guziki pomarańczowej koszuli.
– Mam swoje lata.
– To super, bo ja jeszcze nigdy nie... No wiesz.
Dłonie lekarza zatrzymały się, lecz tylko na sekundę, po czym wróciły do rozpinania. Nie mógł uwierzyć, że ta żywa i pełna młodzieńczej energii kudłata kulka jeszcze się sama nie zadowalała!
– To znaczy z nikim innym też. Tak samo jak całowanie. Jesteś pierwszy, a ja jestem w tym całkiem zielony, tfu, nie zielony, ten kolor źle mi się kojarzy, ale wiesz, o co chodzi – mówił. Jak już zaczął, to nie mógł skończyć, ale Bai Wuxiang nie spieszył się do niczego. Jego sen i zmęczenie całonocną pracą chwilowo odeszło na drugi plan.
Zdjął mu z ramion koszulę i zabrał się za rozpinanie spodni, choć miał problem z guzikiem, gdyż czarny materiał był z przodu mocno opięty. Tymczasem dwudziestolatek kończył swój beztroski i lekko zwariowany wywód.
– Byłem trochę zdziwiony tym pocałunkiem, ale było całkiem fajnie. No i przyjemnie. Chyba dobrze całujesz, skoro nawet inna osoba, do tego facet, jest zadowolona.
Usta lekarza ozdobił złośliwy uśmieszek i zapytał:
– Ty jesteś tym niby facetem, o którym wspomniałeś? Nie powinieneś się nazwać dzieckiem?
– Mam już dwadzieścia lat! Jestem pełnoletni.
Guzik w końcu puścił, a zamek rozpiął się niemal samoistnie. Starszy z ich dwójki zbliżył usta do ucha, które nieznacznie skryło się za gęstymi włosami i powiedział z ironią:
– W moich dłoniach wcale nie wydajesz się taki dorosły i PEŁNOletni.
Quan Yizhen najpierw poczuł, zanim spojrzał w dół i zobaczył, jak wprawne smukłe dłonie ujęty jego męskość i wyciągnęły z bielizny. Gładził go delikatnie, choć cały ociekał już z oczekiwania.
– Oba są podobne – stwierdził cicho, gdyż jego serce i oddech znacznie przyspieszyły.
Bai Wuxiang zaśmiał się i puścił chłopaka, cofając się pod prysznic.
– Nie stój tam tak, tylko ściągaj z siebie resztę i chodź. Liczę do dziesięciu i zamykam.
To prawie jak zawody! – przeszło przez myśl chłopakowi i niemal wyskoczył z reszty ubrań, szybko znajdując się przy czekającym na niego mężczyźnie.
– Zdążyłeś, akurat na nagrodę.
Obaj uśmiechali się jak wygrani, kiedy po raz drugi tego ranka się pocałowali. Tym razem Quan Yizhen zachował wiele umiaru. Jednak przez pewne ruchy dłoni doktora na jego przyrodzeniu był on skutecznie niszczony. Oczywiście nie pozostał mu dłużny. Może i nie miał w tym zbytniej wprawy, ale szybko się uczył. Kilka warknięć, przygryzionych warg oraz uwag starszego mężczyzny były najlepszymi naukami i wskazówkami, jak zrobić "to" dobrze, a może i bardzo dobrze, skoro już po kilku minutach stania pod prysznicem i całowania się prawie do utraty tchu, obaj prawie jednocześnie doszli?
Quan Yizhen jęknął głośno, nie spodziewając się tak przejmującego i obezwładniającego uczucia. Oparł się ciężko o ściankę kabiny, a ramię doktora złapało go i przytrzymało. Nadal jednak nie przestali się całować, choć zwolnili, starając się wyrównać oddech. W końcu usta doktora przeniosły się na jego policzek i przesunęły do płatka ucha.
– Jak nagroda? – zadał pytanie, choć doskonale wiedział, jaka będzie odpowiedź.
– Lepszej jeszcze nie dostałem – odparł spod przymrużonych powiek, w ogóle nie ukrywając, że tak właśnie było.
Lekarz zaśmiał się i stwierdził:
– Naprawdę jesteś jeszcze dzieckiem, jeśli nigdy nie dostałeś nic lepszego.
– A może to dlatego, że to z tobą?
Głowa odsunęła się i spojrzeli na siebie. Ten chłopak zawsze mówił to, co myślał. Z tego właśnie powodu te słowa tak idealnie utrafiły jego zimne serce, ogrzewając je tym żarem, który w chłopaku istniał już od małego brzdąca i przenosił się teraz na niego.
Puścił go i położył dłonie po obu stronach na ramionach, przesuwając je w dół, w górę, następnie wodząc ku jego piersiom, sutkom i w dół. Był gorący, nawet gorętszy niż spływająca z prysznica woda, a jego mięśnie twarde, lecz sama skóra gładka i delikatna. Choć przed chwilą doszedł, znów robił się chętny na powtórkę, co w niczym nie przeszkadzało osobie, która go dotykała.
– Może tym razem zdążymy się wzajemnie umyć?
Zawadiacki uśmieszek Quan Yizhen był najlepszą odpowiedzią na zadane pytanie i musiał im wystarczyć, ponieważ już nie pozwolił mu nic więcej powiedzieć.
*
Po intensywnym i długim prysznicu lekarz wysuszył ledwo stojącemu na nogach Quan Yizhenowi włosy i jak małe dziecko zaprowadził na kanapę, przykrywając go po uszy kołdrą. Ledwo jednak wszedł do sypialni i wsunął się pod własną pościel, kiedy drzwi otworzyły się szeroko i wszedł przez nie jego gość. Bezceremonialne wepchał się do łóżka, jakby był u siebie i zdjął koszulkę, mamrocząc już prawie przez sen, że na pewno z nim w łóżku będzie gorąco, więc nie zamierza się niepotrzebnie zagrzać. Bai Wuxiang zawsze spał sam i zawsze bez niczego, dlatego ta odmiana całkowicie go zaskoczyła.
Od dobrej pół godziny leżał z dość przyjemnym ciężarem na sobie i nadal nie wiedział, czy to, do czego dziś doprowadził, było dobre czy złe. Wiedział jednak, że po pierwsze, Quan Yizhen mimo początkowego zaskoczenie odnalazł się w tej zupełnie nowej dla niego sytuacji bardzo dobrze, o czym mogło świadczyć gdzie i w jaki sposób teraz spał. Po drugie, sam był zadowolony. Miał pewne obawy, ale kto byłby ich pozbawiony, próbując stworzyć romantyczną relację z dwa razy młodszym przyjacielem tej samej płci, którego ojciec jest szefem jednego z działów w policji? Jednak to wszystko, co się stało w zaledwie półtorej godziny, mu się podobało. Zachowanie chłopaka było niemalże takie, jak przewidział, a nawet bardziej przychylne i entuzjastyczne. Ich przekomarzania pozostały jak wcześniej i żaden z nich nie widział w tym nic złego. To dobrze. To wręcz bardzo dobrze.
Nie miał pojęcia, co Quan Yizhen będzie chciał z tej relacji, ale już samo to, że on też był zadowolony, powodowało, że czuł się szczęśliwszy.
Jednak... w dalszym ciągu potrzebował nikotyny.
Z tego powodu wydostał się spod leżącego na nim ciała i ubrał spodnie oraz koszulę, którą zapiął na środkowy guzik i, biorąc paczkę papierosów, wyszedł na taras.
Cały był zaśnieżony, lecz jego bose stopy albo były do tego przyzwyczajone, albo nie odczuwał tego chłodu, bo przeszedł po nim jak po świeżej trawie i stanął przy barierce, patrząc na biały krajobraz. Odpalił końcówkę papierosa i zaciągnął się mocno mroźnym powietrzem. Wypuścił dym i obrócił się w bok, gdyż kątem oka dostrzegł tam jakiś ruch.
– Dzień dobry, panie doktorze. – Usłyszał, więc oparł się plecami o barierkę i zatknął papieros w kąciku ust.
– Co tu robisz o tak wczesnej godzinie i do tego sam? – zapytał w zastępstwie powitania.
– Wczesnej? – powtórzyła osoba. – Przecież już przed dziewiątą. Bardziej intrygujące jest, co chirurg po całonocnej zmianie robi tu tak późno. Czyżby nie mógł spać?
Usta Bai Wuxianga rozszerzyły się w uśmiechu i zrobił dwa kroki w bok, by być bliżej sąsiada i oprzeć się przedramionami o boczną dzielącą ich tarasy balustradę.
– Jak zawsze masz cięty język, mały Hong–er. Gdyby mama słyszała, jak zwracasz się do starszych, to byś dostał po nosie.
– Byłem tylko ciekawy, dlaczego nie śpisz. Można powiedzieć, że martwię się o zdrowie osoby, która uratowała wiele istnień i jej kondycja fizyczna oraz psychiczna jest bardzo ważna.
Końcówka papierosa rozżarzyła się i zaraz dym wyleciał przez nozdrza w dół.
– Gdybym cię nie znał, to bym pomyślał, że naprawdę jesteś taki troskliwy.
Hua Cheng zaśmiał się i podszedł bliżej doktora.
– Słyszałem jakiś hałas i po prostu nie mogłem już zasnąć – przyznał tym razem bez żartów. – Ale już chyba wiem, który sąsiad albo którzy sąsiedzi go wywołali. – Na jego ustach pojawił się leniwy uśmiech. – Nic złego się chyba nie stało, choć nie przypuszczałem, że twoje ciało nadal będzie nietknięte po zetknięciu z twoim żywiołowym przyjacielem.
– Nie jesteśmy takimi zwierzętami jak wy. – Oddał mu kąśliwie uwagę.
– To chyba tylko kwestia czasu i tego jak bardzo go przyciśniesz i jak długo zostawiasz na krawędzi. W pewnym momencie coś po prostu pęka i w moim przypadku: takiego gege kocham najbardziej. Sam przecież też z natury nie jesteś taki delikatny.
Doktor pomyślał nad jego słowami, gdyż dobrze wiedział, o co mu chodzi. Widzieć, jak ktoś ważny nie może wytrzymać z przyjemności, jaką sam mu daje, niszczyło wszystkie granice zdrowego myślenia, a co do drugiej wspomnianej sprawy, że nie był delikatny, to była tylko kwestia jego woli. Potrafił być brutalny, co jednak nie znaczyło, że najważniejsze osoby mógł dotykać delikatniej niż taki pyszałkowaty młodzik, jakiego miał teraz przed sobą.
– Wiesz, lubię tę twoją stronę. Tę bezpośredniość – powiedział, zaciągając się ponownie nikotynowym dymem.
– Dziękuję – rzekł, lecz brzmiało to jak automatyczna odpowiedź, a nie wyraz wdzięczności.
– Poza tym nie na darmo Xie Lian trzyma cię u swojego boku. Bystry jesteś i masz łeb na karku. Nawet potrafisz z niego korzystać. Ale kiedy mówisz o Xie Lianie, jesteś zupełnie inny. Jakby był całym twoim światem, który stawiasz przed sobą i zwracasz uwagę tylko na niego. – Tym razem głos lekarza zmienił się z ironicznego na bardziej poważny i szczery.
– Dziękuję, bo to chyba miało zabrzmieć jak komplement.
– En. Nie mógł trafić lepiej, ale jednak cieszę się, że mając was za sąsiadów, spędzam nocki w szpitalu. – Znów powrócił do swojego zwykłego sarkastycznego i drwiącego stanu.
Hua Cheng roześmiał się głośno.
– A może my powinniśmy pojechać dziś do domu gege, żebyście wy czuli się bardziej swobodnie?
– Nie ma takiej potrzeby – odparł, gasząc papierosa w śniegu i wrzucając resztkę do popielniczki, w której także zalegała biel. – Idę spać, nie mam już tylu lat co wy, więc potrzebuję trochę odpoczynku. Pozdrów ode mnie swojego gege i przekaż mu, żeby nie pozwalał się gryźć takiemu studenciakowi jak ty.
– Dziękuję i na pewno NIE przekażę – odparł wesoło. – Dobranoc. Proszę pozdrowić Quan Yizhena.
Bai Wuxiang zamknął drzwi balkonowe i zmełł cisnące się na usta przekleństwo, mówiąc tylko cicho "wszystkowiedzący cwaniak".
Szybko łączy fakty i jest za bardzo spostrzegawczy. Do tego nie był zdziwiony moim widokiem, więc naprawdę dobrze odrobił zadanie domowe i sprawdził, gdzie dokładnie mieszkam.
Bai Wuxiang nie był zdziwiony, że chłopak zdecydował się na kolejny kierunek studiów, którego przyspieszona nauka była bardzo intensywna i wymagała 100% skupienia. Wiedział, że z jego chłonnym umysłem poradzi sobie z tym bez trudu.
Wrócił do sypialni, zdjął z siebie ubrania i wszedł pod kołdrę. Quan Yizhen leżał tak, jak go zostawił z głową na białej poduszce i rozrzuconymi na niej gęstymi długimi włosami, ale przebudził się, kiedy lodowate palce dotknęły jego policzka.
Wziął od razu dłoń z twarzy i wciągnął ją pod kołdrę, przytykając sobie do rozgrzanego ciała. Wzdrygnął się, ale nie odsunął.
– Jesteś tak lodowaty, że chyba najpierw musiałeś skuć lód z papierosa, zanim się nim zaciągnąłeś.
Ciepła pierś powoli przywracała odpowiednią temperaturę w kończynie mężczyzny, więc zaczęła lekko szczypać.
– Jakbyś zgadł, młody.
– Następny razem zapal w mieszkaniu, to się nie rozchorujesz.
– Nie wiesz, że złego diabli nie biorą? Nawet grypa nie chce mnie dopaść, pozwalając mi na kilka dni odpoczynku od pracy. Jestem chyba na nią skazany dożywotnio.
– Prawie jak kara.
– Albo pokuta za coś, co zrobiłem w poprzednim życiu.
– Nie mogło być to nic strasznego, skoro teraz trafił ci się taki dobry dzieciak jak ja. – Na te słowa Bai Wuxiang się uśmiechnął. – Do tego ze mną przy boku nie możesz narzekać na nudę.
Druga lodowata dłoń wylądowała na piersi chłopaka, aż ten wstrzymał powietrze.
– Nigdy na nią nie narzekałem nawet bez ciebie.
– No niby tak, ale nie miałeś z kim się sprzeczać. – Spróbował w tę stronę go podpuścić. – Z Xie Lianem lub innymi lekarzami chyba w ogóle się nie sprzeczacie.
– Masz rację. Rzadko.
– No i widzisz? Czyli jestem wyjątkowy!
– Nazwę cię tak, jak natychmiast się zamkniesz i pozwolisz mi spać. I nie patrz tak na mnie.
Zaśmiał się, ale grzecznie obrócił plecami do mężczyzny. Jego ciemne włosy zajmowały większą część poduszki i Bai Wuxiang położył na nie dłoń, nawijając skręcone pasma na palec. Miał ochotę spać i nie miał. Obecność drugiej osoby w łóżku była rozpraszająca, bo nie zasypiał jeszcze u czyjegoś boku.
– Nadal jesteś zimny, doktorku?
Nie odpowiedział, udając, że śpi.
– Bo mi jest gorąco – mówił nadal, gdyż nie otrzymał żadnej odpowiedzi. – Zawsze jest mi ciepło, ale jak sobie myślę, że leżysz za mną, to mi jeszcze cieplej.
Bai Wuxiang wyciągnął dłoń w przód i zebrał w garść włosy, przesuwając je na szyję chłopaka i przód jego ciała. Sam natomiast zbliżył się do niego i dotknął zimną piersią pleców, aż chłopak zadrżał z zimna.
Objął go ramieniem, a głowę przysunął do ciepłego karku i nakazał:
– Śpij już i nic więcej nie gadaj.
Co prawda nic nie powiedział, ale zaczął się wiercić, jakby starał się wpasować bok ciała w twardy materac, na którym leżeli, więc lekarz złapał go jeszcze mocniej i uwięził, napierając na niego całym swoim ciężarem.
– Mogę coś powiedzieć? – zapytał Quan Yizhen, na chwilę nieruchomiejąc.
– Nie – odparł zimno.
– Ale jak nie powiem, to nie zasnę.
– Nic mnie to nie obchodzi.
Dwudziestolatek milczał i już się nie ruszał. Bai Wuxiang zsunął się z niego, lecz nadal trzymał go przy sobie. Zamknął oczy, próbując się uspokoić i w końcu odpłynąć w strefę snów, lecz wcale mu się to nie udawało.
Poddał się więc i wyrzucił z siebie zrezygnowany:
– Mów.
– No bo o to chodzi – zaczął od razu, jakby tylko czekał na pozwolenie – że nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby próbować się uspokoić inaczej niż walką. Nie wiedziałem, że można... wiesz, pomóc sobie ręką.
Kiedy to mówił, czuł na plecach chłód, ale ledwo skończył, a u nasady włosów dotknęło go coś ciepłego, a potem odrobinę niżej pojawił się ciepły oddech.
– Jesteś naprawdę niemożliwy, Quan Yizhenie. Twoje rozumowanie przywodzi mi na myśl dwunastolatka, który dopiero zaczyna dojrzewać. Nawet nie chcę wiedzieć, czy miałeś ejakulację tylko podczas mokrych snów – rzucił mu, powstrzymując westchnienie. – Jesteś tak bardzo nieogarnięty i niedoinformowany, aż brak mi słów.
– Spokojnie, doktorku. Może i to był mój pierwszy raz, ale bardzo mi się podobało. Słyszałem takie powiedzenie, że nie od razu Rzym zbudowano, no i ja nie od razu zorientowałem się, że można się...
– Masturbować?
– No właśnie! Twoje ręce naprawdę potrafią zdziałać cuda! Musisz mnie nauczyć też innych przyjemnych rzeczy.
Gdyby takie słowa powiedział mu inny dorosły mężczyzna, to chyba by naprawdę zaniemówił. Ale tu chodzi o Quan Yizhena. Nikogo innego.
– Może pozwolisz mi teraz wpadać do ciebie częściej? – ciągnął.
– Żeby zjeść coś zdrowego, co nie ocieka z każdej strony tłuszczem jak golonka? – zapytał, podpuszczając chłopaka. – Musiałbyś też trochę ograniczyć swoje nocne eskapady do miasta, bo nie miałbym ochoty rano składać cię do kupy lub niańczyć, kiedy w końcu trafisz na takiego drugiego Xie Liana, któremu nie podołasz.
– Spoko. Nie ma takiego drugiego jak on! – rzekł radośnie. – Ale same walki strasznie lubię... No ale twoje towarzystwo też lubię...
– Jeśli natychmiast pójdziesz spać, to przemyślę to. Ale jak nie, to cię ukarzę w najbrutalniejszy znany mi sposób i przez cały weekend nie wstaniesz sam z łóżka.
– Połamiesz mi nogi? – zapytał, sztywniejąc i mając pewność, że kto jak kto, ale on byłby w stanie to zrobić.
– Nawet nie będę musiał.
Zapanowała cisza, w której Quan Yizhen zastanawiał się, w jaki sposób ten pomysłowy, ale bezwzględny chirurg mógłby go zatrzymać na tak długo w łóżku bez łamania mu czegokolwiek, a Bai Wuxiang w przeciwieństwie do niego starał się nie myśleć o tym, by przypadkiem właśnie tego nie zrobić swojemu przyjacielowi.
Przyjacielowi... – poważnie zastanowił się nad tym słowem. Co prawda byli przyjaciółmi od dawna i nadal się to nie zmieniło, ale może przez wcześniejsze "dodatkowe" czynności, jakim wspólnie się oddali, powinien rozważyć zmodernizowanie nieco tej nazwy, poszerzając ją do... początkujących partnerów? Nie wiedział, czy to było właściwe, ale kochankami nie byli, a na pewno nie staliby się nimi zaledwie po pocałunkach i zaspokojeniu podstawowych męskich potrzeb. Do tego zrobili to tylko raz. Ściśle mówiąc, dwa razy, ale nie zapowiadało się, by na nich miało się to zakończyć. W związku z tym może nadal byli wyłącznie przyjaciółmi?
Różnica wieku między nimi była znacząca, ale nie tak bardzo, żeby nazywać go od razu sugar daddy*. Oczywiście, znał to określenie, lecz nie mógłby tak pomyśleć o nim i Quan Yizhenie.
sugar daddy* – starszy mężczyzna finansujący w różnym stopniu oraz w różnej formie wydatki kochanka lub kochanki w zamian za usługi seksualne i/lub towarzyskie
Zamyślił się, uświadamiając sobie, że zazwyczaj, kiedy się spotykali, to on za wszystko płacił, ale nigdy nie pomyślał o tym jak o sponsoringu! Bardziej przypominało to kupowanie słodyczy dla swojego dziecka, które w sklepie woła "Tato! Kup mi tego lizaka!" Nigdy nic innego. Lecz teraz, kiedy ich relacja nieco się zacieśniła, to słowo uparcie zaczęło pojawiać się mu przed oczami.
Choć nie. – Wewnętrznie się poprawił. – Jeśli moglibyśmy użyć tu słowa daddy, to określiłbym siebie jako sour* albo bitter** daddy. Na pewno słodki jak sugar*** nie jestem.
sour* – kwaśny
bitter** – gorzki
sugar*** – cukier
W pokoju było całkiem jasno. Choć chirurgowi nie przeszkadzało to w spaniu, widok ramion drugiej osoby i jego nagiej skóry z kilkoma bliznami przypominał mu jakie niebezpieczeństwa kryły się w mieście. Nie można było przewidzieć, na kogo się trafi i czy niespodziewanie ktoś nie wbije ci ostrza w plecy.
– Masz uważać na siebie podwójne, rozumiesz? Tylko wtedy możesz liczyć, że cię wpuszczę chociaż przez próg. W przeciwnym razie całuj klamkę, ale nie mnie.
– Byłoby szkoda, no ale dobra, będę bardziej uważał. Ale jak już wspomniałeś o całusie...
– Nie przeginaj i śpij w końcu – rozbrzmiał zimno.
Kiedy chłopak już zasypiał, na swoim karku poczuł coś wilgotnego i miękkiego. Jeśli dobrze zapamiętał, taki kształt i delikatność miały tylko usta jego ulubionego doktora.
Dotąd nie przeszłoby mu przez myśl, by inna osoba mogła go tak całować, dotykać i robić z nim tak bardzo satysfakcjonujące czynności. Nigdy by się nie dowiedział, jakie to przyjemne i ile już stracił lat, żyjąc w nieświadomości.
Może jednak to dobrze, że tyle czasu czekałem? Doktorek wydaje się najlepszą osobą, która mogłaby mnie więcej na ten temat nauczyć.
Z błogim uśmiechem na twarzy, trzymany w czułym uścisku najbrutalniejszego z demonów usypiał, powoli uświadamiając sobie, co kryło się za zachowaniem tego, zdawałoby się srogiego i zimnego mężczyzny, który teraz trzymał go w swoich objęciach oraz skąd brało się to narastające w piersi ciepło.
To jedyne w swoim rodzaju ciepło doktorka.
* * * * * * *
Pierwszy spin-off, jaki chciałam napisać, jest właśnie o tej parze.
BaiZhen.
Ship, który raczej może istnieć tylko w tego typu ff, gdzie można było zbliżyć te postacie do siebie, gdyż oryginalnie w nowelce chyba nawet na siebie nie wpadli, a co dopiero się zaprzyjaźnili.
Mimo to mam nadzieję, że bardziej podoba się Wam ich słodka relacja niż mogłaby wyniknąć między BaiRongami xD Tam nie byłoby ani uroczo, ani niewinnie lub tym bardziej słodko, a potem trzeba by zamówić porządną ekipę sprzątającą do wymiany zamoczonych dywanów i odmalowania ścian z czerwieni na coś bardziej stonowanego... Dlatego pokornie proszę o wybaczenie za nie podjęcie się tego wątku ^-^
Asimarek ^_^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro