Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Spin-off ~ Lipcowa wyprawa i kojące właściwości profesorskich dłoni

Na prośbę Nika-chan_323

Obiecana za E-Minga wyprawa i jeden z wieczorów, który całkiem niewinnie się zaczynając, przypadkowo skończył się... jak się skończył, czyli głośno i mokro, bo burzą z piorunami (≧▽≦)

* * * * * * *

Już trzeci dzień z kolei przedzierali się przez zawiłe peruwiańskie wyżyny i coraz bardziej strome zbocza. W wędrówce nie pomagały pojawiające się coraz częściej nierówności terenu oraz jego nachylenie, gdyż z każdym przebytym kilometrem krzewy i skały ustępowały miejsca gęstym lasom równikowym i duszącemu ukropowi, przez który ciężko było oddychać.

W nowy rok Hua Cheng ucieszył się na myśl o cieple, jaki oferowała Ameryka Południowa, ale nie spodziewał się aż TAKIEGO ciepła oraz panującej całą dobę wilgoci. Odkąd wysiedli z samolotu na jakimś opuszczonym starym lotnisku, ani razu nie był suchy. I było coraz gorzej.

Pot spływał mu z całego ciała, w tym także z twarzy, więc po raz kolejny przetarł przedramieniem czoło i postawił kolejny krok przed siebie. Był zmęczony. Nie, był skonany, ale uparcie parł do przodu.

Ich grupa liczyła siedem osób – Xie Lian i on, dwójka zaufanych ludzi Jun Wu, którzy nadzorowali wyprawę i zajmowali się sprawami organizacyjnymi, dwójka archeologów – rdzennych mieszkańców Peru i znających ten kraj niczym własną kieszeń oraz jedna kobieta z ministerstwa oświaty. Była ona blisko związana ze znanym archeologiem z Brazylii i jak w pierwszym odruchu pomyślał o niej Hua Cheng – podobnie do niego była tu na "doczepkę".

Choć sam pomysł towarzyszenia ulubionemu profesorowi wydawał się świetny, tak w tej chwili wcale taki nie był. Gdyby nie miał przy sobie Xie Liana, już dawno wróciłby do miejsca lądowania, a potem sam dotarł do kraju. Jakoś. Nie zastanawiał się jak, ale jego laptop, który miał połączenie satelitarne ze światem, na pewno pomógłby mu w tym. Jednakże nic nie mógł zrobić i nie chciał. Sama możliwość patrzenia na człowieka, którego kochał, na jego spokojną, delikatnie uśmiechniętą twarz, na ekscytację, kiedy rozmawiał z innymi archeologami lub gdy natrafiali na pozostałości po dawno zapomnianej i zarośniętej bujną roślinnością budowli, była tego warta. Tego i każdej wylanej kropli potu lub podniesienia nogi, by zrobić kolejny krok w dół pochyłego wzniesienia i ostrych jak brzytwa kamieni.

Kilkukrotnie prawie się przewrócił i gdyby nie obecny przy nim profesor, z pewnością rozciąłby sobie skórę, stając się problem dla całej grupy. Oczywiście nie obchodził go nikt inny poza Xie Lianem, który szedł obok i uśmiechał się do niego ciepło, więc on także się uśmiechał. Orzechowe oczy patrzyły na jego twarz z troską i głównie to było powodem, dla którego zaciskał zęby, kryjąc ból całego ciała, bo nie chciał, by się o niego martwił.

Uśmiechał się, kiedy mięśnie drżały mu z przeciążenia, a gdy inni robili krótką przerwę, nawet nie siadał, ponieważ wiedział, że bez pomocy już się nie podniesie. Znosił trudy podróży bardzo dzielnie, przekraczając swoje wszystkie granice wytrzymałości.

Dopiero czwartego dnia został pokonany. Wieczorem, kiedy usiadł na rozłożonym na suchych gałęziach palisandru śpiworze w zadaszonych ruinach, gdzie zatrzymali się na nocleg, zrzucił z siebie kilkunastokilogramowy plecak i powiedział szykującemu obok posłanie profesorowi:

– Gege, przepraszam. Już nie dam rady.

Jego głos był cichy, więc żadna osoba postronna go nie słyszała.

Xie Lian odłożył własny śpiwór, przybliżył się i przytknął dłoń do czoła studenta. Było spocone jak przez niemal każdą godzinę, od kiedy postawili stopę w peruwiańskim kraju.

Uśmiechnął się łagodnie i oznajmił:

– Na szczęście nie masz gorączki, San Lang. – Palcami wytarł wilgotne czoło i skroń, po czym pozostawił dłoń na jego policzku. – Nie martw się niczym i odpocznij, ile będziesz chciał. Możemy tu spędzić nawet miesiąc, jeśli będzie taka potrzeba. Z niczym nie musimy się spieszyć.

Chłopak prawie jęknął, słysząc te ciepłe słowa. Jeśli miałby przebywać dłużej niż jest to potrzebne w tym piekle, chyba wolałby być spalonym na stosie. Jednak uśmiechnął się tylko słabo i kiwnął głową na zgodę.

Sam Xie Lian wydawał się niewzruszony wykańczającym organizm klimatem, jakby ani ukrop, ani gorsza nawet od niego wilgoć omijały mężczyznę szerokim łukiem. Zmęczenie też go nie dopadało, a twarz była tylko lekko zarumieniona od Słońca. Wyglądał wręcz jeszcze przystojniej niż wcześniej. Hua Cheng był pewny, że to z powodu bardzo dużej wytrzymałości fizycznej i błyskawicznej regeneracji, o której nie raz miał okazję się przekonać, jak na przykład po całej nocy ich zabaw w łóżku lub innej części mieszkania wstawał z samego rana szczęśliwy, wypoczęty i jak nowo narodzony, po czym z uśmiechem na ustach szykował im śniadanie.

– Ta wyprawa to nie wyścigi, więc powiem reszcie, że zatrzymamy się w tym miejscu na dłużej – dodał, a widząc, że chłopak otwiera usta, powiedział uspokajająco: – To nie twoja wina, San Lang. W niczym nas nie będziesz spowalniał. I tak wszyscy są zmęczeni, więc przyda się nam w końcu odpoczynek. Nie tylko ty czujesz się źle. – To powiedziawszy, spojrzał w prawo na resztę grupy.

Dopiero teraz Hua Cheng zobaczył, że kilkoro współtowarzyszy także ledwo trzymało się na nogach. Ich ubrania były wygniecione i w wielu miejscach z ciemnymi plamami od potu. Twarze lśniły, a z ust wydobywały się sapania, kiedy przygotowywali swoje miejsca do spania.

Profesor powrócił wzrokiem do chłopaka. Uśmiechnął się i odsunął mu luźne włosy za ucho. Hua Cheng zamknął usta, a po nich powieki, opuszczając głowę.

– Czy tylko mi jest tak gorąco, jakbym była w samym środku piekła? – Kobieta z ministerstwa oświaty, która była tu na "doczepkę" zapytała głośno, aby wszyscy ją dobrze słyszeli. – Nikt mnie nie uprzedzał, że piszę się na takie... coś – dopowiedziała, ale już ciszej i bez sił opadła na kamienną podłogę, nie kłopocząc się nawet przesunięciem na własny śpiwór.

– Widzisz, San Lang? – zapytał cicho Xie Lian, przysuwając się odrobinę do studenta, aby tylko on go słyszał. – Nawet wielcy światli geniusze mają swój limit. Ty i tak dzielnie się trzymałeś.

Hua Cheng wiedział, co mężczyzna ma na myśli, gdyż kobieta, która się przed chwilą odezwała, już od początku narzekała i ich spowalniała. Profesor złapał za jego dłoń i uścisnął pokrzepiająco.

– Nie ruszaj się stąd – poprosił – a ja pójdę po wodę dla ciebie.

– Wyjątkowo tym razem pozwolę sobie poczekać tutaj na gege – powiedział, lekko się uśmiechając.

– Bardzo dobrze.

Xie Lian wstał i udał się do dwójki mężczyzn, którzy byli ich przewodnikami. Chwilę rozmawiali, a potem poszedł po obiecaną wodę. Student informatyki powoli ułożył ciężkie i zmęczone ciało na dość wygodnym, choć twardym posłaniu i westchnął. Zastanawiał się, jak przetrwa do końca podróży. Na początku tak się do niej rwał i cieszył, ale nawet w najgorszych koszmarach nie spodziewałby się, że będzie mu aż tak ciężko.

*

Po kolacji przy ognisku, gdzie z pomocą Xie Liana udało mu się dojść, wrócił ponownie do zajętego przez siebie miejsca. Z kwadransa na kwadrans czuł się coraz gorzej, a jawiąca się przed nim wizja opłukania swojego ciała w strumieniu przywodziła na myśl jedynie kolejne katusze. Nie mógł jednak pójść spać brudny po całodziennym marszu.

Kiedy tak leżał z ramionami zarzuconymi na twarz, aby ukryć grymas bólu, czuł, że jego umysł odpływa. Walczył z tym pozostałymi mu siłami, ale zmęczenie wygrało.

Obudził go znajomy łagodny głos i jeszcze łagodniejszy dotyk na przedramieniu. Otworzył oczy i spojrzał na siedzącego u jego boku profesora, który uśmiechał się ciepło. Obok niego leżał ręcznik i ubrania.

– Czujesz się trochę lepiej, San Lang? – zapytał.

Hua Cheng spróbował się poruszyć i odpowiedział:

– Kiedy widzę, jak profesor się o mnie martwi, nie mogę czuć się źle.

Xie Lian zaśmiał się i pochylił nad nim, całując.

– Gege – powiedział, przestraszony, że ktoś ich zobaczy i szybko rozejrzał się dookoła.

– Nie ma nikogo – wytłumaczył nadal wesoło i złapał go za dłoń. – Wszyscy już dawno się odświeżyli i poszli szukać totemu Wirakocza.

– Masz na myśli Apu Qun Tiqsi Wiraqutra? – Jego umysł nagle się obudził. – Ojca boga słońca i bogini księżyca oraz stwórcę całej ludzkiej cywilizacji?

– En – potwierdził z nowym błyskiem w oczach. – Jeden z naszych przewodników słyszał legendę od starego szamana, że w tej okolicy w lipcu przez siedem nocy można znaleźć ukryte przejście, które pojawia się w towarzystwie światła. Myślimy, że chodzi tu o świetliki, bo poza światłem nieba nic innego, co dawałoby nawet nikłe światło, w tak gęstym lesie nie istnieje.

Hua Cheng zamyślił się.

– Rzeczywiście. To całkiem prawdopodobne. W innych częściach świata świetliki zazwyczaj pojawiają się szybciej. – Wyciągnął z głębin pamięci informacje na temat tych niezwykłych owadów i uzupełnił: – W czerwcu jest ich najwięcej, ale jest możliwe, że tu żyją swoim trybem – stwierdził.

Milczał przez następną chwilę, zastanawiając się nad czymś i w końcu z lekko uniesionym kącikiem ust zapytał:

– Ale skoro wszyscy poszli, to dlaczego gege nadal jest tutaj? Chyba nie zostałeś ze względu na mnie?

Tym razem mimo zarumienionej od słońca twarzy chłopak zdołał dostrzec prawdziwe rumieńce, których nie dało się ukryć nawet pod lekką opalenizną.

– Gege – przemówił odrobinę poważniej i przyłapał Xie Liana, jak zagryza wargę, po czym obraca twarz w bok.

– Och, San Lang... – powiedział z pretensjami. – Nie każ mi wypowiadać na głos prawdziwego powodu...

Usta chłopaka rozciągnęły się w radosnym szerokim uśmiechu.

– Czyżby gege stęsknił się za swoim San Langiem? – zapytał niskim i głębokim głosem z wyczuwalną na kilometr ochotą na psoty.

Cokolwiek Xie Lian teraz by zrobił lub powiedział i tak wszystko było już wiadome, dlatego postanowił tylko nieznacznie kiwnąć głową. Wiedział bardzo dobrze, że powinni uważać z okazywaniem sobie uczuć publicznie, dlatego żaden z nich podczas całej wyprawy nie przekraczał pewnej granicy, choć i tak traktowali się o wiele swobodniej niż nauczyciel i uczeń. Jednak nie na tyle się spoufalali, by od razu wywnioskować, że są parą. Nie obawiali się konsekwencji ujawnienia, ale z uwagi na okoliczności i otaczających ich ludzi, których przecież dobrze nie znali, nie zamierzali afiszować się ze swoimi związkiem, bo być może inni nie czuliby się z tą wiadomością komfortowo.

Hua Cheng nie miał o to najmniejszych pretensji i wystarczało mu, że mógł patrzeć na profesora, być blisko niego, słuchać głosu, kiedy z przejęciem o czymś mówił, widzieć uśmiech, gdy odkrywali nowe tereny i oczywiście od czasu do czasu, kiedy byli sami, przytulić go lub choćby na chwilę złapać za rękę.

Teraz jednak byli zupełnie sami. Nie wiedział, ile mają czasu, ale modlił się, by pozostała część ich grupy wróciła jak najpóźniej, najlepiej nad ranem, a on miał zamiar coś zrobić z podarowanym im czasem.

Chciał unieść nogę, by zmienić pozycję i objąć Xie Liana, nie wypuszczając go przez bitą godzinę, gdy jęknął z bólu.

Jak niby miał to zrobić, kiedy prawie nie mógł się poruszać?!

Wtem jego ciało stało się lżejsze, ale zanim nawet uniósł brwi w zdziwieniu, to zmarszczył czoło na przeszywający go zewsząd ból. Syknął. Xie Lian, który właśnie podniósł go na rękach, bardzo delikatnie podciągnął go wyżej i z jeszcze większą ostrożnością przyciągnął bliżej klatki piersiowej.

– Przepraszam, San Lang – powiedział i ruszył w czarną noc poza ruiny. – To moja wina, że nie ostrzegłem cię wcześniej, że wyprawy w tropiki są bardzo uciążliwe dla organizmu, a to twój pierwszy raz.

Westchnął. Miał wyrzuty sumienia, że doprowadził swojego chłopaka do stanu skrajnego wyczerpania i z tego powodu postanowił mu pomóc, zanosząc go nad strumień.

Szedł powoli, by nie sprawić studentowi więcej bólu. Wokoło było całkowicie ciemno, ale jemu nie przeszkadzało to w omijaniu drzew i gęstwin bujnych krzewów.

– Gege nie ma za co mnie przepraszać – odezwał się dopiero po minucie Hua Cheng, kiedy jego zastygłe mięśnie przyzwyczaiły się do lekkiego kołysania. Czuł się jak małe dziecko. Było mu wstyd, że Xie Lian niósł go na rękach, bo sam nie miał siły iść. – To ja tu sprawiam problem.

– Dla mnie nie jesteś problemem, San Lang – odpowiedział natychmiast, jak tylko chłopak przestał mówić. – Poza tym, to chyba pierwszy raz, kiedy mam okazję ciebie ponosić na rękach – zauważył całkiem trafnie.

– Gegeee... – jęknął, przytykając głowę do jego piersi.

Xie Lian roześmiał się głośno.

– Przypomnij sobie, ile razy ty stawiałeś mnie w takiej sytuacji – delikatnie go skarcił, lecz zaraz potem dodał łagodnie: – Ale teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo to lubisz. Mnie się też podoba.

– Profesor droczy się ze mną i chce mnie całkowicie zawstydzić? To ja jestem od tego, żeby dbać o mojego belfra i nosić go na rękach – odciął się, lecz ze śmiechem.

Rękawica została rzucona, więc nie wypadało nie schylić się po nią i jej nie przyjąć.

– A czy ten przystojny stalker ze swoimi fetyszami mógłby chociaż raz przymknąć oko na profesorskie fanaberie?

– Fanaberie starszych facetów?

– Mężczyzn? – zasugerował coraz bardziej wesoły, gdyż przypomniał sobie ich pierwszy spacer, kiedy trzymali się za ręce.

Hua Cheng zgodził się, udając pokonanego.

– Niech będzie. Mężczyzn.

– Czy więc młodzieniec w czerwieni wybaczy mi choć raz tak egoistyczne zachcianki?

Hua Cheng zastanawiał się. Odpowiedź mogła być tylko jedna, ale starał się przeciągnąć ją jak najdłużej i przytrzymać profesora w niepewności. Oczywiście także udawanej niepewności.

W końcu podjął decyzję.

– Wybaczę – powiedział i od razu dodał: – Ale pod jednym warunkiem.

– Jakim?

– Gege podaruje coś San Langowi, czego nie dał jeszcze nikomu.

– Hm, jesteś pewny, że nikomu? – zapytał, zastanawiając się na odpowiedzią. – Może podpowiesz mi, co byś chciał?

Na twarzy chłopaka pojawił się chytry uśmieszek i wyrecytował:

– Choć nie ma fizycznej postaci, twój lis się w tym bez pamięci zatraci. Czy gege zgadnie, czego San Lang pragnie?

Profesor zamyślił się i przez prawie minutę nic nie mówił. Teoretycznie było wiele rzeczy lub prezentów, których przecież nie dał swojemu chłopakowi, ale co mogłoby to być, jeśli "nie ma fizycznej postaci"? Wytężył umysł, starając się wyobrazić sobie, z czego Hua Cheng byłby zadowolony i co spełnia te trudne kryteria. Nagle potknął się, robiąc dłuższy krok, ale nie upuszczając chłopaka.

– Gege, jestem ciężki. Postaw mnie, przecież mogę iść sam – powiedział, nie domyślając się, co właśnie przeszło przez myśl profesorowi.

Umysł nauczyciela nadal pracował na zwiększonych obrotach, podsuwając mu pomysły, które wywoływały u niego stale powiększający się na policzkach rumieniec.

Delikatnie poprawił osobę na swoich ramionach i powiedział łagodnie, nie mając najmniejszego zamiaru go wypuścić:

– Nie jesteś dla mnie ciężki, ale jeśli ci niewygodnie, to przepraszam. Na szczęście zaraz będziemy na miejscu. Wytrzymaj jeszcze.

– Nie jest mi niewygodnie, lecz nie chcę, żebyś się przemęczał. Ty też cały dzień szedłeś i dlatego tym bardziej powinieneś odpoczywać.

– Odpoczniemy razem. Nie martw się.

Chłopak już nie kontynuował tego tematu, w zamian pytając:

– A co do mojej prośby, coś gege wymyślił?

Zanim Xie Lian odpowiedział, jeszcze kilka sekund milczał, po czym uśmiechnął się, nabrał w płuca powietrza i odpowiedział jednym tchem:

– Dać ci chciałbym wszystko, w tym siebie całego, lecz jeśli to nic namacalnego, co powiesz na zawartość magicznej karafki, pełnej miłości, ze szczyptą namiętności, obsypanej ciepłem i zwieńczoną słodkim zapomnieniem?

Może i niezbyt się rymowało, ale na szybkiego nie potrafił wymyślić nic lepszego.

Hua Chengowi na chwilę zabrakło słów, by zareagować jakąkolwiek żartobliwą uwagą na tak romantyczną obietnicę, którą natychmiast chciałby "skonsumować".

– Czy tę miksturę da się wypić? – zapytał prawie swobodnym tonem, ciągle czując napięcie w dolnej części brzucha.

Xie Lian kaszlnął, odpowiadając cicho:

– En.

Uśmiech na twarzy studenta poszerzył się, a on sam krzyknął radośnie:

– W takim razie z chęcią tego skosztuję!

– Czyli takie zadośćuczynienie odpowiada temu młodzieńcowi?

– Jak najbardziej. Tak naprawdę to cokolwiek dostałbym od gege, byłoby więcej niż wystarczające – przyznał szczerze.

W końcu to mój cały gege jest najlepszym prezentem.

Wesoło przekomarzali się jeszcze przez chwilę, a po kolejnych kilku minutach marszu przystanęli. Xie Lian ostrożnie postawił Hua Chenga na ziemi, którą porastała wysoka trawa. Obok płynął strumień i bliżej niego bose stopy chłopaka zanurzyły się z miękkim mchu.

Odstawił ręcznik, komplet czystych spodenek oraz koszulek i pomógł chłopakowi zdjąć brudne po całodziennych trudach podróży ubranie. Była noc, było ciemno, a oni widzieli się w pełnym negliżu niejednokrotnie, ale tym razem Hua Cheng chciał umyć się sam. Dość już traktowano go, jakby odjęło mu wszystkie cztery kończyny, a przecież był zdrowym młodym mężczyzną, więc jedyną pomoc, jaką przyjął, to umycie włosów.

Nie mógł powiedzieć, że było mu łatwo doprowadzić swoje ciało do czystości. Na szczęście odświeżony czuł się odrobinę lepiej i dlatego nie dał się przekonać na kolejne noszenie go na rękach. W pobliżu strumienia znajdował się niewielki wodospad, a poniżej niego źródło, do którego następnie się udali.

Tym razem Hua Cheng sam się rozebrał i bez niczyjej pomocy zanurzył w wodzie. Powietrze było ciężkie i wilgotne, jego ciało gorące, dlatego chłód, jakiego doświadczał podczas zanurzania, niemal go sparaliżował. Z każdą sekundą bolące mięśnie coraz bardziej tężały i przykurczały się, przez co jego ciało się zgarbiło.

Trwał tak przez dłuższą chwilę i dopiero otrzeźwił go poruszający się zarys czyjej sylwetki. Wzrok chłopaka przyzwyczaił się do ciemności i dzięki temu zdołał dostrzec wchodzącego do wody po drugiej stronie wodospadu Xie Liana. Nie było tu głęboko, gdyż sam strumień był niewielki, ale woda musiała wypływać z podziemnej jaskini, gdyż jej zimno aż raziło wrażliwe receptory na skórze.

Profesor roześmiał się nagle, zanurkował aż po czubek głowy i szybko się wynurzył, siadając na kamieniach zaledwie metr od Hua Chenga.

– Naprawdę zimna – zauważył wesoło.

– En – odparł, szczękając zębami. – Teraz moje ciało chyba już w ogóle nie będzie chciało się poruszyć.

– A co z bólem?

Student spróbował wyprostować ciało, ale w tej chwili prawie nie mógł nim poruszyć, jakby tysiące igieł wbijało się w jego skórę.

– Nic nie czuję – odparł.

Faktycznie, bólu jako takiego nie czuł, za to mrowiejący każdy kawałek skóry już tak.

– To dobrze. Kiedy spałeś, spotkaliśmy tubylca, z którym nie mogliśmy się porozumieć w żadnym znanym nam języku, ale to właśnie on pokazał nam ten wodospad. Ta dziewczyna z ministerstwa tak się ucieszyła, że z miejsca wskoczyła do wody, ale tak samo szybko z niej wyskoczyła.

Xie Lian zaśmiał się, unosząc twarz w górę, jakby otaczające go zewsząd zimno nie robiło na nim żadnego wrażenia.

– Szkoda, że nie mogłem tego zobaczyć. – Hua Cheng również spróbował się uśmiechnąć. – To musiał być fajny widok.

– En – przytaknął. – Nikt się nie śmiał głośno, ale nie potrafiliśmy ukryć uśmiechów.

– Coś jeszcze pokazał wam ten człowiek? – zapytał Hua Cheng.

– Tylko to miejsce, a potem po prostu sobie poszedł – rzekł. – Gdy zanurzyłem tu dłoń, to pomyślałem, że może będzie pomocne dla ciebie – wyjaśnił, tym razem patrząc na Hua Chenga.

– Uważasz, że to taka naturalna alternatywa krioterapii?

– Nie mamy ciekłego azotu, ale w przypadku niskich temperatur naczynia krwionośne powinny zachowywać się podobnie w wodzie jak i na powietrzu, więc zawsze warto spróbować.

Oczy Hua Cheng przyzwyczajały się do panującej ciemności, więc teraz przyjrzał się uważniej siedzącej naprzeciwko niego osobie, a raczej kontrastowi jego jasnej skóry na tle ciemnego lasu. Prawie widział delikatny uśmiech na jego twarzy.

– Gege naprawdę mnie zadziwia... tym, że tak myśli o mnie.

– Uważasz, że ktoś inny powinien to robić?

– Nie mógłbym na to pozwolić – odpowiedział, biorąc głębszy wdech i próbując rozluźnić ciało.

Powoli oparł się plecami o skałę i dodał:

– Ale i tak nie lubię, kiedy za bardzo się mną martwisz.

– A ja myślę, że i tak za rzadko to robię.

Zsunął się odrobinę ze swojego kawałka skały i opadł w wodę aż po szyję. Jego tułów i nogi uniosły ponad powierzchnię. Co dziwne, cały czas wyglądał, jakby ta ekstremalna temperatura mu odpowiadała.

Hua Cheng znów spróbował się poruszyć. Jego ręka zanurzyła się głębiej. Szczypanie na skórze było mniej dokuczliwe, a mięśnie nadal napięte, lecz powoli przyzwyczajały się do chłodu.

Westchnął głośno i uśmiechnął się do siebie. W tej dżungli prawie zapomniał, jak przyjemne i odprężające może być zimno. Coś otarło się o jego kolano, więc złapał to, co okazało się stopą profesora. Uchwycił ją pewniej i oparł o swój brzuch, leniwie głaszcząc łydkę.

Wtem usłyszał głos:

– Wiesz, San Lang – zaczął Xie Lian – dostałem też rozgrzewający specyfik od jednego z przewodników, który twierdzi, że nie ma na świecie nic lepszego na przemęczenie i co stawia lepiej na nogi od tego.

– To jakaś maść? – zapytał, sunąc powoli palcami pod zgięcie kolana.

– Hmm, bardziej przypomina olejek i ma ciekawy zapach.

– Jeśli ma działać, to zapach w niczym mi nie będzie przeszkadzał – stwierdził z nadzieją i zaraz dodał: – O ile gege też ze mną jakoś wytrzyma.

– Oczywiście! Byłbym przy tobie, nawet jakbyś miał bliskie spotkanie ze skunksem.

– Zdecydowanie wolałbym z łasicą.

– To akurat jest dość łatwe do urzeczywistnienia.

– Za to spotkanie skunksa już nie do końca.

– En, ale wracając do tej tajemnej mikstury, to nie powiedziałem, że pachnie źle, po prostu nie przypomina niczego znanego nam z aptek. Jest bardziej ziołowa i niezwykle aromatyczna.

– Aromatyczna – powtórzył Hua Cheng.

Dla niego tylko jedno było aromatyczne. Jedna osoba, której nie potrafił się oprzeć i którą miał przed sobą. Ze względu na to, że już od kilku dni wstrzymywał się z okazywanie jej swoich uczuć, teraz zapragnął tego podwójnie.

Jego dłoń powędrowała wzdłuż ciała na udo i jeszcze dalej, na brzuch. Profesor nie próbował się wyrwać lub upomnieć go, że nie powinni zachowywać się tak swawolnie. Sam Hua Cheng doskonale wiedział, że ich towarzysze podróży mogę zjawić się w każdej chwili, lecz nie mógł nic poradzić na to, co robił.

Wcale nie chciał się wstrzymywać. Dlatego objął Xie Liana za dolną część pleców i przyciągnął do siebie. Zimne ciało przesuwało się po jego własnym i nie wyglądało na to, by nawet ich bliskość miała tę temperaturę zmienić.

Twarz profesora na chwilę skrył głębszy mrok, ale student był pewny, że się uśmiecha. On zawsze się uśmiechał w takich sytuacjach, a ta nie była pierwszą, kiedy siedział na jego udach i delikatnie trzymał złączone palce na jego karku. Zawsze był to ciepły dotyk, który wraz z błyszczącymi szczęściem oczami rozgrzewały serce i teraz mimo temperatury wody, w której już od kilku minut siedzieli, Hua Cheng czuł wnikający pod skórę gorąc w miejscach, gdzie ich ciała się stykały.

Pośladki profesora zatrzymały się dopiero na szczycie ud, więc co innego mógłby zrobić chytry "lis", niż objąć swojego ukochanego? Tęsknił za tym, bo choć miał go blisko siebie, to nie miał na wyłączność, nie mógł pozwolić sobie na chwilę nieuwagi, nie mógł go tulić do piersi ani oglądać tej uroczej strony, którą poznał tylko, gdy byli razem. Sami.

Zadrżał, wciskając się w mokrą szyję i nagle całe jego zmęczenie oraz ból zniknęły. Wypuścił z płuc długo wstrzymywane powietrze i uśmiechnął się z ulgą. Tego mu właśnie przez cały czas brakowało. Tu było jego miejsce, a w jego ramionach zawsze powinna być osoba, którą kochał.

Xie Lian także objął chłopaka i wcale nie krył się z tym, że i on się stęsknił. Tulił mocno, jeszcze bardziej przylegając do jego piersi. W tej chwili obaj nie mieli zamiaru oddalać się od siebie choćby na chwilę. Byli sami, jeden i drugi był zziębnięty, więc dlaczego nie mieliby spróbować się wzajemnie ogrzać? Dlaczego, mając kwadrans, może godzinę nie mieliby wykorzystać tego czasu tak, jak naprawdę tego chcieli?

Student pierwszy zrobił coś z chwilowym bezruchem, przesuwając dłonie na kark, we włosy profesora, a potem w dół wzdłuż tułowia, zatrzymując się na pośladkach. Znał ich miękkość bardzo dobrze. Wielokrotnie je masował, całował, kąsał, a teraz były wyjątkowo zimne i napięte. Dlatego nie mógł pozwolić, by nadal marzły. W końcu nie raz obiecywał, że będzie dbał o zdrowie swojego nauczyciela, a także o to by zawsze mu było ciepło. Nie mógł go zostawić w takim stanie i tym razem.

Odsunął głowę i usta od szyi profesora, po czym pocałował go w policzek, który od razu się uniósł. Hua Cheng przywołał w pamięci jeden z setek uśmiechów, jakie Xie Lian mu podarował. Był pewny, że to jeden z tych, które tak uwielbiał. Potarł nosem miękką skórę na twarzy, a potem zetknął ich czoła i czubki nosów. Oddychali przez otwarte usta, z każdą sekundą coraz szybciej, będąc świadomym, że druga osoba też jest blisko zrobienia czegoś nieodpowiedniego, czego z pewnością nie powinni robić na takim wyjeździe, tym bardziej będąc nago i tylko we dwójkę. Otaczała ich ciemność i cisza lasu, którą w tej chwili wypełniał jedynie odgłos spadającej po kamieniach wody.

Ich usta prawie się dotknęły. Odwlekali to, wiedząc, że mogą się nie powstrzymać przed zrobieniem kolejnego kroku i jeszcze jednego.

– Tylko jeden buziak – wypowiedział drżące słowa profesor.

– En – zgodził się student, zwilżając usta końcówką języka. – Jeden i wrócimy do reszty.

– Na pewno już są.

– Dlatego powinniśmy się pospieszyć i szybko do nich dołączyć.

– Jeden szybki buziak.

– Jeden – potwierdził.

Zastanawiali się, czy w tej właśnie chwili obaj się nie okłamują.

Ich dłonie znalazły się nad wodą na swoich twarzach, które jako jedyne nie doświadczyły przeszywającego chłodu wody, więc były tak rozgrzane, jakby całe ciepło z ciała nagromadziło się tylko w nich. Wargi nareszcie zbliżyły się do siebie.

Obaj uśmiechnęli się ponownie i nagle coś nad ich głowami rozbłysło jasnym światłem. Spojrzeli jednocześnie w górę i po kilku sekundach usłyszeli grzmot, a po nim ujrzeli kolejną błyskawicę przecinającą niebo. Gęste ciemne chmury kotłowały się, jakby Matka Natura gotowała swoje piekielne danie, które miało zaraz wykipieć i wylać się im na głowę.

Podczas kolejnego grzmotu i błyskawicy patrzyli na siebie i przez sekundę dokładnie widzieli swoje rumiane twarze. Choć byli tuż tuż od puszczenia wodzy wyobraźni i daniu się porwać uczuciom, teraz sama burza przywołała ich do porządku. Roześmiali się głośno i cmoknęli szybko.

– Może nie kuśmy losu, gege – zasugerował Hua Cheng, wiedząc, że drugi raz już nie powie tak racjonalnych słów.

– Co poradzić, San Lang. W końcu jeden buziak już był.

Co nie zmienia faktu, że zdecydowanie niewystarczający.

W tej kwestii zgadzali się w stu procentach, lecz żaden nie ośmielił się powiedzieć tego na głos.

– Chyba powinniśmy jak najszybciej wrócić, żeby pozostali nie martwili się o nas.

– Jesteśmy i tak przemoczeni, więc nic się chyba nie stanie, jak złapie nas burza.

Błyskawice i grzmoty pojawiały się z coraz większą częstotliwością, więc Xie Lian uściskał swojego partnera, ale po tym od razu zsunął się z jego kolan i wyszedł na brzeg. Stanął na mokrym kamieniu i wyciągnął dłoń w stronę chłopaka.

– Chodź, mój lisie, bo jeszcze chwila i znów wpadnę w twoje sidła.

Hua Cheng wyciągnął ramię w przód i dał sobie pomóc.

– To tylko mój ukryty urok, gege. W życiu nie zastawiłbym na ciebie pułapek.

Wytarli się i ubrali na siebie koszulki oraz krótkie spodenki. Student musiał przyznać, że kąpiel bardzo mu pomogła. Był zaskoczony, jak dobrze się teraz czuł. Jego skóra, choć lodowata, już tylko lekko mrowiła. Mięśnie wydawały się nadal ciężkie, ale nie pulsowały bólem jak wcześniej. Mógł normalnie się poruszać, schylać, a nawet ubrać.

Kiedy wracali, część drogi trzymali się za ręce, ale będąc niedaleko ruin, gdzie mieli nocleg, zachowali między sobą należytą odległość.

Deszcz zaczął padać dosłownie sekundy po tym, jak znaleźli się pod zadaszeniem, więc nie zmokli. Zdziwili się tylko, że jeszcze nikt z ich wyprawy nie wrócił. Hua Cheng poszedł na swoje prowizoryczne łóżko, natomiast profesor historii odszukał walki-talkie, którego używali do komunikowania się, kiedy dzielili się na dwie lub trzy grupy, i wywołał podróżników. Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że nieprędko uda im dotrzeć z powrotem, ponieważ tam, gdzie byli, tak bardzo lał deszcz, iż widoczność nie przekraczała dwóch metrów. Panowały prawie egipskie, a w tym przypadku peruwiańskie ciemności, więc postanowili przeczekać burzę pod prowizoryczną ochroną naprędce zbudowaną z dużych liści drzew.

Przerwali rozmowę, kiedy burza rozszalała się na dobre i mieli obawy, że swoim elektronicznym sprzętem ściągną na siebie któreś z licznie pojawiających się wyładowań atmosferycznych.

Hua Cheng słyszał całą treść rozmowy i nie mógł przestać coraz szerzej się uśmiechać. Dotarło do niego, że tej nocy będzie mógł chociaż przez godzinę lub dwie leżeć przytulony do profesora. Jego wcześniejsze zmęczenie odpłynęło jeszcze dalej, a serce cieszyło się, że znów będzie miał go tylko dla siebie.

Ta burza i to miejsce coraz bardziej mu się podobały.

Profesor wyłączył urządzenie i spojrzał na siedzącego studenta. Miał na sobie czerwoną koszulkę bez ramion i spodenki. Opierał głowę z zamkniętymi oczami o ścianę i wyglądał tak spokojnie, jakby spał. Xie Lian nie przewidział, że los pozwoli im zostać tylko we dwójkę.

Pytanie tylko, na jak długo?

Sądząc po intensywności opadów, burza nie wydawała się szybko skończyć.

Miał ogromne wyrzuty sumienia, że nie dostrzegł, jak wiele trudu sprawiało chłopakowi przedzieranie się przez puszczę. Jednak rozumiał, dlaczego nic mu nie powiedział i w pewien sposób cieszyło go to. Hua Cheng był uparty i wytrwały, przy nim zawsze dawał z siebie wszystko. Zobaczenie go całkowicie pokonanego i bez sił było urocze. Nie powie mu o tym, żeby nie urazić jego dumy, ale nie miał nic przeciwko, by czasami właśnie to on zajął się nim. Dzięki temu mógł poczuć się potrzebny. Zawsze to jego rozpieszczał i nie pozwalał nic zrobić dla siebie.

Zabrał z torby małą szklaną flaszkę z żółtawo-zielonym olejkiem i przeszedł z nim kilka kroków, zatrzymując się przy odpoczywającym chłopaku. Miał ochotę nachylić się nad nim i pocałować, ale powstrzymał go kolejny grzmot gdzieś w ich pobliżu. Wyjrzał na zewnątrz. Deszcz tak mocno zacinał, że do jego twarzy dolatywała świeża wilgotna deszczowa mgiełka o zapachu burzy. W puszczy ozon mieszał się z setkami tysięcy roślin, ale i tak przyjemnie było w końcu poczuć coś innego niż wszechogarniającą ich codzienną duchotę.

– To ta magiczna mikstura, o której wspominałeś, gege? – zapytał Hua Cheng, wysuwając z dłoni fiolkę i odtykając korek pod nosem.

– En – przytaknął profesor i przeniósł na niego wzrok.

Nozdrza chłopaka poruszały się, kiedy próbował wychwycić poszczególne składniki.

– Hmm, naprawdę ciekawe połączenie – odezwał się odsuwając nos i na powrót go przysuwając nad szyjkę naczynia. – Wyczuwam imbir, kardamon, cynamon, kolendrę i chyba nawet kurkumę.

Xie Lian usiadł obok.

– En. Same rozgrzewające składniki – zgadywał, do jakich wniosków chłopak właśnie doszedł.

– Jako dodatki do napojów i potraw na pewno, ale czy tak samo będą działały na skórę? – zastanawiał się Hua Cheng.

– Cóż, jak nie spróbujemy, to się nie przekonamy. Przewodnik zapewniał, że nie ma nic lepszego i bardziej stymulującego obolałe mięśnie niż to.

– Stymulujące...

– Po lodowatej kąpieli efekt powinien być jeszcze lepszy.

– Zaryzykujmy, gege?

– Nic nie stracimy, a może pomoże.

Popatrzyli na siebie z uśmiechem.

– Zaczniemy od pleców? – zapytał Xie Lian.

– Jeśli ta mieszanka im pomoże, to nawet niestraszny mi ból nóg i rąk.

– Myślę, że starczy nam na całe ciało.

Zasłonił kciukiem górę szyjki i przechylił buteleczkę. Odrobina preparatu pozostała na jego opuszku. Rozsmarował ją pozostałymi i oznajmił:

– Gęsty, tłusty i mocno aromatyczny. Lepiej jak przykryjemy czymś posłanie, żeby się nie zabrudziło.

Ze swojego plecaka wyjął biały materiał i rozścielił go na śpiworze. Hua Cheng zdjął koszulkę, pozostając tylko w spodenkach i położył się na brzuchu.

– Nie będzie ci przeszkadzało, jak klęknę nad twoimi plecami, San Lang?

– Śmiało, gege. Znajdź dla siebie taką pozycję, aby tobie było wygodnie. Ta kąpiel bardzo mi pomogła i naprawdę czuję się o niebo lepiej.

– Cieszę się – powiedział i przesunął się nad pośladki chłopaka. Jego nogi znajdywały się po obu stronach dolnej części pleców. – Rozluźnij się i ułóż ramiona wygodnie.

– Tak jest wygodnie – powiedział, sięgając dłońmi kolan profesora i przekręcając głowę na jeden bok, by od czasu do czasu móc zerknąć na mężczyznę.

– Olejek jest chłodny, więc chwilę potrzymam go w dłoni.

– Nie martw się takimi rzeczami. Ważne, żeby działał. Poza tym – zaczął wesoło – to chyba nasz pierwszy raz, kiedy robisz mi masaż.

Xie Lian wylał część ziołowego specyfiku na dłonie i niemal od razu jego skóra zrobiła się cieplejsza.

– En. Kiedyś Bai Wuxiang mnie nauczył, które partie ciała należy masować i w jaki sposób, żeby przyniosło to pożądane rezultaty.

– On też cię masował? – zapytał.

Choć wiedział, że byli wieloletnimi przyjaciółmi i prawie bezgranicznie sobie ufali, to wyobrażenie sobie, że ktoś poza nim mógł dotykać ciała profesora historii, nie licząc oczywiście zabiegów przy ranie, wywoływała w nim zazdrość.

Xie Lian cofnął się wspomnieniami do przeszłości. Początkowo po wypadku i pierwszych bójkach wielokrotnie Bai Wuxiang musiał nastawiać mu zwichnięte lub wybite kończyny. Często jego ciało było tak spięte, że jedynie dłonie przyjaciela potrafiły je rozluźnić. W tamtym czasie często ze sobą rozmawiali, dowiadywali się o sobie nowych rzeczy, a po czasie zaufali sobie i ich znajomość stała się naprawdę bliska. Wokół nich zawsze był nastoletni wówczas Quan Yizhen, którego udało się powstrzymać przed zmianą w chuligana i nauczyć panować nad emocjami. Później przekształcił je na coś, co pomaga ludziom, a nie każdorazowo prowadzi do bójki.

– Bai Wuxiang nauczył mnie bardzo dużo o moim własnym ciele, ograniczeniach, jakie mam i jak je zdjąć. Gdyby nie jego pomoc i bezpośrednie, czasami aż za bardzo szczere, lecz trafiające prosto w serce słowa, to może nie udałoby mi się być tu, gdzie teraz jestem.

– Jest dla ciebie bardzo ważny, gege.

– Ważny, ale nie najważniejszy. Ty dla mnie taki jesteś, San Lang.

– Gege też jest dla mnie najważniejszy – powiedział. – I cieszę się, że on i Quan Yizhen są razem. Dzięki temu nie muszę się martwić, że któryś z nich mi ciebie ukradnie.

Xie Lian roześmiał się i w końcu przyłożył obie dłonie do nagich, jeszcze chłodnych po kąpieli pleców.

– Nikt nigdy nie będzie w stanie mnie od ciebie wykraść – rzekł pewnie.

Osoba pod nim tylko cicho zachichotała.

Profesor rozprowadził na całych plecach tłustą mocno aromatyczną substancję i zaczął ją wcierać. Na początku bardzo delikatnie, starając się wyczuć każdy mięsień i pytając, gdzie najbardziej boli. Hua Cheng szczerze odpowiadał. Nie był zadowolony ze swojego stanu, ale z drugiej strony, móc się zrelaksować i w pełni oddać dotykowi, bardzo mu się podobało.

Silne dłonie masowały całe plecy spokojnie, zatrzymując się w niektórych miejscach na dłużej lub ugniatając mięsień mocniej. Był to zabieg bardzo relaksujący, a użyte składniki naprawdę rozgrzewały cało. Skóra robiła się bardziej zaróżowiona, a ciepło wnikało głęboko, jakby chciało też rozgrzać wszystkie narządy wewnętrzne. Było to przeciwne uczucie do kąpieli w zimnym źródle. Teraz ciało studenta nie było w ogóle spięte. Rozluźniły się plecy, kark, a nawet ramiona, które z wprawą masował profesor. Jego dotyk był stanowczy, ale nie bolesny. Potrafił tak długo krążyć opuszkami lub dłonią w danym miejscu, aż uciążliwy skurcz puszczał całkowicie.

– Gdybym wiedział, że to takie przyjemne, prosiłbym gege o masaż każdego dnia – wymruczał z zamkniętymi oczami i błogością w głosie.

Na zewnątrz ciągle padało, lecz powietrze nie było zimne, a lekki wiatr dolatywał do nich raz na kilka minut. Otaczał ich intensywny zapach, któremu przodował słodki cynamon i kardamon.

Hua Cheng miał cały czas zamknięte oczy. Wyobrażał sobie, jak na jego plecy padają gorące promienie letniego słońca i nie potrafił się nie uśmiechać. Dłonie na ciele w końcu zwolniły, a profesor oparł się o jego ramiona i docisnął je, jakby chciał się nad nim nachylić.

Hua Cheng uśmiechnął się jeszcze bardziej, czekając, aż szepnie mu do ucha "San Lang, zasnąłeś?", lecz zamiast tego poczuł coś mokrego i gorącego na swojej szyi, a po tym cichy jęk.

Uśmiech zamarł mu na ustach, bo nie wiedział, czy się przypadkiem nie przesłyszał, a umysł płata mu figle. Nie było przecież możliwe, aby to profesor wydał z siebie tak przyjemny odgłos, którego brzmienie wciąż wibrowało w jego głowie. Jednak po kolejnych sekundach usłyszał ten dźwięk znowu, tylko tym razem przy samym uchu, które ktoś zaczął lizać. Oddech Hua Chenga przyspieszył, lecz nadal miał obawy przed otworzeniem oczu i spojrzeniem za siebie. Jego gege nigdy nie zrobiłby czegoś tak lekkomyślnego, jak nakręcanie go bezwstydnymi słodkimi jękami, które z pewnością doprowadzą go do obłędu. Obłędu, który może zakończyć się tylko w jeden sposób.

– San Lang... San Lang... – Niespodziewany niemal błagalny ton przedarł się przez szum deszczu. – Zrób coś... – prosił.

Dłonie profesora z ramion przesunęły się po tułowiu niżej, aż pod czerwony materiał spodenek.

To już zaszło za daleko.

Hua Cheng otworzył oczy i okręcił głowę. Zdołał dostrzec tylko zarumienione policzki Xie Liana i półprzymknięte, prawie nieprzytomne z podniecenia oczy, a chwilę później coś niespodziewanie wdarło się pomiędzy jego lekko uchylone w totalnym zaskoczeniu usta. Pocałunek profesora był namiętny, zupełnie nieprzyzwoity w ich sytuacji i niebezpieczny. Dyszał, a jego język wraz z głośniejszym już jękiem przesuwał się po języku Hua Chenga. Odczucie było niesamowicie pobudzające i wywoływało ponowne napięcie całego ciała.

Palce Xie Liana złapały za głowę i docisnęły ich ze sobą, całkowicie zamykając usta i wsuwając języki jeszcze głębiej. Przez prawie minutę nie oddychali, łapczywie się całując, ale Hua Cheng wiedział, że coś jest nie tak.

W końcu odsunął głowę, łapiąc powietrze i starając się wyswobodzić z silnego uścisku. Jednym szybkim ruchem przekręcił się, powalając drugiego mężczyznę na śpiwór i zamieniając ich miejscami. Teraz to on był na górze, trzymał za uniesione nad głową nadgarstki, które przyciskał do śpiwora. Spoglądał na profesora z niepokojem, choć jednocześnie z coraz silniej odczuwanym pobudzeniem.

Szyja i twarz Xie Liana były całe czerwone, usta, przez które niespokojnie oddychał, otwarte. Źrenice powiększone i niemal zasłaniały jasnobrązowe tęczówki jego oczu. Patrzył, jak osoba pod wpływem narkotyków, a wyglądał, jakby ostatkiem sił powstrzymywał się przed rzuceniem na niego. Hua Cheng przesunął wzrok niżej, na brzuch, który wystawał spod podsuniętej w górę koszulki. Napinał się wraz z każdym oddechem i delikatnie błyszczał od potu. Poniżej, mokrego wybrzuszenia na materiale spodenek nic nie było w stanie ukryć.

Chłopak ponownie spojrzał w górę na twarz osoby, którą miał pod sobą i której usta bezustannie drżały. Zniżył więc głowę i przejechał po nich językiem. Pierś Xie Liana wygięła się w górę, a on jęknął. Nogi zacisnęły się wokół ud Hua Chenga, a twarda wypukłość w spodniach przesunęła po podbrzuszu.

Student docisnął biodra swoimi, starając się nie pozwolić mu na kolejny ruch i uśmiechnął się, w końcu rozumiejąc, co się stało i jak doszło do tego, że przeważnie trzeźwo myślący mężczyzna wije się pod nim z podniecenia, z umysłem wypełnionym tylko jednym. Gdyby byli w domu, to doskonałe wiedział, co by zrobił i jak mu ulżyć, ale aktualne miejsce było dalekie od dogodnego do miłosnych igraszek.

Powinien to jak najszybciej zakończyć i pomóc profesorowi uspokoić się i dojść do siebie, ale kuszący słodki zapach nie pozostał bez efektu i na niego. Może gdyby wcześniej skojarzył tę delikatną nutę aromatu, który przykrywał intensywny cynamon, to trzy razy zastanowiłby się nad masażem, ale teraz było już za późno.

– Gege, gege, gege – powiedział zachrypniętym głosem. – Mogę ci pomóc, ale sam także raczej się nie powstrzymam.

Gardło z każdą chwilą stawało się bardziej suche i było kwestią minut, zanim afrodyzjak dodany do preparatu zawładnie i jego umysłem, zamieniając ciało w jedną żądną dotyku i pieszczot wrażliwą kulkę. Jeszcze w tej chwili był w stanie się powstrzymać. Mógł wyjść na zewnątrz na deszcz i zabrać tam też profesora. To na pewno pomogłoby im otrząsnąć się ze stale rosnącego podniecenia.

Tymczasem plecy paliły go coraz bardziej i nie był to tak znajomy ból, ale pragnienie, by ktoś go dotknął i najlepiej masował, jak dotychczas. Był niemal pewien, że doszedłby tylko od tego. Jego penis stawał się twardy od leżenia na profesorze i patrzenia na jego podekscytowanie. Od razu miał ochotę pozbawić go ubrań i użyć dłoni, ust lub jakiegokolwiek innego sposobu na ulżenie mu, a potem kochałby się z nim, aż zabrakłoby tchu im obu.

– To... – zaczął mówić profesor, zamykając oczy i starając się opanować – buzdyganek naziemny.

Hua Cheng jeszcze mocniej ścisnął trzymane nadgarstki i przełknął.

– Profesor myśli o tym samym co ja – odparł, pochylając się nad ustami, które same w sobie go omamiały. Zapominał, że przecież ma się powstrzymywać.

Nic innego nie przychodziło im do głowy niż użycie jako składnika magicznej mikstury jednego z najsilniejszych naturalnych afrodyzjaków. Choć buzdyganek posiada silne działanie regenerujące i przewodnicy lub ktokolwiek inny, kto to stworzył, dodali go na pewno ze względów zdrowotnych, to użycie go z innymi rozgrzewającymi składnikami, a potem wysmarowanie połowy ciała osobie, z którą łączyła bardzo bliska i cielesna relacja, było w ich przypadku zgubne, a właściwości buzdyganka zwielokrotnione.

Zapewne nikt nie miał złych intencji. Po prostu nie wiedzieli, że Hua Cheng i Xie Lian byli parą.

Afrodyzjak dodatkowo wzmocniony intensywnym cynamonem uderzał w nozdrza i wypełniał umysł, więc samo patrzenie na Xie Liana było jak pokazanie spragnionemu szklanki z chłodną orzeźwiającą wodą. Nie wiedział, jak ma siebie powstrzymać, bo z każdą chwilą było mu tylko coraz trudniej.

Zacisnął zęby we wnętrzu policzka, licząc na to, że wywołany ból mu pomoże. Nie mieli ze sobą prezerwatyw, nie mieli środka nawilżającego, nie mieli kolejnego śpiwora lub chociażby prześcieradła, a był pewny, że jak zaczną, to nie zadowolą się jednym razem lub wzajemnym zrobieniem sobie dobrze ustami, co w tym przypadku byłoby rozwiązaniem najczystszym i nie pozostawiającym po sobie śladów.

Jednakże...

Łudził się, że pójdzie szybko i gładko, ale ktoś mu tego nie ułatwiał.

Ktoś mimo wszelkich przeciwwskazań unosił ku niemu biodra. Ktoś patrzył na niego z miłością i nawet bez umiejętności czytania w cudzych umysłach, wiedział, czego chce.

– Dopóki pada, zrób ze mną wszystko – powiedział wprost Xie Lian łamiącym się głosem.

Serce Hua Chenga zabiło jeszcze mocniej. Wiedział jednak, że w dużej mierze tę niepoprawną prośbę wywołał afrodyzjak. Z tego też powodu jeszcze raz pomyślał, że użyje po prostu własnych ust i dłoni, by zaspokoić profesora tyle razy, ile będzie trzeba.

Wtedy jednak usłyszał jego ostatnie słowa:

– Dziś są moje urodziny. Skoro już do TEGO doszło – przesunął biodrami po udzie swojego chłopaka – wykorzystajmy dany nam czas.

Mężczyzna wydawał się mówić trzeźwo i z sensem, choć jego źrenice temu przeczyły. Ale Hua Cheng wierzył, że kto jak kto, lecz profesor nawet po alkoholu mówił po prostu otwarcie, czego naprawdę pragnie. Jeśli pragnął właśnie jego, do tego dokładnie w urodziny, jak nie mógł mu siebie dać?

– Oj gege – powiedział, zniżając głowę i niemalże łącząc ich usta – dobrze wiesz, że twoim prośbom nie jestem w stanie odmówić. Ale co do prezentu pozwól, że dziś będzie tylko przedsmak tego, co zamierzam ci ofiarować, bo nie wiem, jak dużo czasu jeszcze mamy.

W końcu się pocałowali, przytulili swoje ciała i gdy dłoń Hua Chenga już sięgała do białych spodenek, nagle uniósł głowę i powiedział zaniepokojony:

– Nie mamy nic do nawilżenia.

Jeśli mieli się spieszyć, to długa gra wstępna musiała zostać skrócona do minimum, a więc potrzebowali jakiegoś tłustego preparatu...

Rumiane policzki Xie Liana uniosły się w uśmiechu, a w jego dłoni pojawił się olejek od przewodników.

Spojrzeli na siebie jeszcze raz. Żaden z nich nic więcej już nie musiał mówić.

Burza zagłuszała ich sapania i jęki, uderzenia ciało o ciało i mokre pocałunki. Rozgrzewające działanie tajemnej mikstury nie pozwoliło im na choćby chwilę wytchnienia, kiedy raz za razem osiągali szczyt, a zaraz potem mieli ochotę na jeszcze. Ich bielizna pozostała na śpiworze, kiedy oni w koszulkach, aby przypadkiem nie pozostawić na ciele widocznych śladów od ust i zębów kochali się w dalszej części ruin. Plecy Xie Lian opierały się o twardą ścianę, a jego mięśnie napinały przy każdym pchnięciu bioder Hua Chenga i amortyzowały uderzenia. Żaden z nich nie czuł się wyczerpany ani podróżą, ani tym, co robili. Wszelki ból wyparował, tak jak było przepowiedziane, lecz nikt ich nie ostrzegł, że tak ciężko będzie im przestać i oderwać się od siebie.

*

Godzinę później siedzieli przy ścianie, o którą całą powierzchnią pleców opierał się Hua Cheng, trzymając w ramionach profesora. Obojgu brakowało tchu, więc cieszyli się, że powietrze nareszcie się zmieniło – stało chłodniejsze i bardziej rześkie. Ich koszulki były mokre, ich ciała klejące. Potrzebowali teraz kąpieli bardziej niż czegokolwiek innego.

Burza z grzmotami powoli się oddalała, więc ich czas też się kończył. Wrócili do prowizorycznych łóżek, skąd zabrali brakujące części garderoby i świeże T-shirty. Nie przejmując się nadal padającym deszczem, poszli znów nad strumień, a potem do zimnego źródła. Hua Chengowi mogło się tylko zdawać, ale woda była zimniejsza albo to on był bardziej rozgrzany.

– Pamiętasz gege opowieści o Wirakocza? – zapytał student.

Siedzieli obok siebie w krystalicznej, lodowatej wodzie, opierając się ramionami i splatając ze sobą palce dłoni.

– Którą dokładnie część masz na myśli?

– Tę, jak poznał ludzi i ich prawdziwe złe oblicza.

– En. Pamiętam.

– Mówią, że kiedy Wirakocza uświadomił sobie, że ludzkość wypełnia zło i nienawiść, to sprowadził na świat wielką powódź.

Xie Lian kiwnął głową, dlatego chłopak kontynuował:

– Czy możemy uznać, że dzisiejsze poszukiwania naszych przyjaciół mogły go zdenerwować i dlatego pokazał swoje niezadowolenie taką nawałnicą?

– Hmm – zamyślił się, patrząc w taflę wody, na której lądowały duże krople spływające z liści drzew nad ich głowami. – Wolę myśleć, że to prezent od niego.

Hua Cheng nie od razu uświadomił sobie co łączy deszcz, który w przypowieści był karą dla ludzi, ze wspomnianymi prezentami, ale w ich wypadku to był najprawdziwszy dar z niebios.

– Gege jak zwykle ma rację – powiedział i objął ramieniem jego szyję. – Ale jeśli to prezent od tego z góry, to podwójny, bo dla nas dwóch!

Uśmiechali się do siebie, rozmawiając nadal o bogach, w których wierzyli pradawni Inkowie, a kwadrans później już wracali. Po ich miłosnych ekscesach nie było śladu. Ubrania zostały uprane i wisiały na sznurku, a podłoga w niektórych miejscach nosiła ślady większej ilości wody. Przecież nie było to nic dziwnego. Na dworze doszło do najprawdziwszego oberwania chmury, więc to tu to tam mogło napadać i nikt nie domyśliłby się nawet, że coś po prostu zostało "zmyte".

Przemoczeni do suchej nitki, zziębnięci, skonani, lecz uśmiechnięci archeolodzy wrócili nad ranem. Xie Lian z Hua Chengiem nie spali, czytając jeden z dokumentów szczegółowo opisujących Wirakocza i jego historię, więc obie strony z radością się przywitały.

Okazało się, że legenda głosząca o ukrytym pod osłoną nocy przejściu była prawdziwa i podróżni byli świadkami wspaniałego spektaklu stworzonego dzięki malutkim owadom z połyskującym na odwłokach jasnozielonym światłem. Długo rozmawiali na ten temat i dopiero bladym świtem wszyscy zasnęli pokonani przez zmęczenie.

Wczesnym popołudniem pierwszymi, którzy wstali, był profesor historii oraz najmłodszy uczestnik wyprawy. Hua Cheng czuł się tak dobrze, jakby spędził cały weekend w SPA na wszelkich oferowanych tam zabiegach, kąpiąc się w najbardziej wymyślnych błotach i solankach. Przepełniała go energia i nie mógł nic poradzić na cisnący się na usta uśmiech, ilekroć oczy jego i profesora historii się spotykały. Czy wyleczył go preparat od peruwiańskich przyjaciół, czy może była to zasługa dłoni profesora historii, które miały kojące właściwości? One leczyły ciało, a jego uśmiech, słowa i wpatrujące się w niego oczy duszę.

Kiedy Xie Lian poszedł po drewno na rozpałkę, Hua Cheng naszykował dla wszystkich śniadanie, umieszczając w polowym garnku różne warzywa z dodatkiem konserw, które mieli w swoich plecakach. Wodę przyniósł już wcześniej i czekał tylko na powrót nauczyciela, by rozpalić ogień. Woda, choćby najczystsza nie nadawała się bezpośrednio do picia, dlatego musiał ją zagotować, pozbawiając tym samym wszelkich bakterii. Dziś mieli ponownie spróbować znaleźć tajemne przejście i w blasku dnia zrobić zdjęcia totemu Wirakocza, więc musieli przygotować się do drogi i na co najmniej dobę coś do picia.

Do krojącego ostatnie warzywa studenta podszedł jeden z peruwiańskich archeologów i powiedział z lekkim zakłopotaniem:

– Chyba zapomnieliśmy uprzedzić profesora Xie Liana, że ta mieszanka ziół, którą wczoraj mu daliśmy, jest bardzo skoncentrowana. Jeśli użyje się jej za dużo – zawahał się na moment – to może mieć niepożądane skutki uboczne.

– Tak? A jakie? – zapytał Hua Cheng, idealnie udając zaskoczonego.

Mężczyzna popatrzył w ziemię i przez chwilę milczał, zanim kaszlnął w dłoń i odpowiedział:

– Często działa silnie na libido, więc nie używa się go więcej niż kilka kropel i rozcieńcza ze zwykłą oliwką, żeby wmasować w ciało. – Spojrzał na chłopaka i uśmiechnął się z widoczną ulgą. – Widzę jednak, że nic takiego się nie stało. Możecie zachować resztę. Podczas wyprawy na pewno się przyda.

W czasie ich krótkiej wymiany zdań wrócił Xie Lian i z nieodgadnionym wyrazem na twarzy przysłuchiwał się rozmowie.

– Czy mógłbym zamówić u was tego więcej? – spytał z zainteresowaniem Hua Cheng i spojrzał porozumiewawczo na Xie Liana. – Mój tato miewa silne bóle pleców – wytłumaczył z niewinnym uśmiechem. – Chciałbym mu to podarować w prezencie.

– Oczywiście! – krzyknął uradowany.

Profesor nic nie powiedział, choć od tego momentu zaczął się obawiać powrotu do domu i tego, jak spędzą wolny od uczelni czas. Ciągle pamiętał wszechobecny i unoszący się w nocy wokół nich zapach. Kiedy jednak widział uśmiechniętego i pełnego życia Hua Chenga, nie potrafił także się radośnie nie uśmiechnąć, a chwilę potem przyłączyć do rozmowy.

*

Kolejne dni obfitowały w jeszcze więcej deszczu, na szczęście tylko w nocy, więc wyruszali w drogę z samego rana, kiedy powietrze nie było tak parne jak po południu. Ich podróż trwała dokładnie 12 dni i, wierząc szczęściu "boga zbieraczy", naprawdę udało im się odkryć wiele wartościowych eksponatów, które z dumą mogli przekazać do muzeum. Zrobili także wiele zdjęć i nanieśli na mapy kolejne miejsca czczenia bóstw przez Inków. Wirakocza i jego totem to tylko jeden z wielu nowych znalezisk. Po nim kolejne pojawiały się jak grzyby po deszczu i nim się obejrzeli, wracali już do domu bogatsi o cudowne odkrycia, które były sensem ich pracy i oddawali im swoje całe serce.

Można powiedzieć, że Xie Lian i Hua Cheng byli tam dzięki E-Mingowi, lecz tak naprawdę może to przeznaczenie ich tam pchnęło, a Wirakocza, obserwujący ich z niebios, celowo w dniu urodzin profesora podarował mu prezent i niezapomnianą noc ze swoim chłopakiem. Jeśli wierzyć legendom, dawno temu zawiódł się na ludziach, w efekcie czego ich zgładził. Lecz... może w tej dwójce dostrzegł coś, czego pradawnym brakowało? W końcu żadnego z nich nie spowijała czarna aura zawiści, chciwości, nieszczerości, obłudy czy zazdrości, a wyłącznie czysta jak nocna burza, orzeźwiająca i energetyzująca miłość.

* * * * * * *

To już ostatni planowany spin-off z FF "Tylko, gdy jesteśmy razem".

Pozostała tylko jedna, taka zakańczająca krótka historyjka, ale napiszę ją w dalszej przyszłości, więc postaram się poinformować o tym na tablicy, a niniejsze hualianowe i innych bohaterów opowieści możemy uznać chwilowo za zakończone ;)

I jeszcze na koniec coś, co mnie naprawdę rozbawiło, co dostałam od MeryRenarde po niegrzecznym spin-offie z BaiZhenami xD
❤️💙❤️💙❤️

Tym miłym akcentem kończę, udając się na urlop (◠‿・)—☆

Pozdrawiam ciepło i dziękuje wszystkim za czytanie!  <3

Asimarek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro