Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Spin-off ~ Kłótliwa, lecz paradoksalnie zgodna para

Ten spin-off z założenia miał być niezbyt przyzwoity, dlatego nie przypomnę, kto go zamawiał i pozostawię to w słodkiej tajemnicy ❤️ (choć wiem również, że pewne osoby lubiące ten ship się ucieszą ^-^)

* * * * * * *

Umiejscowienie czasowe: 31 grudnia, wieczór

Zabranie Quan Yizhena przed sylwestrem zwiastowało dla pary muzyków z zespołu "Podziękowanie za litość" tylko jedno – nareszcie pozbyli się tej tykającej bomby, która w jednej chwili potrafiła się niewinnie uśmiechać, a w drugiej walczyć ze swoim bólem, przez co nie wiedzieli, czy i im w pewnym momencie się nie oberwie. Na szczęście chłopak powstrzymywał się do samego końca, a nawet zdawało się im, że przed samym wyjazdem miał całkiem dobry humor. Cóż, zawsze był pozytywnie nastawiony do ludzi i życia, ale kiedy coś bardzo nie szło po jego myśli, jak podczas przetrzymywania go siłą u nich, spodziewali się, że przyjdzie taka chwila, kiedy ich rozniesie. Z tego też powodu przez większość czasu jego pobytu starali się nie kłócić. Jednak, jak to bywa w przypadku rwącej rzeki i postawienia w pewnym momencie na niej tamy – woda albo zacznie się przelewać bokami, albo tama pęknie i woda uderzy wielokrotnie silniejsza. Tak właśnie było u nich.

Nie minęły dwie godziny, odkąd ranny dwudziestolatek został zabrany przez Bai Wuxianga, kiedy pierwsza ofiara dokonała żywota, a była nią pięcioletnia paprotka. Nigdy nikomu nie wadziła, stojąc spokojnie w kącie gościnnego pokoju i od czasu do czasu łapiąc padające na jej małe listki promienie słońca. Tego felernego dnia znalazła się na celowniku końcówki rozkładanej drabiny i Mu Qinga chcącego wymienić jedną z ledowych żarówek w suficie, która się spaliła. Nie zauważył bogu winnego kwiatka i go strącił. Można nadmienić, iż była to ulubiona roślina Feng Xina, a dostał ją na kolejną rocznicę związku od Mu Qinga. Mimo że zawsze mówił o niej jako o "niepotrzebnej chabazi szpecącej salon", to nigdy się nie przyznał, jak ważna dla niego była.

Teraz, patrząc na nią leżąca na podłodze, nie mógł się nie wydrzeć, ukrywając tym kłucie w sercu:

– Kurwa! Mu Qing, co ty odpierdalasz?

Widział, jak mężczyzna robi się czerwony na twarzy i zastanawiał się, czy to z powodu złości jego krzykami, czy tak jak on, przez stratę ICH kwiatka.

Nie mógł natomiast o to zapytać wprost, dlatego nadal przemawiał podniesionym głosem, wypełniając atmosferę wokół nich agresją.

– Za trzy godziny sylwester, a ty syf tu robisz! Kto to będzie sprzątał?

– No przecież ja! Nie każę ci niczego dotykać! – odkrzyczał mu, opierając drabinę o meble.

Schylił się, by podnieść paprotkę i pozostałości po doniczce z resztką ziemi.

– Daj mi tylko jakąś reklamówkę...

– Chcesz ją wywalić? – Feng Xin krzyknął jeszcze bardziej oburzony.

Mu Qing chciał na złość odpowiedzieć, że to chyba logiczne, ale wzrok partnera, mimo że rzucał mu nienawistne pioruny, był zmartwiony.

– Chcę, żeby nie uschła z braku ziemi – odpowiedział, siląc się na spokojny ton. – Dziś zostawimy ją w reklamówce czy jakimś worku, a w nowym roku kupimy jej nową doniczkę i podstawkę. Nie umrze chyba od tego... – zastanowił się głośno, przysuwając więcej ziemi w stronę korzeni, zakrywając je jak najszczelniej. – Rusz się i nie stój jak kołek, bo stracimy ją na zawsze! – warknął.

Ostatnie zdanie podziałało na Feng Xina lepiej niż pozostałe. Od razu poszedł do kuchni, szukając czegoś, w co tymczasowo mógłby włożyć kwiatek.

Worek? Zapomnij! Nie będę kurwa trzymał jej w jakimś worze jak śmieci...

Odszukał jeden z półmisków, w którym zazwyczaj przygotowywali sałatki i wrócił do pokoju. Stał kilka sekund w progu i patrzył, jak Mu Qing trzyma pomiędzy dłońmi kupkę ziemi, z której wystawały długie łodygi paproci z zielonymi listkami. Dopiero lekko uspokojony, że rocznicowy prezent wygląda na zdrowy, jakby nadal była dla niego szansa na przetrwanie, ruszył się z miejsca.

Podszedł bliżej bałaganu i przykucnął, stawiając miskę na panelach. Mu Qing uniósł brwi i spojrzał na mężczyznę, ale nie skomentował jego wyboru. Podniósł ostrożnie roślinę i wstawił ją do wnętrza naczynia, dosypując z podłogi więcej ziemi i stabilizując jej pozycję. Następnie Feng Xin odstawił ją na środek stołu – z dala od kolejnych niebezpieczeństw ze strony niezdarnego partnera i wrócił, by pomóc uprzątnąć brud. Mężczyźni nie odzywali się do siebie, choć obaj chcieli rzucić kolejne bomby frustracji, które spadałyby na głowy swoich partnerów, rozdrapując chwilowo zasklepiane świeże rany złości.

Żarówka w końcu została wymieniona, a oni w ciszy wrócili do swoich zajęć – Mu Qing poszedł naszykować jedzenie na nocny maraton filmowy, co robili każdego roku zamiast oglądania w telewizji nudnych sylwestrowych gal, natomiast Feng Xin zaszył się na pół godziny w pokoju, gdzie dopracowywał brzmienie kilku wersów ich kolejnej piosenki. Dał sobie termin do siódmego stycznia, więc czasu pozostało niewiele.

Po pół godziny usłyszał pukanie, więc mruknął niezadowolony:

– Czego?

Drzwi otworzyły się i Mu Qing zapytał:

– Idziesz na kolację?

Kolację? – pomyślał, ale szybko sobie przypomniał, że przez dwudziestoletni żywy zapalnik zwany Quan Yizhenem zjedli tylko wczesny obiad i od tego czasu nie miał nic w ustach.

– En. Zaraz będę.

– Wystygnie, jak się nie pospieszysz.

– Wiem, przecież nie musisz mi tego mówić za każdym cholernym razem.

– O co ten bulwers? Po prostu zawsze, jak mówisz "zaraz będę", to przychodzisz po co najmniej godzinie! – Mu Qing zarzucił mu z ironią w głosie, choć blisko już temu było do poirytowania.

– No i co z tego? Przecież widzisz, że coś robię! – odkrzyczał.

– Ja też coś robię, choć nigdy tego nie docenisz i przychodzisz, jak jest już zimne – wycedził, coraz bardziej czerwony na twarzy ze złości.

– Od zimnego jedzenia jeszcze nikt nie umarł – zauważył kąśliwie.

– Nie po to robię ciepłe, żebyś wpierdzielał, kiedy już wystygnie. Jak cię wołam, to chociaż uszanuj moje... – "starania, ty głupku" chciał powiedzieć, ale tylko dokończył: – To przyjdź, zjedz i wracaj do siebie, jeśli nic to dla ciebie nie znaczy.

Obrócił się, chcąc wyjść, ale zatrzymały go słowa partnera:

– A... a kto niby powiedział, że nie znaczy? – Uniósł głos, wstając jednoczenie z krzesła. – Haaa? Nigdy nie powiedziałem, że mi nie smakuje.

– Ani że ci smakuje! – odgryzł się, obracając do niego głowę.

– Przecież to chyba logiczne, że jak nie narzekam, to mi smakuje!

– Nie jestem kurwa wróżką, żebym to wiedział i co tam w twoim pustym łbie się rodzi!

Patrzyli na siebie, zaciskając szczęki i mierząc się zabójczo wzrokiem.

– Przyjdź kiedy chcesz – rzucił na odchodne i zatrzasnął za sobą drzwi.

Feng Xin zmełł w ustach przekleństwo i rzucił długopisem o ścianę. Złapał się za twarz i odetchnął głęboko, starając się uspokoić. Strasznie go wkurzało, że Mu Qing ma rację, bo oczywiście ją miał! Nie znali się od dziś, żeby wiedzieć, jak ciężkie obaj mieli charaktery i jak mało okazywali sobie uczuć, zwłaszcza w ostatnim czasie – w roku, który dobiegał końca.

Wstał z krzesła i podniósł długopis, odstawiając go na biurko i patrząc na swoją gitarę. Ją także dostał od Mu Qinga i była dla niego jeszcze ważniejsza od kwiatka w salonie. Rozejrzał się po pokoju, dostrzegając więcej przedmiotów, których używał i które dostał jako prezenty na różne święta czy rocznice lub nawet bez okazji od chłopaka, z którym znał się od dziecka. Jak wiele lat przeżyli na wspólnych kłótniach, a potem na godzeniu się, na koncertach, śpiewaniu, piciu, ślęczeniu po nocach nad nową piosenką lub leżąc razem na kanapie pod jednym kocem i oglądając losowy film puszczany w telewizji?

Ścisnął w dłoni ubrany czarny T-shirt, który prał praktycznie co drugi dzień, bo tak go lubił. Westchnął długo, czując się pokonanym, bo on również był prezentem. Niby takim bez okazji, lecz dobrze wiedział, że otrzymał go w ich trzecią rocznicę pierwszego pocałunku, który miał miejsce, gdy szli przez park, przekomarzając się jak zwykle i wymyślając problemy całkowicie "z dupy" – byleby móc na siebie pokrzyczeć.

Opadł z powrotem na krzesło i po prostu patrzył przed siebie na ścianę, gdzie wisiała płyta ich zespołu. Z każdą chwilą ogarniała go coraz większa frustracja. Tym razem na nikogo innego tylko na samego siebie. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy on zrobił coś z myślą o Mu Qingu.

Kiedy powiedział mu coś miłego? Kiedy coś podarował, czekał na niego z obiadem, sparował skarpetki, wrzucając do szuflady, bądź po prostu przytulił? Bez żadnego konkretnego powodu, ale dlatego, żeby mu pokazać, że jest przy nim i go kocha. Nawet jego dogryzki, którymi przecież obaj się non stop wymieniali, lubił, bo to one ich połączyły. To właśnie przy tym mężczyźnie czuł się najlepiej. Czy rozmawiali, milczeli, jedli, śpiewali, pili – zawsze mając go u swego boku.

Przekręcił się na krześle, spoglądając na tekst piosenki i nuty. Przekreślił dwa ostatnie wersy, zapisując nowe i dopiero wtedy poszedł do kuchni. Mu Qing jadł swoją porcję powoli, ale miał jeszcze na talerzu tyle, że na pewno czekał na swojego towarzysza, aby zacząć. Reszta potrawy stała pośrodku stołu kuchennego przykryta folią aluminiową.

Feng Xin poczuł kłucie w piersi i powoli budzące się, a dawno uwięzione wewnątrz wyrzuty sumienia. Ostatnimi czasy nie zachowywał się najlepiej. Zdecydowanie nie. Usiadł na krześle i podniósł sreberko. Wciągnął do nozdrzy zapach duszonego w warzywach mięsa i odchrząknął cicho, nie wiedząc, jak zacząć przepraszać partnera.

Zanim zdołał wymyślić odpowiednie słowa, zdążył nałożyć sobie obiadokolację na talerz, nie zapominając o świeżo ugotowanych gniecionych ziemniakach ze śmietaną, posypanych koperkiem.

– Pachnie nie najgorzej. – Zaryzykował pochwałę, ale zamiast słów Mu Qinga usłyszał stuknięcie sztućca o talerz.

Nie podniósł głowy, by sprawdzić jego minę, gdyż już wiedział, że znów coś powiedział nie tak. Westchnął tylko i zabrał się do jedzenia.

Potem powiem mu coś miłego – postanowił.

Spożywali posiłek w ciszy. Mu Qing skończył pierwszy, wstawił brudne naczynia do zlewu, zalał wodą i od razu poszedł do salonu, włączając telewizor. Feng Xin znów stracił swoją okazję do naprawienia poprzednich wypowiedzianych pod wpływem emocji słów i zażegnania kłótni, ale jeszcze się nie poddał.

Umył naczynia, co zawsze robił Mu Qing, przeniósł resztkę jedzenia do pojemnika, aby przed schowaniem do lodówki ostygło i wyciągnął z szafki dwie szerokie lampki. Z małego barku wyjął czerwone wino, gdyż innego Mu Qing nie lubił i, zabierając ze stołu mały kosz z owocami kupionymi poprzedniego dnia, także udał się do salonu.

Nie patrząc na mężczyznę, położył wszystko na stole i poszedł do sypialni, z której wrócił po kilkunastu sekundach. Podał zdziwionemu, choć w dalszym ciągu milczącemu partnerowi dwie małe poduszki i zaczął otwierać wino. Rozlał je do lampek o cienkim szkle i położył na stole, który następnie odsunął na bok. Nie przejmował się Mu Qingiem, który patrzył na niego pytająco ani tym bardziej tym, co sobie o nim pomyśli. Przysunął pod kanapę gruby puszysty dywan, który stał zazwyczaj pośrodku salonu i wyciągnął dłoń w stronę siedzącego mężczyzny.

– Co chcesz...? – zapytał niepewnie Mu Qing.

– Chodź – poprosił, uśmiechając się, co jeszcze bardziej utwierdziło basistę "Podziękowania za litość" w przekonaniu, że coś jest nie tak.

Wyciągnął jednak dłoń, a po chwili obaj już siedzieli na podłodze, mając za plecami swoje "jaśki" i kanapę, a w dłoniach lampki z winem.

Feng Xin stuknął kieliszkiem o drugi i wyjaśnił:

– To, żeby uczcić nasz siódmy sylwester razem.

Jego dłoń powędrowała do twarzy, ale Mu Qing nawet nie zbliżył się do swojej, pytając:

– Jak to "siódmy"?

Upijając mały łyk, Feng Xin odparł:

– No przecież siedem lat już jesteśmy ze sobą.

– Chyba miałeś na myśli siedemnaście – bąknął w ogóle niepocieszony. – To jest nasz siedemnasty sylwester, który spędzamy razem – dodał, po czym w końcu się napił.

W sumie racja...

– Ale to siódmy dla nas jako pary. – Nadal trwał przy swoim punkcie widzenia.

Mu Qing mruknął coś zupełnie niezrozumiałego i spojrzał w ekran telewizora.

– Czasami nie wiem, czy to dobrze, czy źle – powiedział wyraźniej.

– Niby co "źle"? – zapytał odrobinę zaniepokojony takimi słowami Feng Xin.

– Że tyle ze sobą już jesteśmy – zaczął mówić. – Że tyle razem przeżyliśmy, a nadal ciągle tylko się kłócimy. Ten związek... chyba nigdy nie będzie zgodny...

– Wypluj te słowa. – Feng Xin przerwał mu ostrzej, niż zamierzał. – Nie waż się tak mówić, jakbyś tego żałował! Jak możesz, jak...?

Chciał zapytać "Jak możesz być taki bezduszny? Czy to znaczy, że mnie już nie kochasz?", lecz te ostatnie słowa nie chciały mu nawet przejść przez gardło, a co dopiero miałby o nich myśleć "na serio". Nie, to musiała być jakaś pomyłka, na pewno się mylił.

Zerknął obok na mężczyznę, który siedział z podwiniętymi nogami, patrząc w dół, we wnętrze swojej lampki. Widział, jak zamyka oczy, jak zaciska usta, jak bierze wdech, a po nim głośno wydycha powietrze. Żaden z nich nie interesował się lecącym w tle filmem ani tym, że za dwie godziny będzie sylwester – zabawa karnawałowa tak uwielbiana przez większość ludzi, choć oczywiście to po prostu jedna z wielu okazji, kiedy można się nachlać i potańczyć przy muzyce. Oni woleli spędzać ten czas we dwójkę i teraz tak samo myśleli tylko o osobie obok i o ich związku. Co ich łączyło, co ich dzieliło, co razem stworzyli, a czego nie udało im się osiągnąć. Do tej ostatniej grupy na pewno należała "zgodność" – tego, nawet będąc ze sobą kolejne 20 lat, nie uda im się zdobyć.

Mu Qing wypił na raz całą zawartość lampki i odstawił ją na stół.

Po tym obrócił się do wieloletniego przyjaciela, a obecnie życiowego partnera i oznajmił poważnie, choć widać było, że wypowiedzenie tych słów nie przychodziło mu łatwo:

– Ten związek nigdy nie będzie zgodny, a mimo to nadal cię kocham. – Feng Xin uśmiechnął się, czując ulgę, lecz jego towarzysz jeszcze nie skończył. – Ale czasami nie wiem, czy to wystarczy, żebyśmy byli razem szczęśliwi. – Po tym, odwracając twarz w przeciwną stronę, wyszeptał: – Żebyś ty był szczęśliwy...

Feng Xin widział bardzo wyraźnie rumieniec na jego bladych policzkach, choć jak zwykle starał się go nieudolnie ukryć.

Jak mógł go też nie kochać i nie być z nim szczęśliwy? Prędzej morze zamarznie, a Bajkał uschnie, jeśli ktoś inny mógłby go tak irytować, a jednocześnie tak pociągać jak on właśnie chwilach, kiedy mówił szczere słowa na swój specyficzny lekko złośliwy sposób. Krzyczeli na siebie, często nawet wyzywali, ale nie mogliby być szczęśliwsi z kimkolwiek innym. Obaj dobrze to wiedzieli.

– Kiedyś, jeśli się w końcu rozstaniemy...

– Pfft! – Mu Qing parsknął, nawet nie próbując się powstrzymać. – Czy ty słyszysz, co mówisz?

Feng Xin zmarszczył czoło i odpowiedział:

– Przecież powiedziałem "jeśli".

– Nigdy to twoje "jeśli" nie nastąpi – oznajmił pewnie.

– Taaak? A niby dlaczego? Myślisz, że do końca życia jestem skazany na twoje babskie fochy?

– Babskie? – Zareagował na to słowo szczególnie mocno. – Dobra. Babskie fochy. Niech będzie, panie "bardzo męski". Zastanów się tylko, jak beze mnie wytrzymasz? Noooo? Kto będzie ci gotował, prał, sprzątał, budził cię w środku nocy, żebyś nie spał przy tym swoim cholernym biurku, gdzie wymyślasz kolejną piosenkę? Kto będzie taki przewidujący, by mieć zawsze zapasowe dwa komplety strun do twojej gitary elektrycznej, które nie raz uratowały występ przed totalną klapą, bo pan idealny zapomniał o swoich? – Zaśmiał się mu prosto w twarz. – Umarłbyś w swoich czterech ścianach i umyśle przesyconym tylko muzyką. Okej, może i wymyślone przez ciebie piosenki fajnie się śpiewa i teksty też tworzysz całkiem niezłe – przyznał szczerze – ale gdzie w tej mózgownicy jest miejsce na jakiekolwiek uczucia? Poza muzyką jest tam totalna pustka jak sklepowe regały po świątecznych wyprzedażach. Przecież ty nawet zapominasz o kupnie maszynki do golenia, nie wspominając już o piance!

Mu Qing mówił to wszystko podniesionym głosem, ale wyjątkowo nie robił on żadnego wrażenia na coraz szerzej uśmiechającym się mężczyźnie. W końcu zamilkł, patrząc na niego uparcie i szukając powodu jego radości.

– Czemu kurwa się tak cieszysz?

W odpowiedzi Feng Xin złapał Mu Qing pod brodę, przysunął się i pocałował go w usta. Natychmiast został odepchnięty, ale nawet się nie zdenerwował jego niechęcią. Wręcz jeszcze bardziej nakręcił, by nie poprzestawać na samym pocałunku. Objął jego szyję, która już ciepła od tej nieco zawstydzającej na początku i przypominającej jedną z wielu kłótni rozmowy, robiła się też coraz bardziej zaróżowiona. Niestety nie można było nic poradzić na jasną karnację Mu Qinga, gdzie nader często widać było wszelkie ślady silniejszych emocji, których za nic nie mógł ukryć. Zawstydzenie potrafił maskować ostrymi i złośliwymi tekstami, ale czy mógł ukryć prawdziwy powód ich powstawania przed osobą, która znała go najlepiej? Która przecież nie raz widziała jego ciało czerwone i gorące z przyjemności nie tylko na odkrytych na co dzień skrawkach skóry jak szyja czy twarz.

Otóż nie.

Jego przyjaciel znał go niemal tak dobrze jak on sam i wiedział, że w tym momencie obaj chcieli swojej bliskości. Feng Xin znów doprowadził do spotkania ich ust i tym razem nikt nikogo nie zatrzymywał. Mu Qing tylko cicho westchnął, przyłożył dłoń do falującej pod czarną koszulką piersi, by po chwili zsunąć się niżej, gdzie podwinięty w górę materiał odsłaniał kawałek nagiego brzucha. Opuszki dwóch palców dotknęły go, a potem dołączyła pozostała trójka i wspólnie zaczęły przesuwać się w jedną stronę, drugą, w górę i w dół. Wiedział, że Feng Xin miał szczególnie wrażliwy brzuch, zwłaszcza dolną jego część, więc specjalnie omijał to miejsce, czekając na kolejny ruch. Okazało się nim przyciągnięcie mężczyzny i posadzenie sobie na kolanach. Tym razem objęli się mocniej, rozłączyli usta i przez chwilę po prostu dłońmi dotykali swoich pleców i karków, jakby dawno już tego nie robili i chcieli się nacieszyć tą bliskością, kiedy salon wypełniał tylko cichy dialog z filmu i ich szybsze niż zazwyczaj oddechy.

Mu Qing zdjął koszulkę Feng Xinowi, a on jemu. Tym razem patrzyli na siebie, nadal uparcie nic nie mówiąc, choć zdaniem wokalisty zespołu jego partner dziwnie długo milczał i nie odgryzł mu się niczym, a nawet nie powiedział, że też go kocha. Zawsze dużo gadał, więc teraz była to niezwykła odmiana.

Długo nie rozważał tej kwestii, ponieważ znów się pocałowali, tym razem z mniejszym spokojem, choć z nową czułością, której im ostatnio brakowało. Ich palce także nie były bezczynne, rozpinając guziki spodni i zagłębiając się pod materiał majtek. Dłoń Feng Xina wylądowała na pośladkach, które zaczął ugniatać, natomiast Mu Qing zajął się wyciąganiem penisa i powolnym pobudzaniem go jedną dłonią. Drugą głaskał go po podbrzuszu, aby jeszcze szybciej sprawić, by zrobił się twardy.

Kiedy przychodziło do szybkich, niezapowiedzianych akcji, to każdy z nich wiedział, co ma zrobić, by wprowadzić partnera w odpowiedni nastrój i zazwyczaj z dużą wprawą obaj się zaspokajali. Ale gdy mieli zaplanowany wieczór "tylko dla nich", nie raz zdążyli się wcześniej lub nawet w trakcie pokłócić o najbardziej błahego SMSa wysłanego tydzień wcześniej, który ich poirytował lub niewyniesione śmieci z kuchni. Z tego powodu od prawie roku nic nie planowali z wyprzedzeniem i zadowalali się chwilami takimi jak ta.

Bardzo szybko ich pozycja na podłodze się zmieniła i Mu Qing leżał plecami na dywanie, a Feng Xin całował jego ciało. Pozbył się spodni i bielizny kochanka, a po niej swojej. Uniósł i rozsunął mu nogi na boki, przytrzymując dłońmi i zaczął całować wnętrze ud, przechodząc coraz niżej i bliżej odsłoniętego krocza. Ujął w jedną dłoń członka, lekko sunąc po całej jego długości w górę i dół, a ustami delikatnie pieścił miejsce pod nim. Najpierw polizał całą powierzchnią języka obszar pomiędzy jądrami, a końcówką zaczął zataczać niewielkie kręgi po jednej stronie i po drugiej. Mu Qing napiął mięśnie i Feng Xin zaśmiał się cicho, wypuszczając powietrze na naślinioną skórę. Poczuł, jak penis w jego dłoni drgnął, więc chwycił go wyżej i z wyczuciem zaczął rozsmarowywać na szczycie powoli wydostającą się bezbarwną wydzielinę. Pocałował jedno jądro, ostrożnie łapiąc je w usta, a potem to samo zrobił z drugim. Co chwilę przerywał, by zassać się na skórze i naciągnąć ją. Potem puszczał, by powrócić do dalszej zabawy, która szybko przynosiła coraz częstsze jęki drażnionej osoby.

W końcu Feng Xin zlitował się nad uwrażliwionymi już klejnotami i przeniósł usta na sterczący i cały mokry od preejakulatu członek. Uwielbiał go takiego, pragnącego jego uwagi i miękkich ust.

Zaczął lizać już główkę, palcem nabierając trochę kleistego płynu i rozsmarowując go przy ciasnej dziurce, lecz nagle Mu Qing wyrwał się i usiadł, zabierając biodra.

Usta miał otwarte, twarz zarumienioną, oczy błyszczące z pragnień, ale zdołał powiedzieć w miarę spokojnie:

– Wcale nie potrzebuję twojej pomocy.

Feng Xin zaniepokojony przerwaniem w tak emocjonującym momencie zrobił minę całkowitego niezrozumienia. Nie wiedział, co ma powiedzieć lub jak w ogóle zareagować. Parokrotnie otworzył i zamknął usta, prawie jak karp wyciągnięty z wody, więc Mu Qing jeszcze bardziej pąsowiejąc, o ile było to w ogóle możliwe, wyciągnął do niego rękę.

Drugą zakrył twarz i patrząc w inną stronę niż Feng Xin, poprosił oschle:

– Daj mi ten żel, który przyniosłeś z pokoju.

W końcu Feng Xin wyrwał się z lekkiego letargu wywołanego mieszanką zdziwienia i szoku, sięgnął ręką z boku kanapy i faktycznie wyciągnął stamtąd żel nawilżający oraz paczkę prezerwatyw.

– Skąd wiedziałeś, że je wziąłem? – zapytał, odzyskując głos.

– Och, proszę! Po co niby miałbyś iść do naszej sypialni jak nie po to? – podzielił się swoimi wnioskami, biorąc tubkę i wylewając sobie sporą ilość na palce. – Zachowywałeś się dziwnie i przestałeś głupio kłócić, więc tylko jedno mogło ci chodzić po głowie. Seks, oczywiście! O czym niby innym taki prostak mógłby myśleć?

Gitarzysta nie odpowiadał, gdyż faktycznie, zazwyczaj jego brak dogryzek zwiastował, że "czegoś chce". Lecz akurat nie tym razem. Tylko... nadal nic mu jeszcze nie powiedział.

Zwlekał już i tak za długo, więc uniósł dłoń, by złapać go za rękę i chwilę porozmawiać spokojnie. Wyjaśnić niedopowiedzenia, naświetlić mu, jak sam się czuje i że jest mu przykro przez własne zachowanie i jeszcze wiele, wiele innych rzeczy, o których myślał i co mogłoby oczyścić atmosferę między nimi, ale Mu Qing odsunął się bardziej i sięgnął dłonią na tył swojego ciała.

– Mówiłem, że nie chcę twojej pomocy – powiedział ponuro, choć reszta jego ciała mówiła tak wiele, iż nawet nie musiał patrzeć na niego tymi błyszczącymi oczami, by Feng Xin wiedział, jak się teraz czuje i czego pragnie. – Moje palce są tak samo długie jak twoje, więc obejdzie się bez nich.

Wypiął pierś w przód, jednocześnie w drugą stronę pośladki i rozprowadził między nimi żel. Feng Xin patrzył na niego, przełykając sucho i podniecając się jeszcze bardziej. Mu Qing nigdy nie przygotowywał się dla niego sam. Zawsze on to robił, a tamten nawet na niego nie patrzył, przekręcając głowę jak najdalej i mając powieki szczelnie zamknięte. Co się stało, że tym razem przejął pałeczkę i zdobył się na tak odważny ruch? Nie miał pojęcia, ale było to niezwykle rozpalające i jego penis nic a nic nie narzekał.

Chciał pomóc partnerowi, tak bardzo chciał to zrobić za niego i rozciągnąć go swoimi palcami, ale na razie siedział i podziwiał. Napięty tułów, powolny ruch ramienia za jego plecami i zaciśnięte wargi, które nie chciały wydać z siebie żadnego odgłosu. Jego skóra czerwieniała, żebra odznaczały się co chwilę podczas wdechu, a przyrodzenie wypuszczało z siebie jeszcze więcej płynów. W tej nowej pozie wyglądał tak nieziemsko seksownie, że Feng Xin ledwo nad sobą panował, nie rzucając się na niego i biorąc od razu tam, gdzie klęczał.

– Jeszcze zobaczysz – znów się odezwał, tym razem już bardziej ochrypłym głosem, którego używał do śpiewania podczas koncertów i który jeszcze bardziej rozpalał umysł Feng Xina – obiecuję, że tym razem doprowadzę cię samym ujeżdżaniem. Nie będzie jak zawsze, że jak zwierzę rzucisz się na mnie i będę przyduszany przez twoje ciężkie cielsko.

Wsadził w siebie trzeci palec i cicho jęknął, jednak nie przestawał się rozciągać. W salonie coraz głośniej słychać było jego oddech i mokre odgłosy wydawane przez zanurzające się w odbycie palce. Wyciągał je na chwilę, nakładając więcej żelu i znów kontynuował, unosząc twarz do góry i na kilka sekund zamykając oczy z przyjemności i uczucia własnego wypełnienia. To prawda, że nigdy wcześniej tego nie robił i wcale nie było tak przyjemne jak w przypadku palców jego kochanka, ale tym razem nie chciał mu na to pozwolić.

Uśmiechnął się, a jego wzrok stał się odrobinę zamazany z podniecenia i oznajmił:

– Szykuj się na gorący seks. No i oczywiście potem masz mnie zaspokoić, ale nie jakąś cholerną palcówką, jak czasami miałeś czelność to robić, ale penisem, więc nie wymiguj się cholernym bólem w nodze czy zmęczeniem. – Ponownie jęknął, czując, że zaraz będzie gotowy, by swobodnie zmieścić w siebie męskość Feng Xina. – I masz zadbać o nawilżenie, a nie jak ostatnim razem... – wysyczał, a członek i jednego i drugiego drgnęły. – Naśliniłeś paluchy i po pięciu minutach gry wstępnej już rozdzierałeś mój tyłek. O nie – zarzekał się. – Nawet na to nie licz, bo nie będę znów chodził z bolącą dupą, nie mówiąc już o tym, że nie mogłem nawet siadać!

Feng Xin nie mógł już tego dłużej znieść. Wbrew pozorom narzekanie zadowalającego się i rozluźniającego specjalnie dla NIEGO Mu Qinga to było więcej, niż były w stanie wytrzymać jego bolące jądra.

Zanim Mu Qing zorientował się, co jest grane, Feng Xin klęczał przed nim i całował namiętnie, trzymając go z tyłu głowy i przyciągając do swoich ust, gdzie język już pchał się w głąb ciepła, smakując wino i oddech mężczyzny. Druga dłoń dołączyła do pośladka, masując go i ślizgając się po rozprowadzonym żelu nawilżającym, a potem zbliżył do dziurki, w którym nadal tkwiły trzy palce. Mu Qing chciał zaprotestować, ale jego partner tylko mocniej go uchwycił i zwiększył intensywność pocałunku, tłumiąc wszelkie jego sprzeciwy.

Złapał go za dłoń i wyciągnął, tylko po to, by wsadzić ponownie. Jeszcze raz i jeszcze raz. Ciało Mu Qinga nie oponowało. Nawet kiedy go puścił, on nadal systematycznie poruszał przedramieniem, a w tym czasie dwa palce przyłączyły się do pieszczot, jeszcze bardziej rozciągając mięśnie i szykując je na coś większego. To również był pierwszy raz, kiedy obaj dali się ponieść w ten sposób i działali wspólnie. Tym razem bardzo zgodnie i w idealnym tempie. Zgrani jak nigdy.

Dlatego ledwo kilka minut później Mu Qing wylądował twardo na dywanie. Musiał wyciągnąć spod siebie rękę, ale Feng Xin zostawił swoje palce w środku, unosząc jego biodra wyżej i zarzucając sobie nogi na ramiona.

– Kurwa, znów?! – krzyknął Mu Qing, próbując się wyrwać. – Nie na podłodze, ty egoisto!

Jego partner zatrzymał się z wszelkim ruchem, zastanawiając gorączkowo, co tym razem zrobił źle.

– Na łóżku! Nie... na... podłodze – wytłumaczył urywanymi słowami. Wziął głębszy oddech i dokończył: – Od tych twardych paneli obijam sobie plecy. Poza tym są w cholerę niewygodnie. Kłują w łopatki, a kręgosłup boli i przez to całą przyjemność szlag trafia!

Feng Xin zaśmiał się i ułożył jego nogi na dywanie, przekręcając na brzuch.

– Nosz... – Mu Qing nadal krzyczał: – Kurwa! Czy ty słyszysz, co ja do ciebie w ogóle mówię? Nie na podłodze! – powtórzył. – Nie! I klęczeć też nie będę, bo robią mi się czerwone ślady na kolanach!

Czy kurwa mógłbyś już przestać narzekać i dać się przelecieć? – pomyślał, lecz od razu się zreflektował.

Nie chciał Mu Qinga tylko dla seksu i paru minut cielesnej przyjemności! Przelecieć można seks-przyjaciela, a oni stworzyli związek, coś silniejszego, coś ze stabilnym podłożem i miłością, a nie tylko pożądaniem, choć i jego nie brakowało.

Wyciągnął z niego palce i pochylając się nad piersią, pocałował. Tym razem uważał, by się na nim nie położyć i go nie przygnieść. Jedną ręką się oparł o dywan, a drugą dotykał całego ciała mężczyzny – powoli i wyobrażając sobie wiele wspólnych radosnych chwil, bo przecież nie same kłótnie były w ich życiu, choć zdecydowanie dużo za dużo.

Odsunął się i spojrzał mu w oczy. Mu Qing tym razem nic nie mówił, ale już po chwili znów je zamknął i objął szyję Feng Xina, by kontynuować pocałunek.

Pięć minut później przenieśli się do sypialni. Feng Xin położył się na plecach na materacu, pieszcząc penisa Mu Qinga dłonią i patrząc, jak siada na niego, przyjmując męskość w sobie. Musiał przyznać, że teraz, kiedy naprawdę mężczyzna był rozluźniony, czuł ogromną różnicę. Było przyjemniej, bardziej wilgotno, a gorąco tak, że niemal parzyło. Gdy zaczął się na nim unosić i opadać, mógłby to nazwać tylko i wyłącznie jako "kurewsko zajebiste". Ciało partnera poruszało się rytmicznie, a męskość Feng Xina pojawiała się i ginęła, cała mokra od własnych płynów oraz użytego preparatu.

Mu Qing w pewnym momencie uśmiechnął się triumfalnie i pomiędzy pomrukami rozkoszy, ostrzegł:

– Tym razem nie próbuj się we mnie spuszczać. – Wziął więcej powietrza w płuca i prawie wyszedł, po czym upuścił się na sam dół aż po jądra Feng Xina. – Nie podaruję ci kolejnego bólu po zalaniu jelit. – Zacisnął usta, a po chwili wypuścił powietrze, kiedy dłonie Feng Xina znalazły się na jego miednicy, dociskając ją do dołu. – Zawsze dochodzisz we mnie głęboko, więc tym razem wyjmij wcześniej.

Feng Xin spod przymrużonych powiek przypatrywał się uwodzicielsko poruszającemu się na nim mężczyźnie i nie wiedział, czy da radę spełnić jego prośbę. Znów nie użyli prezerwatywy, a wyglądał teraz tak cholernie dobrze, że nie miał w ogóle ochoty z niego wychodzić. Uniósł biodra wyżej, jeszcze mocniej nadziewając go na siebie i przytrzymał w tej pozycji. Był blisko, bardzo blisko, zwłaszcza kiedy otaczające go ciepłe ścianki tak pobudzająco się na nim zaciskały.

Złapał go za boki i błyskawicznie przekręcił, zrzucając na łóżko, bo był pewny, że doszedłby od samego widoku ujeżdżającego go partnera. Wysunął się na chwilę z jego wnętrza i zaczął całować ciało.

Dopiero kiedy trochę się uspokoił, a zbliżający się orgazm oddalił, znów zaczęli się kochać. Mu Qing cały był gorący i nie mniej spragniony ich kontaktu fizycznego, dlatego nie minął kwadrans, kiedy obaj doznali spełnienia. Ku uldze Mu Qinga, Feng Xin zdążył się wycofać, więc obaj rozlali się na brzuchu leżącego, łapiąc powietrze w spragnione płuca i lądując jeden obok drugiego.

– Też cię kocham, Mu Qing – powiedział od razu Feng Xin i pocałował krótko przyjaciela, gdyż na więcej nie miał siły. – Nie zdążyłem ci to powiedzieć wcześniej, ale serio cię kocham.

Mu Qing widział jego uśmiech i pomyślał, jak głupi jest, że mu to mówi. Wiedział, że go kocha, a te słowa były jeszcze bardziej żenujące, kiedy usłyszał je wprost od niego. Już wolał widzieć, jak stara się być dla niego miły. Z tego powodu, odwrócił twarz w drugą stronę i także się uśmiechnął.

– Jesteś głupi – powiedział. – Najgłupszy facet, jakiego miałem.

I jedyny facet – pomyśleli obaj.

Jak zwykle – najbardziej szczerzy i zgodni byli, kiedy milczeli.

* * *

Jakiś czas później w mieszkaniu Mu Qinga i Feng Xina pojawili się z wizytą niezwykli goście. Jeśli obecność jednego była nawet zrozumiała, tak drugi rozbudził ich czujność. Quan Yizhen zapowiedział się, że wpadnie do nich z czymś słodkim, by podziękować za przenocowanie, natomiast zupełnie nie spodziewali się, że pojawi się w towarzystwie chirurga, który ostatnim razem pozostawił po sobie dziwnie niepokojące wrażenie. Wrażenie człowieka nie do końca normalnego.

Jednak ich pierwszy szok spowodowany obecnością Bai Wuxianga ewoluował do szoku, kiedy zobaczyli jak Quan Yizhen bez słów protestu zabrał od niego długi płaszcz i powiedział dosłownie: Starzy ludzie nie powinni się przemęczać, zwłaszcza przed pracą! Nie dość, że wysoki mężczyzna o wiecznie nieprzyjaznej twarzy i pogardliwym spojrzeniu nie zdenerwował się tą uwagą, to jeszcze zażartował, że po to ma w końcu jego i oddał odzienie.

Dwójka mężczyzn przypatrywała się temu w osłupieniu, ale otrząsnęli się tak szybko, jak zasiedli do stołu i Quan Yizhen dostał kilkukrotnie po łapach za sięganie do jego talerza. Feng Xin rozluźnił się i spojrzał na Mu Qinga, który też wydał się w końcu uspokojony. O dziwo widok prawie przyjacielskiego lekarza wywoływał u nich przeciwny skutek – obawiali się go jeszcze bardziej. Znacznie łatwiej siedzieć wśród ludzi, którzy zachowywali się jak zawsze – czyli albo byli radosnymi osobami jak Quan Yizhen i szczerzyli się na prawo i lewo, albo nieprzyjemnymi gburami, którym lepiej nie wchodzić w drogę, bo zostanie się zrównanym z ziemią wyłącznie wzrokiem, jak Bai Wuxiang. Dlatego widok zwyczajnie złośliwego, uszczypliwego i chłodno ironicznego mężczyzny wydawał się całkiem normalny i mniej straszny. Bo kto by przewidział, jakie niecne myśli mogłyby się kryć, gdyby te wiecznie zaciśnięte usta wygięły się w górę? Z pewnością katastrofalne!

Bez słowa więc przyglądali się, jak nadgarstek Quan Yihena też się wygiął, ale pod niewłaściwym kątem i jeszcze centymetr brakowało niedelikatnemu Bai Wuxiangowi, a staw na pewno by puścił. Na szczęście to on puścił rękę i dwudziestolatek teraz ze śmiechem masował sobie przegub, mówiąc głośno, że doktorek zawsze zaskakuje go siłą, mimo że przecież ma tyle lat co jego ojciec. Po tych słowach widelec prawie wbił się w jego palec, jednak w porę został uchwycony przez dłoń chłopaka. Ich sprzeczki czasami były tak błyskawiczne, że właściciele mieszkania nie wiedzieli dokładnie, co się dzieje, zanim nie dostrzegli siłującej się dwójki.

Po dość burzliwym, ale na szczęście nieobfitującym w ofiary słodkim podwieczorku goście wyszli, a para muzyków patrzyła przez okno, jak odchodzą i dziwiła się, że wytrzymują w swoim towarzystwie i jeszcze się nie pozabijali.

– W sumie... trochę przypominają nas – zauważył Feng Xin. – Choć my aż tak ostro się nie kłócimy.

Przypatrywali się Quan Yizhenowi, który obrócił głowę do lekarza i pokazał mu jeden ze swoich najszczerszych uśmiechów, a białe obłoczki ciepłego powietrza opuszczały jego usta.

– Kurcze... Ale on potrafi tak przy nim się śmiać. Sam nie wiem, czy ten cały Bai Wuxiang ma nerwy ze stali, że z nim wytrzymuje, czy to nasz perkusista upatrzył go sobie jako osobę do gnębienia i robienia mu na złość.

– Oho, zaraz mu się oberwie – powiedział Mu Qing, widząc, jak młody chłopak zabiera z ust doktora papierosa.

– I to całkiem nieźle. Mam nadzieję, że nie straci przytomności – dodał Feng Xin i zastanowił się, czy czasem nie zadzwonić do Xie Liana i poprosić go, by porozmawiał z chirurgiem, żeby jednak bardziej uważał na swojego "podobno" przyjaciela. Dopiero wyzdrowiał po ciężkim wypadku.

Dwójka dwudziestopięciolatków myślała właśnie o tym samym, kiedy nagle ich brwi uniosły się, a oczy w niezmierzonym jak pustynia Sahara szoku rozszerzyły, aż obaj równocześnie krzyknęli:

– Kurwa! Nie wierzę!

Chwilę wcześniej kilkadziesiąt metrów dalej na ośnieżonym chodniku Bai Wuxiang i Quan Yizhen rozmawiali o nadchodzącym spotkaniu z Yin Yu i zakończeniu ich wieloletniej współpracy. Każda z osób nieoficjalnie uczestnicząca w akcji przeciw Zielonemu Światłu miała otrzymać od miasta cichą nagrodę i podziękowanie najwyższych władz – oczywiście też nieoficjalnie, choć wyróżnienia oraz nagrody były jak najbardziej prawdziwe i wartościowe. Nikt z nich nie życzył sobie mówić głośno o swoim współudziale, więc wszystko odbyło się tylko w gronie zaufanych ludzi.

Lekarz już od dawna nie przepadał za szefem grupy do zwalczania przestępczości zorganizowanej, dlatego na myśl o nim, poczuł silną potrzebę zapalenia. Wyciągnął papierosa z kieszeni płaszcza i wsadził sobie do ust, sięgając drugą dłonią po zapalniczkę. Quan Yizhen jednak go ubiegł, zabierając tytoń i odsuwając poza zasięg jego ramion.

– Mógłbyś rzucić te faje, doktorku – powiedział i dodał ze śmiechem: – Bo mi za szybko umrzesz i kogo będę odwiedzał w szpitalu i chodził na śniadanka?

– Masz przecież jeszcze Czarnego Demona, którego posiłki ostatnio tak wychwalałeś pod niebiosa, zarzekając się, że nikt nie gotuje lepiej od niego.

– No, wiem, wiem, ale twoje śniadania mi naprawdę posmakowały. Później, jak się kładziemy, to nie mam problemów z zaśnięciem.

– Bo te śniadania są lekkostrawne – wytłumaczył cierpliwie. – Nie wiem, jak ty przeżyłeś swoje dwadzieścia lat bez podstawowej wiedzy, żeby nie najadać się przed snem, zwłaszcza tłustym mięsem albo pijąc Colę. A teraz oddawaj papierosa – dodał.

– A nie mógłbyś tego w końcu rzucić? – zapytał, tym razem poważniej, patrząc mu prosto w oczy i oczekując prawdziwej odpowiedzi.

Obaj stanęli i Bai Wuxiang zastanowił się nad tym. Nigdy nie brał pod uwagę rzucenia palenia, bo nigdy nie musiał tego robić, a nawet nie chciał. To nie tak, że ten szczeniak przed nim mógłby mu tego zabronić, bo jeśli postawi sprawę jasno, to już do tego więcej nie wrócą, co najwyżej w żartach.

Jednakże wbrew swoim przypuszczeniom, w tym momencie sam zapragnął podzielić się z nim swoimi przemyśleniami.

Nie miał wyboru, jak po dłuższej chwili analizy stanu swojego uzależnienie odpowiedzieć szczerze:

– Jeśli znajdę coś, co pozwoli mi je zastąpić i uspokoić się, kiedy jestem wkurzony, to pewnego dnia spróbuję, ale nic nie obiecuję. Jednak do tego czasu – zaczął i błyskawicznie wyciągnął papierosa spomiędzy palców chłopaka – zadowolę się tym.

Ledwo skończył mówić, a Quan Yizhen wyciągnął dłoń w przód. Tym razem nie po papierosa, lecz objął nią głowę lekarza i pocałował. Bai Wuxiang był tak zdumiony, że nadal stał z papierosem w dłoni, lecz ciepło drugich warg i ten słodki posmak ciasta na języku szybko przełamały jego zaskoczenie, zmieniając je na oddanie czułego pocałunku i objęcie chłopaka w talii.

Odkleili się od siebie dopiero kilka minut później, a Quan Yizhen od razu się roześmiał i zapytał:

– Doktorku, a co powiesz na to, żebym to ja był twoim uzależnieniem?

Bai Wuxiang popatrzył na niego, to na papierosa, a potem rozejrzał się dookoła.

– Musiałbyś się bardzo postarać – odpowiedział, uśmiechając się półgębkiem. Zgniótł tytoń w dłoni i pozwolił mu rozsypać się po śniegu, po czym dokończył: – Na razie chyba powinienem to jeszcze raz przemyśleć... – Po tych słowach to on zrobił pierwszy ruch, łapiąc chłopaka palcami za policzki i całując.

Para w salonie nie odezwała się już ani słowem, patrząc jak dwójka: brutalnego, nieobliczalnego, strasznego lekarza i ich szalonego perkusisty całuje się drugi raz, a po nim trzeci. Potem starszy z nich szeroko się uśmiechnął, zmierzwił drugiemu włosy i poszli do samochodu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro