Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Spin-off ~ Kuriozalne starcie demonów (2/2)

W ostatnie zaplanowane na ten dzień miejsce dotarli późnym popołudniem, choć nawet o tej porze temperatura nie spadła poniżej 30⁰C, aby można było określić ją jako "przyjemną". Upał tego lata ciągle dawał się wszystkim we znaki.

Odkąd wysiedli z samochodu, oczy profesora historii pozostawały cały czas szeroko otwarte. Schodził z wysokiego i stromego wzniesienia po drewnianych schodach w dół, trzymany za rękę przez Hua Chenga, mając przed sobą rozpościerający się po daleki horyzont lazur morza. Jego serce biło mocno, jakby nie spodziewał się tak zapierającego dech widoku. Plaża u dołu schodów była dzika, ale szeroka i usypana jasnym, drobnym piaskiem. Błękit nieba z morską tonią łączył się daleko, gdzie kilka pojedynczych chmur zdawało się znikać w wodzie.

Mimo piękna tego miejsca nie mógł się nadziwić, że było prawie bezludne. Kilka osób spacerowało wzdłuż linii brzegowej, ale poza pojedynczymi kocami lub ręcznikami rozłożonymi na piasku i ich nielicznymi właścicielami, nie było nikogo. Żadnych krzyków, latających frisbee, pisków rozbieganych dzieci i dźwięków silników motorówek lub skuterów wodnych, tak jakby można tu było naprawdę się zrelaksować i odpocząć.

Taksując wzrokiem jasne podłoże, nie dało się nie zauważyć dwóch granatowych parasoli i rozłożonych koców, przy których stali już He Xuan i Bai Wuxiang.

– O kurwa, tego się nie spodziewałem. – Zza pleców profesora dobiegł głos Feng Xina.

– Że jakiś facet zabierze was na plażę? – zapytał Hua Cheng, nie patrząc na niego, za to uśmiechając się ciepło do Xie Liana.

– Nie. Mieszkamy przecież niecałe dwie godzinki drogi stąd, a nie wiedziałam, że prawie pod nosem mamy takie spokojne miejsce.

– Czyżby nawet marudzie coś się spodobało?

– Założę się, że właśnie przyszedł ci do głowy tekst nowej piosenki – zgadywał Quan Yizhen, odwracając się przodem do niego i schodząc po schodach tyłem.

– No jasne – przyznał i nawet się uśmiechnął, co nie było częstym widokiem. – Dobrze, że wziąłem notes, to może napiszę coś na miejscu.

– Myślisz tylko o muzyce – powiedział ponuro Mu Qing, idąc zaraz za nim. Jednak musiał się zgodzić, było tu ładnie.

Jego chłopak mruknął, ale nadal z niezwykłym dla niego zadowoleniem.

– Hua Cheng – Quan Yizhen obrócił się do niego – przyznaj, kto wpadł na ten pomysł?

– He Xuan szukał konkretnego miejsca, a Bai Wuxiang zaproponował mu to. Można więc powiedzieć, że obaj na to wpadli.

– Konkretne miejsce, ale do czego dokładnie? – zagadnął Mu Qing.

Hua Cheng spojrzał na Shi QingXuana i odpowiedział:

– Na prezent dla swojego chłopaka.

– Dla mnie? – Shi QingXuan z wrażenia omal się nie potknął i jak długi nie poleciał w dół.

Złapał mocno za barierkę, a jego wzrok zatrzymał się za smukłej sylwetce z upiętymi wysoko długimi czarnymi włosami. Postawił właśnie na kocu przenośną lodówkę i spojrzał w kierunku nadchodzącej grupy mężczyzn. Od razu odnalazł właściciela zielonych oczu. Powiedział coś Bai Wuxiangowi, na co ten coś krótko odpowiedział, po czym zaczął iść w ich stronę.

– Dziś urodziny gege, ale He Xuan także chciał coś dla ciebie zrobić – powiedział koledze z uczelni Hua Cheng i mocniej uścisnął trzymaną dłoń. – Choć mam nadzieję, że gege też jest zadowolony.

He Xuan pierwszy znalazł się na początku schodów i nim Shi QingXuan wszedł na rozgrzany piasek, już wziął go na ręce i ruszył z powrotem ku miejscu ich małego obozowiska.

– Doktorku, ja też tak chcę! – krzyknął Quan Yizhen, ale nie czekał na przyjście lekarza. Zsunął ze stóp buty i skarpetki, po czym pobiegł po grząskim podłożu, wymijając He Xuana.

Hua Cheng stanął na piasku i obrócił się do profesora historii.

– Jestem bardzo zadowolony, San Lang. Brak mi słów, aby opisać, jak bardzo mi się tu podoba.

– He Xuan zdradził, iż kilka miesięcy temu obiecał Shi QingXuanowi, że kiedyś zabierze go w miejsce, skąd w nocy pięknie widać gwiazdy. Wspólnie pomyśleliśmy, że możemy to połączyć z twoim świętem.

– Dobrze to wymyśliliście, na pewno pozostali także będą szczęśliwi – powiedział, patrząc w ślad za zakochanym Czarnym Demonem, którego troska o studenta była tak urzekająca, że nie mógł oderwać od nich wzroku.

– Gege też jest chętny? – zapytał, obejmując ramieniem jego plecy i pochylając się ku jego nogom, by wziąć go na ręce.

– Nie, nie – zaprzeczył szybko. – Wolałbym się przejść. Dawno nie byłem na plaży.

– W porządku – powiedział i odsunął się, robiąc mężczyźnie miejsce – ale w razie czego jestem dziś do dyspozycji.

– Quan Yizhen na pewno skorzystałby z twojej propozycji – zauważył kąśliwe Feng Xin.

Ciągle nie mógł się nadziwić, jak ludzie wokół niego mogą się tak bardzo do siebie kleić i zachowywać niczym para zakochanych nastolatków.

– Jego ma kto nosić na rękach – stwierdził Hua Cheng.

Widział, jak chłopak dobiega już do chirurga i rzuca się na jego plecy. Nie minęła nawet sekunda, gdy Quan Yizhen sam leżał na plecach, na piasku.

– A może jednak nie – dodał, nie mogąc powstrzymać śmiechu.

– Prawdopodobnie nie przy takiej publiczności, jaką dziś ma, ale na pewno rozpieszcza go, kiedy są sami. – Profesor z uśmiechem przyglądał się dwójce przyjaciół.

Mu Qing zrównał się z nimi, także patrząc na perkusistę ich zespołu i chirurga.

– Gdybym nie widział, jak się całują, nigdy bym nie zgadł, że coś ze sobą kręcą – odezwał się.

– Prędzej wyczekiwałbym, że Quan Yizhen zostanie połamany i przykuty do łóżka, żeby już nikogo nie wkurzał. Zwłaszcza jego – dodał Feng Xin, mając na myśli wysokiego lekarza.

– Gege, od dłuższego czasu zastanawia mnie pewna kwestia – zaczął mówić Hua Cheng. – Skoro Quan Yizhen dobrze się bije, a Bai Wuxiang z łatwością daje sobie z nim radę, to jak silny jest?

Chciał jeszcze zapytać "czy jest silniejszy od ciebie?", ale za nimi były dwie osoby, które nie znały drugiego oblicza łagodnego i niegroźnego profesora.

Xie Lian spojrzał mu w oczy, jakby odczytując niewypowiedziane na głos pytanie i uniósł kąciki ust.

– Kto wie, San Lang. Sam jestem ciekawy, jaki jest teraz.

– Ty i on mieliście najwięcej trafień na Laser Gun i żaden z was nie został postrzelony. Czyżbyś miał takie szczęście? – zapytał Feng Xin.

– Jeśli o szczęście chodzi, to na pewno dostałem je od San Langa. I pewnie tak właśnie było.

– Długo zamierzacie tam jeszcze stać? – Z oddali usłyszeli głos Bai Wuxianga, który trzymał w dłoni buty Quan Yizhena i wysypywał z nich piasek. Chłopak był jak wichura i kiedy tylko podniósł się na równe nogi, szybko zdjął z siebie ubrania, rzucił je byle jak, byle gdzie i w samych bokserkach pobiegł do wody.

Profesor pomachał i zaczął iść w jego kierunku. Piasek był gorący, niebo bezchmurne, słońce nadal mocno grzało, ale wiatr znad wody dawał przyjemny chłód. Mewy latały nad ich głowami i skrzeczały, ale tego dnia wysokie fale, które rozbijały się o brzeg, co chwilę je zagłuszały.

Usiedli na kocach na słońcu, pozostawiając pod parasolami przygotowane przez He Xuana, Hua Chenga i Bai Wuxianga jedzenie. Cała trójka potajemnie spotkała się dzień wcześniej, aby upiec ciasta i przyrządzić kilka potraw, którym nie przeszkadzałaby wysoka temperatura. Udało się im to zrobić niepostrzeżenie i żadna z ich drugich połówek niczego się nie domyśliła.

Z przenośnej lodówki wyjęli schłodzone piwa i napoje, a w tym czasie Quan Yizhen wrócił z kąpieli. Zanim Bai Wuxiang cisnął w niego ręcznikiem, zdążył zamoczyć część koca i jedzenie. Wytarł się nim w kilka sekund i usiadł przy lekarzu, pozostawiając mokry ślad na jego spodniach i koszuli.

Bai Wuxiang otworzył usta, żeby upomnieć chłopaka, ale Xie Lian był szybszy, mówiąc słowa, które w mgnieniu oka uspokoiły mężczyznę.

– Jeszcze nigdy nie spędzałem moich urodzin tak przyjemnie – powiedział, zatrzymując na chwilę wzrok na każdej osobie. – Dziękuję wam, wszystkim. Nigdy nie zapomnę tego dnia.

– Jakbyś zapomniał, to możemy za rok powtórzyć, a nawet wymyślić coś jeszcze lepszego. – Pierwszy odpowiedział mu Quan Yizhen, wciskając do ust kawałki ciasta.

– Jak będziesz jadł i gadał, to się w końcu udławisz – upomniał go Feng Xin, znów wyprzedzając słowa chirurga, który, słysząc uwagę, zaśmiał się pod nosem.

– Nie ma takiej opcji – odparł niewzruszony, a okruszki wyleciały mu z buzi. Przełknął, otarł dłonią usta i położył dłoń na barku Bai Wuxianga. – Mam przy sobie doktorka, to nie pozwoli mi tak łatwo umrzeć.

– Wsadzi ci dodatkowy kawałek ciasta, żebyś zamknął się na dłużej? – zapytał uszczypliwie Mu Qing.

– Cokolwiek doktorek wsadzi mi do ust, to nie będę miał nic przeciwko. Mogę brać nawet jego...

Na szczęście Quan Yizhen nie dokończył tego zdania.

Ku uldze wszystkich Bai Wuxiang zdążył zasłonić mu dłonią usta i nie zepsuć innym posiłku kolejnym intymnym tematem, którego umysł chłopaka po prostu nie umiał filtrować.

Sytuację tym razem równie szybko załagodził Shi QingXuan, który prawdopodobnie nie był do końca świadomy kierunku, w jakim szły myśli Quan Yizhena.

– Ja też lubię, jak He Xuan mnie karmi! – poinformował uradowany. – Nie jestem małym dzieckiem, ale to miłe, jak mój chłopak tak o mnie dba.

– Prawda? – Quan Yizhen wyrwał się chirurgowi i doskoczył do studenta, łapiąc go za rękę.

He Xuan patrzył na niego, jakby w każdej chwili był gotowy chwycić gęstą kitę i zanurzyć twarz jej właściciela w piasku, ścierając z niej wieczny uśmiech. Zapewne dużo miało z tym wspólnego bezceremonialne wtargnięcie do jego mieszkania. Wtedy też pierwszy raz od dawna Czarnemu Demonowi puściły nerwy i dotąd nie mógł mu tego zapomnieć, a tym bardziej wybaczyć. Nienawistny wzrok wskazywał, że czeka tylko na pierwszy lepszy pretekst, żeby to zrobić.

Dwóch najmłodszych w grupie chłopaków nagle znalazło wspólny temat i zaczęli wychwalać umiejętności kulinarne mężczyzn, z którymi się związali, natomiast pozostali wrócili jeszcze raz do tematu niedawnych "zawodów". Zgodzili się, że dopóki pogoda będzie odpowiednia, uraczą się obiadem na tarasie – raz u Xie Liana, raz u Bai Wuxianga. U He Xuana nie było balkonu, więc od razu skreślili jego mieszkanie, za to u pary muzyków mieli spotkać się w sobotę i niedzielę.

He Xuan nie jadł jeszcze nic, co przyszykowałby mu Shi QingXuan, ale wierzył, że nawet z herbaty od niego będzie zadowolony, więc nie mógł się doczekać wspólnych posiłków. Umiejętności gotowania Feng Xina były średnie, ale obiecał pomóc we wszystkich innych czynnościach w kuchni Hua Chengowi i lekarzowi, pozostawiając pichcenie na ich głowie.

Żartowali, rozmawiali o nadchodzącym koncercie zespołu "Podziękowanie za litość" i wymieniali się losowymi spostrzeżeniami, aż w końcu milczący przez większość czasu He Xuan zapytał o coś, co wcześniej zastanowiło już Hua Chenga. Nie zadał swojego pytania wprost, ale jego sens pozostał ten sam "Jak silny naprawdę jest Bai Wuxiang?".

– Jak to zrobiliście, że ani razu nikt was nie trafił? – Zwrócił się jednocześnie do Xie Liana i Bai Wuxianga. – Mieliście najwięcej zabitych, a jednak żaden z was nie ustrzelił drugiego.

– Szczęście początkujących – rzucił Bai Wuxiang.

– Ja mój sukces mogę zawdzięczać San Langowi, który życzył mi powodzenia. – Profesor historii powtórzył słowa, które padły już przy zejściu na plażę.

– Samo szczęście nie wystarczy, żeby przez godzinę być nietykalnym – zauważył Feng Xin.

– No właśnie. Dlaczego w ogóle Quan Yizhen zawsze udaje przy tobie słabszego? – zagadnął Mu Qing lekarza. – Przecież widzieliśmy nie raz, jak się bije, ale jak jesteście razem, to jemu się zawsze obrywa.

– Ha, ha! – Quan Yizhen zaczął się głośno śmiać, więc wszyscy na niego spojrzeli. – On tylko wygląda na niegroźnego staruszka, ale to prawdziwa bestia! – mówił, obserwując lekarza i zapobiegawczo stanął za Xie Lianem. – Gdybym nie traktował go za każdym razem poważnie, to dopadłby mnie, godzinami gnębił i nie uszedłbym z życiem!

– Jakbyś nie gadał głupot i w zamian powiedział coś mądrego, to nie miałbym powodów, by czasami dać ci pstryczka w nos i powstrzymywać się od ukręcenia ci karku.

– Ale przecież ja mówię tylko prawdę! – Trwał przy swoim.

– Czasami paplanie bez opamiętania, co siedzi ci w głowie, nie jest najrozsądniejszym pomysłem.

– Czekajcie – wtrącił się do rozmowy Feng Xin – czyli, jak dobrze zrozumiałem, też umiesz się bić, Bai Wuxiang?

Wszyscy spojrzeli teraz na niego, czekając na odpowiedź. Lekarz na początku nie miał zamiaru odpowiadać, ale to nie było jakąś tajemnicą, którą musiał za wszelką cenę ukrywać.

– Można tak powiedzieć.

– To znaczy, że profesor też? – Tym razem siedem głów przekręciło się w stronę Shi QingXuana.

Nikt, kto znał prawdę o tożsamości Białego Demona, nie wiedział, jak chłopak mógł wysnuć taki wniosek, który był przecież strzałem w dziesiątkę. Byli pewni, że He Xuan o niczym mu nie powiedział.

Xie Lian oparł opuszki palców o czoło i delikatnie je pomasował. Zerknął na Hua Chenga, ale chłopak uśmiechał się i tym razem wyjątkowo nie próbował mu pomóc wybrnąć z tej sytuacji.

Cóż, teraz ta informacja nic już nie zmieni i nie narazi nikogo na kłopoty.

– Można tak powiedzieć – odpowiedział tak samo wymijająco.

– Co kurwa niby znaczy "można tak powiedzieć"? – zapytał Feng Xin. Patrzył raz na jednego, raz na drugiego mężczyznę. – Obaj na takich nie wyglądacie, ale jak Quan Yizhen zginął tyle razy, a jest z nas wszystkich najsilniejszy, to czy faktycznie tak jest, skoro to wy dwaj byliście najlepsi?

Czarny Demon i Hua Cheng znali lepiej lub gorzej siłę legendy Aren – niepokonanego Białego Demona Bez Twarzy, ale nic nie wiedzieli o Bai Wuxiangu, który zawsze był w cieniu, przesiadując noce w szpitalu i nigdy się nie wychylając. Nigdy, poza sylwestrem.

Teraz, w tym samym momencie zatrzymali spojrzenia na jedynej osobie, która mogłaby coś na ten temat wiedzieć.

Quan Yizhen podniósł się i zgrabnie, prawie bez wysiłku odskoczył. Zrobił salto w tył i miękko wylądował na piasku, daleko od Bai Wuxianga.

– Dawno nie widziałem, jak ze sobą walczycie – powiedział otwarcie, ale jego wzrok stał się czujny. Napiął całe ciało, gotowy w każdym momencie na odparcie ataku lub ucieczkę.

Czegokolwiek się spodziewał, ani Xie Lian, ani Bai Wuxiang nie ruszyli się ze swoich miejsc.

– Czyli... naprawdę obaj jesteście silni jak Quan Yizhen? – Mu Qing był tak samo zaskoczony jak jego partner. – Nigdy bym nie zgadł.

Wspomniany chłopak zagwizdał i uśmiechnął się dziko.

– Oni nie są jak ja, tylko lepsi! – powiedział, na co Bai Wuxiang zmierzył go lodowato i zacisnął usta.

– Policzymy się – wycedził.

– Oj, doktorku. Daj spokój i zabaw się w końcu trochę. Dobrze wiem, że, jakkolwiek bym się nie starał, nasze przepychanki w domu nie robią na tobie wrażenia. Nie jestem dla ciebie wymagającym przeciwnikiem.

Chirurg nie odrywał od niego ciemnych oczu, za to Xie Lian zaśmiał się i wstał.

– To po części wina San Langa, więc może tym razem wyjątkowo odłożymy kłótnie i damy się trochę ponieść? Raz na jakiś czas "starszym" przyda się ruch.

Zszedł z koca, a zaraz obok niego przebiegł uradowany Quan Yizhen.

– Narysuję wam granice ringu, żebyście nie roznieśli tu wszystkiego wkoło. – To mówiąc, stopą zaczął wyznaczać na piasku duży, prawie piętnastometrowy okrąg.

Bai Wuxiang nic nie powiedział, jednak wstał i dołączył do Xie Liana.

Pozostali przypatrywali się, jak obaj mężczyźni poprawiają swoje ubrania, rozpinają dodatkowy guzik w koszulach i rozluźniają mięśnie ciała. Xie Lian sprawdził, czy Ruoye się nie rozwiązał i z przyzwyczajenia dotknął go opuszkami palców. Lekarz dojrzał ten ruch, ale nie zareagował, boso wchodząc w obręb ich miejsca przyszłego pojedynku.

– Oni naprawdę potrafią się bić? – zapytał, nadal nie dowierzając Feng Xin.

– Xie Lian na pewno – powiedział He Xuan.

– Najwidoczniej Bai Wuxiang także.

Hua Cheng nie spodziewał się, że jeszcze raz będzie mógł zobaczyć, jak profesor walczy, ale tym razem odczuwał wyłącznie pozytywne napięcie, które było przeciwieństwem emocji z Areny. Wiedział, że nikt nikogo nie skrzywdzi.

– Jakie zasady? – zapytał Quan Yizhen, kiedy stanął jak sędzia pomiędzy mężczyznami na prowizorycznym ringu. – Wszystkie chwyty dozwolone, czy przyjacielska walka fair play?

– Żaden z nas nie będzie oszukiwał ani też się wstrzymywał. – Xie Lian popatrzył na starszego przyjaciela, odnajdując na jego twarzy grymas niezadowolenia. Znał go i domyślał się, że powodem tego była nie sama konfrontacja, ale prawdopodobne uszkodzenie białej koszuli, którą miał na sobie, a która była prezentem sprzed dwóch lat od Quan Yizhena i od niego. Nikt, kto dobrze go nie znał, nie przypuszczałby, że jest osobą niezwykle sentymentalną. – Do pierwszej kropli krwi albo do poddania się – zasugerował profesor.

Jego twarz była bardzo spokojna, a na ustach gościł subtelny uśmiech. Jednak zawsze łagodne oczy teraz stały się bardziej czujne i chłodne.

– Zgoda.

Quan Yizhen taktownie wycofał się na koc i dopiero stamtąd krzyknął:

– Możecie zaczynać i pamiętajcie o granicy!

Mimo rozpoczęcia walki żaden z nich nie zrobił kroku w przód i nie poruszył się, jakby czekali na inny znak niż usłyszane słowa przyzwolenia.

Minęło 5 sekund a po nich 15 i w końcu pół minuty, po której nic się nie zmieniło.

– Może jednak boją się walczyć? – zapytał Feng Xin.

– Albo że się potkną, zrobią sobie krzywdę i narobią tylko obciachu – dodał Mu Qing.

– Nie sądzę – powiedział He Xuan.

– Tak, He Xuan ma rację – odezwał się Quan Yizhen. – Nigdy nie widzieliście, jak oboje ze sobą walczą. Zawsze traktują to bardzo poważnie i każdy z nich chce wygrać jak najszybciej. Teraz na pewno szukają wszystkich swoich słabych punktów.

– Jak myślisz, kto pierwszy zaatakuje? – zapytał Hua Cheng, nie mogąc oderwać od nich wzroku.

– Na pewno chirurg – osądził Feng Xin i zwrócił się do perkusisty: – On przecież zawsze pierwszy chce ci przyłożyć. Nie ma cierpliwości.

– Cierpliwości nie ma, ale tylko do mnie – rzucił ze śmiechem Quan Yizhen. – Z Xie Lianem jest zupełnie odwrotnie. Na pewno nie poruszy się pierwszy.

– Profesor historii miałby się okazać tym bardziej porywczym?

Hua Cheng przesłonił dłonią usta i zaśmiał się cicho. Wcale nie byłby zdziwiony, gdyby to on właśnie zaczął. Tyle razy doświadczył już braku jego samokontroli, że był bardzo ciekawy, jak będzie to wyglądało teraz. Nie podczas miłosnej zabawy z nim, ale tu, kiedy będzie się bił. Czuł narastające podniecenie i mógł tylko przypuszczać, co kłębi się w głowie Białego Demona, który bił się przez lata, a teraz już od dawna tego nie robił. Był pewny, że wewnętrznie cieszy się z tej sytuacji i krążącej w żyłach adrenaliny.

Z kolei tej strony Bai Wuxianga nie znał wcale, lecz jeśli radził sobie z Quan Yizhenem, a kiedyś sam prawie dostał od niego w twarz, nie mógł być łatwym przeciwnikiem i musiał mieć niejednego asa w zanadrzu.

Cóż, Quan Yizhen cieszy się jak małe dziecko, więc zakładam, że będzie ciekawie.

Xie Lian wziął wdech, przez kilka sekund przytrzymał powietrze w płucach i wypuścił je.

Następnie bez ostrzeżenia zaatakował.

Nie spodziewał się, że będzie łatwo, ale nie musiał się z niczym spieszyć. Po prostu chciał się dobrze bawić, a jedynie ta jedna szczególna osoba potrafiła wyciągnąć z niego co najlepsze. Dlatego cieszył się, że są na otwartej przestrzeni z niewielką widownią, więc nie muszą się wstrzymywać.

Dawno nie walczył na poważnie.

Odbił się od piasku i stopą wymierzył w brzuch. Bai Wuxiang przepuścili go, zataczając ciałem łuk i zniżając do parteru. Błyskawicznie podhaczył stojącego nadal na jednej nodze przyjaciela, ale natrafił na pustkę. Xie Lian wybił się w górę, zrobił salto w tył, lądując pół metra dalej i od razu oba przedramiona wysunął w przód. Rozpędzony piszczel lekarza mocno w nie uderzył, ale profesor nawet się nie cofnął, tylko owinął ramię dookoła nogi. Chciał go przyciągnąć na siebie i wtedy uderzyć, ale wyższy i lepiej zbudowany od niego chirurg już wysunął ku niemu ramię z zamiarem złapania za tył głowy i zachwianiem jego środkiem ciężkości. Dobrze wiedział, że to przechyliłoby szalę zwycięstwa na jego korzyść, dlatego Xie Lian puścił go i odskoczył po raz kolejny. Obaj przyjaciele stanęli ponownie naprzeciwko siebie, pochylając górną część ciała w przód. Tym razem chcieli zareagować jeszcze szybciej.

Kilka metrów od miejsca ich walki, Mu Qing, Feng Xin oraz Shi QingXuan patrzyli, nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Czuli się jak w filmie akcji, ale na żywo, a akcja toczyła się tuż przed nimi. Ich oczy były szeroko otwarte, a usta rozchylone w nieukrywanym szoku. Jeśli mogli się spodziewać po lekarzu, że "wie jak przywalić", gdyż nie raz widzieli, jak skutecznie pacyfikuje Quan Yizhena, tak nie mogli uwierzyć, że zawsze spokojny, ugodowy, niegroźny profesor historii wygląda jak najprawdziwsza pantera. Jego ataki były szybkie i prawie nie do zauważenia, a ciało gibkie i zwinne jak u dzikiego kota. Poruszał się, jakby idealnie panował nad swoim ciałem i robił to z całkowitą swobodą, prawie bez wysiłku.

– Cz-czy ja na pewno dobrze widzę? – zająknął się Feng Xin. – Oni się biją całkiem na poważnie. I to naprawdę się biją, a nie tylko udają.

– Dlaczego mieliby nie być poważni? – zapytał Quan Yizhen. – Kiedy w końcu mogą sobie pozwolić na trochę zabawy, to idą na całego.

– Zabawy? Przecież komuś zaraz stanie się krzywda.

Quan Yizhen zaśmiał się głośno.

– Tylko, jak ktoś teraz tam podejdzie, to może oberwać. Przypatrz się. Żaden z nich jeszcze ani razu porządnie nie oberwał.

Kiedy oni rozmawiali, a Shi QingXuan nadal pozostawał na etapie "to nie dzieje się naprawdę", He Xuan i Hua Cheng przyglądali się Bai Wuxiangowi. Jego ruchy były oszczędne i zawsze skierowane dokładnie w słabe punkty Xie Liana. Wydawało się, że przewidywał każde uderzenie, sekwencję ciosów, jakie może zadać mu przeciwnik i był na to przygotowany wraz z najlepszym kontratakiem. Jego ciało było mocne, ale nie tak elastyczne jak przyjaciela. Za to posiadał długie ręce i nogi, które dobrze potrafił użyć zarówno do obrony jak i ataku.

He Xuan był pełen podziwu dla niego i z zafascynowaniem oglądał walkę, gdzie ktoś dorównywał legendzie Aren i potrafił zatrzymać lub zniwelować każdy atak. Dodatkowo widział, że Biały Demon wcale nie żartuje i bierze walkę na poważnie. Kopał, uderzał pięścią, łokciem, kolanem, grzbietem dłoni, zbliżał się do oponenta, zaskakiwał go i osaczał, ale ciągle było to niewystarczające, aby go pokonać.

Ich miejsce walki i prowizoryczny ring przeniosły się poza wyznaczone wcześniej granice i zbliżyły do morza, lecz nikt ich nadal nie powstrzymywał. Odkąd zaczęli, nie wymienili między sobą żadnego słowa, ale ani na chwilę nie spuścili z siebie wzroku. Nie tracili skupienia, bo to mogło skończyć się tylko w jeden sposób – ich porażką. Wilgotne od potu białe koszule przykleiły się do ciała, ukazując plecy, klatkę piersiową i ramiona, a na nich dobrze widoczne napięte mięśnie.

Nadpłynęła fala i rozbiła się o brzeg, unosząc krople w górę. Xie Lian przesunął wyciągniętą stopą po wodzie i kopnął przed siebie. Lekarz uniósł przedramię, zatrzymując słoną wodę na skórze ręki i uniósł kącik ust. Z tym mężczyzną musiał uważać, bo wystarczyła chwila nieuwagi, by wpaść w jego sidła.

Zacisnął palce w pięść i błyskawicznie wyprowadził cios, gdzie była głowa jego przeciwnika. Nie trafił, ale był blisko. Na tyle, by spróbować go kopnąć. Użył przedniej nogi, aby było szybciej, a potem zamachnął się, wkładając więcej siły w drugą kończynę i wyprowadzając silne kopnięcie, któremu dodał jeszcze prędkość z przekręcanego biodra. Profesor miał czas na zrobienie uniku, ale przedramionami wykonał blok po lewej stronie swojej głowy i zatrzymał stopę lekarza. To było więcej niż zachęta, by faktycznie już się nie wstrzymywali i potwierdzenie, że ramię Xie Liana jest całkowicie wyleczone i sprawne, a blizna to tylko pamiątka z przeszłości.

– Kto wygra? – zapytał w pewnym momencie Mu Qing.

– Doktorek.

– Gege.

Odpowiedzieli jednocześnie Quan Yizhen i Hua Cheng.

– Doktorek, bo jest dziś w dobrej formie. Ostatnio prawie codziennie daję mu popalić, a ten dziadyga nie odpuszcza mi nawet na chwilę.

Hua Cheng miał inne zdanie.

– Jestem pewny, że to gege będzie lepszy – powiedział, patrząc, jak nadal bez śladów zmęczenia umyka pięści lekarza i sam go atakuje. – W Ameryce Południowej jako jedyny miał siłę, żeby chodzić cały dzień po wilgotnych lasach. – Zerknął na chłopaka i dodał sugestywnie: – A od początku wakacji nie było dnia ani nocy, żebym nie sprawdzał jego wytrzymałości fizycznej.

– Nie chcę tego słyszeć – warknął Feng Xin, marszcząc brwi z niesmakiem.

– Doktorek jest nie do zdarcia. Mnie potrafi zajechać, a potem jak gdyby nigdy nic iść do pracy – kontynuował Quan Yizhen, jakby nie słyszał słów kolegi.

– Gege po całej nocy zabaw idzie pod prysznic i robi nam śniadanie. Nic nie jest w stanie go złamać.

– Zamknijcie się i darujcie nam te szczegóły! – Mu Qing także nie mógł tego słuchać.

– O, nie – obruszył się Quan Yizhen, patrząc na studenta informatyki – nie powiesz mi, że ktoś jest lepszy niż mój doktorek.

– Sam dobrze wiesz, że jest i jest nim drugi twój przyjaciel, który nazywa się Xie Lian.

Obaj patrzyli na siebie, jakby mieli zaraz się pobić, a ich głosy z każdą chwilą stawały się coraz donośniejsze.

– Może i jest silny, ale nie tak jak...

– Nie przekonasz mnie, że równa się mojemu ge...

– Założę się, że jakby Xie Lian był na moim miejscu i doktorek się do niego dopadł, to...

Wtem dwie zgrzane i oddychające szybko białe sylwetki znalazły się przy kłócących się chłopakach. Obaj w tej samej sekundzie przyłożyli dłonie do ich ust, nie pozwalając wydostać się żadnym dźwiękom poza cichym pomrukiem.

– Proszę, nic już nie mów, San Lang – powiedział cicho Xie Lian.

– Jeszcze jedno żenujące słowo, gówniarzu, a urwę ci ten durny łeb i łyżeczką wyskrobię wypełniony bzdetami mózg – wycedził przez zęby, ale głośno Bai Wuxiang.

Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, a skóra i czarne krótkie włosy lśniły od potu. Quan Yizhen natychmiast się zamknął i kiwnął głową.

– Wasze szczeniackie pierdolenie było słychać chyba na całej plaży. Kto chciałby słuchać tych bzdur? – zapytał nadal wkurzony i buzujący od emocji lekarz.

Jedna z rąk uniosła się nieśmiało w górę i wszyscy spojrzeli w kierunku He Xuan i siedzącego przed nim Shi QingXuana, do którego ta kończyna należała. Bai Wuxiang w jednej chwili opanował się, ale nie na tyle, żeby nie zaciskać palców na policzkach, przyciskając dłoń mocno do krnąbrnych ust swojego chłopaka.

– O co chodzi, dzieciaku? – zagadnął.

Młody student przełknął swoją nieśmiałość, czując na plecach znajomą pierś, a w powietrzu zapach, który zawsze kojarzył się mu z bezpieczeństwem i zapytał:

– Ja tylko chciałem powiedzieć, że wydaje mi się, iż Hua Cheng i Quan Yizhen muszą was bardzo kochać. – Wszyscy teraz popatrzyli na niego zaskoczeni, tylko He Xuan pozostał niewzruszony i objął jego pierś na wysokości żeber. – Proszę nie robić Quan Yizhenowi krzywdy. On zawsze powtarza, że jest pan najlepszy, nikt panu nie dorównuje i lubi, kiedy się pan uśmiecha.

Bai Wuxiang wpatrywał się w zielone, szczere oczy Shi QingXuana i wściekłość powoli go opuszczała. Gdy Shi QingXuan skończył mówić, zabrał dłoń z twarzy Quan Yizhena i przeczesał palcami mokre włosy.

– Nawet jak mnie broni, choć tego nie potrzebuję, to mógłby to robić z głową, a nie myśleć tylko dolną partią ciała.

– Ale przecież on nie powiedział nic złego! Mówił tylko, że daje mu pan popalić, więc pewnie dużo ćwiczycie w domu albo chodzicie na siłownię. He Xuan też czasami ćwiczy. Ja próbowałem, ale nawet jeżdżenie na rowerze przez pół godziny jest dla mnie męczące – wytłumaczył ze wstydem. – A Hua Cheng? Jeśli grają w gry z profesorem przez całą noc, a potem rano profesor ma siłę zrobić śniadanie, to też musi być wytrzymały. Ja zasypiam prawie od razu, jak tylko na zegarku pojawia się jednocyfrowa godzina – rzekł całkiem poważnie i uśmiechnął się. – Do tego to zawsze He Xuan wstaje pierwszy i robi mi śniadanie. My jesteśmy młodzi, a nie mamy tyle siły, co wy!

Na kilka sekund osoby słuchające Shi QingXuana zastygły całkowicie zaskoczone, a potem wszyscy nagle wybuchli gromkim śmiechem. Nikt nie spodziewał się po nim tak prostego i szczerego wyjaśnienia, gdzie prawdziwy sens kłótni dwójki chłopaków przysłonił całkiem niewinną interpretacją o grach komputerowych lub planszowych oraz zwykłych ćwiczeniach wysiłkowych. Nie było tu śladów seksualnych podtekstów, dlatego sytuacja z napiętej natychmiast zamieniła się na lekką i wesołą.

Jedynie He Xuan nie śmiał się, za to przysunął usta na górną część barku chłopaka, którego nie zasłaniała koszulka i pocałował go tam.

– Kocham cię, Shi QingXuan – wyszeptał mu wprost do ucha i pocałował go jeszcze raz, przyciskając do piersi.

Nie mógłby spotkać bardziej uroczej osoby niż ten prostoduszny, prawy i przejmujący się innymi chłopak. Schlebiało mu, że tylko myśląc o nim, potrafił prawie bez skrępowania mówić czego chce w łóżku, za to w przypadku każdej innej osoby wydawał się czysty w myślach jak dziesięciolatek, patrzący na ludzi przez pryzmat dobroci lub troski. Właśnie w momentach, gdy zauważał tę ogromną przepaść między nim a każdą inną osobą, zakochiwał się w nim jeszcze bardziej.

Dzięki Shi QingXuanowi zbliżająca się wizja kłótni poszła w zapomnienie. Obaj niedawno walczący mężczyźni rozpięli swoje koszule, aby ciepły wiatr trochę je wysuszył i podali sobie dłonie na znak końca pojedynku i remisu. Już nie pierwszego w ich życiu i podejrzewali, że nie ostatniego.

Atmosferę wypełniły teraz żarty, rozmowy o umiejętnościach walki, o których mężczyźni powiedzieli tylko tyle, że w przeszłości "trochę" ze sobą ćwiczyli, o jedzeniu, planach na pracę i nauce w szkole. Czas mijał im przyjemnie. Feng Xin zdołał napisać szkic nowej piosenki i wyjątkowo pozwolił, żeby każdy dodał coś od siebie. Zapisał wszystkie propozycje w notatniku i obiecał dokończyć piosenkę przed weekendem. Gotowy tekst przedstawi podczas spotkania na ostatnim wspólnym obiedzie u nich w domu.

Nim się obejrzeli, nastał wieczór. Słońce zaszło, a na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Pomarańczową łunę szybko zastąpił ciemny granat, a na jego tle zamigotały tysiące małych srebrnych punktów.

Shi QingXuan patrzył jak zahipnotyzowany w górę, aż He Xuan położył się na kocu i ułożył go obok siebie.

– A więc tak wygląda prawdziwe nocne niebo – powiedział po części do siebie, a po części do swojego chłopaka.

– En.

Nie podejrzewał, że słowa He Xuana z obserwatorium, do którego zabrał go na ich pierwszej randce, okażą się autentyczną obietnicą i już kilka miesięcy później będzie mógł podziwiać prawdziwe rozgwieżdżone niebo. Było inne niż to w budynku, a towarzyszący podziwianiu wiatr, szum morza, stygnący piasek i ciepło przy jego boku nie mogło nic zastąpić. Gdyby był sam i w innym miejscu, to ta chwila nie wydałaby mu się tak wyjątkowa, jak teraz.

Mu Qing i Feng Xin siedzieli obok siebie, stykając się ramionami. Hua Cheng leżał na kolanach Xie Liana i razem spoglądali w górę, a Bai Wuxiang i Quan Yizhen poszli boso na spacer brzegiem morza, brodząc w zalewających ich stopy falach.

– Świetnie się dziś bawiłem – zaczął chłopak, wskakując na drewniany pal wbity w piasek. – Wiem, że to nie moje urodziny, ale dawno się aż tyle nie śmiałem.

Rozpostarł ramiona na boki i zamknął powieki, unosząc twarz w górę. Czuł na odkrytej skórze lekki wiatr i krople wody. Fale rozbijały się o pale i początek plaży, przynosząc słonawy zapach morza i glonów.

– Pamiętam, jak mówiłeś, że powinienem sobie wyobrazić podobną scenę i się rozluźnić. Nie ma tu ani słońca, ani szczytu budynku, ale za to jesteś ty. – Zaśmiał się głośno. Otworzył oczy i spojrzał na stojącego przy nim mężczyznę, którego wzrok wydawał się być utkwiony w ciemności nocy, jakby mógł ją przebić i dojrzeć odległy horyzont. – Chyba się w tobie zakochałem, doktorku. Tak na maksa. Musisz teraz wziąć za mnie odpowiedzialność.

Bai Wuxiang stał nieruchomo. Quan Yizhen westchnął i też zapatrzył się w czerń, gdzie może na jej końcu coś było. Światła statku, latarnia morska, cokolwiek. Poczuł, jak dookoła jego dłoni zaciskają się palce, potem na knykciach zatrzymują ciepłe usta. Ani przez chwilę nie spodziewał się czegoś takiego, więc nie wiedział, jak zareagować. W piersi czuł znajomy ucisk, a jego ciało przeszedł przyjemny dreszcz.

– O jakiej odpowiedzialności mówisz, młody? – zapytał lekarz, przesuwając usta wyżej na nadgarstek chłopaka.

– Za... za mnie... – wydukał, biorąc coraz szybsze oddechy.

– A czy ty jesteś odpowiedzialny?

– Oczywiście! Jestem dorosłym i odpowiedzialnym facetem!

Lekarz uśmiechnął się w mroku, ale Quan Yizhen i tak to dostrzegł. Nagle zostawił dłoń chłopaka i objął jego uda, opierając o własny bark i podnosząc z drewnianego pala.

– Ej! Co robisz?

– Spełniam obietnicę – odparł poważnie i zaczął iść w głąb czarnego morza.

– Jaką obietnicę? – dopytywał, na co w odpowiedzi usłyszał parsknięcie, a z przodu ciała nawet przez materiał spodenek poczuł ciepło przedzierającego się przez nie oddechu.

Spiął się i spróbował wyrwać, ale ramiona trzymały go mocno. Między nogami natomiast pewna część ciała powoli zaczęła twardnieć i pulsować. Nie widział, co się w tamtym miejscu dzieje, ale był pewny, że usta lekarza właśnie odnalazły przez spodenki jego przyrodzenie. Cicho jęknął, opierając się o szerokie ramiona i zgiął w pół, pochylając nad jego głową.

– Do-doktorku, co robisz? – wysapał cicho.

Jego stopy już sięgnęły chłodnej wody, ale mężczyzna nadal się nie zatrzymywał. Przesunął za to językiem po wybrzuszeniu i przycisnął do niego uśmiechnięty policzek.

– Miałeś nie wygadywać już bzdur, zwłaszcza o nas. Ale wystarczyło, żebym na chwilę spuścił z ciebie wzrok, a ty naopowiadałeś, jaki to ja jestem w łóżku. To wszystko twoja wina.

Quan Yizhen w końcu przypomniał sobie usłyszane kilka godzin wcześniej ostrzeżenie, ale nie wziął go na serio! No i przecież był pewny, że starszy, dorosły, poważny mężczyzna nie zrobi tego TUTAJ, ledwo kilkadziesiąt metrów od znajomych! Może było ciemno i nikt nic nie zobaczy, ale czy to nie była przesada?

– Nienienie, niedobry Bai Wuxiang. Nie chcesz tego zrobić swojemu chłopakowi.

– Ha, ha, założymy się?

Nim ponownie zdołał coś powiedzieć, poczuł, że leci w tył, a sekundę potem zanurza się w chłodnej wodzie. Jego koszulka uniosła się, coś dotknęło podbrzusza, a potem ciepła dłoń wsunęła się pod bieliznę.

No to się doigrałem – zdołał jeszcze pomyśleć, a potem mógł skupić się tylko na nieutonięciu w słonej wodzie i odbieraniu rozkoszy, jaką zapewniły mu usta najlepszego chirurga w kraju.

*

Dziesięć minut później wyszli z morza. Bai Wuxiang był rozluźniony i wydawał się bardzo zadowolony. Przystanął na piasku i przeczesał palcami mokre włosy.

– Dobrze, że rzuciłem palenie, bo wszystkie fajki poszłyby do kosza.

Poczekał, aż Quan Yizhen do niego dołączy i stanął pomiędzy nim a resztą ich małej grupy.

– Masz zwinne palce, smarku – szepnął mu do ucha niskim, delikatnie ochrypłym głosem. – Ale jak następnym razem nie zamkniesz się, kiedy będziemy wśród ludzi, to nie skończy się tylko na takiej niewinnej zabawie.

Chwycił między opuszki jego podbródek i uniósł, całując lekko. Chłopak położył dłonie na jego ramionach i odsunął się, obracając w bok twarz.

– A doktorek za dobrze... – zaczął mówić, ale zacisnął usta i zamilkł.

Lekarz zaśmiał się, a potem ponownie przyciągnął go do siebie i jeszcze raz pocałował. Dłońmi zjechał do pasa, zawiązał sznurek od pomarańczowych spodenek, a potem zapiął rozporek w swoich spodniach.

Quan Yizhen uwolnił się i minął mężczyznę, idąc ze spuszczoną głową.

Piekielny stary dziad. Jeszcze się doigra. Jak mógł mnie doprowadzić ustami w pół minuty! I to pod wodą! Przecież to nie był mój pierwszy raz! Cholera! – Zaciskał pięści, nie zwracając uwagi, że jest cały mokry i zaraz w takim stanie wejdzie na koc, więc i za to mu się oberwie. – Mi zajęło kilka minut doprowadzenie go ręką, a przecież jeszcze się całowaliśmy, więc dlaczego jemu poszło tak dobrze?

– To w ogóle nie jest fair... – bąknął pod nosem.

– Co nie jest fair? – zapytał Xie Lian, który, widząc nadchodzącego chłopaka, wstał i podszedł do niego z dużym ręcznikiem.

Quan Yizhen przystanął, nie zdając sobie sprawy, że nieświadomie powiedział swoje myśli głośno i odparł tylko:

– Że starsi ludzie są tacy cool.

Profesor zaśmiał się i zarzucił mu na ramiona miękki materiał.

Kiedy dwójka zażywała kąpieli w ciemnej toni, on i Hua Cheng poszli po ręczniki i suche ubrania do samochodu studenta. Na plaży zamierzali zostać do północy, a nie chcieli, aby kogoś w tym czasie przewiało lub się przeziębił.

Z tego powodu on podszedł do młodego chłopaka, a Hua Cheng do Bai Wuxianga, który kroczył metr za nim.

– Poradzę sobie sam – powiedział na wstępie lekarz, zanim uśmiechnięty student i jego obwiązał ręcznikiem.

– Nie będę nalegał. – Zaśmiał się, ale nie cofnął. – Przynieśliśmy też ubrania. Lepiej, żebyście zdjęli te i dobrze się wysuszyli. Noce na plaży są chłodne, a wiatr niezbyt przyjemny.

Dłonie lekarza sięgnęły po ręcznik, ale zamiast samemu się wytrzeć, podszedł do Quan Yizhena i przykrył materiałem jego głowę.

– Dzieciaki w dzisiejszych czasach są strasznie wrażliwe i delikatne – powiedział i sam zaczął przesuwać ręcznik po gęstych kręconych włosach. – Prawda, Xie Lianie?

– Może i teraz są delikatne, ale musimy się cały czas pilnować, bo jak nie będziemy trzymać gardy, to nie zauważymy, kiedy te dzieci nas dogonią i prześcigną.

– Gdy już do tego dojdzie, od czasu do czasu powinniśmy ich trochę porozpieszczać, żeby potem to one nas rozpieszczały na starość. Co nie, młody?

Wraz z końcem wypowiedzianego zdania, ręka Quan Yizhena zacisnęła się na dłoni lekarza, zatrzymując jego ruch na głowie.

– Starzej się szybko, żebym w końcu mógł się tobą zająć i odpłacić ci! – krzyknął niezadowolony. – Na razie czuję się jak małe dziecko.

– Bo nim jesteś.

– Jak się też nie wytrzesz i złapiesz wilka, to nie mów, że to moja wina.

Bai Wuxiang roześmiał się i położył mu dłoń na karku.

– W takim razie może pomożesz mi się wytrzeć i ubierzemy w końcu coś suchego?

– Ej, tylko bez zboczeń. Popływaliście sobie, zostawiając nas samych, to teraz nie róbcie w krzakach niczego nieprzyzwoitego i wracajcie szybko – rzucił Mu Qing z pretensjami.

Jednak para lekarza i perkusisty spojrzała na siebie i zaśmiała się.

– Twoi przyjaciele mają bardzo dobry humor, gege – powiedział podejrzliwe Hua Cheng, kiedy odeszli się przebrać.

– Kąpiel w morzu na pewno dobrze im zrobiła – odparł zupełnie bez śladów dwuznaczności w głosie profesor.

Hua Cheng uniósł kącik ust, nie komentując już tego. Może tylko on przyjrzał się ich twarzom, zauważając rumieńce?

– To pierwszy raz, kiedy widziałem Bai Wuxianga tak szczęśliwego. – Xie Lian usiadł i wziął za rękę swojego chłopaka. Jej kształt i ciepło uświadomiło mu, że zaledwie w kilka miesięcy przyzwyczaił się do niej, jakby miał ją przy sobie od zawsze. – Jemu też musiało być ciężko przez te wszystkie lata. On i Quan Yizhen zasługują na szczęście.

– Nie mniejsze niż gege.

– Ja mam ciebie, więc to niemożliwe, żebym nie był szczęśliwy.

– Nadal będziecie sobie tak słodzić? Porzygam się od tego – zasyczał Feng Xin.

– Przyzwyczajaj się – rzucił ozięble Hua Cheng. – Przed tobą cały tydzień naszego towarzystwa.

– Kurwa, zapomniałem!

– Jak wy też będziecie się częściej przytulać, to szybko się do tego przyzwyczaicie i sami zatęsknicie – dodał He Xuan, który przez cały czas pobytu na plaży nie wypuszczał z rąk swojego zielonookiego chłopaka.

– Nie porównuj nas do was. Wy nie jesteście normalni!

– Normalni czyli nudni i bez uczuć? – zapytał Hua Cheng i dodał sarkastycznie: – Naprawdę, mamy co naśladować.

– Hej! – Usłyszeli wołanie Quan Yizhena, który na powrót roześmiany od ucha do ucha już do nich biegł.

Ubrania Hua Chenga dobrze leżały i na jednym, i na drugim mężczyźnie, choć lekarz nie wyglądał na zbyt szczęśliwego zakrywającym pierś wizerunkiem łasicy na koszulce. Quan Yizhen za to nie narzekał.

– Wpadliśmy z doktorkiem na świetny pomysł! – krzyknął, dopadając do grupy.

– Mnie w to nie mieszaj – sprostował Bai Wuxiang jeszcze z daleka, aby przypadkiem ktoś nie wyszedł z szalonego i idiotycznego założenia, że on też ma nie po kolei w głowie jak jego chłopak.

– Chyba nie chcę wie... – ledwo zaczął mówić Mu Qing, ale Quan Yizhen od razu mu przerwał.

– Zróbmy teraz kolejne zawody! Nocna zabawa w chowanego!

Wszyscy złapali się za głowy. Kto jak kto, ale tylko Quan Yizhen był niewyczerpanym źródłem pozytywnej energii i gorącym płomieniem, którego nic i nikt nie był w stanie ugasić.

*

Po północy ósemka mężczyzn zeszła z plaży i schodami wspięła się na zbocze. Stanęli przy samochodach i do bagażników schowali wszystkie swoje rzeczy. Shi QingXuan zdrzemnął się na kocu, a odkąd otworzył oczy, milczał, wpatrując się w niebo.

Teraz pierwszy raz od godziny się odezwał.

– To trochę niesprawiedliwe.

– Co jest niesprawiedliwe? – zaciekawił się Quan Yizhen, który ku niezadowoleniu He Xuan siedział na masce czarnego Mustanga.

– One tam na górze są lata świetlne od nas, takie samotne i na pewno smutne, a my tutaj mamy osoby, które nas kochają i możemy się do nich przytulić. Współczuję im.

– I nie mają z kim się kłócić lub pojedynkować! – dodał najmłodszy chłopak.

– Ten tylko o jednym...

– Jakbym nie miał strasznego doktorka, to co robiłbym w życiu? Nudziłbym się jak mops.

– Bai Wuxiang nie jest straszny – zaprzeczył Xie Lian.

– Może i nie zawsze, ale bycie jego wrogiem to jak stanie naprzeciw Imperium Galaktycznego Darth Vadera.

Lekarz wyciągnął ramię i zacisnął je na jabłku Adama chłopaka, unosząc brodę i patrząc z boku w jego oczy.

– Jestem aż taki brzydki? – zapytał, przytykając zęby do delikatnej skóry szyi, jakby chciał mu wygryźć kawałek ciała.

– No co ty! Ale podobnie silny!

Wszyscy zaczęli się śmiać. Nawet Mu Qing z Feng Xinem, którzy coraz swobodniej i zwyczajniej czuli się w towarzystwie tak różnorodnej grupy mężczyzn. Każdy z nich był inny, ale na swój sposób wyjątkowy. Irytowało ich bezustanne migdalenie się jak nowożeńcy, ale im dłużej na nich patrzyli, ten widok stawał się do zniesienia. Obawiali się tylko, że po tygodniu z tą zgrają sami przejmą ich "złe" nawyki.

A może nie będzie tak tragicznie?

Xie Lian podszedł do pary muzyków i wyciągnął do nich dłoń. Popatrzyli na siebie, a potem na niego i wbrew oczekiwaniom wszystkich, zamiast go tak pożegnać, zamknęli w przyjacielskim uścisku. Nic nie powiedzieli ani nie zapytali, co się stało, że pozwala na dotyk, bo wiedzieli, czyja to zasługa.

Po szybkim "do zobaczenia wieczorem" wsiedli do swojego samochodu i odjechali. Nim światła ich samochodu zniknęły, Quan Yizhen wskoczył na Xie Liana i przytulił go mocno. Gdyby nie to, że profesor spodziewał się ekspresywnego pożegnania z jego strony, razem upadliby na ziemię.

– Dzisiejszy dzień był super, oby twoje urodziny zawsze były takie czadowe, a nawet lepsze! Zobaczysz, że na przyszły rok wymyślę coś, gdzie wygramy i nasi faceci będą nam jedli z ręki.

– Też na to liczę – zgodził się z nim radośnie. Wesoła aura Quan Yizhena potrafiła udzielić się każdemu, w czyjej obecności przebywał.

Prawie każdemu.

– Przesuń się. – He Xuan pociągnął go za ramię i odczepił od mężczyzny.

Górując wzrostem nad profesorem, wyciągnął do niego dłoń i powiedział:

– Dziękujemy za dobrą zabawę. Też myślę, że następnym razem nasza drużyna wygra, a wtedy zrobię coś miłego dla Shi QingXuana.

– Damy im ostro popalić! – przyłączył się Quan Yizhen, klepiąc mężczyznę po ramieniu, co nie spotkało się z uznaniem, ale też nikt nie spróbował zetrzeć mu siłą uśmiechu z twarzy.

Następny w kolejce stał Shi QingXuan.

– Cieszę się, że mogłem być na profesora urodzinach. Wszystkiego najlepszego! – krzyknął i wyciągnął zza pleców zapakowany w nieduże opakowanie z seledynową kokardą prezent. – To ode mnie i He Xuana.

– Dziękuję, ale nie musieliście – powiedział zdziwiony i lekko zawstydzony Xie Lian.

– Ale chcieliśmy.

– To Shi QingXuan wybierał.

Chłopak zaczerwienił się po same uszy, więc miał nadzieję, że ciemność to ukryje.

– Dużo nam pan pomógł, nie tylko w szkole, ale z moim bratem i w ogóle... Chciałem powiedzieć, że jest pan świetny i Hua Cheng na pewno jest szczęśliwy, że jesteście razem, no i jeszcze jest pan taki silny! Nie spodziewałem się, ale i pan oraz pan doktor walczyliście tak, że nie mogłem oczu oderwać – mówił rozentuzjazmowanym głosem.

Profesor zaczął się śmiać. Kiedyś na takie określenie jego osoby zareagowałby podenerwowaniem, ale w tej chwili czuł przede wszystkim radość, wewnętrzny spokój i pogodzenie się z tym, kim był i kim jest.

Ściągnął z podarowanego mu pudełka kokardkę i zajrzał do wnętrza. Nawet w ciemności, którą rozświetlało tylko rozgwieżdżone niebo i jasny księżyc, dostrzegł podłużny kształt. Wyciągnął przedmiot i otworzył go. W ręku miał piękny jedwabny biały wachlarz z namalowanym na powierzchni rozłożystym wiśniowym drzewem w czasie wiosennego rozkwitu. Dookoła upadały pojedyncze jasnoróżowe płatki, a wśród nich latały srebrne, prawie wtapiające się w tło motyle.

– Piękny – powiedział Xie Lian, nie mogąc znaleźć lepszego słowa na opisanie prezentu. Naprawdę uważał, że miał w sobie niezwykły urok. Od razu przypomniał sobie czas spędzony w wiśniowym sadzie oraz o motylach, którymi otaczał się Hua Cheng.

Wziął głęboki oddech, starając się uspokoić przyjemnie kołatanie serca. Uśmiechnął się ciepło i położył dłoń na ramieniu studenta.

– Dziękuję. Bardzo dziękuję. Nie wiem, gdzie go kupiłeś, ale będziesz musiał dać mi adres tego sklepu, bo znam kogoś, kto także byłby szczęśliwy z takiego prezentu.

Chłopak uśmiechnął się i pokiwał głową.

– Pewnie! – odparł.

– A co do walki, o której wspomniałeś, to mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem.

– Nie! – zaprzeczył. – He Xuan też jakiś czas temu bił się z Quan Yizhenem, ale choć wyglądało to niebezpiecznie, nic się nikomu nie stało.

He Xuan słysząc to, obrzucił Quan Yizhena lodowatym spojrzeniem, które złagodniało, jak Shi QingXuan wrócił do niego i wziął za rękę.

– Będziemy w samochodzie – poinformował pozostałych i odeszli w kierunku czarnego Mustanga.

He Xuan przepuścił chłopaka pierwszego, aby usiadł na tylnej kanapie, a po chwili sam zajął miejsce obok niego i przymknął drzwi.

– Wracacie razem? – zapytał Xie Lian, spoglądając na Bai Wuxianga.

– En – odparł i uśmiechnął się. – Nie odmówię sobie przejażdżki tym autem.

– Proszę uważać, żeby doktor się w nim nie zakochał – rzucił uszczypliwie Hua Cheng. – Ktoś byłby zazdrosny.

– A ty uważaj, żeby ktoś ci profesora nie wykradł. Jak będziesz nieostrożny i twój prezent nie będzie równie wartościowy co tego dzieciaka, to znaczy, że słabo się starasz.

– O to proszę się nie martwić.

Oczy Hua Chenga śledziły drwiący uśmiech lekarza, który po tej wymianie zdań stał się łagodny i zupełnie szczery. Wystarczyło, że podszedł do Xie Liana i zobaczył malujące się na twarzy szczęście.

Rozchylił ramiona, objął go i przyciągnął do piersi. Profesor położył dłonie na szerokich plecach i oddał mocny uścisk.

Xie Lian tylko raz w towarzystwie przyjaciela pozwolił sobie na słabość i tylko raz Bai Wuxiang podarował mu swoje ciepło, zapewniając go o pełnym wsparciu, na które po dzień dzisiejszy mógł liczyć. Lekarz, który uratował mu ramię, przywracając w niej sprawność, od zawsze rozumiał go najlepiej. Czasami nawet zanim sam zdał sobie z czegoś sprawę. Wspierał go, jakkolwiek ciężko czy beznadziejnie było. Zawsze szczery, oddany, pomocny i w każdej chwili gotowy do poświęceń. Bai Wuxiang był z nim bez względu na to, co robił, co mówił w chwilach zwątpienia i smutku, w przeszłości – kiedy było źle i teraz, gdy w końcu był szczęśliwy i miał przy sobie osobę, którą kochał i która jego kochała.

On i Quan Yizhen akceptowali go w pełni, a teraz dołączył do tego grona Hua Cheng, któremu mógł nareszcie i bez żadnych obaw powierzyć szczęście profesora historii. Sam nigdy nie zamierzał opuszczać jego boku, ale teraz skupi się bardziej na uszczęśliwieniu siebie i oczywiście swojej zwariowanej drugiej połówki.

Dla niego Xie Lian oraz Quan Yizhen byli dwójką najważniejszych osób w całym życiu i wierzył, że zawsze tak to pozostanie.

– Dziękuję – wyszeptał Xie Lian głosem pełnym emocji.

Profesor wiedział, że gdyby nie miał przy sobie przyjaciół, nigdy nie znalazłby się w tym miejscu. Nigdy nie zaznałby szczęścia, którym mógłby się dzielić z innymi. Na pewno nigdy tego nie zapomni. Wciągnął w tę sytuację obu przyjaciół, a oni bezwiednie poszli za nim, poświęcając czas i część swojego życia. Nie mógłby marzyć o lepszych osobach, które pojawiły się na jego drodze i dały siłę, aby nigdy się nie poddał.

Bai Wuxiang uścisnął go jeszcze raz i puścił. Jego czarne oczy błyszczały, a usta przyozdobił szczery i ciepły uśmiech.

– Od tego masz przyjaciół, Xie Lianie. Wszystkiego najlepszego.

Profesor potarł czoło, zahaczając o kąciki oczu i zaśmiał się.

– Dziękuję. Ta koszulka... pasuje tobie i Quan Yizhenowi. Niemal czułem, jakby przytulał mnie San Lang, bo to on często je nosi.

– Ma kiepski gust – ocenił już swoim zwyczajnym, chłodnym i nieco nieprzyjemnym tonem – więc proszę, nie porównuj mnie do tego wszystkowiedzącego uczniaka. Miną lata, żeby chociaż zbliżył się do mojego poziomu.

– Ależ gege do nikogo cię nie porównuje. – Hua Cheng od razu wtrącił się do rozmowy, broniąc profesora. – No i gdybym na przykład to ja coś złego o tobie powiedział, to twój uroczy kochanek także nie dałby mi spokoju. Jak wcześniej.

– Słyszałeś, doktorku? – Ucieszył się. – Jestem twoim uroczym kochankiem! Dlaczego ty tak mnie nie nazywasz?

Lekarz chciał coś powiedzieć, ale przez Hua Chenga był na straconej pozycji. Quan Yizhen znów wszedł mu na głowę z kolejnymi "głupotami".

– Trzymajcie się i bezpiecznej drogi – powiedział szybko i objął młodego chłopaka ramieniem. – Jadę, bo zwariuję z tym utrapieniem, a Shi QingXuan na pewno już zasnął.

– Jedźcie bezpiecznie – odrzekł profesor. – Napiszcie, jak będziecie w domu.

– Wy tak samo.

– Zapukajcie w ścianę! – dodał Quan Yizhen.

Hua Cheng uśmiechnął się tajemniczo i odezwał zadowolony:

– Gege dziś nie wraca do domu. Nie chciałbym w tym szczególnym dniu słyszeć waszych krzyków lub jęków zza ściany.

Przewidując, że Quan Yizhen zaprzeczy i zdradzi, że pozwalają sobie na głośne szaleństwa tylko w drugim mieszkaniu, chirurg zasłonił mu usta i zaciągnął do samochodu. Hua Cheng z Xie Lianem usłyszeli jeszcze tylko "do zobaczenia dziś u was" i w ciągu kilkunastu sekund po Mustangu pozostał tylko kurz, który powoli opadał na suchą ziemię.

Profesor historii oparł się plecami o bok czerwonej Mazdy i westchnął. Miniony dzień był wspaniały, choć nieco szalony, więc teraz w ciszy wypełnionej tylko graniem świerszczy zastanawiał się, czy nie był tylko snem.

– Zmęczony, gege? – zapytał Hua Cheng, przysuwając się do niego i opierając głowę o bark.

– Jestem tak szczęśliwy, że nie potrafię się uspokoić. – Złapał chłopaka za dłoń i przyłożył do piersi. – Moje serce chyba chce opuścić to ciało.

– Nie pozwolę mu na to. – Przysunął się bliżej i docisnął profesora do drzwi samochodu. – Przez cały dzień byłeś tak niesamowity, że nie mogłem ci się oprzeć.

– Dzielnie walczyłeś.

– I poległem, bo już nie mam siły, żeby nadal stać bezczynnie, kiedy nareszcie mogę dać ci prezent.

– A czy nie cały dzisiejszy dzień był prezentem? Łącznie z każdym dniem jaki spędzamy ze sobą? To więcej niż wystarczające.

– Za mało. To ciągle za mało, bo dziś, gege, ja jestem twoim prezentem. Cały jestem dla ciebie – wyjawił, przesuwając dłonią po ciepłej piersi.

– Ha, ha, to mam cię zjeść?

– Jeśli tylko będziesz chciał. Zrób ze mną cokolwiek – powiedział poważnie, napierając na jego ciało, choć nadal opierał jedną dłoń o samochód, a czoło o ramię.

Xie Lian zamyślił się, po czym ostrożnie zapytał:

– Ale chyba nie tutaj?

Usta Hua Chenga uniosły się i przysunęły bliżej odkrytej szyi.

– Jeśli wolisz tu, to nic nie stoi na przeszkodzie, choć wolałbym się dla ciebie najpierw umyć. – Ucałował rozgrzaną skórę. Nawet jeśli sam dał do zrozumienia, że jest brudny, wcale nie przeszkadzało mu, że profesor również się nie wykąpał. – Cały dzień biegania, jazdy i siedzenia na plaży w słońcu nie pozostało na mnie całkowicie bez... śladu.

– Dobrze wiesz, nic mi w tobie nie przeszkadza, bo już i tak widziałem cię w najróżniejszych wydaniach, ale myślę, że sam chciałbym się odświeżyć. – Odsunął się na tyle, na ile pozwoliły mu twarde drzwi pojazdu. – I jeśli mam wykorzystać "ten" prezent, to najchętniej z tobą, a nie ciebie.

– Mogę umyć ci plecy?

– A ja tobie włosy?

Uśmiechnęli się do siebie jednocześnie.

– Dobrze, gege, nie mogę ci niczego odmówić, ale pamiętaj, że to ja dziś jestem od spełniania wszystkich życzeń.

Ponownie przysunął się do niego i pocałował.

– Wspominałeś, że nie wracamy do domu, a więc gdzie mnie zabierzesz, lisie?

Czuł, że jego ciało jest klejące i w tym momencie najbardziej przydałaby mu się letnia kąpiel, ale nie potrafił odepchnąć swojego chłopaka. Podniósł więc ramiona i objął go, przyciskając do siebie.

Hua Cheng położył dłonie na napiętych plecach, przesuwając w górę i w dół. Pozwolił siebie na cichy pomruk zadowolenie, kiedy czuł, że trzyma w ramionach całe swoje szczęście.

– Do miejsca, gdzie będziemy sami – odpowiedział cicho. – Nie spadnie na nas deszcz, nie obudzi rano słońce, a jedyne dźwięki, jakie będą nam towarzyszyć, to twój i mój głos, a w nocy tylko nasze oddechy.

– Hm, po takim opisie pierwsze przychodzą mi na myśl lochy w zamku. – Profesor próbował zażartować, ale jego ciało wydawało się powoli topnieć i rozpływać od emocji.

Hua Cheng nie potwierdził i nie zaprzeczył.

– Obiecuję, że będziesz gege szczęśliwy – wyszeptał.

Xie Lian nigdy nie podejrzewał, że nastanie taka chwila, kiedy nie będzie źle wspominał przeszłości. Szedł drogą prowadzącą ku ciemności, ale gdzieś po drodze spotkał chłopaka, który wyprowadził go z mroku i pokazał barwny świat. Poznanie Hua Chenga uświadomiło mu, że wszystko, co dotychczas przeżył, zbliżyło go do niego, połączyło ich losy ze sobą i w tej chwili nie mógł niczego żałować. Był szczęśliwy, że obrał krętą, ciemną ścieżkę, bo na jej końcu odnalazł osobę, która bez wahania, z całkowitą ufnością ściągała po kolei każdą jego maskę i od żadnej się nie odsunęła, zakochując się w profesorze takim, jaki naprawdę był. Ścierał łzy, kiedy był smutny i całował go, gdy się uśmiechał. Był jego przyjacielem, kochankiem, bratnią duszą.

– Przy tobie zawsze jestem szczęśliwy, San Lang. – Przekręcił głowę, przysunął jego usta do swoich i pocałował. – Przy tobie jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!

The End ^_^

* * * * * * *

Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze, gwiazdki, czytanie i przeżywanie z bohaterami ich przygód, miłych chwil, a także tych odrobinę smutniejszych. Opowiadanie nie powstałoby bez osób czytających, więc to Wam - Czytelnikom pragnę szczególnie podziękować za wytrwałość i dobrnięcie w towarzystwie HuaLianów, Xuanów i niecodziennych BaiZhenów aż tutaj!
o((*^▽^*))o

Dziewczyny, które mi pomagały z korektą, są niezastąpione i bez Waszej pomocy rozdziały nadal byłyby pełne błędów, nawet gdybym sprawdzała je i po 50 razy ( ꈍᴗꈍ)

Dlatego jeszcze raz bardzo Wam dziękuję!
(つ≧▽≦)つ⊂('・◡・⊂ )∘˚˳°

Pozdrawiam wszystkich,
Asimarek

* * * * * * 

Memy do drugiej części ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro