87. Ujawnione tajemnice i słodkie niespodzianki
Mieszkanie Xie Liana wyglądało dokładnie tak, jak je zostawił, kiedy szedł na swoją bożonarodzeniową walkę. Od tamtego momentu jedynie Bai Wuxiang był tu po telefon i przez pozostały czas stało puste. Hua Cheng nie zastanawiał się, dlaczego przyjaciel profesora ma klucze – ich relacja była tak wyjątkowa, że domyślał się, iż Quan Yizhen także je posiadał, a profesor ich, aby mogli sobie wzajemnie pomagać właśnie w takich sytuacjach.
Poza delikatną warstwą kurzu wszystko było poukładane i takie, jak zapamiętał. W pewnym stopniu Hua Cheng tęsknił za tym, zdawałoby się zimnym i bezosobowym miejscem. Miał z niego wiele ciepłych wspomnień i choć ich "pierwszy raz" był w rodzinnym domu przy romantycznym kominku, nie miałby nic przeciwko, by na tej kanapie, na której teraz siedział albo na dużym łóżku w sypialni, gdzie poszedł jego profesor, powtórzyć to wszystko, najlepiej w najbliższym czasie. Ten bywający tak słodko zakłopotany nauczyciel też dał mu do zrozumienia, że chciałby pewnego rodzaju czułości i nawet przewidział, że nie skończą zbyt szybko, co dodatkowo wywoływało w chłopaku skomplikowane uczucie szczęścia, pomieszanego z wyczekiwaniem, słodką ekscytacją i grzesznymi obrazami malowanymi pochłoniętym nimi umysłem.
Jego nauczyciel zdecydowanie miał rację. Jeśli teraz by zaczęli, to Xie Lian rano nie byłby w stanie dojść do pracy, a nie chciał mu przecież sprawiać problemów po tak ciężkich ostatnich kilku dniach, więc poczeka. Tyle lat czekał, by być z człowiekiem takim jak Xie Lian, że tydzień jakoś wytrzyma.
Zobaczył, że nauczyciel historii wraca z pokoju i dodał w myślach:
O ile nie będziemy dzielić jednego łóżka i kołdry w nocy w ciągu tygodnia, to jakoś powinienem wytrzymać.
Powrócił myślami do teraźniejszości, aby nie zrobić nic głupiego i już teraz nie dać się porwać swoim cielesnym zachciankom. Poczekał, aż mężczyzna podejdzie do niego i wstał, patrząc na trzymane podłużne czerwone pudełko owinięte srebrną taśmą z kokardką pośrodku.
– To naprawdę dla mnie? – zapytał, unosząc brwi, gdyż jego serce zaczęło z jakiegoś powodu szybciej bić.
Nie spodziewał się, że prezent będzie duży – cokolwiek to było, to także nie przewidział, że będzie tak pięknie zapakowany w kolory, które uwielbiał. To tak, jakby Xie Lian uważnie go obserwował i doskonale wiedział, jak wywołać w nim takie emocje.
– Wszystkiego najlepszego, San Lang. Na spóźnione święta, na nowy rok i to także podziękowanie ode mnie za wszystko, co od ciebie otrzymałem, odkąd się poznaliśmy. Za czas, jaki mogłem z tobą spędzić i za twoją pomoc.
– Dziękuję, gege. To na pewno więcej niż zasługuję.
Trzymając w dłoni czerwone pudełko, objął profesora ramionami.
– Rozpakuj i powiedz, czy ci się podoba – zaproponował Xie Lian, wyswobadzając się z niedźwiedziego uścisku. – Kiedy go zobaczyłem, poczułem, że jesteście sobie przeznaczeni.
Na słowo "przeznaczenie", Hua Cheng drgnął, ale starał się myśleć logicznie, bo los potrafił płatać figle równie często, co pozytywnie zaskakiwać. Był ciekawy, jak będzie tym razem.
Profesor odsunął się o krok, by osoba obdarowana mogła w końcu zobaczyć niespodziankę. Srebrna wstążka została zdjęta i pozostało tylko podnieść wieczko pudełka. Hua Cheng wahał się przez chwilę, zerkając na profesora, ale on tylko uśmiechał się do niego ciepło, czekając prawdopodobnie na reakcję. Wziął głęboki wdech i otworzył prezent.
Na szkarłatnym jedwabnym suknie spoczywał srebrny miecz o pięknie zdobionej rękojeści i jelcu, z zakrzywionym ostrzem, schowanym w pochwie w kolorze głębokiej czerni oraz z kilkoma subtelnymi srebrnymi ozdobami na wierzchu. Jednak nie sama broń przykuła uwagę Hua Chenga, lecz wtopiony zaraz nad jelcem kamień. Czerwony jak najgorętszy ogień piekieł lub namiętna miłość, jaką czuł do Xie Liana, połyskiwał i hipnotyzował swoim pięknem.
Profesor historii kaszlnął i wytłumaczył:
– To jeden z legendarnych bułatów, którego siła nigdy nie została należycie oceniona, ponieważ nie wiadomo, do kogo należał i w jakich bitwach brał udział. Pradawne zapiski mówią o tym, iż ta broń może mieć tylko jednego właściciela i tylko jemu się podda, ukazując swoją prawdziwą moc. W każdym razie tym, co przykuło moją uwagę, był ten czerwony kryształ. Jak tylko go zobaczyłem, od razu pomyślałam o tobie i twoim zachwycającym prawym oku.
Hua Cheng wpatrywał się w swój prezent. Raz po raz przesuwał po nim wzrokiem i za każdym razem zatrzymywał się na czerwonym punkcie, jakby go przyciągał.
Usiadł na kanapie, stawiając pudełko na stole i zapytał:
– Czy... czy już go gdzieś widziałem? – Spojrzał na Xie Liana. – Wydaje mi się, że...
Profesor usiadł obok niego i odpowiedział:
– En. Widzieliśmy go.
– Gdzie?
– W muzeum na seminarium.
Palce chłopaka niepewnie dotknęły pochwy, a potem przesunęły się na czerwony kamień i zatrzymały.
– Jestem pewny, że nie widziałem czegoś tak... zjawiskowego.
Obaj przywołali w pamięci wszystkie sale z eksponatami i Xie Lian zaczął opisywać:
– W drugim pomieszczeniu, trzeciej gablocie po prawej stronie od wejścia były różne bronie białe. Tej akurat ktoś nie zdążył rozwinąć całkowicie z czerwonego sukna, w które była zawinięta i dlatego nie widzieliśmy tego czerwonego oka. Byłem na wystawie jeszcze raz kolejnego dnia porozmawiać z Jun Wu i wtedy zobaczyłem ją w całej okazałości. Nie mogłem oderwać od niej wzroku, bo tak bardzo przypominała mi ciebie.
– Ale wtedy my jeszcze ze sobą nie...
– Chodziliśmy? – dokończył z uśmiechem, biorąc chłopaka ze rękę. – Cóż... – Jeszcze raz zakaszlał. – Pomyślałem wtedy, że bez względu na to, czy nasza relacja pozostanie tylko jako nauczyciela i ucznia, czy może pójdzie w innym kierunku, to i tak chciałbym ci to podarować. – Drugą dłoń położył także na rękojeści bułatu, pod palcami czując nierówności żłobień w srebrze. – Moim zdaniem idealnie do ciebie pasuje.
Hua Cheng obrócił się i objął mocno swojego profesora.
– Gege, jesteś wspaniały. Nie mógłbym śnić o lepszym prezencie od ciebie. Bardzo mi się podoba. – Położył mu dłonie na ramionach i odsunął jego ciało, patrząc na uśmiechniętą twarz. – Ale przyznaj się, gege, jeśli ta broń była w zbiorach muzealnych, to musiała cię kosztować fortunę.
– Tylko drobną przysługę.
Hua Cheng uniósł brwi, a potem delikatnie je zmarszczył.
– Gege...
– To naprawdę nic takiego – powiedział szybko, wyciągając dłonie w obronnym geście. – Tak naprawdę, to jeśli teraz jesteśmy razem, to nic nie stoi na przeszkodzie, abyś mi towarzyszył.
Student uchwycił jedną z dłoni i przyciągnął ją do ust.
– A więc zamieniam się w słuch, panie profesorze.
– Pamiętasz, jak na koncercie Quan Yizhen wspomniał, że mam przezwisko bóg zbieraczy? – zaczął, a chłopak się uśmiechnął. – Podobno mam szczęście do wynajdywania wartościowych przedmiotów jak moi rodzice i chociaż zawsze próbowano mnie namówić na archeologiczne eskapady, to odmawiałem. – Westchnął. – Tym razem zgodziłem się na podróż do Ameryki Południowej.
Oczy Hua Chenga błysnęły, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
– Kiedy, gege? – zapytał.
– W lipcu.
– Na jak długo?
– Miesiąc?
– Miesiąc... Ameryka Południowa... Będzie upalnie – zauważył, lecz jeszcze szerzej się uśmiechnął.
– A więc... chciałbyś ze mną pojechać?
– Nawet nie musisz pytać. Oczywiście, że tak! Z gege mógłbym pójść na koniec świata, jeśli tylko będziesz chciał mnie u swojego boku.
– A jak ja mógłbym wytrzymać miesiąc bez mojego lisa?
Ponownie się objęli, mówiąc sobie, jak bardzo się kochają. Nikt nie mógł ich zobaczyć, oprócz czerwonego "oka" tkwiącego w zakrzywionym mieczu, dlatego nie powstrzymali się przez obiecanym długim i namiętnym pocałunkiem.
* * *
Trzy tygodnie później na ostatnie zajęcia ze starożytnej historii Hua Cheng poprosił profesora, aby wziął ze sobą kartkę, którą znalazł w dzieciństwie i która zawierała jego ulubiony cytat. Nie wytłumaczył dlaczego, więc profesor był tym bardzo zaintrygowany, lecz nie miał powodu, by nie spełnić jego prośby.
Wykład zaczął się tak jak każdy inny: od powitania i od zadania pytania uczniowi, który był na "specjalnej liście". Tak samo jak za każdym razem student udzielił wyczerpującej odpowiedzi, a profesor kiwnął głową i się uśmiechnął. Następnie wrócił do biurka i usiadł w fotelu, rozglądając się po wypełnionej po brzegi sali. Milczał przez prawie minutę i pozostali także milczeli, nie wiedząc, co ich czeka. Czy to mogła być cisza przed burzą? Czy ich wymagający wykładowca przed głównym egzaminem jeszcze raz sprawdzi ich wiedzę? Modlili się, aby tak nie było. Na szczęście w końcu przerwał ich strach, uśmiechając się ciepło i ponownie wstając.
Tym razem obszedł biurko i oparł się o nie plecami, zadając pytanie:
– Kiedy patrzę w lustro, widzę siebie, ale co widzę, kiedy patrzę na osobę, którą kocham? Pamiętacie moje pierwsze pytanie, kiedy się poznaliśmy cztery miesiące temu? – Zwrócił się do wszystkich. – Wtedy obiecałem wam, że dam odpowiedź po egzaminie, ale może jest dziś na sali osoba, która chciałaby odpowiedzieć? – Nikt nie podnosił ręki. – San Lang odpowiadał dziś ostatni raz, więc jak zapowiedziałem, jest zwolniony z egzaminu i ma najwyższą ocenę, ale może jeszcze ktoś z was chciałby spróbować swojego szczęścia?
Profesor ruszył się ze swojego miejsca, idąc wzdłuż pierwszego rzędu ławek i kontynuował:
– Uważam, że wszyscy ciężko pracowaliście przez cały semestr i dlatego daję wam jeszcze jedną szansę, by nazwijmy to, wymigać się od zaliczenia, które, sami się domyślacie, nie należy do najłatwiejszych. A więc zapytam jeszcze raz: czy jest osoba chętna do odpowiedzi?
– Co nas czeka, jeśli odpowiemy źle? – zapytał student z drugiego rzędu.
– Będziecie musieli napisać odrobinę trudniejszy test, nic więcej. – Próbował brzmieć zachęcająco, ale po tych słowach w dużym pomieszczeniu zrobiło się jeszcze ciszej.
Chyba jednak moja starożytna historia jest za trudna, aby ryzykować. Co poradzić...
Wracał do swojego biura, gdy ktoś zawołał:
– Ja z chęcią odpowiem.
Xie Lian zatrzymał się w pół kroku, a ciepły prąd przeszedł po jego kręgosłupie. Obrócił głowę, ku śmiałkowi i zapytał:
– San Lang, chciałbyś odpowiedzieć?
Obaj dobrze wiedzieli, że między nimi ta zagadka przestała być tajemnicą, dlatego zdziwiło to teraz profesora.
– En. Chciałbym odpowiedzieć, lecz nie uważam, by było to sprawiedliwie. – Xie Lian uśmiechnął się szerzej na te słowa, myśląc dokładnie to samo. – Już raz miałem swoją szansę, której nie wykorzystałem, dlatego teraz chciałbym poprosić o jeszcze jedną próbę, a w zamian czy odpowiem dobrze, czy źle, to napiszę najtrudniejszy wariant zadań zaliczeniowych, jaki gege mi wymyśli.
Na sali w końcu zrobiło się poruszenie i szum. Profesor ze swoim ulubionym uczeniem mierzyli się wzrokiem, jakby telepatycznie ze sobą rozmawiali.
Wykładowca pierwszy przerwał to napięcie i wycofał się na chwilę do swojego biurka, a z szuflady wyciągnął gruby plik kartek.
– To jest najtrudniejszy opracowany przez mnie zestaw pytań.
Wszyscy w osłupieniu spojrzeli na lśniącą powierzchnię blatu i leżący na nim test, który przypominał wielkoformatową książkę. Twarz każdego robiła się blada jak sufit, a w oczach czaił się strach. Tylko źrenice Hua Chenga wydawały się śmiać, jakby właśnie usłyszał jakiś żart.
– W porządku – powiedział, wychodząc z rzędu krzeseł i powoli schodząc po stopniach audytorium. – Mogę to wypełnić nawet dziś, żeby nie zabierać profesorowi więcej czasu podczas kolokwium.
Jeśli Xie Lian nie wychwyciłby subtelnej aluzji, która kazałby mu martwić się o jego czas wolny, który wiadomo, JAK chciałby spędzić, musiałby być głuchy, ślepy i zupełnie nie znać swojego chłopaka. Z drugiej strony obawiał się, co takiego wymyślił. W tej chwili na ich dwójkę patrzyła ponad setka par oczu, więc nie mogło to być nic niewłaściwego.
Chyba.
– Masz San Lang później jakieś zajęcia? – zapytał i od razu wyjaśnił powód swojego zainteresowania: – Pytań jest dużo, są rozbudowane i przewidziane na dwie godziny ich rozwiązywania.
– Na szczęście po starożytnej historii jestem wolny. – Specjalnie to zaznaczył i na sali nie było osoby, która nie współczułaby mu w tej chwili. – Mogę zostać, ile gege mi pozwoli.
Przez kilkadziesiąt godzin wykładowych wszyscy już się przyzwyczaili, że ta dwójka zwracała się do siebie "gege" oraz "San Lang", więc nikt na to nie zwrócił specjalnie uwagi, lecz oni stojąc naprzeciwko siebie, czuli, jakby powietrze wokół zmieniło się i weszli właśnie w zamkniętą strefę, gdzie byli sami. Na co dzień trzymający się wieczorami za ręce, w nocy tulący swoje ciała, ale w tym momencie nie mogli nawet zniwelować dzielącego ich dystansu dwóch kroków.
– W takim razie możesz odpowiedzieć, San Lang. – Wziął głębszy oddech, próbując zapanować nad swoim szybko bijącym sercem i ściśniętym gardłem. Zanim pomyślał nad swoimi następnymi słowami, głośno zapytał: – Co takiego widzisz, kiedy patrzysz na osobę, którą kochasz?
Ach! Nie tak! Źle to powiedziałem...
Jednak chłopak chyba właśnie na to liczył, ponieważ zachichotał cicho. Uśmiechnął się szeroko, oczy utkwił na Xie Lianie, jakby naprawdę tu nie było nikogo innego i odezwał się głębokim, przesyconym uczuciami głosem, który wywołał u profesora historii dreszcze:
– Kiedy patrzę w lustro, widzę tylko siebie – zaczął – ale kiedy patrzę na osobę, którą kocham, widzę nas. – Profesor wstrzymał powietrze, cudem wytrzymując palący wzrok, od którego prawie zakręciło mu się w głowie. – Widzę siebie przy jego boku, mój wzrok, który nie pozwala mu zrobić czegokolwiek bez mojej wiedzy, ale nie po to, by go zniewolić, lecz aby widzieć, jak jest wspaniały i móc oglądać jego piękno i czyny, które w moich oczach zawsze są szlachetne, tak samo jak jego czyste serce, które ma dla każdego, nawet największego wroga i każdej istoty stąpającej po Ziemi. Patrząc na niego, tak jak teraz – to powiedział odrobinę ciszej, zważając na miejsce, w którym stali – widzę nas oboje, gdyż tak wyobrażam sobie prawdziwe szczęście. Jak wita mnie każdego dnia z uśmiechem i usypia, pozwalając patrzeć w swoje oczy, aż znikną za osłoną powiek. Jeśli patrzę na osobę, którą kocham, to na zawsze chciałbym pozostać częścią jej życia, wtopić się w nie tak bardzo, żeby i ta druga osoba nie widziała świata poza mną. Chciałbym dać jej wszystko to co najlepsze i same najszczęśliwsze chwile, a wierzę, że moje uczucie jest tak silne, że mogę tego dokonać, będąc zaledwie obok niej. – Przerwał na chwilę, by zrobić mały krok w przód i dokończył: – Ten zakochany mężczyzna z dawnych czasów, który powiedział te słowa... mam mu coś do powiedzenia. Kiedy patrzysz w lustro i widzisz w nim tylko siebie, powinieneś zniszczyć je i patrzeć tylko na osobę, którą kochasz. W końcu to dla niej żyjesz i to na nią chcesz patrzeć do końca swoich dni, a nie na siebie. Prawda? – Uśmiechnął się i czego nikt nie widział prócz profesora, poruszył bezgłośnie ustami, mówiąc "kocham cię", a na głos zakończył: – Dlatego, panie profesorze... To jest moja odpowiedź. Czy była satysfakcjonująca i warta powiedzenia?
Jeśli ktokolwiek z obecnych tu osób słyszał w swoim życiu bardziej płomienne i bezpośrednie wyznanie swoich uczuć, to skłamałby, twierdząc, że tak było. Byli w szoku, że Hua Cheng potrafił powiedzieć takie słowa otwarcie, na forum wielu studentów, a nawet patrząc prosto w oczy mężczyźnie, który, gdyby się uparł, mógłby usadzić połowę studentów, dając im na zaliczeniach swoje iście demonicznego zagadnienia do napisania!
– Bardzo ładnie powiedziane, San Lang. – Po sali rozniósł się głos profesora.
Czy drżał? Ciężko było powiedzieć, ale ewidentnie nawet ten straszny wykładowca miał uczucia i wzruszył się, gdy jego uczeń tak pięknie potrafił mówić o miłości.
Serca wielu dziewczyn pękły tego dnia, wiedząc, że to nie o nich mówił przystojny Hua Cheng.
Lecz... właściwie kogo miał na myśli?
Choć ten dwudziestodwuletni student odpowiedział poprawnie, a wręcz bardzo poprawnie i romantycznie zarazem, jakby mówił prosto z serca, dostał do napisania najtrudniejszy zestaw pytań. Jednak jego wykładowca nie był tak bezduszny, jak mogłoby się wydawać. Jako mentalne wsparcie od niego otrzymał szczególny przywilej, by pisać go w fotelu samego profesora historii.
Tymczasem wykładowca jeszcze raz przypomniał swoim uczniom zagadnienia, których należy spodziewać się na egzaminie. Był uśmiechnięty nawet mimo przestraszonych oczu wpatrujących się w niego i siedzącego samotnie za jego plecami studenta, który ciężko główkował nad kilkudziesięciostronicowym testem egzaminacyjnym. Każdy był ciekawy, jakie pytanie tam się znajdują, ale w równym stopniu bałby się choćby tam zerknąć, wiedząc, że za karę czekałoby ich to samo. Zajęcia ze starożytnej historii na pewno musieliby zaliczać jeszcze raz.
Wkrótce dosłownie w kilku zdaniach życzył swoim uczniom powodzenia i wypuścił ich jeszcze przed końcem wykładu. Stwierdził, że to ostatni bonus, jaki może im podarować, aby mieli więcej czasu na naukę starożytnej historii.
Nikt nie zamierzał zostać choćby minuty dłużej i każdy w pośpiechu opuszczał swoje krzesło, rzucając niby przypadkowe spojrzenie na Hua Chenga, który wytrwale zapisywał kolejną kartkę odpowiedziami.
Xie Lian odprowadził wzrokiem ostatniego wychodzącego studenta i podszedł do drzwi, przekręcając w nich klucz. Słyszał już wcześniej kroki za sobą, dlatego nie zdziwił się, czując napierające na jego plecy gorące ciało i dwie dłonie pojawiające się na wysokości oczu na drzwiach.
– Gege... – Usłyszał przy uchu groźny szept.
– San Lang... – powiedział ociekającym z pożądania ochrypłym głosem, obracając się przodem do swojego chłopaka i od razu z głuchym trzaskiem lądując na drzwiach, przygnieciony brutalną, niepohamowaną siłą, napędzaną tłumionymi od wielu minut pragnieniami, które natychmiast musiał zaspokoić.
Krew w żyłach głośno pulsowała obu mężczyznom, ale po takim wyznaniu uczuć na oczach całego trzeciego rocznika, kto nie czułby się bardziej szczęśliwy i kto nie czekałby z utęsknieniem, aż zostaną sami?
Hua Cheng wbił się w usta swojego nauczyciela, szybko odnajdując jego dłonie i na chwilę całkowicie go unieruchamiając. Całował, próbując pozbyć się choć części tej obezwładniającej go namiętności, którą bardzo delikatnie wyraził wcześniej słowami, a teraz zamierzał prawdziwie przelać ją na drugiego mężczyznę, coraz mocniej dociskając go do chłodnego drewna, całując zapamiętale, chłonąc jego każdy oddech, smakując własne imię, bezustannie chaotycznie powtarzane przez usta. Usta, które posiadł i których nie potrafił uwolnić ze swojego panowania.
– Kocham cię, gege – powiedział cicho, odsuwając na chwilę głowę i pozwalając złapać im obu oddech. – Kocham patrzeć na ciebie i cię słuchać.
Znów przylgnął do niego, nie mogąc pozwolić sobie na sekundy rozłąki.
– Kocham cię dotykać – ciągnął, tuląc go w ramionach, nieprzejęty, że tylko kawałek drzwi dzieli ich od setek studentów i dziesiątek nauczycieli. – Kocham cię całować. Kocham, jak mówisz moje imię.
– Och, San Lang...
Profesor był bliski zsunięciu się na podłogę, kiedy jego student zaczął go całować po szyi, a dłońmi pieścić jego ciało, tak jak zwykł to robić w łóżku lub każdym innym zakątku domu, lub mieszkania, gdy atmosfera między nimi sprzyjała bliskości. Teraz byli w szkole, w sali wykładowej i nigdy wcześniej nie przekraczali pewnego stopnia poufałości, ale dziś, po słowach powiedzianych na forum, nie mógł się odsunąć i zwyczajnie uspokoić.
– Na biurko... – wyszeptał jedynie. – Nie przy drzwiach...
Hua Cheng nie mógł odmówić takiej propozycji. Złapał napięte uda i uniósł je, by go objęły, po czym przytrzymując gorące plecy i cały czas całując usta, przeszedł na środek sali, gdzie posadził profesora na biurku. Ramiona, które trzymały go za głowę, zmieniły się na dwie dłonie na policzkach, lecz ich biodra i podbrzusza nadal ściśle przylegały jedne do drugich.
– Kocham cię, San Lang – powiedział, na chwilę odsuwając ich twarze. – Patrz na mnie, ile chcesz. Ja też nie chcę spuszczać z ciebie wzroku.
– Gege, gege, jak ty mnie kusisz – szeptał, opierając ich nosy, czoła ze sobą i uśmiechając się ciepło. – Dziś wieczorem – zaczął mówić, lecz szybko skradł jeszcze jeden mokry pocałunek z drugich ust i dopiero dokończył – mam dla ciebie niespodziankę.
Profesor jedną rękę przesunął po lekko wilgotnym karku, a drugą dotknął ucha ze srebrnym kolczykiem w kształcie motylka.
– A czy twoje wyznanie nie było wystarczającą niespodzianką?
Tym razem to on pocałował chłopaka, aż ten uśmiechnął się szeroko i delikatnie uciekł, przyciągając do siebie jedną z dłoni i całując ją lekko.
– Nie wystarczy. Dla ciebie wszystko, co chcę ci powiedzieć i dać, to za mało.
– Jak za mało? – Udał dotkniętego. – Te ostatnie słowa o lustrze... To było więcej, niż moje serce mogłoby znieść. Ledwo się powstrzymałem, by nie rzucić się wtedy na ciebie.
Szeroki uśmiech zmienił się w psotny, gdy odpowiadał:
– Więc mogłem zrobić jeszcze krok w twoją stronę. Wtedy na pewno byś mi uległ tak jak teraz.
Xie Lian nauczył się przy nim bycia bardziej odważnym w wyrażaniu nawet tych trudniejszych i bardziej krępujących emocji, ale nadal potrafił być zaskakiwany jak w tej chwili. Opuścił wzrok gdzieś na podłogę i poczuł jak jego twarz robi się całkiem czerwona, a jemu brakuje sensownych słów, by się bronić. Jednocześnie wiedział, że Hua Cheng nigdy nie zrobiłby nic, co przyczyniłoby się do stworzenia jakichkolwiek problemów i to było ostatnie, do czego przyłożyłby swoją rękę. Jednak przed droczeniem się z nim słowami nie powstrzymywał się wcale i wydawało się, że nie miał w tym umiaru.
Nagle jednak Hua Cheng się odsunął, ujmując obie dłonie i czekając, aż ich oczy ponownie się spotkają.
Dopiero wtedy zapytał:
– Wziąłeś gege tę ulubioną stronę?
– En – odparł.
Miał ją ze sobą, bezpiecznie schowaną w swojej teczce, pomiędzy dwoma płytkami grubego szkła. Nie chciał, aby rogi były bardziej powyginane, a papier zabrudzony. Traktował to jak swój skarb tak jak zapisane tam słowa.
– Pokażesz mi?
To był pierwszy raz, kiedy Hua Cheng mógł zobaczyć tę niezwykłą pamiątkę z czasów dzieciństwa, która należała do profesora. Choć strona była już lekko pożółkła, odrobinę pomięta i z postrzępionymi rogami, wszystko było dobrze czytelne. Wziął ją w obie dłonie i przeczytał tekst. Obrócił szklaną osłonę i dokończył. Dopiero po tym podniósł jedną dłoń do czoła, zasłaniając swoje prawe oko i przeczesując palcami włosy.
Zaśmiał się głośno i radośnie, po czym poprosił:
– Siedź, gege i nigdzie nie odchodź.
– A gdzie miałbym iść? – zapytał, choć nie wiedział, czy ma się śmiać, czy martwić dziwnym zachowaniem chłopaka.
– Po prostu... musisz sam to zobaczyć. – To powiedziawszy, zostawił go ze zdziwioną miną na biurku i poszedł na miejsce, które poprzednio zajmował podczas wykładu, podnosząc z podłogi niewielki skórzany neseser. Zazwyczaj nie przynosił na zajęcia nic, nawet długopisu, dlatego profesor nagle bardzo się tym zainteresował.
Hua Cheng ponownie stanął przy biurku i cały czas uśmiechając się, zaczął otwierać zamek, równocześnie mówiąc:
– Pamiętasz, gege, jak pytałeś mnie o imię "San Lang"? – Nie czekał na odpowiedź, niemal natychmiast mówiąc dalej, jakby chciał tylko przypomnieć mu o tym. – Obiecałem, że odpowiem ci dziś, na naszych ostatnich zajęciach, więc przybywam z odpowiedzią. – Wziął głęboki oddech i zaczął tłumaczyć: – Na pierwszych zajęciach przedstawiłeś się imieniem Xie Lian. Xie Lian – powtórzył – skądś znałem to imię, ale nie potrafiłem w pierwszej chwili przypomnieć sobie skąd. Do tego twoje pytanie, na które zupełnie nie znałem odpowiedzi, zaskoczyło mnie na tyle, że nagle połączyłem historię o niezwykłej miłości dwóch osób do twojego imienia i kiedy powiedziałeś do mnie "Hua Cheng" od razu spróbowałem swojego szczęścia, mówiąc "San Lang".
Chłopak patrzył na profesora z wyczekiwaniem, aż przetrawi, co właśnie usłyszał.
– To dla ciebie, gege – powiedział i wyciągnął ze swojej teczki prostokątne zawiniątko, wręczając je mężczyźnie do rąk. – Xie Lian i San Lang to imiona osób będące twoimi latami poszukiwanymi Księciem Koronnym i Szkarłatnym Deszczem Poszukującym Kwiatu. Nie rozpoznałeś mojego imienia wtedy, dlatego nie byłem pewny, czy twoje pytanie na pewno odnosi się do tej książki, ale jak jechaliśmy do antykwariatu i wspomniałeś o przezwiskach tej dwójki, już byłem pewny, że to właśnie było to. Ty miałeś pierwszą stronę, której tu brakowało, początku wszystkiego, łącznie z tym niezwykłym cytatem – rzekł i poklepał okładkę opuszkami palców. – A ja miałem całą resztę, wraz z końcem.
– San Lang... – Patrzył na niego, zastanawiając się, czy przypadkiem się nie przesłyszał, ale ten szczery wzrok mówił mu wszystko. – Ty cwany lisie...
Nie był już w stanie ukryć wzruszenia. To, co poszukiwał przez większość życia z takim zaangażowaniem, było tuż przy nim. Miało duże dłonie z długimi palcami, promienny uśmiech, szlachetne rysy twarzy, czarne brwi zarysowane wyraźnie nad pięknymi głębokimi oczami. Kruczoczarne długie lśniące włosy, smukłą figurę, czerwone odzienie z nieodłącznymi srebrnymi motylami i serce wypełnione setkami hektarów wielobarwnych uczuć do niego.
– Wiesz, gege, tamtemu Księciu Koronnemu Królestwa Xian Le, który nazywał się Xie Lian, podobało się imię San Lang, chyba tak jak tobie teraz. Myślisz, że to naprawdę zbieg okoliczności?
Profesor patrzył na niego i w jego błyszczące oczy. Nakrył dłonią dłoń na okładce i powiedział, siląc się na powagę i rzeczowy ton:
– Pozwól mi najpierw przeczytać ją i ocenić, a potem podebatujemy.
Chłopak zachichotał, zbliżając ich usta do siebie.
– A może gege chce przeczytać ją ze mną? – zapytał, nie mogąc przestać się uśmiechać.
– Pomyślimy nad tym. – Tak powiedział, lecz sprawa już była i tak przesądzona. Zanim jednak pozwolił się pocałować, zapytał: – Jaki koniec... to znaczy koniec tej historii, jaki jest? – W jego sercu pojawiło się chłodne ostrze, gotowe w każdej chwili je przebić.
– A jak myślisz? – zapytał, próbując brzmieć naturalnie, ukrywając wesołość, ale widząc napiętą twarz profesora, odpowiedział uspokajająco: – Słodki, tak słodki jak tylko ty potrafisz być, gege.
* * *
Tego samego dnia po ostatnich zajęciach ze starożytnej historii student oznajmił, że ma dla mężczyzny prezent. Poprosił o pozwolenie na zasłonięcie oczu szalikiem i pojechali w "miejsce niespodzianki". Xie Lian był bardzo jej ciekawy, gdyż jego chłopak był niezwykle radosny i w tej chwili zupełnie nie wiedział, czego jeszcze mógł się po nim spodziewać.
Po kilkudziesięciu minutach jazdy, podczas której profesor starał się zapamiętać trasę i zakręty, jednocześnie odtwarzając w myślach plan miasta, pogubił się na którymś z kolei rondzie. Wydawało mu się nawet, że przez chwilę kręcą się wkoło, więc po tym całkowicie się poddał i dałby głowę, że mógłby go przywieźć nawet z powrotem na teren uczelni, a on nawet by tego nie wiedział.
Kiedy się zatrzymali, Hua Cheng wyszedł i obszedł samochód, by pomóc wysiąść także profesorowi.
Ta noc była mroźna, ale jasna, a białe połacie śniegu pomagały poruszać się pieszo nawet po nieoświetlonym lampami ulicznymi terenie. Księżyc w pełni wyznaczał im drogę, a migoczące na niebie gwiazdy nadawały tej scenerii szczególnego uroku.
Brodzili w śniegu po łydki, trzymając się za ręce, dlatego Hua Cheng postanowił zastosować mały fortel i namówić profesora historii na skorzystanie z jego pomocy, gdyż taka podróż dla osoby pozbawionej zmysłu wzroku była niby "podwójnie uciążliwa". Dzięki temu mógł cieszyć się teraz z możliwości niesienia jak księżniczkę swojego byłego już wykładowcę.
– San Lang, powiesz mi w końcu, co to za niespodzianka?
– Nie da rady, gege. Niespodzianki są wtedy, gdy osoba obdarowywana nie wie co to. W przeciwnym razie staje się to "spodziewanką".
– Cudowne słowotwórstwo, ale nie mam nic przeciwko tym "spodziewankom". Nie chcę tylko, żebyś się męczył.
– Ponosić cię czasami na rękach, to żaden kłopot, a przyjemność i zaszczyt, że mi na to pozwalasz.
– Cóż, mówiąc mi "gege, tutaj droga jest niepewna, więc łatwiej będzie nam obu, jeśli zgodzisz się na pewne małe ustępstwo" nie miałem za dużego wyboru i miało być to dla nas obu z korzyścią, a nie tylko dla mnie.
Hua Cheng uśmiechnął się szeroko, a białe obłoczki pary opuściły jego usta.
Dochodzili już do wybranego przez studenta miejsca, dlatego chłopak poinformował:
– Zaraz gege będę musiał cię postawić, ale jeśli możesz, wytrzymaj jeszcze chwilę.
Xie Lian westchnął z udawaną bezsilnością i stwierdził:
– Co zrobić, nie mam wyjścia.
Śnieg chrupał pod podeszwami butów, bo choć był mróz, w dzień temperatura się zwiększała i biały puch delikatnie topniał i marzł na nowo, tworząc dość grubą i trwałą pokrywę.
W końcu stanęli i profesor został powoli opuszczony. Ciepło, które dawały mu ramiona chłopaka, nagle zniknęło, pozostawiając na chwilę mężczyznę samego, otoczonego chłodem i delikatnym wiatrem. Przestąpił z nogi na nogę, ale nadal cierpliwie czekał na niespodziankę.
Wiedział, że na pewno są poza centrum miasta, może na obrzeżach. Odkąd opuścili samochód, nikogo nie spotkali i nie przejechał koło nich żaden pojazd, a chrzęst kroków na śniegu nie odbijał się od żadnego budynku. Wiatr zawiewał, z jednej strony nie natrafiając na przeszkody, unoszący się mroźny zapach był odświeżający, bez uporczywego smrodu spalin, kamienic lub jedzenia z barów. Miał niejasne przeczucia, gdzie mogą być, ale nie był tego całkowicie pewny. Poza tym naprawdę się cieszył, że Hua Cheng robi to wszystko dla niego. W jego głosie, kiedy rozmawiali, było tylko radość, w śmiechu beztroska, a w dotyku łagodność i serdeczność. Nawet to, jak niósł go na rękach, wydało mu się w pewnym stopniu urocze, co jednak zawstydzające, cieszył się więc, że nikt ich nie widzi. A przynajmniej taką miał nadzieję.
– Gege, jesteśmy. – Usłyszał przed sobą młodzieńczy głos, a po chwili szalik z jego głowy w końcu został zdjęty i mógł zobaczyć otaczający go świat. Pierwszym, co dostrzegł, był szeroki uśmiech i błyszczące oczy Hua Chenga, w których migotały wesołe ogniki. Żółte płomienie z rozstawionych dookoła ich dwójki na śniegu świeczek oświetlały twarz i obie dłonie, które zbliżyły się do jego głowy. Zanim zdołał zobaczyć cokolwiek poza tym zaskakującym go każdego dnia chłopakiem, został przyciągnięty do siebie i pocałowany. Pocałunek był krótki, jak przywitanie, po którym odrobinę się odsunął, pozwalając w końcu profesorowi rozejrzeć się dookoła.
Stali pośrodku bezdrzewnego obszaru, który z początku przypominał łąkę, lecz zbyt równa powierzchnia, brak na niej wystających krzewów lub wysokich traw, a także widziana znajoma ławeczka oraz otaczające ich drzewa uświadomiły mu, że nie stoi na łące lub nawet miejscu po wycince drzew, ale na środku niewielkiego jeziora! Byli w lesie niedaleko restauracji Szarlotka, gdzie pierwszy raz zabrał Hua Chenga na kolację po seminarium. Wcześniej nie było jeszcze śniegu, lecz teraz wszystko było w nim skąpane. Zarówno podłoże jak i nagie drzewa, a samo jeziorko skute grubą warstwą lodu. Musiało takie być, bo po nim szli, lecz ani razu nie wychwycił charakterystycznego odgłosu pękającego lodu, więc musiał być gruby przynajmniej na metr. Z utrzymującymi się praktycznie od miesiąca mrozami wcale nie było to niemożliwe.
Uniósł głowę i zatoczył ciałem koło, dostrzegając na rosnących najbliżej wody drzewach przywiązane do gałęzi czerwone szarfy. Były ich dziesiątki jak nie setki, a wraz z żółtym światłem przywodziły mu na myśl jakiś festiwal, na którym brakowałoby tylko...
Popatrzył na dłonie chłopaka, w których nagle pojawił się jakiś przedmiot.
Lampion! Właśnie o nim pomyślał.
– San Lang. – Zaczął mówić, dotykając opuszkami palców delikatnego pomarańczowego papieru. – Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać.
– Podoba ci się, gege? – zapytał z dziecięcym uśmiechem, który przywodził na myśl synka wręczającego mamie laurkę na Dzień Matki i czekającego na pogłaskanie po głowie oraz pochwałę.
Ten "chłopiec" nawet nie musiał się tak starać, aby otrzymać od swojego ukochanego uścisku, pocałunku, jeszcze jednego i kolejnego. Aż musiał odsunąć na bok trzymany w ręku przedmiot, żeby pod naporem przylegających do siebie ciał nie został zgnieciony.
– Dziękuję za niespodziankę! Bardzo mi się podoba! – wykrzyczał radośnie z zaróżowionymi i uniesionymi w uśmiechu policzkami. – To... to naprawdę cudowne! Ale kiedy to wszystko przygotowałeś? – Patrzył na porozwieszane na różnej wysokości szarfy, na świeczki, a potem na niego. – Przecież zorganizowanie tego musiało ci zająć kilka godzin.
– Kiedy myślałem o gege, czas tak szybko mi mijał, że w ogóle nie zwróciłem uwagi. Ale jeśli ci się podoba, to bardzo się cieszę. Widzieć radość na twojej twarzy, to najlepsze co mógłbym od ciebie dostać. Nic innego nie jest mi potrzebne do szczęścia.
Teraz to Hua Cheng objął Xie Liana, przytulając się do jego chłodnego policzka i mówiąc:
– Kocham cię, gege. Jesteś wszystkim, czego mi w życiu potrzeba.
– A ja ciebie, San Lang, kocham – odwdzięczył się, przyciągając jego szyję jeszcze bliżej. – Będąc przy tobie, w końcu czuję, że naprawdę żyję. Twoja obecność to dla mnie jak powietrze, bez którego nie mogę się obejść. Dziękuję, że pojawiłeś się w moim życiu.
– Jak nie przestaniesz mi mówić takich rzeczy, to moje serce tego nie wytrzyma.
– To znaczy, że powinienem powiedzieć coś jeszcze, żebym teraz ja mógł nieść cię całą drogę na rękach.
– Och, gege. Od kiedy stałeś się taki przebiegły i uroczy?
– Przecież uczę się od ciebie!
Puścili się i popatrzyli na lampion wielkości dwóch dużych główek dyni.
– Mam tylko jeden...
– Nie potrzeba nam więcej, jeśli obraliśmy tę samą drogę, po której będziemy kroczyć do końca – powiedział szybko.
– En. Też tak sądzę – zgodził się. Jego oczy migotały szczęściem jak otaczające ich małe świeczki. – Profesor Xie Lian zawsze wie, o czym myślą jego uczniowie.
– Oczywiście – odparł dumnie. – Zwłaszcza ulubieni uczniowie.
Hua Cheng wyciągnął z kieszeni kurtki markera i napisał nim coś na powierzchni lampionu, a potem podał drugiemu mężczyźnie ze słowami:
– Gege, jako że jest to nasz wspólny lampion, to do ciebie należy dopisanie reszty zdania.
Profesor popatrzył na jego jak zwykle psotny, choć tym razem niezwykle uroczy w panujących okolicznościach i świetle uśmiech, po czym przekręcił lampion, czytając i sam uśmiechając się jeszcze szerzej niż wcześniej.
– Naprawdę mi przypadnie ten zaszczyt dopisania reszty?
– En. Nalegam – powiedział ciepłym głosem, przytrzymując jego dłoń.
– Skoro tak stawiasz sprawę, to nie mam wyjścia.
Wziął pisak i od razu, bez zastanowienia się dokończył zaczętą myśl. Obaj złączyli ze sobą ramiona, stając obok siebie i przeczytali.
– Nie mógłbym tego wyrazić lepiej, gege – powiedział i zapalniczką podpalił knot małej świeczki zamocowanej u dołu lampionu.
Obaj czuli, jak papierowy przedmiot staje się coraz cieplejszy i obserwowali migający ogień, który rozświetlał pomarańcz, przez co kolor stawał się odrobinę bledszy i bardziej żółty. Chwilę później uniósł się powoli w górę, opuszczając ich dłonie i wzbijając się wyżej i wyżej. Wzniósł się ponad korony drzew i piął cały czas ku niebu i gwiazdom.
W dole dwójka mężczyzn trzymała się za dłonie, przekazując sobie swoje ciepło, a wraz z nimi wszystkie uczucia, których słowa nie mogły wyrazić lepiej.
Pomarańczowy lampion był widoczny nawet z daleka, lecz tekst na nim zapisany miał na zawsze pozostać wyłącznie w pamięci tej dwójki.
"Tylko, gdy jesteśmy razem, w końcu rozumiem znaczenie słów "kocham cię" – to ciepło w sercu, które możesz mi dać tylko ty".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro