Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

83. Zielona wściekłość

Uwaga, rozdział zawiera wulgaryzmy, groźby cielesne.

* * *

W gabinecie zapanowała nagła cisza. Nikt poza najnowszym gościem nie miał na sobie maski, więc Xie Lian dobrze widział emocje wypisane na twarzach wszystkie osób. Mógłby przysiąc, że słyszał oddech każdego, kogo miał przed sobą i każde pojedyncze uderzenie serca. Biły nierówno i za szybko, tylko serce Hua Chenga było spokojne, jak jego rozluźnione ciało i niewymuszony uśmiech.

Zamknął za sobą drzwi i zrobił dwa kroki w przód. Osiem luf pistoletów podążyło za nim, lecz on jakby tego nie zauważył. Nie przystanął, dochodząc do wolnego fotela i siadając w nim, zwyczajnie czekając na słowa osoby, która go tu zaprosiła. Skoro był tu Hua Cheng, Qi Rong i on, to już do niczego mu się nie spieszyło i nic innego nie było ważniejsze od kilku, może kilkunastu przyszłych minut.

Pierwsze co zrobił Qi Rong, to roześmiał się głośno, lecz odrobinę nerwowo, jakby chciał pokazać, że on tu jest szefem i będzie grał pierwsze skrzypce, jednocześnie nie będąc do końca pewny, czy nowy niezwykły gość zaraz go nie zaatakuje.

– Nie wierzę! Kurwa nie wierzę! – zaczął krzyczeć histerycznie. – Czy to nie ten przerażający Biały Demon we własnej osobie?! – pytał, nie czekając na odpowiedź. – Biały Demon, TEN Biały Demon jak posłuszny wytresowany kundel przyszedł do mnie na moje zaproszenie? Niemożliwe, kurwa nie wierzę!

Nikt się nie odzywał, nie mając co mu odpowiedzieć. Ochroniarze znali swojego szefa i wiedzieli, że jedyne co muszą robić, to trzymać język za zębami, a mężczyznę w białym garniturze na muszce. Nie spotkali się z nim wcześniej, ale to nie mógł być nikt inny, poza wywołanym wcześniej Demonem w bieli, którego twarz nawet teraz była zakryta maską. Czy był zdeformowany, że ją nosił, czy może znajdował się pod nią pysk przerażającej bestii – nie byli pewni, lecz lata trwogi, której nabawili się, słysząc o jego krwawych walkach, powodowała, że teraz nie uważali go za zwykłego człowieka. Sam fakt, że tu przyszedł ot tak bez żadnej broni, była niezwykła i jeszcze bardziej się go obawiali. Im bardziej wydawał się bezbronny, tym więcej się po nim spodziewali.

– Co żeś kurwa chłopie mu zrobił, że tak przyszedł tu po ciebie? – Zwrócił się bezpośrednio do Hua Chenga. – Nie mów mi, że to było takie proste! Latami mi chuj spierdalał, a teraz przyszedł, bo jego kumpla zgarnąłem? Co wy kurwa, pierdoleni bracia krwi?

Chłopak w czerwonym garniturze ani razu nie spojrzał w górę, na osobę, która mówiła, nawet kiedy słuchał tych wszystkich obraźliwych słów. Nie zamierzał dać się sprowokować, zwłaszcza że palec Xie Liana przesunął się po materiale oparcia fotela i zdawał sobie sprawę, że obaj muszą być spokojni.

– Do tego jesteście tak zarozumiali, żeby zjawiać się na mojej imprezie, bawić się moim kosztem i grać mi na nosie? To był wasz błąd, jebane skurwysyny. To był ostatni raz. Obaj nie wyjdziecie dziś stąd żywi.

Qi Rong nigdy nie pozwoliłby sobie na takie słowa, gdyby nie był pewny, że ma ich w garści, że tym razem wykończy ich i jego problem z Białym Demonem się skończy.

– Wypuść chłopaka – odezwał się pierwszy raz Xie Lian. – Przecież cały czas chodzi ci tylko o mnie.

Jego głos był inny niż zazwyczaj, tak różny od głosu profesora Xie Liana lub tego, mówiącego o swoich uczuciach, nieśmiałego, gdy Hua Cheng się z nim droczył, uprzejmego, gdy przemawiał do innych. Teraz był zimny, niski i nieprzyjemny, lecz wiedział, że należy do tego, którego kochał.

Osoba w zielonym garniturze ciągle stojąca kilka kroków od Hua Chenga i jeszcze dalej od Xie Liana znów zaczęła się śmiać.

– Chyba cię do reszty pojebało, że mu odpuszczę. Wiesz, ile ten gnojek mnie kosztował? Moje miesięczne zarobki! O tyle mnie dziś wyruchał! – Uderzył dłonią w biurko. – Wyjebane mam, czy to syn jakiegoś prezesa, z którym mój ojciec robił interesy. Teraz ja rządzę Zielonym Światłem i ten gówniarz nie jest prezesem, tylko jego synem. Zarżnę go tam samo jak i ciebie.

Biały Demon powoli uniósł nogę i zarzucił ją na drugą, palce składając na brzuchu. Każdy ruch musiał wykonać ostrożnie i tak spokojnie, jak potrafił, żeby przez przypadek nie zostać postrzelonym. Qi Ronga znał nie od dziś. Wiedział, jak lubił działać i że nie zabije go tak szybko. Teraz chciał wywołać strach, a potem pozbyć się ich, ale przez to, że byli w publicznym miejscu, nie zmierzał brudzić sobie rąk. Broni także nie mógł użyć, ponieważ nie będzie ryzykował huku wystrzałem, a przez to, że byli na tak dużej imprezie pełnych różnego typu ludzi, jego ochroniarze nie mogli mieć przy sobie tłumików, bo każdy z nich był sprawdzany.

Lubił patrzeć na krew i ją przelewać, ale nie sam, bo przecież od tego miał swoich ludzi. Sam jedynie chciałby rozszarpać Białego Demona gołymi rękami, jednak musiałby to zrobić w jakimś odludnym magazynie, hangarze lub gdzieś, gdzie nie będzie się przejmował umazaniem podłogi, ścian, a nawet sufitu krwią swojej ofiary.

Na razie on i jego uczeń byli bezpieczni, dlatego powiedział:

– Zrobisz sobie ze mną, co zechcesz, ale chłopak nie jest tym, który pozbawił cię twoich użytecznych pionków. To ja nim jestem.

Wszyscy widzieli jak mina Qi Ronga rzednie i pierwszy raz przeszedł trzy kroki w kierunku Białego Demona. Nadal stał daleko, ale wściekłość pomogła mu zmniejszyć dzielący ich dystans. Zacisnął pięść, prawie jakby chciał zaraz uderzyć, ale nie miał odwagi podejść bliżej i naprawdę to zrobić. Pod maską Xie Lian uśmiechnął się i widział, że jego chłopak także to zrobił.

– Ty... – zaczął mówić. – Ty... kurwo, odszczekasz to. Jeszcze mi za to zapłacisz.

– Co mi zrobisz? – zapytał zaciekawiony, przekładając odwrotnie nogi i lekko nachylając się w przód. – No co? Mam nadzieję, że przewidziałeś dla mnie coś naprawdę kreatywnego, jak może... – zamyślił się i dokończył: – żelazna dziewica, kara tysiąca cięć, przypalanie żywcem, odcinanie kończyn?

– Tak ci śpieszno na tamten świat, śmieciu? Nie bądź taki pewny siebie. To ja teraz rozdaję karty!

– Tyle gadasz, a nic nie potrafisz zrobić dobrze – rzekł mężczyzna w bieli. Dobrze wiedział, jaki jest słaby punkt jego kuzyna. – Te kilka osób, które przeciągnąłeś na swoją stronę lub przekupiłeś, to kropla w morzu. Ciągle jesteś nieudacznikiem, wspinającym się po tym, co zdobył dla ciebie tatuś. Ciągle to on jest lepszy, a to ty jesteś tu największym śmieciem. Porażką, nieudacznikiem.

– Zamknij się! – krzyknął, robiąc jeszcze jeden krok w przód. – Kurwa, kurwa, kurwa, zamknij się! Nic nie wiesz! Kurwa, nie masz o niczym pojęcia!

– Ach tak? – Zaśmiał się.

– Tak, kurwa. Tak! – Wziął głęboki oddech i zaczął mówić podniesionym głosem: – To właśnie ja pozbyłem się tych wszystkich podrzędnych gangów, jak ich zniszczyłem, wymordowałem w pień ich członków, potopiłem w bagnach, żeby się tam rozłożyli. Słyszysz mnie?! TO WŁAŚNIE JA! I ciebie i tego czerwonego chuja spotka taki sam los.

– Naprawdę? – zapytał ze śmiechem. – Więc mordować potrafisz lepiej niż tatuś. A coś jeszcze potrafisz robić? Bo i tak założę się, że nic nie zrobiłeś własnoręcznie.

– Chuja wiesz, ale to dzięki mnie połowa policji je mi z ręki, to ja trzymam w szachu radnych z tego budynku, sędziów, prokuratorów. To ja szantażuję biznesmenów, właścicieli nieruchomości i to moja grupa odbiera haracze od połowy właścicieli sklepów. Rozumiesz? Wszystko to moja zasługa! – Ani Xie Lian, ani Hua Cheng nie przerywali mu, słuchając, jak się chwali, zdradzając coraz więcej informacji na temat swoich "wielkich osiągnięć". W tej paplaninie nawet wprost podał kilka nazwisk wpływowych ludzi, których niby trzymał "w garści".

W końcu zamilkł, oddychając szybko i opanowując się na tyle, by wymierzyć palec wskazujący w Białego Demona, po czym powiedział charczącym głosem:

– Ty, białe kurewskie ścierwo, ściągnij w końcu tę maskę! Chcę ci napluć w twarz, zanim cię zabiję!

– Chcesz mnie zobaczyć? – zapytał Xie Lian bardzo spokojnie, ale i mrocznie. – Nie boisz się tego, co zobaczysz pod maską?

– Jesteś tylko psem, więc czego mam się bać?

– A więc – zaczął mówić, wstając – sam ją ściągnij.

Qi Rong wahał się. Przez dobrą chwilę stał, nawet nie oddychając. Wszystkie oczy utkwione były w niego i wypatrywały tego, co zrobi. Czy się odważy?

Ośmiu ochroniarzy przesunęło się o krok bliżej, każdy z palcem blisko spustu, żeby w razie czego za niego pociągnąć. Ich przywódca przełknął, choć gardło miał suche jak pieprz i zrobił krok w przód.

Nagle drzwi się otworzyły i ósemka mężczyzn z bronią prawie pociągnęła za spust zaskoczona i z jakiegoś powodu przestraszona. Sam Qi Rong aż odskoczył w tył i oparł się plecami o biurko. Tylko Xie Lian i Hua Cheng nawet nie drgnęli.

– Ja pierdolę! – wrzasnął Qi Rong. – Kurewsko mnie wystraszyłeś! – Złapał się za pierś i wziął głęboki oddech. – Ale dobrze, że już jesteś. Zanim go zabijesz, zdejmij mu tę pierdoloną maskę.

Wysoki mężczyzna w czarnym garniturze obszytym złotymi ozdobnymi nićmi zamknął drzwi. Zdjął najpierw swoją maskę, pod którą kryła się przepełniona melancholią i spokojem twarz, a potem stanął pomiędzy Xie Lianem, a Hua Chengiem. Ludzie dookoła patrzyli na niego w niemałym szoku, ale też z odrobiną podziwu, że on jako jedyny nie bał się legendy, która jednym ciosem potrafiła zakończyć walkę i odejść, jakby to było nic wielkiego. Dwójka mężczyzn mierzyła się wzrokiem. Jasnobrązowe oczy dosięgły złota i poruszyły się w bok.

– Ani drgnij, kundlu – powiedział jeszcze Qi Rong, uprzedzając spodziewane działania Białego Demona.

He Xuan podniósł dłoń i położył ją na masce. Xie Lian nie poruszył się, kiedy została zdjęta, a jego twarz ujawniona. Tylko jego oczy, chłodne jak nigdy i czujne jak u dzikiej bestii przed atakiem na swoją ofiarę powędrowały do swojego kuzyna, któremu niespodziewanie odjęło mowę.

Qi Rong miał przygotowane najróżniejsze bluzgi właśnie na taką okazję, ale zupełnie nie spodziewał się zobaczyć tu Xie Liana. TEGO Xie Liana, jego nieporadnego kuzyna, ofiarę losu, słabeusza, jego własne osobiste pośmiewisko i osobę, którą nienawidził i był pewny, że zniszczył jego psychikę 9 lat temu i pochował ją i jego honor wraz z dwójką rodziców w trumnie, dwa metry pod ziemią.

Właśnie teraz miał go przed sobą.

Stał dumnie wyprostowany, o złączonych ustach. twarzy spokojnej, hardym spojrzeniu, które przeszywało i wywoływało na całym ciele gęsią skórkę.

Nagle kolana Qi Ronga stały się miękkie i niechybnie by upadł, gdyby nie podparł się o blat biurka, który miał za sobą. Zrobiło mu się zimno i gorąco jednocześnie. Zaledwie od tego jednego spojrzenia i świadomości, jaki głupi był przez tyle lat i jak ten człowiek z nim igrał!

Ledwo to sobie uświadomił, a stanął twardo i wyciągnął palec w jego stronę, grożąc:

– Ty... ty...! – Wymachiwał palcem, ale nie mógł dokończyć zadnia.

– Ja, Xie Lian. – Pomógł mu. – Chyba nie zapomniałeś, jak nazywa się twój własny kuzyn.

Qi Rong jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak stłamszony, zdominowany przez osobę, która już jedną nogą była w grobie i powinna gryźć ziemię lub krztusić się mętną wodą z bagna, w którym wyląduje. Tymczasem ósemka ludzi gotowych go w każdej chwili zabić nie robiła na nim najmniejszego wrażenia i ciągle wydawało się, że to on jest górą i rozdaje tu karty.

Twoje kurwa niedoczekanie!

– Zabij go! – krzyknął do Czarnego Demona. – Zabij go natychmiast! Chcę widzieć, jak zdycha! Zabij jego, a potem tego zarozumiałego dzieciaka, co myślał, że mnie okradnie! Pamiętaj o naszej umowie.

He Xuan spojrzał na Qi Ronga, a potem na Xie Liana. Bez zawahania wyciągnął z kieszeni marynarki pistolet i wycelował go między jasnobrązowe oczy.

– Nie masz mi nic więcej do powiedzenia, kuzynie? – zapytał mężczyzna zwany Białym Demonem. – Może chociaż wytłumaczysz mi, dlaczego zginęli moi rodzice?

Młody szef Zielonego Światła zaśmiał się, charcząc, gdyż nadal nie mógł całkowicie się uspokoić i wyrzucił z siebie słowa:

– Tyle lat rujnowałeś moje interesy i jedyne, o co pytasz przed śmiercią, to dlaczego twoi starzy musieli zginąć? Odpowiem ci! To i tak ostatnie, co usłyszysz. Ja ich zabiłem. – Pochwalił się. – Dowiedzieli się za dużo o Zielonym Świetle, więc dopilnowałem, by zostali za swoje.

– Nie ty wtedy rządziłeś. – Wtrącił się Xie Lian.

– Oczywiście, że nie, ale to ja do tego doprowadziłem. – Chciał, by na twarzy kuzyna pojawiła się złość i bezsilność, że w końcu dowiedział się całej prawdy, a nie mógł nic zrobić, bo zaraz umrze. Chciał widzieć jego panikę i jak strach będzie go pożerać. Chciał zobaczyć prawdziwą rysę na tej spokojnej jeszcze twarzy, jaką mu pokazywał i która tak bardzo go "wkurwiała". – Twoi starzy nie byli głupi. Zawsze wiedzieli, że tatko robi nie całkiem legalne interesy i w końcu trafili na narkotyki, które rozprowadzaliśmy. Dragi to kropla w morzu, więc dopowiedziałem staruszkowi, że wiedzą dużo więcej i dzięki temu padła decyzja o pozbyciu się ich. Rodzina czy nie, Zielone Światło było i jest najważniejsze. Kilka poświęconych żyć, to nic, jeśli chodzi o kasę, jaką obracamy i wpływy.

– A więc nie zrobili nic złego... – powiedział już do siebie profesor. – Zginęli przez ciebie.

– Tak, właśnie tak! Ja do tego doprowadziłem! Ha, ha, ha! I co mi zrobisz? Co, mój drogi kuzynie?

Hua Cheng zacisnął palce na oparciu fotela, otwierając usta, by się odezwać, ale ubiegł go He Xuan.

– Sam go sobie zabij – powiedział.

Złapał za lufę broni i włożył rękojeść w dłoń Qi Ronga.

– Co do chuja? W co sobie pogrywasz, Czarny Demonie?

– Jak słyszałeś. Sam go zabij – powtórzył.

– Nie tak się umawialiśmy! – Ciągle trzymając broń, wymachiwał nią, aż jego ludzie zaczęli się kulić, uważając, by nie dostać rykoszetem. Wszyscy wiedzieli, że brzydził się broni palnej i nigdy jej nie używał.

– Na nic się nie zgodziłem – przypomniał bez emocji.

– Zabierz to ode mnie – mówił, wciskając z powrotem pistolet. – Zabij go.

– Chcesz go zniszczyć? – zapytał, sam jednak odpowiadając: – Wyceluj i pociągnij za spust.

– Nie! – krzyknął już spanikowany.

– Nie? Dobrze, więc ja to zrobię – powiedział i wyrwał metalowy przedmiot, od razu kładąc palec na spuście.

Qi Rong w końcu odetchnął i uśmiechnął się zwycięsko. Stojący obok niego Czarny Demon zrobił krok za jego plecy i przyłożył mu broń do czoła.

– Rzućcie broń – rzekł powoli, ale stanowczo, patrząc na każdego z ochroniarzy, którzy nie wiedzieli, co się stało. – Nie będę powtarzał.

Przerażona twarz ich przełożonego była wystarczającym impulsem każącym im posłuchać polecenia.

– Spadajcie – dodał jeszcze i tego nie trzeba im było powtarzać.

Jak na komendę otworzyli drzwi i po kolei zaczęli wybiegać na zewnątrz. Qi Rong stał nadal oniemiały, nie mając pojęcia, co się u diabła stało. Czarny Demon zdjął palec ze spustu i odstawiał broń na biurko. Zrobił krok w przód, przysuwając się bliżej Xie Liana i oddając mu maskę.

– Chyba już nie będzie mi potrzebna – stwierdził.

– Załóż, gege – powiedział jego chłopak. – Naprawdę ci pasuje.

Dopiero po tych słowach cała trójka przeniosła wzrok na szefa Zielonego Światła, który patrzył na nich z tępym wyrazem na twarzy i otwartymi ustami, niemogący się wysłowić i zebrać myśli.

– Przegrałeś, Qi Rong. – Wyjaśnił jego kuzyn, gdyż on, wydawało się, nadal nie mógł w to uwierzyć.

Hua Cheng zaśmiał się i wyciągnął telefon, mówiąc:

– Dziewięćdziesiąt dziewięć i... sto procent! – Odliczył uradowany. – Mamy wszystko łącznie z naszą wcześniejszą rozmową.

– To...to... O co tu kurwa chodzi? – zawył nagle Qi Rong. – Co tu się odpierdoliło? Co wy... jak wy...? – Nie potrafił zadać konkretnego pytania, bo nawet nie wiedział, od czego zacząć.

Z pomocą przyszedł mu najmłodszy z ich grupy, tłumacząc wesoło:

– Na mocy prawa i pozwolenia, jakie dokładnie godzinę temu wydał nam sędzia, przejęliśmy wszystkie twoje dane z telefonu, laptopa oraz z twojego biura. Nikt niestety nie zdążył cię o tym poinformować, gdyż w budynku nie zawsze jest zasięg, bo ściany bywają w niektórych miejscach za grube. – Mrugnął mu porozumiewawczo okiem. – Do tego posiadamy też nagranie, jak sam przyznajesz się do popełnienia licznych przestępstw, a także zlecasz kolejne. To wszystko to aż nadto, by posadzić cię dożywotnio do więzienia.

Qi Rong przez długą chwilę milczał, całkowicie zdruzgotany.

– Ale jak? Przecież cię dopadłem... I Biały Demon, mój pierdolony kuzyn...

– Sam wysłałem twoim ludziom informacje, że jestem powiązany z Białym Demonem. Dzięki temu sprowadziłeś nas tu wszystkich razem, jak planowaliśmy.

Spojrzał na Czarnego Demona.

– He Xuan także jest z nami.

– Przykro mi, Qi Rong, przegrałeś i tym razem zapłacisz za swoje zbrodnie – powiedział prawie przepraszająco jego kuzyn.

Nie! Nie! Nie! Nienienienienie!

Rozejrzał się wściekły i bezsilny po twarzach, nagle sobie o czymś przypominając. Broń! Jego dłoń była szybsza od He Xuana i trzęsącymi rękami szybko wymierzył w jego twarz. Końcówka lufy latała na prawo i lewo, więc nie można było stwierdzić, kiedy wystrzeli.

Uchwycił stabilniej, celując w czoło.

– Puśćcie mnie – mówił ochrypłym głosem. – Wyjdę i mnie nie zatrzymacie.

– Już za późno na to – rzekł spokojnie Xie Lian. – Budynek jest otoczony i nie masz drogi ucieczki. Poddaj się, to nic się nikomu nie stanie.

– Nigdy! Nigdy mnie nie dorwiecie.

Obszedł ich, zachowując odpowiednią odległość i stanął przy drzwiach.

– Masz ostatnią szansę, by pójść z nami po dobroci – kontynuował głosem, jakim wielokrotnie prowadził wykłady, tłumacząc coś swoim studentom profesor historii.

– Masz tylko dwie kule. – Przypomniał wyjątkowo uprzejmie He Xuan.

– Zamknij się! Zamknijcie się wszyscy! – wrzasnął i wybiegł za drzwi, wymachując bronią.

Xie Lian od razu ruszył za nim, ale He Xuan powstrzymał go słowami:

– Zostaw, daleko nie ucieknie.

– Ale może komuś zrobić krzywdę.

He Xuan włożył dłoń do kieszeni i wyciągnął z niej 2 naboje.

– Pusty magazynek – powiedział, choć obaj mężczyźni już się domyślali, dlaczego Czarny Demon był cały czas taki spokojny. – Przecież nie dałbym temu psychopacie naładowanej broni. Jeszcze by przez przypadek postrzelił siebie.

Profesor z uczniem spojrzeli na niego i jednocześnie się zaśmiali.

– W takim razie poszukajmy go, żeby nie wybił sobie zębów, jak się przewróci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro