78. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość - to wszystko należy do Ciebie
Xie Lian nie wytrzymał czekania na Hua Chenga, który tego poranka zniknął razem z He Xuanem i zadzwonił do niego.
– Dzień dobry, gege, już się obudziłeś? – Od razu odezwała się osoba po odebraniu połączenia.
– Dzień dobry, San Lang – odparł, automatycznie się uśmiechając. – Tak, jakiś czas temu.
Hua Cheng miał spokojny głos i profesor zrozumiał, że przez te wszystkie zdarzenia, jakie w ostatnim czasie miały miejsce, stał się przewrażliwiony. Już nawet zdążył sprawdzić wnętrze lodówki i szafek, myśląc, iż może zaginiona dwójka pojechała na poranne zakupy. Niestety wszystko było zapełnione po brzegi, dlatego coraz bardziej martwił się ich nieobecnością. Na szczęście byli cali i zdrowi. Ta świadomość wystarczała mu, by odetchnąć i spokojnie usiąść na krześle, próbując herbatę, która prawie wystygła. Zwlekał z wykonaniem tego telefonu, bo nie chciał się wydać nadmiernie opiekuńczy, ale teraz wiedział, że w niczym to nie przeszkadzało.
– Zjadłeś śniadanie? – zapytał chłopak po drugiej stronie.
– Miałem taki plan, choć wolałbym zjeść z tobą.
Usłyszał śmiech i wesołą odpowiedź:
– W takim razie daj nam pięć minut, bo właśnie idziemy z parkingu.
– Wstawię wodę na herbatę – zaproponował, wstając z krzesła i podchodząc do kuchenki.
– Dobrze, He Xuan mówi, że wypije kawę.
– Zanim dojedziecie, wszystko będzie gotowe.
W głośniku zapanowało krótkie milczenie, a po chwili ciepłe słowa:
– Nie było mnie tylko chwilę, a już stęskniłem się za tobą, gege.
Z ust mi to wyjąłeś.
– Ja też, San Lang.
Wiedział, co chłopak chciałby w tej chwili powiedzieć, więc szybko dodał:
– Ja ciebie też.
– I ja ciebie, gege.
Zakończyli połączenie, myśląc, że pominięte słowo "kocham" chcą jak najszybciej powiedzieć, ale patrząc drugiej osobie prosto w oczy.
*
He Xuan był w zadziwiająco dobrym humorze. Kiedy we czwórkę jedli śniadanie, jego policzki miały mniej blady odcień niż zawsze i wydawał się zatopiony we własnych, chyba przyjemnych myślach.
Po posiłku wspólnie posprzątali i umyli naczynia, a potem mężczyzna, którego złote oczy przykuwały uwagę każdego, kto na nie patrzył, oznajmił jak zwykle beznamiętnie, że przygotuje obiad, a oni mogą odpocząć.
Yushi Huang podziękowała i namówiona przez profesora historii poszła jeszcze na krótką drzemkę nabrać sił przed nadchodzącą nocą, natomiast para mężczyzn usiadła na sofie w salonie. Postanowili prawdopodobnie ostatni raz tego dnia pobyć chwilę sami, siedząc po prostu obok siebie, ciesząc się swoim towarzystwem i rozmawiając na różne tematy.
– Wiesz San Lang, co się stało He Xuanowi? – spytał Xie Lian, nie mogąc przestać myśleć, że wspomniany mężczyzna zachowuje się inaczej niż zwykle.
– Domyślam się. W akademiku spotkaliśmy się z Shi QingXuanem. Chyba mieli miłą pogawędkę.
– Myślisz, że...? – Chciał powiedzieć "mogli robić coś niestosownego", ale nie mógł sobie tego wyobrazić.
– Myślę, że poprosił o to, o czym wspomniał nam wczoraj.
Mimo że powiedział to, zdawałoby się bez pewności, prawdą było, że wprost zapytał o to He Xuana, kiedy wracali. Nie ukrywał, że odrobinę zaskoczył go widok Shi QingXuana, który wtulał się w mężczyznę na korytarzu. Nie było w nim ani trochę strachu, który odczuwał w stosunku do prawie każdego. Nie zachowywał się jak przestraszone dziecko, które trzęsło się i wymiotowało po zobaczeniu walki Czarnego Demona. Wydawał się całkowicie odmieniony. Tak samo, jak He Xuan, który dotykał go z taką delikatnością i troską. Domyślił się, że pozwolenie im na spędzenie ze sobą kilku godzin w jego pokoju pomogło przełamać pierwsze lody nieśmiałości i pozwoliło im zbliżyć się do siebie na tyle, by teraz bez oporów przytulali się na korytarzu akademika nawet w jego obecności.
Dlatego był ciekawy, czy zdołał namówić Shi QingXuana do tego, co powiedział na głos poprzedniego dnia, że "też chce mieć ślady ugryzień na sobie". Hua Cheng nie przypuszczał, by student się na to zgodził, ale w sposobie, jakim He Xuan stawiał kroki, gdy szli po śniegu i w otaczającego go aurze, było coś pogodnego. Czuć było w nim więcej radości, nawet jeśli nie potrafił jej odpowiednio ukazać na zewnątrz.
Na jego pytanie Czarny Demon dał odpowiedź dopiero kiedy zaparkował samochód. Odpiął pas i rozpiął dwa górne guziki czarnej koszuli, przesuwając materiał w bok i odsłaniając górną część prawej piersi. Widniał tam prawdziwy ślad po ugryzieniu. Nie krwawił, lecz na pewno nie zejdzie szybciej niż ten robiony samymi ustami.
– Jeden ci wystarczy? – zapytał Hua Cheng wesoło.
– En. Chciałem więcej, ale... – Popatrzył na twarz pasażera, następnie spuścił wzrok między jego nogi i wrócił w górę.
– Rozumiem. – Chłopak zaczął się śmiać. – Wszystko rozumiem. My z gege mamy ten sam problem za każdym razem, kiedy się dotykamy.
Nie potrzebowali mówić nic więcej, by zrozumieć się w temacie, który dla obu był dość nowym, choć Hua Cheng i Xie Lian na własnej skórze poznali, czym się kończy "pójście o krok dalej".
Rozmyślając teraz o He Xuanie, profesor cofnął się wspomnieniami do poprzedniego dnia i również przypomniał sobie, co mówił. Wzdrygnął się, dotykając naznaczonego zębami barku i zerknął na przygotowującego obiad He Xuana.
Nie. Nie mógłby zmusić do tego niewinnego Shi QingXuana...
Nie potrafił o tym spokojnie myśleć, dlatego szybko zmienił temat, zadając kolejne pytanie siedzącemu obok w czerwonym T-shircie chłopakowi:
– A ty co wziąłeś z akademika?
Hua Cheng podniósł z fotela wodoszczelny syntetyczny worek i pokazał umieszczony wewnątrz karmazynowy materiał.
– Piękny.
– Najlepszy, jaki mam i który najbardziej lubię. Nasza trójka będzie wyglądała wyjątkowo i przyciągniemy sobą uwagę.
– Kobiet na pewno – stwierdził Xie Lian, następnie przesunął dłonią po jedwabistej strukturze i uśmiechnął się, widząc oczami wyobraźni właściciela stroju w tej palącej czerwieni.
Wtem przypomniał sobie, że jeszcze nie zapytał go o przedmiot, jaki znalazł po przebudzeniu na własnej szyi. Sięgnął dłonią pod bawełnianą koszulkę i wyciągnął pierścień, zerkając pytająco na swojego chłopaka. Siedział obok, ostrożnie trzymając profesora ze rękę, ale kiedy zobaczył, co trzyma, puścił ją i wstał.
Podszedł do okna, jak tego ranka zrobił to Xie Lian i przez chwilę tam po prostu stał, patrząc na ulicę. Gdy obrócił się z powrotem do profesora, na jego twarzy można było dostrzec cały wachlarz emocji, począwszy od miłości, poprzez radość, uwielbienie, tęsknotę, a skończywszy na niepewności, która tak rzadko tam gościła.
Słońce nadal było na niebie i promienie wpadały do pomieszczenia, ogrzewając je i oświetlając. Drewniana podłoga nieraz deptana przez pośpieszne kroki rodziców miała teraz nowe ślady stóp – młodego chłopaka, który nigdy nie wierzył w przeznaczenie.
Tak jak jego profesor nauczający starożytnej historii przez długie lata nie mógł się pozbyć z umysłu krótkiej miłosnej sentencji, tak i on skrywał coś, o czym nigdy nie mógł zapomnieć. Mężczyzna na sofie nie miał pojęcia, że to nie tylko przypadek sprowadził ich na wspólną drogę, to nie spotkanie w szkole i głupi zbieg okoliczności spowodował, że byli razem. Zwłaszcza dla Hua Chenga i jego "alter ego" – San Langa takie nie było.
"Przeznaczenie" w jego umyśle nigdy nie miało swojego stałego miejsca, będąc tylko mrzonką i wymysłem ludzi, którzy tłumaczyli sobie tym słowem wszelkie życiowe sytuacje – te złe i te dobre. Lecz jak on mógł w dalszym ciągu podchodzić do tego sceptycznie i z rezerwą, jeśli całym ciałem i duszą czuł, że oddałby życie za tego człowieka? Wszelkie książkowe miłości opisywane nawet tysiącem słodkich słów nie oddawały w pełni jego uczuć, które ogarniały jego ciało w każdej chwili, kiedy patrzył na Xie Liana lub kiedy trzymał go w ramionach, zasypiając. Ile razy budził się w nocy, tylko po to, by patrzeć na niego, by dotknąć chłodnego skrawka skóry, który wysunął się spod kołdry i móc okryć go własnymi ramionami i na nowo ogrzać. Ile razy składał na jego ciele najdelikatniejsze pocałunki, jakie był w stanie ofiarować. Niezliczenie wiele. Już przestał liczyć wypowiadane w myślach "kocham cię", przestał, bo wiedział, że się nie skończą, aż jego serce zabije ostatni raz dla tego człowieka. Zawsze tylko dla niego, bo odkąd go poznał, wszystko przestało mieć znaczenie.
Dlatego w tej chwili, kiedy chciał o wszystkim powiedzieć, nawet nie wiedział, od czego zacząć. Nie istniały słowa, mogące to wszystko opisać. Każdy pocałunek to będzie za mało, żaden dotyk nie jest w stanie oddać tego ogromu emocji. Zastanawiał się, co ma zrobić i jak to zrobić, by zrozumiał.
Wtedy zobaczył, jak jego profesor wstaje i zbliża się do niego. Swoje kroki stawiał jak zawsze pewnie, ze swoistą gracją i dostojnością, z lekkością, bez lęku i chęci obrócenia się za siebie.
Hua Cheng uśmiechnął się, gdyż nie potrafił inaczej patrzeć na swojego profesora historii niż z rozpierającą jego klatkę piersiową radością. Wyciągnięta w jego stronę dłoń była tak samo delikatna jak i silna, teraz porwana i zamknięta bezpiecznie w uścisku Hua Chenga. Tu było jej miejsce i nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek mogło być inaczej.
– San Lang – powiedział profesor i podszedł do okna, by stanąć przy ciepłym ciele i oprzeć się o nie.
Patrzyli razem na zalegający śnieg, przejeżdżające samochody, spacerowiczów opatulonych szalikami, zapiętych pod szyję w puchowych kurtkach, chowających swoje zmarznięte dłonie w kieszeniach. Dzieci nie przejmowały się lodowatą bielą, nabierając w garści jak najwięcej i formując z niej kulki, a potem do siebie rzucając. Miały może dziesięć, dwanaście lat. Uśmiechały się mimo zimna, a ich zimne i czerwone policzki unosiły się w niegasnącym uśmiechu. Takie radosne, takie żywe, tak mało świadome otaczającego ich świata i tego, co się dzieje. Bycie takim dzieciakiem naprawdę było darem od niebios. Szkoda tylko, że tak szybko się kończyło, a zastępowała je szara i trudna rzeczywistość.
– Nie umiem przewidywać przyszłości, gege – odezwał się Hua Cheng, obejmując ramieniem profesora, wspólnie obserwując spokojny świat za oknem.
– Wcale nie musisz – odparł swobodnie Xie Lian. – Wtedy nie miałbyś żadnej przyjemności z życia. Nie ma nic fajnego w poznaniu przyszłych wydarzeń.
– Mógłbym wtedy obronić cię od wszystkich nieszczęść tego świata i nigdy nie dopuściłbym, aby coś ci się stało.
– To byłoby kłopotliwe. – Zaśmiał się cicho, zamykając na chwilę oczy i wyobrażając sobie ich dwójkę, która rzuca się śnieżkami. – Cały czas martwiłbyś się o mnie, a tego bym nie chciał. Nie mielibyśmy czasu, by cieszyć się rzeczywistością.
– Gege zepsuł mi przemowę, jaką przygotowałem.
– Och! Naprawdę? – On też objął chłopaka ramieniem. – Co to miała być za przemowa? Jesteś pewny, że była potrzebna? Nie wystarczyłoby słowo lub dwa, żebyś przekazał mi wszystko na raz? Nie zawsze potrzeba wiele, by wyrazić swoje uczucia. Prostota wcale nie jest taka zła.
Wzrok chłopaka, który uciekał od transparentnego i czystego jak górski strumień pierścienia, teraz się zatrzymał. Obserwował, jak światło wpada w niego i rozprasza się na setki, tysiące kolorowych refleksów, które jak łąka pełna kwiatów otacza ich dwójkę. Ujął w dłoń ten mały przedmiot i natknął się na jasnobrązowe wpatrujące się w niego oczy profesora. Tym razem nie przestał w nie patrzeć, dopóki nie skończył mówić kolejnych słów:
– To najcenniejsza pamiątka, jaką posiadam po moim wcześniejszym życiu – zaczął. – Byłem jeszcze małym dzieckiem, dlatego poza głosem prawdziwej mamy i piosenką, jaką mi śpiewała, niewiele pamiętam. Ta obrączka i zamazane wspomnienia, to wszystko, co pozostało i co ma dla mnie wartość. Chciałbym, żebyś ją przyjął, bo teraz to ty jesteś dla mnie najważniejszy. – Zamilkł, wkładając przypominający kryształ przedmiot w dłoń Xie Liana. Przesunął się, by stali przed sobą i złapał go z dwóch stron za ramiona. – Należał do mojej matki, dla której byłem największym skarbem i chciałbym, by był twój, ponieważ nie wyobrażam sobie, aby osoba, którą kocham, nie miała całego mnie. Tego dzisiejszego, którego masz przed sobą, przyszłego, który nigdy cię nie opuści i części przeszłego mnie zawartego w tym przedmiocie przepełnionym troską i miłością. On skrywa wszystkie moje uczucia i jak moja miłość do ciebie jest czysty i niezniszczalny.
Po tych słowach oparł głowę o bark mężczyzny, czekając na jego odpowiedź.
Xie Lian milczał dłużej, niż chłopak się spodziewał. Jego dłonie ściskały mały prezent mocniej, niż przewidywał. Nadal otulały je bandaże, ale dobrze wiedział, że nie będzie teraz w stanie poprosić go o rozwagę i ostrożność.
Gdy tylko palce wypuściły przedmiot, był on już schowany pod białym materiałem ubrań. Przy ciele, na wysokości serca.
– Będę o to dbał najlepiej, jak potrafię – powiedział, nie mogąc ukryć delikatnie drżącego głosu.
Jego ramiona się uniosły i objęły szyję Hua Chenga, a ręce studenta otoczyły talię profesora, zaciskając się na niej mocno.
– Wolałbym, żebyś dbał przede wszystkim o siebie – wyszeptał mu do ucha. – Kiedy nie będzie mnie przy twoim boku, sam staniesz naprzeciw złu i kiedy spojrzysz w oczy Qi Rongowi, chciałbym, abyś myślał o sobie i swoim bezpieczeństwie. Tylko, jeśli mi to obiecasz, będę spokojny. Wiem, że mnie nie okłamiesz.
– Obiecuję, San Lang. Z twoim planem wszystko na pewno się uda, a niczego innego nie pragnę tak bardzo i nigdy nie pragnąłem, jak spędzić z tobą każdy kolejny dzień życia. Dlatego możesz mi wierzyć, że zrobię wszystko, byśmy odnaleźli się w tym chaosie, który tam powstanie i po wszystkim mogli przytulić się tak jak teraz.
– Moje miejsce jest przy tobie, gege.
– A moje przy tobie, San Lang.
Jakiekolwiek przeszkody spotkamy na swej drodze, nasze dłonie nigdy się nie puszczą. Ile nasz trakt miałby zakrętów, ile ślepych dróg, ile wzniesień i spadków – zawsze będziemy razem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro