Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

77. Słodki, jesteś naprawdę słodki

Głęboko spał, kiedy drzwi do jego pokoju się zamknęły i wysoka osoba stanęła na tle jasnobrązowego drewna. Nie był świadomy, że człowiek ten potrzebował jedynie trzech kroków, aby znaleźć się przy jego łóżku. Nie czuł zimnych palców, które pieszczotliwie ujęły jego dłoń, zbliżając ją do ciepłych ust, a potem do gładkiego policzka, którego bladość nie mogły zamalować nawet igiełki mrozu, na jakie był narażony, kiedy tu przychodził. Nie usłyszał też swojego dwukrotnie powtórzonego imienia.

Za to obudziło go coś innego.

Jego zapach i jego ciepły oddech na własnej szyi. Bezwiednie wyciągnął w górę ramiona, obejmując tego, o którym śnił, nie wiedząc jednak, że to już nie był sen. Zaśmiał się, nie otwierając oczu i czując, jak na gołej skórze barku łaskoczą go pojedyncze pasma włosów. Za to kolejne słowa i ochrypły głos, który po raz trzeci wypowiedział jego imię, sprowadził na niego nieuchronną prawdę, jaką miał przed sobą.

ON był w jego pokoju. Prawdziwy He Xuan. Przy jego łóżku, nachylający się nad nim, dotykający jego ciała, całujący jego szyję i szepczący jego imię.

Ręce Shi QingXuana znieruchomiały, jego zielone oczy rozszerzyły się w panice, a głos ugrzązł w gardle.

Zaciągnięte rolety były przyczyną panującego w pokoju półmroku. Nie całkowitego, dlatego uniesiona i tak bliska twarz He Xuana z wpatrującymi się w niego złotymi oczami była doskonale widoczna na tle białego sufitu.

Nagle jego nos i jego czoło znalazło się jeszcze bliżej, a Shi QingXuana ogarnęło przerażenie. Nie wiedział, co się dzieje i gdzie ma uciec. Najpewniej zacząłby krzyczeć, gdyby się nie zorientował, że to nie He Xuan obniża swoją głowę, ale to on sam się podnosi, by przytknąć ich policzki do siebie i ramionami objąć mocno jego głowę.

Uścisk został natychmiast odwzajemniony i obaj opadli na łóżko, zagłębiając się w puchu poduszki.

– He Xuan. – Nareszcie udało mu się powiedzieć piskliwym głosem, nad którym nie mógł zapanować.

– Shi QingXuan. – Przekręcając głowę, rzekł kolejny raz wprost do jego ucha. – Przyszedłem cię odwiedzić.

Leżący w łóżku student w końcu złapał za barki mężczyznę i używając całej siły, wyprostował ramiona, unosząc nad sobą ciężkie ciało. Nieustępliwy wzrok złotych tęczówek natychmiast znalazł się na jego ustach, a następnie oczach, pochłaniając całą uwagę i nie pozwalając ani na chwilę uciec. Zresztą... gdzie niby miałby uciec? Mięśnie ramion zadrżały, a tułów znów ciężko na niego runął, tym razem dosłownie wgniatając go w materac, pozbawiając oddechu i każdej racjonalnej myśli.

– Uszczypnij mnie – poprosił cicho z wahaniem.

Poczuł pocałunek na szyi.

– "To" nazywasz uszczypnięciem? – obruszył się, ale ze śmiechem.

Miękkie wargi ponownie wylądowały na gorącej szyi i tym razem Shi QingXuan zaśmiał się na głos.

– Czy my na pewno jesteśmy w moim pokoju?

– En – mruknął.

Chciał zadać kolejne pytanie, ale tylko sapnął, kiedy usta zjechały odrobinę niżej, na łączenie jego szyi z ramieniem. Wyraźnie poczuł, jak wargi zastępuje mokry język, który nieubłaganie przesuwa się po barku, zmywając z niego resztki snu. Zamknął oczy i skrzyżował nogi, napinając mięśnie brzucha.

To się nie dzieje. To nie może się dziać. Niemożliwe!

Ale He Xuan sam dał jasną odpowiedź na jego niewypowiedziane pytania.

– Poznałem twojego brata – mówił między składanymi z czułością lekkimi pocałunkami od barku do szczytu ramienia. – Rozmawia teraz z Hua Chengiem – informował. – Przyszedłem się przywitać.

– To... – zaczął, zamykając jeszcze mocniej powieki i wyginając w górę ciało, jakby próbował wymknąć się ustom.

– Już prawie znikło – rzekł He Xuan, przerywając, to co robił i z nowym zapałem, znów przylgnął do ciała Shi QingXuana, tym razem obejmując go w talii i unosząc, a język zanurzając między ramię a kościsty obojczyk.

– To nie... – Student ponownie chciał coś powiedzieć, ale nie był już w stanie.

Znalazł tylko siłę, by na jedną krótką chwilę podnieś jego głowę ze swojego barku, a potem przypadkowo opuścić ją nieco wyżej. Wprost na swoje usta.

Obaj znieruchomieli i przestali oddychać, otwierając oczy i patrząc na siebie wzajemnie. Dwie dłonie obejmowały policzki He Xuana, które rozgrzane tym, co robił, delikatnie zadrżały, gdy niepewnie poruszył ustami. Shi QingXuan także. Bardzo powoli i ostrożnie, jakby bał się tego, co się dzieje. Lecz wargi były miękkie, lekko wilgotne, słodkie i tak samo upajające ich obu, dlatego już po chwili przyspieszyli, dotykając nawzajem swojej twarzy i włosów, chcąc przyciągnąć się bliżej.

Nagle He Xuan warknął i szybko się odsunął, wstając jednocześnie. Student nieprzytomnie spojrzał na jego zaciśnięte usta, których dotyk czuł nadal na swoich. Zupełnie nie rozumiał, co się właśnie stało, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich Shi WuDu.

– Wstałeś w końcu? – zapytał, zatrzymując spojrzenie na odsłoniętym barku studenta. Zmarszczył brwi. – Ogarnij się trochę. Jak prezentujesz się przed swoim gościem? – Zrugał ostro chłopaka i pokiwał niezadowolony głową, a potem już spokojniej zwrócił się do He Xuana. – Zrobiłem herbatę, chodź do nas, a Shi QingXuan niech doprowadzi swoją zaspaną twarz do przyzwoitego wyglądu, bo na razie nią straszy.

Wyszedł, ale zostawił otwarte drzwi, by gość do niego dołączył. He Xuan nawet na chwilę nie zaszczycił starszego z braci swoim spojrzeniem, ciągle wpatrując się w chłopaka, który sprawił, że jego serce nie chciało przestać się uspokoić.

– Jeszcze raz – powiedział chłodno, choć kosztowało go to dużo wysiłku. – W nowym roku.

Będący nadal w szoku Shi QingXuan kiwnął głową. Cały czas miał minimalnie otwarte usta, jakby chciał coś powiedzieć.

He Xuan nachylił się nad łóżkiem, przykładając dłoń do zaróżowionego policzka i dotknął kciukiem ust. Wpatrywał się w dolną wargę, którą naciskał, a chwilę później górną. Przesunął opuszkiem po całej długości, wywołując gorący dreszcz w całym studenckim brzuchu.

– Powtórzymy to. – Nie zabrzmiało to jak zapytanie. Bardziej jak obietnica, którą ponad wszelką wątpliwość zamierzał dotrzymać.

Zsunął palec na brodę. Jego oczy błyszczały, a czarna źrenica na tle płynnego złota powiększała się z każdą sekundą, aż Shi QingXuan nie mógł oderwać od niej wzroku.

Dopiero jak dłoń się odsunęła, a mężczyzna przed nim wyszedł z pokoju, zdołał znowu przypomnieć sobie, że do życia potrzebny jest tlen, którego znaczyło mu brakować. Ukrył całą twarz w kołdrze i jęknął cicho, zaciskając ze sobą trzęsące się miękkie kolana.

Co to miało być?! I jak ja mam teraz wyjść z łóżka?!

*

Nie miał innego wyjścia, jak wziąć szybki prysznic i udając, że nic się nie stało, uśmiechać się jak zawsze. Wyszedł z łazienki i odświeżony podszedł do stołu. Usiadł obok brata, mając po przeciwnej stronie studenta z rocznika wyżej, a po przekątnej Czarnego Demona.

Wyjątkowo nie było mu łatwo ani patrzeć w kierunku He Xuana, ani nawet Hua Chenga lub własnego brata. Najchętniej zapadłby się pod ziemię i udawał, że go tu wcale nie ma. Jednak musiał grać swoją rolę jak najlepiej, by Shi WuDu z He Xuanem się nie posprzeczali. Zwłaszcza z powodu kogoś takiego jak on.

– Hua Cheng mówił, że uczyliście się całą noc. Nawet nie słyszałem, o której wróciłeś.

Wiedział, że ta uwaga była skierowana do niego, dlatego spojrzał na brata i zaśmiał się krótko, potwierdzając szybkim "En".

– Dobrze, że chociaż on na ciebie działa – kontynuował Shi WuDu. – W pokoju nie robisz nic pożytecznego poza leżeniem na tym swoim łóżku, gdzie już chyba zapuściłeś korzenie, od czasu do czasu jedząc, co ci przygotuję.

– A co niby mam robić, jak dostałem od ciebie szlaban? – zapytał z kwaśną miną.

– Mógłbyś chociaż posprzątać w swoim chlewie. To ledwo kilkanaście metrów kwadratowych, a ilekroć tam wchodzę, wiecznie muszę się o coś przewracać.

– To nie wchodź. Ja nie mówię, co wala się u ciebie po podłodze.

– Nie mówisz, bo nic tam nie leży – odparł poirytowany.

Pochylił lekko głowę i spojrzał na niego spod byka.

– Twój kolega przyszedł cię dziś odwiedzić, więc powiedz mi, że nie było ci wstyd, że musiał to widzieć. Ten twój kurnik.

Shi QingXuan w końcu odważył się spojrzeć na He Xuana, którego twarz była tak nieruchoma i obojętna, jakby byli sobie całkowicie obcy.

Wbrew temu wrażeniu odezwał się:

– Pokój nie wyglądał niechlujnie. Moje mieszkanie nie raz było w gorszym stanie.

– Masz własne mieszkanie? – zainteresował się Shi WuDu.

– En.

– Myślałem, że studiujesz z nami.

Hua Cheng spojrzał na Shi QingXuana, a potem na He Xuana, czekając na jego odpowiedź.

– Pracuję dorywczo. W różnych miejscach.

– Pewnie ciężko jest żyć na swoim.

– Nie narzekam.

Shi WuDu oparł się o krzesło i upił odrobinę herbaty.

– A jak się poznaliście z moim bratem?

– Jakieś dzieciaki go zaczepiały, więc przekonałem ich, by odpuścili.

– I podziałało? – zapytał, lecz uważniej przyjrzał się mężczyźnie i bez owijania w bawełnę dodał: – To zrozumiałe, że dzieciaki mogły się ciebie przestraszyć. Nie wyglądasz na przyjemniaczka. Pewnie jakbym spotkał cię w ciemnej uliczce, to wolałbym cię nie zaczepiać.

– Dokładnie – zakończył He Xuan, doskonale pamiętając, co stało się z ludźmi, którzy tamtego dnia stanęli na jego drodze.

– Ile masz w ogóle lat?

Hua Cheng i osoba, która siedziała obok niego, nie wiedzieli, do czego zmierza to pytanie, ale He Xuan bez żadnych sprzeciwów odpowiedział:

– Dwadzieścia sześć.

– Bracie, czy to jakieś przesłuchanie? – wtrącił się Shi QingXuan. – Nie sądzisz, że to niemiłe tak mu się narzucać?

Shi WuDu zmarszczył brwi i zacisnął usta.

– Zastanawia mnie, co taka osoba może widzieć w takim nieudaczniku jak ty, że osobiście fatyguje się, by się z tobą zobaczyć. To trochę dziwne.

– To... – zaczął i wciągnął powietrze, przenosząc wzrok na złote oczy, które patrzyły teraz w jego stronę – naprawdę przyszedłeś się ze mną spotkać?

Odpowiedziało mu milczenie, a chłopak podrapał się po głowie, próbując jakoś ukryć szczęście, które koniecznie chciało wydostać się na zewnątrz, zabarwiając jego skórę na róż. Co prawda He Xuan powiedział mu o tym, ale przez to, co stało się później, jakoś nie mógł przyswoić sobie tych informacji. Bo to było dziwne i tak nieoczekiwanie, by pojawił się tu w biały dzień, nie przejmując się w ogóle jego nadopiekuńczym bratem.

Czyżby więc... czyżby chciał oficjalnie...

– Towarzyszyłem Hua Chengowi – oznajmił, w jednej chwili niszcząc piękną bańkę złudnego szczęścia Shi QingXuana. – Jestem tu przypadkowo.

Shi WuDu pamiętał słowa Hua Chenga, które powiedział zaraz po przekroczeniu progu ich małego akademickiego mieszkania, dlatego, widząc powiększającą z każdą sekundą chmurę nad głową młodszego braciszka, szybko sprostował:

– Głupi bachorze, twój znajomy przyszedł tu dla ciebie.

Nie wiedział jaka była tego przyczyna kłamstwa, ale nie mógł już dłużej patrzeć na jego przygnębioną twarz. Osoba, która przenocowała jego brata okazała się być prawdziwym człowiekiem, nie wyimaginowanym, jak początkowo podejrzewał. Shi QingXuan zrobił głupio, że się upił, ale może dość czas najwyższy zakończyć karę.

– Naprawdę? – Prawie podskoczył na swoim krześle Shi QingXuan, uśmiechając się szeroko. – Dlaczego mnie okłamałeś? – zwrócił się do He Xuana.

– Bo mnie nie słuchałeś wcześniej – rzucił chłodno.

Tym razem Shi QingXuan zamilkł. Usilnie starał się nie myśleć, co stało się w jego pokoju, a ten mężczyzna o złotych oczach wprost się z nim droczył.

– Będziemy się już zbierać – powiedział Hua Cheng, kiedy spojrzał na godzinę w telefonie i stwierdził, że jest wystarczająco późno, a gege z pewnością już się obudził i jest teraz sam.

Wstał z krzesła, a za nim podniósł się He Xuan, dziękując za herbatę. Obaj bracia wstali i odprowadzili gości do wyjścia. Podali sobie dłonie na pożegnanie i zamknęli za wychodzącymi drzwi. Shi WuDu był zaniepokojony obecnością człowieka, który sprawiał wrażenie nieprzyjemnego gbura spod ciemnej gwiazdy, ale dostrzegł, że Shi QingXuan czuł się przy nim swobodnie. Nie bał się do niego odzywać, ani nawet zwrócić mu uwagę, co było nowym widokiem, ponieważ od małego był dość strachliwy, kiedy przychodziło mu do rozmowy z nieznajomymi.

Musi być dobrym człowiekiem.

– O, wypadł mu z kieszeni! – krzyknął Shi QingXuan, podnosząc z krzesła czarny skórzany portfel i szybko pobiegł za niedawnymi gośćmi.

Chłopak w białym swetrze pokręcił głową i zaczął myć naczynia, gdyż na swojego roztrzepanego braciszka nie miał co liczyć.

Shi QingXuan dobiegł do schodów i zrobił krok w dół, lecz zatrzymał się, słysząc odgłos kroków piętro wyżej. Zmienił swój pierwotny zamiar i pędem pognał do góry.

Zobaczył stojącego przy drzwiach od swojego pokoju Hua Chenga i He Xuana, który obrócił głowę do nadbiegającego chłopaka. Nie wydawał się zdziwiony jego obecnością, lecz jedyne co na razie zrobił, to wsadził jedną dłoni do kieszeni spodni i niedbałe oparł się o ścianę.

Hua Cheng w końcu też go dostrzegł i uśmiechnął się, znikając za drzwiami, które zamknął. Zupełnie jakby chciał ich zostawić samych. Student zwolnił, ale śmiało podszedł do stojącego mężczyzny w czerni, wyciągając przed siebie rękę z portfelem.

– Zapomniałeś – oznajmił, tracąc odrobinę pewności siebie, kiedy zbliżył się na tyle, by poczuć jego zapach.

He Xuan wyciągnął dłoń, lecz zamiast portfel chwycił za nadgarstek.

Shi QingXuan stał nadal półtora kroku od niego i szybko odwrócił wzrok.

– J–ja przepraszam – wyrzucił z siebie.

– Za co?

Rozejrzał się nerwowo na boki, by upewnić się, że nikt go nie usłyszy. Nabrał powietrza, by odpowiedzieć i wypuścił je, ukrywając twarz w ramionach.

– J–ja... tak nagle... w łóżku... – mówił cicho, nie mogąc się wysłowić. Przerwał, by wziąć głęboki wdech i prawie krzycząc, załkał: – Nawet nie umyłem zębów! Przepraszam!

He Xuan patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami i nagle prychnął, chowając usta w dłoni i jednym ruchem ręki przyciągając chłopaka do piersi. Niekontrolowanie zaśmiał się jeszcze raz i wcisnął nos w zagłębienie na jego szyi.

– Jesteś słodki, Shi QingXuan.

– Czy... czy ty się właśnie zaśmiałeś? – zapytał, sam także obejmujące mężczyznę.

– Nie mów nikomu.

– A komu miałbym mówić? – Ukrył twarz w połach jego rozpiętej skórzanej kurtki. – Tylko mówiłeś, że się nie uśmiechasz, a jednak potrafisz.

– Nie potrafię – zaprzeczył cicho. – Zaraziłeś mnie.

– Yhm, czyli to moja wina. – Dłoń He Xuana masowała twarde łopatki. – Chociaż raz cieszę się, że jestem czemuś winny.

– I zuchwały.

– ...

– Nie każdy ma odwagę pocałować demona – wyszeptał mu do ucha.

– To–to–to... – jąkał się.

– Było miłe – dokończył za niego.

– Przez ciebie spalę się ze wstydu!

Teraz to przeze mnie?

Stworzenie w jego ramionach często było pełne sprzeczności, a jednak potrafiło samo przekroczyć granice. Gdyby nie to, He Xuan nie wiedziałby, jakie to wspaniałe uczucie całować i być całowanym, a jednocześnie nie czułby teraz palącej chęci, by to powtórzyć.

Usłyszał za drzwiami ruch i tylko mocniej uścisnął swojego wyjątkowego słodkiego studenta.

Hua Cheng wyszedł, pytając Shi QingXuana:

– Przyniosłeś portfel?

Chłopak wysunął głowę, a po niej wyciągał dłoń z portfelem.

– Dzięki – powiedział Hua Cheng.

– To twój?

– En.

– Ale był na miejscu He Xuana.

– A jak inaczej miałem cię tu ściągnąć, żebyście się pożegnali, jak należy? – Zaśmiał się głośno.

– Już się pożegnaliśmy – stwierdził He Xuan.

– Już? – zapytał zdziwiony Shi QingXuan.

– Mamy coś do załatwienia... – Zwlekał z dokończeniem, widząc uniesioną jedną brew Hua Chenga i porozumiewawczy uśmieszek.

– Poczekam na ciebie na dole, He Xuanie. Nie spieszcie się – powiedział i minął ich z długim pokrowcem przewieszonym przez przedramię i niewielką torbą.

– Co miał na myśli Hua Cheng? – zagadnął Shi QingXuan, kiedy zostali sami.

He Xuan tylko przez chwilę się wahał, bo w następnej już sięgnął dłonią do górnego guzika swojej koszuli, a przypatrujący się jego twarzy Shi QingXuan był niemal pewny, że na jego ustach błąka się prawie niezauważalny uśmiech.

Jeśli Czarny Demon się "śmiał", to prawdopodobnie myślał o czymś bardzo wesołym. Prawdopodobnie demonicznie wesołym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro