74. Trudna decyzja
Kilka minut przed felernym znalezieniem swojego chłopaka w niecodziennej sytuacji, Xie Lian oraz Bai Wuxiang siedzieli w pokoju należącym dawniej do zmarłych państwa Xie z nieprzytomnym przyjacielem, zajmując się jego ranami.
– Myślisz, że Quan Yizhen nie będzie zły? – Xie Lian zapytał chirurga.
Chwilę wcześniej skończyli obwiązywać klatkę piersiową chłopaka i ułożyli go na łóżku. Ciało dwudziestolatka było gorące i wilgotne od gorączki, dlatego Bai Wuxiang zrobił mu zastrzyk i czekał przy łóżku na krześle, aż temperatura spadnie.
– Będzie wściekły – odpowiedział, patrząc na śpiącego. – W obecnym stanie, to najlepsze, co możemy zrobić. Ta gorączka i opuchlizna nie dają mi spokoju. Jeśli z nami zostanie, to będzie chciał zrobić wszystko tak, jak wcześniej zaplanowaliśmy, a nie może. Nie zdążymy go uratować, jeśli uszkodzi sobie narządy wewnętrzne.
– Tyle wspólnie to organizowaliśmy, że wykluczenie go z pewnością będzie bolesne. Potrafię sobie wyobrazić, co będzie czuł.
– Powinieneś skupić się na sobie, a nie zamartwiać innymi. Pamiętaj, że bez twojej obecności cały nasz wysiłek pójdzie na marne.
– Mimo iż niebezpieczeństwo ataku Zielonego Światła wisiało nad każdym z nas – zaczął cicho – to nie spodziewałem się, że zaczną działać dosłownie chwilę przed nami. Do tego zaczną od niego.
– Quan Yizhen, jako jedyny z naszej trójki, przez cały czas był na widoku. Można powiedzieć: w pierwszej linii ognia. Ja miałem swój szpital i nikt nie mógłby mnie z niczym połączyć, a ty... ty to po prostu ty. Lałeś się na oczach wszystkich, tylko maska ukrywała twoje prawdziwe oblicze. Tak naprawdę byłeś pierwszy na celowniku, tylko nie mogli cię ściągnąć podczas walk, a po nich rozpływałeś się w powietrzu.
– Nad He Xuanem teraz tak samo wisi niebezpieczeństwo.
Lekarz zastanowił się nad tym.
– Dopóki Qi Rong z nim nie porozmawia i nie upewni się co do jego zamiarów, to nic mu nie zrobi. Do nas należy w tej chwili upewnienie się, że do takiego spotkania nie dojdzie, dlatego musimy trzymać się razem. Zresztą – uśmiechnął się, sprawdzając puls na ręce Quan Yizhena – macie tu dach nad głową, jedzenie i ciepło. Nic więcej nie potrzeba i nie będzie lepszej okazji, by obgadać cały plan i wszystkie możliwości, dlatego musimy to wykorzystać tak dobrze, jak tylko się da.
– Racja. Czasu jest coraz mniej, a my właśnie mamy najlepszą i jedyną okazję, by zabrać się za to jak najlepiej potrafimy. – Zgodził się nauczyciel historii z nową energią.
– Ja wykonam parę telefonów, a ty idź do swojego chłopaka. Powiedz mu, żeby wprowadził poprawki do planu. Zadzwonię też do Yin Yu i opieprzę go, że własny syn go nie interesuje, a to on powinien tu z nim teraz siedzieć i trzymać go za rączkę, nie ja.
– Z waszej dwójki założę się, że to ty pierwszy przytrzymałbyś mu głowę, przytykając szklankę z wodą do spierzchniętych ust niż on.
Oczy Bai Wuxianga błysnęły, kiedy odpowiadał:
– Twoje niedoczekanie, Xie Lian. To się nigdy nie stanie. W takie rzeczy to baw się ze swoim studentem.
– Myślisz, że cię nie znam? Przecież dobrze wiem, że i ty i on lubicie swoje towarzystwo.
– Jako znajomi. Nie myl naszej relacji z waszą. To zupełnie co innego.
– Martwisz się różnicą lat? – zapytał z delikatnym uśmiechem.
– Niczym się nie martwię, chyba że twoją głupotą i tym, co próbujesz mi wmówić. – Głos doktora stawał się coraz głośniejszy i zniecierpliwiony.
– Gdybyś kompletnie nic do niego nie czuł, to teraz nie trzymałbyś go za rękę.
Bai Wuxiang faktycznie właśnie to robił i w tym momencie zabrał dłoń.
– Sprawdzałem jego puls. Nic więcej. Przede wszystkim w tej chwili jestem jego lekarzem.
Xie Lian spoglądał na przyjaciela w milczeniu. Nawet jeśli zaprzeczał wszystkiemu, to pewnych rzeczy nie można było łatwo ukryć. Cokolwiek mówił umysł, nie zawsze to samo dyktowało serce.
I nie było na to żadnego lekarstwa nawet dla najlepszego chirurga w kraju.
* * *
Dawno nie spał tak długo jak dzisiejszej nocy. Może nie było w tym nic przyjemnego, bo wszystko go bolało, a od czasu, jak Bai Wuxiang wcale niedelikatnie nasmarował go jakimś śmierdzącym specyfikiem i ciasno owinął grubym bandażem, pamiętał tylko, że zapadł się w czarną bezdenną przepaść. Nie było tu nic ciekawego. Z początku cisza i trochę bólu oraz dziwne odrętwienia ciała. Potem nowe, choć znajome głosy, więcej bólu, zimno, a na końcu ciepło i spokój. Leżał na pewno na czymś miękkim, w co cały się zapadał i czuł, jakby się miał zaraz udusić. Pamiętał, że wtedy na chwilę się przebudził, przekręcił na nieuszkodzony bok ciała i ponownie zasnął.
Godziny mijały, a wraz z nimi pojawiało się uczucie, że nie jest w tym samym miejscu, w którym siedzieli przy nim Bai Wuxiang oraz Xie Lian, żywo o czymś rozmawiając. Zapachy były inne, pościel była inna, łóżko było inne, a co najdziwniejsze słyszał czyjąś kłótnię.
Cicho jęknął, próbując podnieść ciało i w rezultacie zmusił tylko powieki do uniesienia o kilka milimetrów. To jednak wystarczyło, by szybko otworzył je do końca.
Znajdował się w jasnym pokoju. Zbyt jasnym, by mógł być jakimkolwiek w domu rodzinnym Xie Lian. Środkowa część kamienicy miała okna tylko z dwóch stron, a żadna z sypialń nie znajdowała się w części południowej, czyli słonecznej na tyle, by tak bardzo rozświetlać całe pomieszczenie jak w tej chwili.
Starając się nie poruszać ciałem, użył tylko oczu, by zorientować się, gdzie może się znajdować. Duże okno, przez które wpadały do środka popołudniowe promienie słońca. Białe ściany, pościel, mahoniowe meble: jedna szafa, trzy komody, duże lustro, szafka nocna. Nie widział na razie więcej, ale jeszcze przez chwilę nie zamierzał się poruszać, aby nacieszyć się tym prawie błogim stanem, kiedy prawie nic go nie bolało. Oddychał płytko, ale spokojnie, uważając na pęknięte żebra. Znał ten ból i wiedział jak sobie z nim radzić, po prostu nie za bardzo go lubił, bo przeszkadzał we wszystkim łącznie z oddychaniem.
Znów usłyszał czyjeś podniesione głosy, a po chwili kilka przekleństw. Choć pokoju nie kojarzył, to głosy już tak. Zastanawiało go tylko, co tu robią albo raczej, co on robi? Tu, czyli gdzieś, gdzie nie powinien być.
W końcu wziął głęboki wdech, przymykając na chwilę oczy i podniósł się do siadu. Ból był razem z nim i tak jak samo jak on budził się do życia, dając mu o sobie znać.
Na jakiś czas będziemy nieodłącznymi najlepszymi kumplami, co? – pomyślał, uśmiechając się do siebie. – Zobaczymy, kto o kim pierwszy zapomni. – Rzucił mu wyzwanie, a zawody i wszelkiego rodzaju konkursy uwielbiał, więc już się cieszył na to współzawodnictwo.
Odrzucił z siebie kołdrę na bok i, podpierając się ręką, wstał. Miał na sobie spodnie dresowe, w których zasypiał i szarą koszulkę. Tej sobie nie przypominał, ale podnosząc ją, dostrzegł biały materiał. W przeszłości parokrotnie powtarzał doktorkowi, że nie ubierze tego dziadowskiego pasa na żadne uszkodzenia żeber i teraz cieszył się, że go do tego nie zmusił, używając tylko elastycznego bandaża. Nie, żeby miało mu to bardzo pomóc w czymkolwiek, zwłaszcza w oddychaniu, ale świadomość, że Bai Wuxiang przyszedł i jeszcze raz na spokojnie się nim zajął, spowodowała, że czuł się pewniej.
Powoli podniósł dłoń do twarzy i stwierdził, że nie ma już gorączki.
Całe szczęście, bo pociłem się jak spasiony prosiak.
W dalszym ciągu nie potrafił znaleźć racjonalnego wytłumaczenia na to, dlaczego przeniesiono go w całkiem inne miejsce. Nie sądził, by podczas jego snu Zielone Światło ich zaatakowało, ani nawet by taka możliwość zaistniała. Lata temu odpowiednio się postarali o ukrycie tego miejsca przed ich wzrokiem. Jak to się mówi "najciemniej pod latarnią". Qi Rong wiedział, gdzie mieszkali państwo Xie, więc w przeszłości postanowili z Xie Lianem zmienić nazwisko właściciela mieszkania na starsze małżeństwo emerytów. Byli pewni, że po usłyszeniu o tym, Qi Rong był szczęśliwy, że Xie Lian nie miał już rodzinnego domu i przez to, że kojarzył mu się z rodziną, był zmuszony go sprzedać. Wiedział za to, że wynajmuje mieszkanie, a jeśli jeszcze nie wiedział, to nie wymagało od niego dużo zachodu, by w ciągu minuty uzyskać takie informacje z urzędu miasta. Dlatego profesor postanowił na jakiś czas wyprowadzić się stamtąd – tak na wszelki wypadek, kiedy jednak kuzyn sobie o nim przypomni i postanowi wpaść w odwiedziny.
Spojrzał w bok w lustro na swoje odbicie. Jego włosy było rozpuszczone i jak lubił je nazywać – w lekkim zakręconym nieładzie. Na nadgarstku znalazł swoją gumkę, którą zawsze zawiązywał te niedające się ułożyć gęste kołtuny i powoli podniósł ramiona w górę. Oddychał tak spokojnie jak tylko się dało, choć i tak ból w okolicy płuc był niesamowicie dokuczliwy i wydawać by się mogło, że płuca ma podziurawione jak sito. Bolały go, ale nadal oddychał, dlatego był pewny, że to jedna z zagrywek jego chwilowego przyjaciela "bólu", który się odzywa, próbując go pokonać i z powrotem zaciągnąć do ciepłego i wygodnego łóżka. Tylko dlatego nadal stał i nie upadł z tej agonii na podłogę. Nie lubił przegrywać. Na dodatek z kimś, kto nie miał ciała i istniał tylko w jego zakończeniach nerwowych i mózgu.
Związał resztką siły włosy w bezwładny i odrobinę przekrzywiony kucyk, po czym skierował się do drzwi. Kilkukrotnie odetchnął, by zapoznać się ze stopniem nieprzyjemności, jaki odczuwał i usatysfakcjonowany, że mógł w miarę normalnie funkcjonować, nie lądując przy tym na podłodze, od razu się uśmiechnął i wyszedł zobaczyć, o co znowu kłócą się jego znajomi.
W mieszkaniu było ciepło, więc boso przeszedł korytarzem do miejsca, skąd wydobywały się te podniesione głosy.
– Mówiłem ci, żeby gotować tylko trzy i pół minuty, a nie pięć!
– Kurwa! Przecież różnica półtorej minuty, to żadna!
– Zawsze musisz robić wszystko po swojemu?
– A ty zawsze musisz mi rozkazywać?
– Cześć – odezwał się niespodziewanie Quan Yizhen, stając w drzwiach kuchni i opierając się o framugę niebolącą stroną ciała.
– Już wstałeś? – Pierwszy odezwał się Mu Qing, odchodząc od kuchenki.
– Boli cię coś? Możesz oddychać? – dopytywał Feng Xin.
Quan Yizhen przypatrywał się im zdziwiony. To był chyba pierwszy raz, kiedy interesowali się czyimś zdrowiem i to jeszcze z takim zmartwieniem. Czyżby wyglądał aż tak źle? Przypomniał sobie swoją twarz widzianą w lustrze. Nie, nie przedstawiał się gorzej niż rano po ostrej nocnej libacji, na którą chodzili czasami po koncertach.
– Nic mi nie jest – odpowiedział. – Tylko, co ja tu robię i gdzie w ogóle jestem?
Obaj ucichli tak szybko, jak potrafili zrobić wojnę z najmniejszego powodu, jak w tym przypadku ugotowania jajek na miękko, a nie na twardo. Krótkie spojrzenie na palniki z gotującą się wodą oraz ilość minut, jaką podali, jasno wskazywała, co planowali przygotować na drugie śniadanie. Po drodze do kuchni zdążył zauważyć, która jest godzina, dlatego już wiedział, skąd wzięło się to jasne światło popołudniowego słońca w pokoju. Poza tym, kiedy był u He Xuana również zjadł u niego jajko na miękko. Pamiętał, jak Czarny Demon skrupulatnie pilnował, by jajka gotowały się dokładnie trzy i pół minuty, ani sekundę dłużej. Były idealne i rozpływały się w ustach. Jednak kłócić się o coś takiego? To potrafiła tylko ta żywiołowa para, którą miał przed sobą.
– Jesteś u nas, niby gdzie indziej mógłbyś być – odpowiedział Feng Xin, obracając się do niego bokiem i wstawiając mały garnek do zlewu, zalewając go zimną wodą.
– Dlaczego tu jestem?
Tym razem znów na odpowiedź musiał chwilę poczekać. Feng Xin i Mu Qing znali swojego perkusistę dość dobrze. Zawsze był wesoły i żywiołowy, zarażał otoczenie pozytywną energią i rzadko kiedy się denerwował. Jednak, kiedy już do tego dochodziło, najbezpieczniej było nie stać blisko niego ani nawet w zasięgu jego ramion. Ranny czy też nie, potrafił być agresywny i straszny. Tym razem stał tylko dwa metry od nich, w zamkniętej przestrzeni, z której nie było wyjścia.
– Przywieźliśmy cię – odezwał się ostrożnie Feng Xin, pamiętając, co nakazano mu mówić, w myślach wyzywając Mu Qinga, że to jemu przypadła ta niewdzięczna rola rozmowy z chłopakiem.
Quan Yizhen nie ruszył się ze swojego miejsca. Nie odezwał się, ani nawet nie poruszył głową, tylko nadal wpatrywał się w swojego kolegę.
– Zadzwonił do nas Bai Wuxiang i poprosił, żebyśmy cię do siebie zabrali.
Na imię chirurga Quan Yizhen w końcu zareagował.
– Doktorek kazał mnie zabrać?
– En.
Miał na końcu języka, by zapytać dlaczego, ale wzięcie głębszego wdechu spowodowało w jego piersi nagły ostry ból. Zacisnął zęby, uśmiechając się z wielkim trudem i obrócił, powracając do pokoju i zostawiając dwójkę w kuchni. Na niskiej szafce przy łóżku odnalazł swój telefon i od razu zobaczył nieodebraną wiadomość. Nadawcą był Bai Wuxiang.
"Młody, nie waż mi się wracać do nas do końca akcji. Jeśli to zrobisz, osobiście zawiozę Cię do szpitala, zamknę w izolatce i przypnę pasami do łóżka, żebyś sam nie mógł nawet sikać ani podrapać się po tym durnym łbie. Będę wieczorem i przywiozę Ci coś dobrego do jedzenia. Czekaj i bądź grzeczny. Chociaż raz nie każ mi się martwić jeszcze o Ciebie.
Doktorek"
Dwudziestolatek odłożył telefon na szafkę, aby w przypływie złości nie cisnąć nim o ścianę.
Był wściekły. Choć się uśmiechał, był zły. Trochę na doktora, ale jeszcze bardziej na siebie, że dał się tak pobić jakiejś podrzędnej hołocie Zielonego Światła. Nie zważając za duszący ból, podniósł dłoń do twarzy i przesunął po niej od czoła w dół. Rzadko kiedy czuł się taki bezradny, bo dobrze wiedział, że Bai Wuxiang ma rację. Cokolwiek chciał teraz zrobić głupiego i lekkomyślnego, powstrzymał się.
Jeśli do wieczora trochę przestanie mnie boleć, to już połowa sukcesu – myślał, idąc z powrotem do kuchni, by w końcu coś zjeść. Nic tak nie regenerowało ran i nie pobudzało umysłu jak porządne jedzenie i sen. – Pokażę doktorkowi, że jest ze mną OK i na pewno się zlituje – wmawiał sobie. – Akcja dopiero jutro, więc na pewno do tego czasu będę zdrowy.
Z takim pozytywnym nastawieniem szeroko się uśmiechnął i poszedł na późne śniadanie, podczas którego zamierzał spałaszować znajomym z zespołu całą lodówkę.
Potem pomyśli, co dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro