73. Te nici porozumienia łączą ich coraz ciaśniej
Czas od pojawienia się w szpitalu do jego wyjścia minął He Xuanowi nadzwyczaj spokojnie, choć odrobinę dziwnie. Nie narzekał na towarzystwo Bai Wuxianga, u którego w gabinecie przesiedział ten czas wygodnie na sofie, ale w jego zachowaniu było coś, z czym rzadko się spotykał.
Lekarz był człowiekiem niezwykle zajętym i w ciągu dwóch godzin, które Czarny Demon tam spędził, wpadał do gabinetu i wypadał. Przez te 120 minut odezwał się do niego tylko trzykrotnie, zadając dokładnie trzy pytania: Czy chcesz herbatę? Czy chcesz kawę? Czy nie będzie ci przeszkadzało, jak zapalę? Odpowiedzi He Xuana także nie były bardzo obszerne, bo brzmiały: Tak, Tak oraz Nie. Jednak o dziwo obaj mężczyźni czuli się w swoim towarzystwie dobrze, licząc oczywiście te zaledwie kilkanaście minut, kiedy ze sobą przebywali. Cisza wypełniała gabinet, a każdy zajmował sobie myśli swoimi sprawami. Chirurg nic nie tłumaczył, a jego gość o nic nie pytał, gdyż informacja od Hua Chenga była krótka, ale treściwa. Poza tym miał kontakt z Shi QingXuanem, więc po rozstaniu wymienili ze sobą kilka wiadomości, a potem student ucichł, więc He Xuan domyślił się, że zasnął.
Nie mając co robić, rozglądał się po gabinecie i zastanawiał, dlaczego detektyw także została wciągnięta w ich sprawę. Obawa, że Zielone Światło zaatakuje jego lub Quan Yizhena istniała od zawsze i ilekroć wychodził do miasta lub zasypiał, wiedział, iż może zostać zaatakowany, nawet kiedy najmniej się tego będzie spodziewał. Dlatego był spokojny i nie przejął się tak bardzo atakiem. Wszyscy na razie żyli i nie przebywali w szpitalu, więc z tamtą dwójką nie mogło być tak źle.
Wrócił myślami do chwil, jakie dzielił w domowym i akademickim łóżku razem z Shi QingXuanem i na jakiś czas oddał się przyjemnym wspomnieniom.
Równo z wybiciem godziny 6:00 Bai Wuxiang z lekko podkrążonymi oczami stanął w drzwiach i He Xuan wstał ze swojego miejsca, dołączając do niego.
– Cholerny Quan Yizhen – mruczał pod nosem. – Zrobił mi tu cholerny Armagedon. Nie miałem nawet czasu, żeby porządnie zjeść.
He Xuan zastanawiał się, jak ten wspomniany Armagedon miałoby wyglądać, skoro to przecież Quan Yizhen został ranny, ale nawet nie musiał pytać, by chwilę później usłyszeć odpowiedź.
– Przeklęty dzieciak – mówił, wsadzając sobie papierosa w usta, kiedy tylko przekroczyli próg szpitala. – Mógł im połamać tylko nogi, żeby za nim nie pobiegli, ale nie, on połamał im ręce, nogi i do tego rozkwasił im twarze. Jak ja nienawidzę zajmować się twarzami! – Westchnął głośniej, jednak ciągle mówiąc do siebie i w ogóle nie przejmując się podążającym za nim mężczyzną w czerni. – Co za strata czasu. Dobrze, że nie przywieźli mi ich wszystkich, bo musiałbym zostać na nadgodziny. Przeklęte demony.
He Xuan nie skomentował jego słów, domyślając się, że i on nie raz swoimi bójkami sprowadził do szpitala ponadprogramową ilość pacjentów. No i on również był jednym z demonów, więc mimo wszystko ta skarga i narzekanie skierowane było także do niego.
Znał Quan Yizhena nie od dziś, a także zauważył, że chirurg, co by nie mówił, był jego przyjacielem, więc zapewne na swój sposób martwił się o chłopaka.
Może właśnie takim narzekaniem na swoją pracę, dawał upust emocjom? Nie bił się, całkiem możliwe, że nie chodził na siłownię, dlatego mówienie głośno o swoich rozterkach i problemach pomagało mu się odstresować. He Xuanowi zupełnie to nie przeszkadzało. W końcu osoba, którą lubił, także dużo mówiła, nawet więcej niż mężczyzna przed nim.
Zanim doszli do samochodu, Bai Wuxiang zdążył spalić jednego papierosa i odpalał już drugiego. Jeździł czterodrzwiową białą Toyotą, która w ogóle nie wyróżniała się na tle innych pojazdów na parkingu. Wsiedli i lekarz uruchomił silnik, opuszczając szybę po swojej stronie i wyciągając ramię na zewnątrz. Wyglądał w tej pozycji dość nonszalancko i trochę jak typowy mięśniak z kilogramami złotych łańcuszków na szyi. Brakowało tylko aby włączył jakiś rap i zmienił jasną kurtkę z białymi spodniami na dres koniecznie z paskami po bokach.
Nagle jego profil stał się tak nieprzyjemny i kamienny, jakby właśnie wybierał się kogoś zabić. Trwało to zaledwie kilka sekund, lecz i tak w He Xuanie pozostała dziwna chęć, by zwrócić na tego człowieka uwagę i nie traktować tylko jak zapracowanego chirurga, który lubi żartować sobie z dwa razy młodszego przyjaciela, co pokazał na kolacji, upominając i drocząc się z Quan Yizhenem.
Patrząc na niego, He Xuan doznał dziwnego uczucia, które kazało mu zapiąć pasy i nic nie mówić, tym bardziej nawet słowem nie pisnąć na temat zimna, które zaraz będzie wpadało przez uchyloną szybę.
W tej jednej chwili był bardzo podobny do Białego Demona, który przecież na co dzień nauczał historii i wyglądał jak bezbronny i niewinny jajogłowy. Cała trójka przyjaciół wydawała się nie do końca normalna. Każdy z nich pod swoją maską ukrywał całkowicie inne wnętrze, które prawdopodobnie nie pokazywali nikomu innemu poza najbliższymi.
Po drodze zatrzymali się tylko raz, by zrobić szybkie zakupy. Bai Wuxiang z prędkością światła przeszedł między półkami, wrzucając do koszyka, zdawałoby się losowe rzeczy, ale kiedy podeszli do kasy, okazało się, że wybrał samo zdrowe jedzenie, nie zapominając nawet o warzywach lub produktach tak cennych w witaminy oraz makro i mikroelementy jak kasza gryczana. Mało kto w dzisiejszych czasach zwracał uwagę na to, co jadł, ale widocznie doktor był właśnie taką osobą.
To spowodowało, że He Xuan pierwszy raz, odkąd się spotkali, zapytał:
– Kupujesz to wszystko z myślą o jakiejś potrawie?
Bai Wuxiang stał akurat przy kasie, dlatego zapakował wszystko do reklamówki i dopiero wtedy odpowiedział:
– Ostatnio gotował Hua Cheng i zauważyłem, że przyrządził bardzo zdrowe danie. – Zapłacił i ruszył w kierunku drzwi. – Xie Lian w końcu je coś porządnego. – Mówiąc to, uśmiechnął się, a potem dodał: – Przydałoby się, aby Quan Yizhen przez kilka następnych dni również jadł coś lekkostrawnego. Ograniczenie tłuszczu w jego diecie na pewno mu nie zaszkodzi, zwłaszcza że wczoraj stanowczo przesadził.
He Xuan przypomniał sobie ich niedawny pojedynek. Był zaskoczony ilością sushi, jakie wcisnął w siebie dwudziestolatek. Nagrodą było oczywiście nic innego, a kolejne zaproszenie na to ekskluzywne i pierwszorzędne sushi. Kiedy wygrał, namówił jeszcze doktora na możliwość zaproszenia dodatkowej osoby. Po kilku minutach zaciekłych pertraktacji, pokonany jego natarczywością i upierdliwością w końcu się zgodził.
– Co dokładnie się stało? – zapytał He Xuan, mając na myśli wypadek i jak do niego doszło.
Przystanęli i patrzyli na siebie przez kilka sekund.
– Wsiadaj, opowiem po drodze, bo odkąd opuściliśmy tamtą japońską knajpkę, to sporo się działo.
Resztę trasy przejechali w cieple, gdyż lekarz nie palił, za to cały czas opowiadał. Zakończył informacją, że Quan Yizhen ma takie szczęście, iż z wypadku wyszedł prawie bez szwanku, za to "przyjemniaczki" z Zielonego Światła połamali mu cztery żebra. Bai Wuxiang zrobił prześwietlenie, ale nie dostrzegł, aby jakikolwiek narząd wewnętrzny został przebity i tylko pewny tego, że nie wykrwawi się do rana, odesłał jego i detektyw Yushi Huang do Xie Liana.
Zaparkowali przecznicę od domu rodzinnego profesora historii i Bai Wuxiang podkreślił, że to miejsce jest ważne zarówno dla niego jak i profesora, dlatego poprosił, by nie dzielił się z nikim informacją o nim. He Xuan dobrze wiedział, że Qi Rong ma swoich popleczników w wielu urzędach na różnych stołkach, dlatego nie był zdziwiony prośbą lekarza.
Bai Wuxiang, podobnie jak jego najlepszy przyjaciel, miał bardzo wyczulone zmysły, dlatego, ilekroć tu przychodził, kilka minut spacerował w pobliżu, upewniając się, że nikt go nie śledzi. Teraz zrobili trochę koślawą rundkę z He Xuanem, który nic nie mówiąc, szedł spokojnie obok niego i nawet nie pytał, dlaczego po raz trzeci przechodzą tym samym skrzyżowaniem.
Towarzystwo mężczyzny zwanym Czarnym Demonem było o dziwo przyjemne. Nie gadał non stop głupot. Nie śmiał się z byle czego. Nie przerywał mu, kiedy mówił i zadawał konkretne pytania, sam odpowiadając także rzeczowo. Potrafił nic nie mówić godzinami i w gabinecie nie czuł w ogóle jego obecności. Można powiedzieć, że był naprawdę dobrym kompanem, jeśli chodziło o takie akcje jak ta i jaka im się szykowała. Całkowity spokój i opanowanie przenosił się też na niego, dlatego był wdzięczny za jego mrukliwy charakter.
Przeciwieństwo Quan Yizhena – przeszło mu przez myśl, kiedy stanęli przed drzwiami domu rodzinnego Xie Liana. – A jednak trochę brakuje mi twojego śmiechu.
Nie zdążyli zapukać, kiedy drzwi wejściowe się otworzyły i stanął w nich właśnie chłopak, o którym przed chwilą wspominał. Bai Wuxiang od razu zobaczył jego bladą twarz i objawy gorączki.
– Mieszkasz tu sam, że nikt inny nie mógł po nas zejść? – zapytał chłodno, wchodząc i zaraz za He Xuanem zamykając drzwi, żeby jego przyjaciela nie przewiało od wpadającego z dworu chłodu.
– Wracałem z łazienki i widziałem, że idziecie, dlatego od razu przyszedłem – wytłumaczył, uśmiechając się, lecz z widocznym bólem.
Duża dłoń dotknęła jego czoła, zanim zdołał wrócić na górę, i doktor zimnym tonem zapytał:
– Bolą cię płuca?
– Boli mnie tam chyba wszystko. – Zaśmiał się sucho.
– Masz problemy z oddychaniem?
– Nie większe, niż przy wcześniejszych razach, kiedy miałem rozwalone żebra.
– Podnieś koszulkę.
Quan Yizhen bez żadnych słów wykonał prośbę. Stojący obok He Xuan przyglądał się im z zaciekawieniem. Bai Wuxiang był bardzo poważny, a chłopak wykonywał wszystko bez ociągania. Wyglądali trochę jak ojciec i syn. Cała lewa strona klatki piersiowej Quan Yizhena zajmował jeden wielki siniak. Doktor zbliżył dłoń do ciała i dotknął bardzo delikatnie.
– Chodź na górę, posmarujemy to czymś skutecznym, owiniemy tak ciasno jak twoją baraninkę w naleśniku i dam ci silniejsze leki.
– Baraninka jest przereklamowana, doktorku. – Opuścił koszulkę i ruszył powoli po schodach. – He Xuan wyprawia takie cuda w kuchni, że i tobie szczena opadłaby na ziemię.
– Naprawdę? – zapytał, podnosząc kącik ust, który dostrzegł idący za nimi He Xuan. – Jakoś nie mogę w to uwierzyć.
– Czarny Demon na Arenie to istny demon w kuchni! Jego dania serio są czadowe. Fajnie, że zabrałeś go ze sobą, bo teraz będziemy mieli najlepsze potrawy w całym mieście. I to na wyłączność! – mówił cicho, ale z entuzjazmem, zerkając na mężczyznę, który w ciszy szedł za nimi.
– A nie mówiłeś ostatnio, że danie Hua Chenga też było nieziemskie? – Kontynuował temat doktor, wsłuchując się uważnie w głos chłopaka.
– Było, jasne. Więc jeśli teraz obaj będą gotować, to mogę powiedzieć tylko, że żal mi ciebie, doktorku, że nie będzie cię tu z nami.
– Nie dostanę zaproszenia na obiad?
– Jak mnie poprosisz, to ci załatwię wejściówkę – rzekł jeszcze słabszym głosem, szybko oddychając i stawiając krok na ostatnim stopniu.
Bai Wuxiang już był za nim, przytrzymując mu plecy, aby nie poleciał po schodach w dół.
– Proszę – powiedział lekarz, patrząc mu w zamroczone z bólu oczu i obejmując ostrożnie ramieniem. – Tylko mnie nie zawiedź i postaraj się, abym nie wyszedł stąd o pustym żołądku.
– Tak się... nie stanie... – dokończył resztką sił.
Dłoń doktora ponownie znalazła się na jego głowie i lekko przytrzymała. Chwilę później He Xuan zobaczył, jak pojawia się przed nimi Xie Lian i pomaga przytrzymać bezwładne ciało Quan Yizhena.
– Miał leżeć, a nie łazić – bąknął wściekle chirurg. – Głupi dzieciak.
– Byłem w kuchni i nawet nie usłyszałem, jak po was zszedł – powiedział Xie Lian, przytrzymując mu głowę, a w tym czasie lekarz wziął go na ręce.
– Który pokój? – zapytał.
– Rodziców.
– Dobra. Przynieś jeszcze jakąś miskę z ciepłą wodą, mały ręcznik, coś do picia i te bandaże, które zapakowałem wczoraj do reklamówki – powiedział i zamiast iść do pokoju, stał i przyglądał się dłoniom Xie Liana. Jego opatrunki były czyste i śnieżnobiałe, lecz Bai Wuxiang nie był głupi. – Przepraszam, że nie powiedziałem ci od razu – rzekł wprost, podnosząc wzrok na oczy mężczyzny.
Xie Lian nie uśmiechał się, lecz nie wyglądał na złego. Skinął głową i odparł:
– Rozumiem.
Po tych słowach mężczyźni się rozminęli, a profesor przywitał najnowszego gościa. Zaraz za nim pojawił się Hua Cheng. Xie Lian przeprosił i poszedł pomóc doktorowi, na chwilę zostawiając ich samych.
– Witaj, dawno się nie widzieliśmy. – Hua Cheng odezwał się pierwszy.
– En. Prawie dziewięć godzin.
Student uśmiechnął się i od razu zaprosił go do salonu. Pokazał, gdzie jest łazienka, kuchnia, pokoje i który kto zajmuje.
– Na pierwszym piętrze śpi Yushi Huang i jest tam jeszcze jeden wolny pokój, który możesz zająć, tylko trzeba będzie trochę go uprzątnąć – wytłumaczył.
Wcześniej z Xie Lianem ustalili, które pokoje najszybciej będzie można przygotować jako tymczasowe sypialnie. Całe szczęście, że mieszkanie było całym wydzielonym pionem, to nikt nie był zmuszony dzielić z nikim ani łóżka, ani pokoju.
Tak naprawdę, to nie mogli przewidzieć, że dojdzie aż do tak ekstremalnej sytuacji, gdzie część zamieszanych w sprawę osób będzie w jednym domu. Mieli jeszcze dwa dni, dlatego wbrew tłokowi, nie była to tak bardzo niekorzystna sytuacja.
Profesor minął ich w drodze do pokoju rodziców i uśmiechnął się, a potem znikł za drzwiami. Hua Cheng zaprosił He Xuana do kuchni i zaproponował herbatę. Widział, że nie mogli uniknąć tego co się stało i Xie Lian także miał tego świadomość. Jednak widząc krzywdę wyrządzoną jego przyjacielowi, nie mógł pozostać niewzruszony.
Nie mówił tego głośno, ale Hua Cheng zdawał sobie sprawę, że profesorowi na pewno przeszło przez myśl, że powinien zatrzymać Qi Ronga już w tamtym sklepie, kiedy się spotkali. Wtedy nie doszłoby do żadnego wypadku i teraz nie dręczyłyby go wyrzuty sumienia. Obaj jednak musieli przyznać, że nie mogli przewidzieć przyszłości, a zaatakowanie go w sklepie spowodowałoby, że cofnęliby się do początku sprawy i w rezultacie nic by tym nie zyskali. Dlatego Xie Lian chodził strapiony, bijąc się z własnymi myślami, choć i tak wiedział, że postąpił właściwie. Wszyscy to wiedzieli i nikt nie ośmieliłby się powiedzieć, że tak nie jest.
– Dziękuję – powiedział He Xuan, sięgając po postawiony przed nim kubek z parującym żółtym wywarem.
– Proszę – odparł i usiadł naprzeciwko. – Bai Wuxiang opowiedział ci, co się stało?
– En. Wszystko rozumiem.
– To dobrze. Dwa dni będziemy na siebie skazani, ale i tak mieliśmy poświęcić większość czasu na dopracowanie szczegółów, więc nie wyszło aż tak źle. Oczywiście pomijając rany Yushi Huang i Quan Yizhena.
– Tego pawia też w to wciągniecie?
– Pawia?
– Pei Minga.
Student roześmiał się na to określenie, lecz jakby nie patrzeć, mężczyzna miał rację. Jak go spotkali, wyglądał jak typowy strojniś.
– Nie – odparł. – Dopóki nie przyjechaliście, pogrzebałem w sieci i doszliśmy z gege do wniosku, że Qi Rongowi chodziło o Quan Yizhena. Detektywi nadal nie mają żadnych znaczących poszlak lub twardych dowodów, a skoro dotąd się nimi nie interesowano, to teraz tak samo nic im nie da powstrzymanie ich działań. To byłoby bezsensowne zwracanie na siebie uwagę.
– Ze mną i Quan Yizhenem jest inaczej.
Hua Cheng przytaknął krótkim ruchem głowy.
– Obaj jesteście znani i nie raz zaszliście za skórę Zielonemu Światłu. Qi Rong osobiście się po ciebie pofatygował.
– Nie pochlebia mi to – rzucił w bok.
Bai Wuxiang wspomniał mu, ile osób przyciągnął dziś jego własny samochód.
– Nie dziwię się. Jak go zobaczyłem, to sam miałam ochotę, by zrobić mu krzywdę.
– Bai Wuxiang wydaje się też go nienawidzić.
– Chyba nic osobiście mu nie zrobił, ale za to, jak skrzywdził gege, nie może mu darować.
Quan Yizhen, Bai Wuxiang i Xie Lian – pomyślał – naprawdę tworzą interesującą grupę.
He Xuan upił łyk i kiwnął głową.
– Dziękuję za telefon. – Zmienił temat, nawiązując teraz do siebie.
– Nie ma sprawy – odparł z uśmiechem, także sięgając po swój kubek i popijając kolejne słowa herbatą. – Udało mu się wrócić, nie budząc brata?
– En.
– A wy?
He Xuan nic nie odpowiedział. Podniósł tylko głowę, wpatrując się w czerwone oko rozmówcy.
– Dobrze spędziliście razem czas? – Sprecyzował pytanie student.
– En – odparł szczerze, przypominając sobie o czerwonym śladzie, który nosił na ciele i przyglądając się szyi oraz barkowi Hua Chenga, którego kawałek wystawał spod luźnej bluzy. Może i w restauracji miał koszulę z wyższym kołnierzem, a jego profesor golf, tak teraz obaj byli w bluzach, więc większa część ich szyi była widoczna, a co za tym idzie większa ilość czerwonych śladów oraz nawet kilka odbić zębów.
Dlatego He Xuan nie zawahał się także zadać pytanie:
– Czy to bolesne?
Hua Cheng popatrzył na niego, unosząc jedną brew, nie bardzo wiedząc, o co dokładnie pyta go ten człowiek. Czarny Demon uniósł dłoń i dotknął nią u siebie miejsca, gdzie pomiędzy szyją a ramieniem u chłopaka widać było mały zakrwawiony ślad.
W końcu zrozumiał. Zaśmiał się i spojrzał do wnętrza kubka.
– Przyjemne – odparł cicho, nie podnosząc wzroku.
– Czy bycie z innym mężczyzną może być przyjemne?
– Nieważne z kim – rzekł lekko. – Jeśli się kogoś lubi, to nieważne czy jest kobietą, czy mężczyzną.
Obaj cicho, prawie niesłyszalnie westchnęli, zamykając się w świecie swoich myśli. Nie istniała żadna teoria, mogąca jednoznacznie określić stopień zakochania się w drugiej osobie. Czasami wystarczyła chwila, jedno spojrzenie, wymiana uśmiechów lub wypowiedziane zdanie, aby między dwiema osobami pojawiła się ta charakterystyczna iskra, delikatnie kłucie w piersi bądź inny symptom świadczący o pojawieniu się tej niewidzialnej siły, która nie pozwalała o kimś zapomnieć i ilekroć ktoś zamykał oczy, ta siła uparcie wyświetlała zapamiętany przez umysł obraz jej twarzy. Nie było na to żadnej rady, lekarstwa i wytłumaczenia jak się to działo.
– Lubisz Xie Liana.
– A ty Shi QingXuana.
Powiedzieli jeden po drugim, podnosząc wzrok. Nie były to pytania, lecz stwierdzenia, dlatego obie osoby patrzyły na siebie, rozumiejąc się w tej chwili doskonale.
He Xuan wyprostował się na krześle, czując jak ślad, który zostawił na nim Shi QingXuan pulsuje.
– Masz więcej? – zapytał nagle.
Tym razem dwudziestodwulatek od razu zrozumiał, o co pyta, dlatego skinął głową. Niespodziewanie między tą dwójką pojawiła się szczególna nić porozumienia. Coś, czego prawdopodobnie nikt poza nimi nie mógłby zrozumieć.
He Xuan rozpiął pierwszy guzik koszuli, ukazując niewielką malinkę. Student spojrzał między obojczyki i z wesołymi ognikami w oczach wstał ze swojego miejsca. Mężczyzna po drugiej stronie stołu zrobił to samo, rozpinając kolejne guziki.
Zrobili krok w bok, stając teraz przed sobą i He Xuan wskazał na jedną z wielu blizn na odsłoniętej klatce piersiowej, mówiąc:
– To, kiedy wpadłem do gangu, który chciał skrzywdzić Shi QingXuana.
Hua Cheng jedynym ruchem ściągnął bluzę, odwracając się do niego plecami.
– To, zrobione zaledwie w ciągu jednej nocy, palcami gege. – Podkreślił i pozwolił, by zimne opuszki dotknęły jego skóry. – Mogę podać w kolejności chronologicznej, co i kiedy powstało.
– Nieźle – He Xuan wyraził swój podziw. – Biały Demon ma wiele siły.
– Bardzo, choć na takiego nie wygląda – rzekł ze śmiechem Hua Cheng i się obrócił.
He Xuan w tym czasie ściągnął swoją koszulę i także pokazał tył górnej części ciała.
– To na plecach, to tylko z jednej walki, zanim trafiłem do szpitala. – Chłopak za nim przyglądał się różnej wielkości bliznom zdobiącym niemal całe ciało.
– Warto było?
Obrócił się do niego twarzą i, spoglądając prosto w oczy, odparł:
– Zrobiłbym to jeszcze raz.
– Ja pozwoliłbym gege też na to samo, a nawet jeszcze więcej.
Zamilkli obaj, patrząc na siebie i rozumiejąc uczucia osoby, którą mieli przed sobą.
– To ostatnia, zanim straciłem przytomność – powiedział, odsuwając z twarzy czarne włosy, które wcześniej przesłaniały długi ślad wysoko na czole prawie u ich nasady. – Od cegłówki.
Hua Cheng zrobił krok w jego stronę, by się przyjrzeć dokładniej.
– Musisz mieć twardą głowę. Wygląda poważnie. – Zmarszczył brwi i wskazał u siebie na jeden z głębszych śladów nad obojczykiem na mięśniu, mówiąc: – A to pierwszy raz, kiedy gege przestał się wstrzymywać.
Stojąc jeden przy drugim, patrzyli na swoje ciała i dotykali coraz to większych blizn lub całkiem niedawno zasklepionych ran.
Usłyszeli ruch przy drzwiach i naraz obrócili głowę. Obaj stali z długimi czarnymi włosami, które opadały na ich nagie klatki piersiowe i plecy. Ich budowa ciała była podobna, choć u He Xuana mięśnie były odrobinę wyraźniej zarysowane, ale ich wzrost i figura naprawę mogły mylić.
Do przyglądającej się im Yushi Huang doleciała treść ich rozmowy jednak zbyt późno, by się wycofać, więc i trwała teraz w jednym miejscu, nie do końca wiedząc, jak się zachować i czy powinna cokolwiek powiedzieć.
Widząc jednak, że mężczyźni pokazują swoje rany, podeszła do nich, przystając pod jasnym światłem lampy i odchyliła głowę, ukazując szyję i zdobiącą ją długą bliznę.
– To po nożowniku – wyjaśniła. – Bai Wuxiang uratował mi życie.
Hua Cheng z He Xuanem, choć zaskoczeni obecnością kobiety i nie do końca jednoznacznej sytuacji, w jakiej ich zastała, szybko się otrząsnęli i przyjrzeli równemu śladowi, którego dotąd nie dostrzegli.
– Głęboko – stwierdził He Xuan, przykładając palec do skóry i sunąc po całej starej zabliźnionej ranie. – Ładna blizna.
– Dziękuję – odparła kobieta, dostrzegając za plecami dwójki mężczyzn kolejną osobę.
Xie Lian patrzył na ich trójkę: na dwójkę do połowy roznegliżowanych rosłych facetów, którzy otaczali niską kobietę, dotykając jej szyi. Jakkolwiek mocno kochał jednego z tych mężczyzn i jak bardzo mu ufał, tak nie mógł powstrzymać swojego tonu przed lodowatym i niespokojnym brzmieniem.
– San Lang – powiedział. – Wytłumaczysz mi co robicie z He Xuanem?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro