72. Nawet młody demon nadal pozostaje demonem
Kiedy Yushi Huang po wypadku odzyskała przytomność, w fotelu obok nie zastała swojego towarzysza. Ona nadal była przypięta pasami, choć z otwartą poduszką powietrzną i potwornym bólem głowy. Słyszała jakieś krzyki i jak coś uderza co kilka sekund o karoserię samochodu.
Wzięła głębszy oddech, starając się rozeznać w sytuacji, ale przed dymiącą maską nie było niczego poza pustą ulicą, którą przecinały uliczne światła latarni oraz biały ciągle padający śnieg.
Zamrugała kilkukrotnie powiekami, doprowadzając wirujący obraz mniej więcej do stanu, w którym mogłaby stanąć na nogi i się nie przewrócić, po czym odpięła pas. Czuła ból niemal w całym ciele, ale podejrzewała, że to od siły uderzenia, a nie dlatego, że coś ma złamane. Drzwi były pogniecione, więc musiała użyć trochę siły, żeby je otworzyć i wyjść. Od razu upadła kolanami na drogę, dotykając dłońmi świeżego śniegu. Był lodowaty, ale dzięki temu jej umysł szybciej otrzeźwiał.
Przytrzymując się samochodu, najpierw uklękła, a potem wstała. Ból głowy zaatakował ją ze zdwojoną siłą, ale zdołała utrzymać się w pionie i w końcu spojrzała w tył. Duża ciężarówka uderzyła w nich tak mocno, że niemal zrobiła z pojazdu harmonijkę. Cud, że nie wbiła się bardziej, łamiąc jej nogi i kręgosłup. Za samochodem leżało kilka ludzkich ciał, które otaczały plamy krwi. Po drugiej stronie z boku ponad pokrzywionym dachem dostrzegła Quan Yizhena, który pięścią raz za razem uderzał drugiego mężczyznę. Jeszcze był przytomny, a przez otwarte rany i złamany nos, krew zalewała mu prawie całą twarz. Usłyszała krzyk dwudziestolatka i zobaczyła, jak rzuca bitego człowieka na wrak jej auta i obraca się, po czym coś wściekle kopie.
Za stojącą w poprzek drogi ciężarówką zatrzymał się ciemny samochód, którego marki nie mogła dostrzec, ale wybiegło z niego kilkoro mężczyzn w skórzanych kurtkach z zielonymi emblematami. Zobaczyła, jak Quan Yizhen schyla się i po chwili wstaje, trzymając w dłoni metalowy zakrwawiony kij bejsbolowy.
Chciała krzyknąć i go ostrzec, ale ledwo otworzyła usta, kiedy usłyszała kolejny wściekły wrzask chłopaka i zobaczyła, jak zaczyna biec do mężczyzn. Pierwsi dwaj wyciągnęli pistolety, ale Quan Yizhen jedną broń strącił końcem kija, drugą dłonią, a potem znikł jej z zasięgu wzroku.
Opierając jedną rękę o samochód, Yushi Huang ruszyła w ślad za nim. Ciągle kręciło jej się w głowie. Miała przy sobie broń, więc wyciągnęła ją z kabury na piersi i odbezpieczyła. Siedem naboi plus jeden załadowany. Nie mogła patrzeć jak cywil, do tego jeszcze dziecko, sam radzi sobie z ludźmi Zielonego Światła. Od razu poznała ich po emblematach na ubraniach i wiedziała, że przyszli po nią lub po niego.
Postanowiła nie stać bezczynnie i pozwolić mu zginąć.
Minęła własny pojazd i oparła się ramieniem o wgnieciony przód dużej ciężarówki. Przesunęła się do jej krawędzi i nagle padł strzał, a zaraz po nim coś ciężkiego uderzyło o ziemię. Skupiając się, by opanować zawroty głowy, szybko ukucnęła, wyjrzała za róg i skierowała tam lufę. Poza czterema ciałami leżących mężczyzn nie dostrzegła nikogo. Opuściła broń i jak najszybciej przebiegła wzdłuż naczepy. Na ułamek sekundy wyjrzała na tył pojazdu i od razu powróciła do poprzedniej pozycji. W myślach szybko oceniła sytuację. Dwa czarne samochody typu SUV, kolejnych czterech ludzi Zielonego Światła i jeden chłopak z kijem.
Spuściła wzrok na ciała nieprzytomnych u jej stóp mężczyzna i przestała się zastanawiać, czy to na pewno jest normalne, że sam poradził już sobie z... szybko przeliczyła... dziesiątką mężczyzn, do tego będąc na pewno nie w pełni sił, bo ta ciężarówka i uderzenie zaskoczyło ich oboje.
Co z niej za stróż prawa, aby to ktoś jej ratował tyłek, a nie ona komuś?
Usłyszała jeszcze jeden odgłos wystrzału i w końcu ruszyła. Wysunęła się z bronią gotową do strzału zza ciężarówki i zrobiła krok w przód. Cztery kolejne ciała leżały na świeżym śniegu ozdobionym kropelkami czerwieni. Pośrodku nich stał Quan Yizhen, ze zmierzwionymi włosami, twarzą uniesioną ku górze i szarymi obłokami pary opuszczającymi usta. Odwrócił się do pani detektyw i uśmiechnął, po czym padł na kolana.
*
Po tym jak nasłani na nich ludzie Zielonego Światła zostali unieszkodliwieni, dwudziestolatek zdołał zebrać resztki pozostałych mu sił i wyrwał kamerki z wnętrza samochodów, uszkodził obie nawigacje, a w jednym z SUVów kijem rozwalił wszystkie lampy.
Klękając ponownie na ulicy, nabrał w dłonie garść śniegu i z grymasem bólu na twarzy napchał go sobie pod koszulkę. Zrobił kolejną kulkę i przyłożył do brwi kobiety, a kolejną do jej policzka.
– Niestety, będzie widać – powiedział, próbując się zaśmiać, ale jego twarz wykrzywiła się lekko. – Proszę tak trzymać, pani detektyw, to ból i opuchlizna będą mniejsze.
Przez otaczające ich zimno i adrenalinę od kilku minut nic nie czuła. Gdy spojrzała na dłoń chłopaka, którą przykładał do brwi i skroni, była tam krew. Poduszka powietrzna nie powinna jej zrobić krzywdy, lecz właśnie wróciło do niej wspomnienie, że w momencie zderzenia pojazdów, zarzuciło samochodem i w coś uderzyli. Automatycznie chciał osłonić rękami twarz i prawdopodobnie jej własna dłoń uderzyła ją, raniąc cienką skórę na twarzy.
Popatrzyła na bladą twarz dwudziestolatka i pomogła mu wsiąść do czarnego SUVa. Pojechali w okolice szpitala, zostawiając samochód z otwartymi drzwiami i kluczykami w środku. Wyglądało to jak najprawdziwsze zaproszenie do zabrania auta i Quan Yizhen trafił idealnie, gdyż pojazd zniknął już pięć minut po tym jak z niego wyszli.
*
Yushi Huang opowiadała o wydarzeniach z nocy, nie pomijając żadnych szczegółów. Siedzący obok niej Quan Yizhen zasnął w trakcie. Zapewne było to działanie leków przeciwbólowych, które dostał w szpitalu.
– Po tym, jak Bai Wuxiang opatrzył mnie i Quan Yizhena, odesłał nas tutaj karetką – powiedziała na koniec. – Nie chciał ryzykować ponownego ataku. Wysiedliśmy dwie przecznice od twojego domu i resztę drogi przeszliśmy pieszo. Numer telefonu, z którego została wysłana wiadomość, należy do mnie. Jego smartfon – zaczęła i na krótką chwilę zawahała się z odpowiedzią, po czym spokojnie dokończyła: – Quan Yizhen użył go, by ogłuszyć jednego z napastników, więc został zniszczony.
Xie Lian nie przerywał detektyw ani na chwilę, słuchając jej schludnie poukładanej i dokładnie przedstawionej historii. Naprawdę była bardzo skrupulatną i mocno stąpającą po ziemi kobietą. Mało kto po takich przeżyciach opowiedziałby wszystko ze spokojem. Przez lekkie wstrząśnienie mózgu była narażona na inne dolegliwości, ale Bai Wuxiang dobrze zrobił, że przysłał ich dwójkę do niego, bo nie raz w przeszłości sam zmagał się z podobnymi obrażeniami, więc w razie powikłań mógł udzielić odpowiedniej pomocy.
Tylko dlaczego przyjaciel nie zadzwonił do niego i nie poinformował go o tym od razu? Przecież zawsze mówili sobie o wszystkim i cokolwiek by się nie działo, pojechałby tam i pomógł.
Zacisnął szczękę, czując, jak ponownie jego całe ciało napina się w przypływie niekontrolowanych emocji i spuścił wzrok w dół. Znów zwinął palce w pięść i zaciskał ją, przez co krew przesiąkła przez świeże opatrunki.
Wziął głęboki oddech, starając się uspokoić. Gdyby nie wieczorne spotkanie w sklepie, to byłby pierwszy, do którego ten nadopiekuńczy chirurg zadzwoniłby. Był tego pewien. Nie zrobił tego tylko dlatego, że wiedział, w jakim aktualnie jest stanie. Słowa, że Quan Yizhenowi nic nie jest, w ogóle nie pomogłyby i zanim połączenie by się zakończyło, to byłby w połowie drogi do parkingu, gdzie stał Mustang. A pojawienie się jego na drogach mogłoby spowodować dodatkowe kłopoty.
Chwycił w opuszki palców nasadę nosa i zaczął się zastanawiać nad tą całą sprawą.
Qi Rong zaatakował pierwszy, tym samym zaskakując ich. Jeśli miałby strzelać w ciemno, to Zielone Światło celowało w Quan Yizhena, a Yushi Huang nawinęła im się przy okazji. Jednak nie było wykluczone, że pozbycie się ich oboje byłoby jak przyrządzenie dwóch pieczeni na jednym ogniu. Całkiem wygodne i całkiem w stylu Qi Ronga.
Tylko, czy...
– Może to nie była próba morderstwa, tylko porwania? – powiedział głośno Hua Cheng, patrząc na profesora.
– Właśnie to samo przyszło mi do głowy. – Popatrzyli sobie w oczy, w dalszym ciągu analizując wszystkie informacje.
– Qi Rong szukał He Xuana.
– Prawdopodobnie po to, by wymusić na nim określenie się, po czyjej będzie stronie.
– En – przytaknął student. – Nie da mu możliwości bycia bezstronnym. Jest za silny.
– Choć jest sam.
– Mimo to nie będzie ryzykował, mając go za przeciwnika.
– Albo dołączy do niego, albo się go pozbędzie. – Weszła im w słowo Yushi Huang. Mężczyźni spojrzeli na nią jednocześnie. – Skoro jeszcze go nie znalazł, to ciekawe, gdzie teraz jest.
Zapadła cisza, przerywana jedynie świszczącym oddechem śpiącego Quan Yizhena i odgłos przewracającego się w kominku drwa.
Oni dobrze wiedzieli, gdzie jest.
*
Jasne refleksy na umytych kilka godzin wcześniej włosach Shi QingXuana odbijały się, powodując, że jego śpiąca postać wydawała się lśnić. Zamknięte powieki, lekko otwarte usta i delikatnie zaróżowiony ciepły policzek, do którego dłoń przykładał He Xuan, były jak trzymanie świeżo upieczonej bułeczki. Był pewny, że gdyby go "spróbował", to miałby smak, jak jego najlepszy wypiek, który zaserwował poprzedniego dnia Quan Yizhenowi. Patrząc na niego, ciężko było się powstrzymać przed przekonaniem się o tym. Dlatego zamknął na chwilę oczy, wyrównując oddech i uspokajając serce, po czym zabrał dłoń z policzka na ramię i dopiero ponownie spojrzał na śpiącego chłopaka.
Było w nim coś, co nie pozwalało mu jasno myśleć i traktować go jak innych. Te zielone liście na piżamie... nawet one, choć takie dziecinne, bardzo mu się podobały. Lub ta spinka we włosach, która teraz się przekrzywiła, bądź ta dłoń, przytknięta do jego ciepłej piersi. Nie pamiętał, aby wcześniej rozpinał koszulę, ale nie przeszkadzało mu, że Shi QingXuan zrobił to za niego i teraz dotykał go w tak poufały sposób. Pod tą niewielką dłonią była też blizna, pozostałość po ranie, która niemal pozbawiła go życia. Jak więc mógł nie cieszyć się teraz z tego, że mogą być tu razem i to, co niemal go zabiło, teraz po części przyczyniło się do pogłębienia ich znajomości?
Patrzenie na śpiącego chłopaka i sama świadomość, że jest przy nim, uspokajała go jak nic innego. To tylko śpiący dzieciak, wyłącznie ciepło dawane przez ciało drugiej osoby, tylko krótka chwila, w której mogli być jak teraz: otoczeni ciszą, spadającym za oknem śniegiem, otuleni ramionami, zamknięci w pokoju w szkolnym akademiku. A jednak w pewien sposób czuł się z tym tak dobrze.
Ich niepoprawne zachowanie, jego nielegalne wtargnięcie na teren szkoły, a nawet to, co robili, nie było niewinne. Za to ten chłopak przed nim był wart każdego grzechu i na pewno nie żałował znalezienia się tu i spędzenia razem każdej minuty.
Poczuł wibracje w telefonie schowanym w kieszeni na biodrze i poruszył się niezadowolony. Przez swoją pracę był przyzwyczajony, że dzwoniono do niego o różnych porach, gdyż "sceneria jest idealna, musisz tu zaraz być"! Urządzenie zawirowało dwukrotnie, po czym się uspokoiło. Wiedział, że to tylko wiadomość tekstowa, dlatego zwlekał z jej odczytaniem. W końcu jednak sięgnął do kieszeni i przejrzał treść.
Numer nadawcy był nieznany, a SMS brzmiał:
"Nie wracaj do domu. Zielone Światło zrobiło pierwszy ruch. Prawdopodobnie jesteś ich kolejnym celem, dlatego przyjdź do szpitala i odszukaj Bai Wuxianga. On pokieruje Cię do nas. Dopadli Quan Yizhena i detektyw Yushi Huang, ale żyją i także są z nami. Hua Cheng"
He Xuan zmarszczył delikatnie brwi, a po chwili zamknął oczy. Nie lubił takich niespodzianek. Kiedy nie pracował, pragnął spokoju, kiedy chciał się wyszaleć, szedł się bić, lecz gdy miał czas dla siebie, zwłaszcza dzieląc go z chłopakiem, który pozwalał mu zapomnieć o tym jak bardzo popierdolony jest ten świat, to był najzwyczajniej w świecie wściekły, że ktoś mu go skraca i zabiera cenne minuty.
Qi Rong zaatakował Quan Yizhena i detektyw? A co oni robili razem i od kiedy "wściekłe tropiące psy" też są w to zamieszane? Był może świeży w tej drużynie samobójców, ale nie przypominał sobie, by poza jednostką do zwalczania przestępczości zorganizowanej jakiś inny stróż prawa miał im pomagać.
Nie wracać do mieszkania i ukryć się z nimi? Ten pomysł wcale mu się nie podobał. Nie miał zamiaru być z kimkolwiek dłużej niż to konieczne.
Obrzucił wzrokiem postać leżącą przed nim i z uśmiechem mamroczącą coś przez sen.
No, może oprócz tego pociesznego dzieciaka.
Telefon wskazywał godzinę 3:30. Hua Cheng wspomniał wcześniej, żeby nie siedzieli za długo, bo sprowadzi to na Shi QingXuana kłopoty. Nie mógł nic na to poradzić.
Podniósł tułów i opuścił nogi na podłogę. Pomieszczenie było wychłodzone, choć nie poczuł tego, leżąc obok chłopaka. Okrył go delikatnie kołdrą, na której leżał i dopiero zbudził spokojnym głosem i dotykiem dłoni na czole.
– Shi QingXuan, chyba już czas.
– Hmm? – zapytał rozespany, wyciągając w górę ręce i przeciągając się jak kot. – Już rano?
– Nie – odparł. – Ale musisz wrócić do siebie.
Obie dłonie złapały za nadgarstek He Xuana i student uśmiechnął się, lecz w dalszym ciągu nie otwierał oczu.
– Miałem super sen – zaczął, jakby nie usłyszał wcześniejszej uwagi He Xuana. – Leżałem na chmurze. Wkoło latało mnóstwo ptaków, które śpiewały jakieś ptasie piosenki. Świeciło słońce, było ciepło, a ja czułem jakiś miły zapach. Rozglądałem się na boki, ale nikogo nie było. Potem spojrzałem na chmurę i okazało się, że nie była biała, jak z początku myślałem, tylko cała czarna. Wydało mi się to dziwne, ale była tak miękka i wygodna, że przytuliłem się do niej jeszcze mocniej. Poczułem, że się rusza pode mną, więc znów uniosłem głowę i popatrzyłem na nią. Miała twoją twarz i twoje oczy. Cała czarna z dwoma złotymi punktami. Od razu wiedziałem, że to twoja chmura, dlatego byłem przekonany, że ile bym się na niej nie wiercił, na pewno nigdy nie spadnę. – Shi QingXuan mówi, jakby jego umysł był jeszcze zatopiony głęboko we śnie, ale kiedy uniósł powieki i spojrzał w oczy He Xuana, okazał się całkowicie rozbudzony. – Dziękuję, że opiekujesz się mną nawet we śnie.
Mężczyzna w czerni zatrzymał dłoń i przesunął ją w górę, mierzwiąc włosy. Jednocześnie starał się zdusić w sobie chęć uniesienia kącików ust, które drgnęły, po wysłuchaniu snu młodego studenta.
– Wstawaj, żebyś nie miał kłopotów.
Shi QingXuan nie miał ochoty, ale zrobił, o co prosił go He Xuan. Oczywiście miał rację, że musi już wracać. Założył na siebie bluzę i spodnie dresowe, poprawił spinkę we włosach, a po niej kołdrę, żeby wyglądała mniej więcej "poprawnie" i podszedł do drzwi, przy których czekał już na niego mężczyzna, trzymając zeszyty.
– Dziękuję! – powiedział, biorąc je. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Ha, ha! Całkiem zapomniałem, po co sprowadził mnie tu Hua Cheng.
He Xuan kiwnął głową i otworzył drzwi. Na korytarzu nie było nikogo. Shi QingXuan wyszedł pierwszy i skierował się w lewo w stronę schodów, a w tym czasie drugi mężczyzna zamknął drzwi na klucz, który zostawił mu Hua Cheng i podążył za nim. Poruszali się cicho, lecz i tak każdy ich krok był dobrze słyszalny w cichym i opuszczonym przez większość mieszkańców akademiku. Zeszli na niższe piętro i zatrzymali się przy drzwiach. Student złapał za klamkę, ale jej nie nacisnął. Położył na podłodze stertę notatek i niespodziewanie objął szyję He Xuana, przyciągając go do siebie.
– Cieszę się, że przyszedłeś – powiedział, trzymając go. – Dziękuję. Odezwę się do ciebie, jak tylko odzyskam mój telefon.
Puścił wyższego mężczyznę, ale tym razem on zatrzymał jego, chwytając za nadgarstek i wkładając mu coś w dłoń.
– Hua Cheng powiedział, że możemy go oddać później.
Shi QingXuan spojrzał na trzymany w ręku przedmiot. Był to telefon komórkowy.
– Wpisałem swój numer – oznajmił, patrząc uparcie w zielone oczy studenta.
– J-ja... – zaczął niepewnie – ja naprawdę dziękuję.
Tym razem to He Xuan przyciągnął go do siebie i objął. Sam nie wiedział, dlaczego poczuł chęć, aby nie pożegnać się z nim, nie zapamiętując kształtu jego pleców i nie wdychając ponownie zapachu skóry jego szyi.
Kiedy go puścił, policzki chłopaka były różowe, a jego wzrok skutecznie uciekał w bok.
– To ja będę szedł – powiedział cicho, po czym schylił się po swoje rzeczy i chwilę później zniknął za drzwiami.
He Xuan stał chwilę przy ścianie, nasłuchując, czy z akademickiego pokoju nie wydobywają się żadne krzyki świadczące o kłótni, ale wszędzie panowała cisza. Tą samą drogą, którą tu wszedł, teraz opuścił to miejsce, identycznie przeskakując przez mur i lądując na ośnieżonym chodniku. Rozejrzał się po drodze i poszedł w kierunku miejskiego szpitala.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro