71. Pozorny spokój zwiastuje jego późniejszy brak
Obaj już drugi kwadrans relaksowali się w wannie, w międzyczasie spuszczając części chłodnej wody i dopuszczając gorącej. Xie Lian leżał na piersi swojego chłopaka, który delikatnymi ruchami palców masował jego ramiona, pilnując jednocześnie, by nie zamoczyć bandaży. Owinięty dookoła ramienia Ruoye chronił szwy, ale na dłonie musieli uważać.
Wcześniej umyli swoje ciała pod prysznicem, a teraz po prostu wylegiwali się w cieple, leniwe pozwalając ciału odpocząć.
Wanna była zdecydowanie za mała na ich dwójkę, ale i tu potrafili sobie poradzić, byleby mogli być razem. Splątane nogi, wylewająca się woda, czy ścisk – w niczym im nie przeszkadzały.
– Gdybyśmy mogli każdego wieczoru spędzać ze sobą czas, chyba rzuciłbym szkołę, żeby tylko móc tak żyć – powiedział na głos swoje myśli Hua Cheng.
– Wcale nie musisz nic rzucać, aby ze mną być – odparł całkiem szczerze nauczyciel.
– Wiem, że nie odmówiłbyś swojemu lisowi, ale cała szkoła od razu huczałaby o nas, a ja nie chciałbym sprowadzać na ciebie komisji dyscyplinarnej.
– Zawsze mógłbym wykładać na innej uczelni albo całkowicie z tego zrezygnować.
– Nie żartuj, gege. Uwielbiasz nauczać, a ta szkoła nie jest taka zła. Nawet mimo kilku niekulturalnych uczniów. – Miał na myśli takie osobistości jak Ke Mo. – No i co ja bym robił w wolnych chwilach, gdyby ciebie tam nie było? Nawet sobie nie żartuj, że mógłbyś to wszystko zostawić.
Profesor uśmiechnął się szeroko.
– Tak naprawdę mam tyle uzbieranych pieniędzy, z którymi dotychczas nie miałem co zrobić, że mógłbym sobie pozwolić na kilkuletni urlop. – Zastanowił się. – Jeździłbym po świecie jak moi rodzice. Może odkryłbym też coś o znaczeniu historycznym lub zwiedziłbym wszystkie muzea w naszym kraju, zaszył się w mieszkaniu z książkami...
– Te wszystkie pomysły są bardzo fajne. – Delikatnie przerwał Hua Cheng. – Ale jednego nie uwzględniają.
– Naprawdę? – Udał zaskoczonego. – A czego?
– Mnie oczywiście!
Obaj jednocześnie się zaśmiali.
– Jak mógłbym cię zostawić choćby na jeden dzień? Nawet do rodziny nie chciałem cię puścić samego, a ta noc bez ciebie w twoim domu... – przerwał, nie chcąc kończyć tej wypowiedzi.
Ich wzajemna bliskość i ta luźna rozmowa spowodowały, że nie myślał nad wypowiadanymi słowami. Ale mówienie mu wprost jak bardzo tęsknił za nim, powodowało, że czuł się zakłopotany.
– Ja też za gege tęskniłem. – Niespodziewanie przyznał się Hua Cheng. – Chciałem przyjść do ciebie w nocy, a wcześniej nawet nie chciałem od ciebie wychodzić. Ale... jeśli bym to wtedy zrobił, to na pewno nie mógłbym się powstrzymać. Byłeś taki przekonujący, że jak teraz o tym myślę, to dziwie się sobie, że znalazłem siłę, by ci odmawiać. Zdecydowanie nie możesz więcej pić. Tym razem definitywnie musimy to zrobić za zamkniętymi drzwiami i sami.
– Nie zamierzam pić, nie martw się. A jeśli już będę musiał, to dopilnuję, byś był obok mnie, gotowy mi pomóc i znów zaprowadzić do pokoju.
– Lecz tym razem nie skończy się tak niewinnie.
Xie Lian zamyślił się i po chwili odpowiedział:
– Mam tego świadomość.
Poczuł na swojej szyi miękkie usta i usłyszał:
– Następnym razem im powiem. Rodzicom. O nas. Nie wiem, czy będą mnie akceptować, czy nie, ale nie będę ich okłamywać.
Jedna z zabandażowanych dłoni przesunęła się na wystającą ponad lustro wody nogę i pogładziła ciepłą skórę. Profesor wprost powiedział o swoich uczuciach prezesowi Hua, więc był pewien, że nic złego się nie stanie.
Jeśli przyznałby się do tego studentowi, to było pewne, iż szybko odkryłby całą prawdę, jaka kryła się za jego rozmową tamtego dnia. Hua Cheng domyśliłby się, że jeśli po czymś takim jego ojciec był spokojny, to musiał powiedzieć coś jeszcze. Coś, co dla starszego mężczyzny mogło być bardziej szokujące.
Osobie, która była przy nim, Xie Lian chciał powiedzieć wszystko, ale miał przeczucie, że jego ojciec sam o tym powie i oczyści atmosferę w ich domu, zwłaszcza tę, jaka od lat panuje między ojcem i synem.
– Pojedziemy razem? – zapytał profesor.
– Oczywiście – odpowiedział natychmiast i przypomniał: – Mama zapraszała nas oboje, więc nietaktem byłoby jej odmówić.
– Kiedy to wszystko się skończy, pojedziemy i wypijemy razem herbatę. Do tego czasu czeka nas jeszcze trochę pracy.
– En. Mamy intensywną przerwę świąteczną – rzekł chłopak, choć użył takiego tonu, że profesorowi od razu przeszło przez myśl, jak dwuznacznie to brzmi.
Jednak Xie Lian nic więcej nie powiedział, patrząc w biały sufit i zastanawiając się, skąd u niego brał się dziwny niepokój, który od czasu spotkania z Qi Rongiem bardzo powoli kiełkował w jego ciele.
*
– Jak wyglądają moje plecy, gege? Aż tak źle, jak zasugerował Bai Wuxiang? – zapytał Hua Cheng, siedząc bez koszulki na podłodze przed kominkiem.
Po kąpieli zrobili sobie herbatę i, jak obaj lubili, wpatrywali się w ogień.
Xie Lian odchylił się, oceniając ich stan i delikatnie odchrząknął, zanim się odezwał:
– Cóż... nie wiem, jak to powiedzieć, ale wyglądają, jakbyś pod coś wpadł.
– Pod coś? Może masz na myśli "w czyjeś silne ręce"?
– Coś takiego... – odparł, szybko odwracając wzrok i patrząc na ogień.
– Ciało gege też nie wygląda najlepiej, choć w moich oczach pięknie jak zawsze – powiedział i nawet nie musiał na nie patrzeć, gdyż pamiętał każdy ślad, jaki na nim zostawił. Każde dotknięcie ust było jak ogromna mapa z niezliczoną ilością przemierzonych przez nie szlaków. Niektóre zachowały się tylko w umyśle chłopaka, inne zdobiły niemal całe ciało.
Gdyby miał się przyznać profesorowi, które fragmenty skóry nadal nie poznały czułych pocałunków, to w tej chwili na pewno uciekłby jak oparzony i gdzieś się przed nim schował. Wiedział, że policzki i cała szyja zrobiłyby się zaróżowione, a krew zaczęła niespokojnie płynąć. Nawet nie musiał zgadywać, jak Xie Lian by się z tym czuł, bo on w tej chwili musiał się zganić w myślach, by zachować spokój.
– Moje ciało w przeciwieństwie do twojego w większości ma tylko ślady pocałunków, a nie zębów lub odbitych palców – przyznał nauczyciel. – Porównując nas do siebie, to ja zachowałem się jak jakiś dzikus, nie obrażając rdzennych mieszkańców Afryki środkowej, bo na pewno oni w swojej kulturze nie spotkali się z tym, co ja zrobiłem tobie.
– W ogóle nie mam nic przeciwko, aby to powtórzyć – zaczął chłopak, opierając się o ciało siedzącego obok mężczyznę – o ile mi pozwolisz dać się odrobinę sprowokować.
– W tym nie masz sobie równych, San Lang. Lisi wdzięk i długa puszysta kita działają chyba na wszystkich – zażartował. – Dobrze wiesz, że same słowa wystarczą, bym nie mógł ci się oprzeć. Cwany lis.
Hua Cheng opierał się o ciepłe ramię, obok którego tułów zdobiła mu krótka sentencja, dlatego zapytał:
– Ile miałeś lat, jak zrobiłeś ten tatuaż?
– Siedemnaście.
– Nie byłeś jeszcze pełnoletni? – Student uśmiechnął się, odkrywając, że uliczne walki oraz te w zamkniętych klatkach to nie jedyne nielegalne rzeczy, jakie zrobił w swoim życiu.
– En. – Nie ukrywał i nie zasłaniał się żadnymi wymówkami z głupot młodości, a w zamian oznajmił: – Te słowa uparcie krążyły w moim umyśle od lat. Nie mogłem o nich zapomnieć, nie potrafiłem o nich nie myśleć każdego dnia. Dlatego, kiedy poznałem osobę chętną mimo mojego wieku do zrobienia mi tatuażu, od razu się zgodziłem. Dopiero po tym, kiedy dotykałem boku palcami i wiedziałem, że ten tekst tam jest, ze mną i na zawsze, przestałem tak wiele o tym myśleć.
– To tak, jakby cały czas ci tego brakowało.
– Jego, ale i osoby, której by to dotyczyło. Dlatego, kiedy poznałem ciebie...
– Sam przekonałeś się, że to prawda?
Twarz profesora zbliżyła się do uśmiechniętego policzka i lekko dotknęła ustami.
– Właśnie tak. Chyba podświadomie wiedziałem, że to ty.
Hua Cheng nie przyznał się, co dokładnie tknęło go, by w momencie odbywania się pierwszych zajęć ze starożytnej historii zacząć ich konwersację i zagrać w tę dziwną grę. Nie obawiał się nauki, ani żadnych zasad, które złą odpowiedzią przekreśliłyby cały semestr, dlatego zaryzykował. Mężczyzna obok niego nie wiedział, co nim wtedy kierowało i nie miał pojęcia, co przed nim cały czas ukrywał. Chłopak nie nazwałby tego jakąś dużą tajemnicą, ale to nie było coś, o czym komukolwiek i kiedykolwiek powiedział.
"San Lang" – pomyślał Hua Cheng – naprawdę, w twoich ustach to imię brzmi najpiękniej, gege.
Xie Lian jakby wyczuł, że jego towarzysz jest myślami gdzie indziej, dlatego pogładził jego twarz i zapytał:
– O czym myślisz, lisie?
Ten, jakby wybudził się nagle i spojrzał w orzechowe oczy, uśmiechając się psotnie.
– Podobało mi się, co dziś zrobiliśmy w łazience. Strasznie podniecałeś mnie taki asertywny i odważny – przyznał, nie zważając na zaciśnięte usta trzydziestolatka i ewidentnie uciekający wzrok. – Gdybyś kazał mi skoczyć za sobą w ogień, to nawet bym się nie zastanawiał. A gdybyś to ty chciał być na górze... – Xie Lian szybko przytknął dłoń do ust chłopaka, by nie usłyszeć, co chce powiedzieć. Nie zamierzał nawet się domyślać, co mógłby powiedzieć. On? Miałby tak odważnie robić te wszystkie rzeczy swojemu chłopakowi, które on jemu robił? W życiu! Prędzej zapadłby się pod ziemię!
– Chciałbym, aby zostało, jak jest – rzekł pojednawczo. – Nic nie zmieniajmy. Proszę.
– Ale nawet Bai Wuxiang zasugerował, że ktoś taki jak Biały Demon nie powinien... – Nadal nie dawał za wygraną.
– Co mnie obchodzi, co on powiedział. – Wszedł mu w słowo. – To, co jest między nami, to nasza sprawa, a mnie odpowiada, jak jest. – Uśmiechnął się niepewnie, gdyż rozmowy na takie tematy przychodziły mu nadzwyczaj trudno.
– Nie zaprzeczę, że mi też się podoba, zwłaszcza jak tak szczerze możemy ze sobą porozmawiać i podzielić się swoimi przemyśleniami.
Profesor już chciał powiedzieć, że to może jednak nie jest dobry pomysł, by zdradzali sobie skrywane w głębi serca myśli, ale od strony stołu rozbrzmiał odgłos przychodzącej wiadomości.
Spojrzeli na siebie, a potem na telefon, który wziął do ręki profesor. Zegar na połowę wyświetlacza pokazywał godzinę 03:05. Obok widniała ikonka nowej wiadomości. Numer nadawcy nie był profesorowi znany, dlatego zdziwił się nieco, ale odczytał SMS.
"Zaraz będziemy, otwórz drzwi".
Nic więcej, poza tym krótkim i niejasnym zdaniem. Nie było ani podpisu, ani więcej szczegółów, dzięki którym mógłby się domyślić, kto do niego napisał.
– Gege, ja pójdę. – Od razu zaproponował Hua Cheng, wstając z podłogi.
– Ani myślę cię puścić. – Złapał go za nadgarstek i przytrzymał. – Pomóż mi się ubrać i pójdziemy razem.
Chłopak zawahał się, ale przytaknął. Ktoś, kto zna prywatny numer Xie Liana i pisze do niego tak bezpośrednio, na pewno jest jego dobrym znajomym. Jednak prócz Bai Wuxianga, Yin Yu lub jego syna, nikt nie wiedział, gdzie aktualnie przebywa, a jeśli to któryś z nich, to dlaczego nie napisał ze swojego urządzenia?
Za chwilę wszystko miało się wyjaśnić, dlatego ubrali na siebie bluzy, jeansowe spodnie i obaj zeszli na dół. Nie czekali nawet pół minuty, gdy rozległo się głośne pukanie, więc Xie Lian od razu otworzył drzwi.
Nie przewidział obecności osoby po drugiej stronie.
W pierwszej chwili wydawał się niewzruszony, jednak od razu nabrał podejrzeń, kiedy dobrze się jej przyjrzał. Kobieta przed nim była mu dobrze znana, lecz jak kilka godzin wcześniej się rozstawali, to jej łuku brwiowego nie zdobiły białe paski syntetycznych szwów oraz policzek nie miał śliwkowego odcienia, a wory pod oczami na pewno nie były tak ciemne.
Od razu się odsunął, robiąc jej miejsce, aby weszła. Cały czas czuł nieprzyjemne pulsowanie krwi w skroniach. Osoba na zewnątrz nie zrobił nawet kroku w przód, gdy sięgnęła ramieniem w bok, by móc podtrzymać kolejną osobę, która, dotąd niewidoczna, stała oparta plecami o ścianę budynku.
Już widząc jej zamiar, Xie Lian niemal instynktownie także wysunął tam rękę i zdołał przytrzymać zsuwające się w dół ciało.
– Siemka, profesorze. – Usłyszał tak dobrze znany mu głos. – Tęskniłem za wami, dlatego jesteśmy wcześniej, niż zamierzaliśmy. – Zaśmiał się cicho i zaczął kaszleć.
To Quan Yizhen i Yushi Huang byli dzisiejszej nocy niespodziewanymi gośćmi i żaden z domowników nie postawiłby złamanego grosza, że zostaną odwiedzeni właśnie przez nich.
Hua Chengowi nie trzeba było nic mówić. Wyszedł i podtrzymał Quan Yizhena w pasie, choć ten od razu syknął z bólu. Zmienił więc chwyt, łapiąc go nieco wyżej i pomógł wejść. Profesor przepuścił ich dwójkę oraz panią detektyw, po czym powoli we czwórkę weszli na drugie piętro do salonu.
Przesunęli zabytkową sofę bliżej kominka i posadzili na niej ciężko oddychającego chłopaka. Obok niego usiadła pani detektyw. I ona, i Quan Yizhen mieli na sobie brudne, lekko rozdarte i poplamione krwią ubrania i, choć na dwudziestolatku nie było widocznych ran, to jego stan był o wiele gorszy od kobiety.
Dotąd nikt nic nie powiedział, dlatego Xie Lian poprosił:
– San Lang, czy mógłbyś zrobić herbatę? I poszukasz tabletek przeciwbólowych? Powinny być... – Zastanowił się i nagle poprawił: – Chyba w domu żadnych nie ma.
– Pójdę do sklepu, gege.
– Nie trzeba – odezwał się Quan Yizhen. – Doktorek czymś naszprycował mnie i dał jakieś dragi. – Zamknął oczy, tłumiąc w sobie jęk bólu. – Pani detektyw ma je przy sobie.
– Yushi Huang – poprawiła go, choć powiedziała to bardziej, aby rozładować ciężką atmosferę, a nie strofować chłopaka.
Zaśmiał się z trudem i oparł głowę o brzeg sofy.
– Najpierw ciepła herbata, a potem opowiecie, co się stało. Dobrze?
Yushi Huang i Quan Yizhen zerknęli na siebie. To spojrzenie wcale nie spodobało się Xie Lianowi, ale nic nie powiedział. Starał się zachować spokój i dlatego, żeby wypełnić czymś czas, poszedł do jednego z wolnych pokoi, szykując miejsce do spania i ubrań na przebranie. Skoro przyszli oboje o tej godzinie, a wcześniej byli w szpitalu, to sprawa była na tyle poważna, że nie mogli na razie wrócić do siebie.
Zastanawiał się, co mogło się stać, ale miał złe przeczucie. Jego ramię zaczęło pulsować, a barki zrobiły się sztywne i napięte.
Wyciągnął z szuflady ubrania, które niedawno wyprali z Hua Chengiem i wyszedł z pokoju. Nawet nie zauważył, kiedy białe bandaże zaczęły nasiąkać krwią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro