67. Szybki plan najlepszy, choć tym razem lisie szczęście zawodzi
Na zapleczu sklepu stali już dostatecznie długo, żeby stwierdzić, iż zapewne wyczerpali całe szczęście, dzięki któremu nikt ich tu dotąd nie nakrył, więc postanowili skorzystać z okoliczności i opuścić sklep tylnym wyjściem.
Hua Cheng w końcu puścił profesora, jednak nie dał mu tak od razu odejść. Najpierw przyjrzał się jego twarzy. Upewnił się, że jest już spokojniejszy, a następnie uklęknął przed nim, przytrzymując go za nadgarstek i całując lekko.
- Otwórz pięść, gege - poprosił.
Xie Lian nie protestował, a przynajmniej nie tym razem. Nie miał siły na udawanie, że wszystko jest z nim w porządku. Potrzebował jeszcze trochę czasu, aby wróciło jego zwyczajne opanowanie i logiczne myślenie. Jednak jego chłopak widział go już w bardziej krępujących sytuacjach i dlatego bez żadnych sprzeciwów pozwolił mu na obwiązanie obu dłoni chusteczkami, które wyciągnął z kieszeni płaszcza. Krew z podłogi starł jakąś szmatką znalezioną na półce i wyrzucił ją od razu do znajdującego się nieopodal śmietnika.
Kiedy student znikł na kilka sekund, Xie Lian szybko przeanalizował sytuację. Znając charakter przeciwnika, Qi Rong nie spocznie, dopóki jego ludzie nie dopadną He Xuana, a który rzekomo był gdzieś w tej okolicy. Oczywiście go nie znajdą, ale oni o tym nie wiedzieli. Na pewno będą obserwować sklep oraz budynki mieszkalne, o których sam napomknął, lecz dla nich opuszczenie tego miejsca wiązało się z powrotem do zaparkowanego przed sklepem samochodu.
Xie Lian cicho wypuścił z płuc powietrze i kolejny raz tego wieczoru zacisnął mocno palce. Rozluźnił je od razu, kiedy zobaczył zmartwioną twarz nadchodzącego studenta.
Uważając, by krwią nie zabrudzić białego materiału własnych ubrań, wyciągnął z kieszeni kluczyki do samochodu i wręczył je chłopakowi.
- Będziesz prowadził - poinformował go, nawet nie pytając o zdanie.
Jednak Hua Cheng się uśmiechnął. Widok spokojnego i pewnego siebie profesora jego samego wprawiał w lepszy nastrój i pewność, że wszystko będzie dobrze.
Jak mogłoby nie być, kiedy legendarny Biały Demon był tuż obok? Już chwycił go pewnie za dłoń i zaczął prowadzić do wyjścia, jakby doskonale wiedział, co mają zrobić. Jego ciało było wyprostowane i rozluźnione, kroki pewne i sprężyste, świadczące tylko o tym, że wszystkie mięśnie idealnie ze sobą współpracują i są gotowe do dalszego działania, perfekcyjnie wypełniając polecenia przekazywane przez mózg.
Przed drzwiami na chwilę się puścili, a Hua Cheng przystanął w miejscu. Ręka profesora powędrowała ku klamce i nacisnęła ją, a towarzyszyło temu szybkie oraz mocne otwarcie drzwi. Coś stuknęło, uderzone o ciężki metal, a potem dobiegł ich głuchy odgłos upadku. Xie Lian błyskawicznie wyjrzał na zewnątrz, rzucając spojrzenie na parking, najbliższe otoczenie i osobę leżącą nieprzytomnie za drzwiami.
Schował się z powrotem za ścianką bocznego wyjścia i popatrzył w oczy Hua Chenga, który przyglądał mu się teraz w skupieniu, czekając na kolejne polecenie. Nie był tak dobrze zaznajomiony w walce, ani nie miał takiego doświadczenia jak jego profesor, dlatego zdał się całkowicie na niego.
W tym czasie trzydziestolatek zastanawiał się jak bardzo głupi mogą być członkowie Zielonego Światła, a ich szef naiwny. Miał nadzieję, że do tego stopnia, żeby ich wykiwać.
- Jaką masz podszewkę płaszcza, San Lang? - zapytał, zdejmując swój i przyglądając się mu krytycznie.
- Czarną - odparł, sam także rozpinając guziki i domyślając się, po co o to zapytał.
- Świetnie. - Uśmiechnął się lekko. - Masz czarne spodnie, więc będzie pasować. Obwiąż tylko twarz szalikiem, żeby nikt cię nie rozpoznał. - To mówiąc, sam rozpuścił sobie włosy i zmierzwił je, by opadły mu na twarz.
Jego odwrócony na lewą stronę płaszcz był jasnoniebieski, ale lepsze to niż biel, którą widzieli ochroniarze.
Szalik Hua Chenga nie był czarny, lecz w odcieniach mocno dojrzałej wiśni i z długimi czarnymi włosami, które dość dobrze maskowały większość koloru, nadawały mu ciemniejszą barwę. Szalik wyglądał dostatecznie dobrze, aby wziąć go za jakikolwiek ciemny kolor, a nie wyraźnie rzucający się w oczy czerwony.
- Bądź cały czas mniej więcej trzy kroki za mną i kieruj się prosto do samochodu - poinformował Xie Lian, wyglądając jeszcze raz na zewnątrz i upewniając się, że drugi czarny samochód z jaskrawozielonym znakiem płomienia odjechał i pozostał już tylko jeden. Kręciło się tam jeszcze trzech mężczyzn z Zielonego Światła, ale domyślał się, że nie strzelą do Czarnego Demona, co najwyżej będą grozić mu bronią.
Ostatni raz powiódł wzrokiem po wnętrzu pomieszczenia i dostrzegł spoczywający na jednej z półek nóż. Zdusił w sobie chęć wzięcia go ze sobą. Dość krwi już zostało przelane, a Bai Wuxiang lub inni lekarze, do których trafiliby ci ludzie, będą mieli spokojniejszą noc.
- Tylko tyle, gege? - dopytywał Hua Cheng, zsuwając na chwilę z twarzy szalik i przystając bardzo blisko niższego mężczyzny.
- Nie ma nic prostszego i szybszego niż po prostu pójść tam i na chwilę ich unieruchomić.
- Hmm. - Chłopak brzmiał, jakby nie był przekonany lub nie zadowalały go usłyszane słowa. - Spodziewałem się, że będzie bardziej romantycznie.
Xie Lian obrócił ku niemu głowę, od razu napotykając spojrzenie i uśmiechnięte usta.
- Wyglądasz tak drapieżnie, kiedy rozpuszczasz włosy - powiedział wprost, w ogóle nie kryjąc się z podwójnym znaczeniem tych słów.
- Jesteś niemożliwy, San Lang - stwierdził, ale i tak się uśmiechnął.
Chłodne palce dotknęły jego policzka i brązowych włosów, jeszcze bardziej zsuwając je na twarz. Chciał pocałować te usta, ale jedno spojrzenie w dół, na obwiązane dłonie szybko przypomniało mu, że powinien z tym zaczekać.
Profesor zdjął dłoń z policzka i rzekł:
- Nie martw się.
Uśmiechnął się jeszcze raz pokrzepiająco i w końcu wyszedł na zewnątrz. Zgarbił się lekko i opuścił głowę, aby włosy zasłoniły mu twarz. Wiatr je rozwiewał, jeszcze bardziej plątając ze sobą, a jego chód nie przypominał już całkiem trzeźwego człowieka. Szedł dość powoli, lekko się zataczając. Śnieżnobiały płaszcz zamienił się z jasnoniebieski i dopiero po bliższym przyjrzeniu się mu, można było dostrzec, że była to wewnętrzna strona odzienia. Jednak odkąd wyszli z samochodu, śnieg rozpadał się na dobre i nie pozwalał skupić wzroku w jednym miejscu na dłużej.
Hua Cheng podążał za profesorem i prawdopodobnie, gdyby go spotkał takiego na ulicy, to by go nie poznał. W tych ubraniach i takiej pozie, przy takich warunkach atmosferycznych. Sam naciągnął jeszcze wyżej szalik na twarz i zakamuflował jak mógł jego kolor pod swoimi włosami.
Pogoda naprawdę im sprzyjała.
Podczas gdy Xie Lian podchodził do pierwszego mężczyzny z zielonym emblematem na czarnej kurtce, Hua Cheng skręcił lekko w prawo, zbliżając się do Mustanga. Ochroniarz od razu zauważył wysoką, ubraną na czarno postać, dlatego zrobił pierwszy krok w jego stronę, zupełnie nie zważając na osobę, która zmierzała ku niemu chwiejnym krokiem, uważając go za nieszkodliwego amatora alkoholu. Dlatego też, kiedy go minął, nie był przyszykowany na cios w kark, który pozbawił go przytomności, zanim z jego otwartych ust dobiegł krzyk "Czarny Demon". Pozostała dwójka ochroniarzy szybko przeniosła wzrok z Hua Chenga na podejrzanego mężczyznę, który ogłuszył ich przyjaciela i od razu sięgnęli po broń.
Może dlatego, że stali na dworze od wielu minut, a siarczysty mróz oraz wiatr wdzierający się pod ubrania i zabierający im ciepło lub uderzający w twarz śnieg, ograniczający widoczność zmysł wzroku spowodowały, że ich ruchy zrobiły się flegmatyczne i ślamazarne, więc wszystko trwało dwa razy dłużej niż zazwyczaj. Było wręcz idealne dla Xie Liana, który dokładnie wiedział jak szybko ich podejść i jeszcze szybciej unieruchomić.
Obaj dostrzegli tylko przydługie włosy i jasny błękit, kiedy padli na śnieg. Xie Lian wyprostował się i zdusił w sobie chęć zabrania całej czwórki w jakieś ciepłe miejsce, aby nie zamarzli. Jednak widział, że osoba, która właśnie wyszła ze sklepu, już wyciąga telefon, dlatego sam bez ociągania poszedł do czarnego samochodu i usiadł na miejscu pasażera.
Kiedy drzwi się zamknęły, od razu ruszyli. Profesor zapiął pas i przesunął włosy z twarzy, wyciągając przy okazji telefon z kieszeni. Materiał na jego dłoniach przesiąkał czerwienią, ale kierujący pojazdem chłopak nic nie powiedział, choć widział doskonale odznaczającą się na jasnych kolorach niemal rażącą w oczy plamę. Zacisnął dłonie na kierownicy i szybko przypomniał sobie drogę, jaką muszą pokonać. Skręcił na najbliższym skrzyżowaniu, a w tym czasie Xie Lian dzwonił do Yin Yu mówiąc, co się stało i prosząc o "załatwienie tej sprawy".
Gdyby Hua Cheng miał przy sobie swojego laptopa, to usunięcie nagrań sprzed sklepu załatwiłby od ręki, ale cieszył się, że tym razem może skupić się na czymś ważniejszym, jak dowiezienie ich bezpiecznie na miejsce.
*
- San Lang - odezwał się profesor, kiedy samochód zatrzymał się i chłopak zgasił silnik - dlaczego nie pojechaliśmy prosto do domu?
Stali na parkingu przed szpitalem, a Hua Cheng kręcił kluczykiem na serdecznym palcu. Starał się nie brzmieć poważnie, dlatego uśmiechnął się i odpowiedział pół żartem:
- Przecież wiesz, gege, jak spostrzegawczy jest Bai Wuxiang. Jutro zabiłby nas obu, że nie przyjechaliśmy opatrzyć twoich ran.
Xie Lian podniósł rękę do twarzy, chcąc przytknąć ją do czoła, lecz powstrzymał się, widząc krew. Opuścił dłoń zrezygnowany i sięgnął znów po telefon, tym razem dzwoniąc do przyjaciela i mówiąc, żeby wpuścił ich bocznym wejściem.
Lekarz nie tak dawno zaczął swoją zmianę, poza tym widzieli się przeszło godzinę temu, dlatego był zaskoczony telefonem, ale o nic nie pytał, aż trójka nie znalazła się w jego gabinecie.
- Co się stało? - zaczął, kiedy żaden nie odezwał się od razu, naświetlając mu sytuację.
- Spotkaliśmy Qi Ronga - rzekł krótko Xie Lian.
Bai Wuxiang nieświadomie wyciągnął z białego fartucha paczkę papierosów i zgniótł ją, aż tytoń zaczął wysypywać się na podłogę.
- Gdzie to ścierwo było? - zapytał, cedząc przez zęby każde pojedyncze słowo.
- Spotkaliśmy go w sklepie.
- JEGO? W SKLEPIE? - Szeroko otworzył oczy z niedowierzaniem.
- Szukał Czarnego Demona - poinformował Hua Cheng. - Mieliśmy jego samochód, więc sądził, że to on tam jest.
- Nie mieliście jechać do domu taksówką?
Mężczyźni nie wiedzieli jak to wytłumaczyć, dlatego student powiedział tylko:
- Miał coś do załatwienia w pobliżu mieszkania, a że spotykamy się jutro u niego, to nie miał nic przeciwko, żebyśmy dziś pożyli jego auto.
- W porządku. Ale skąd Qi Rong wiedział, że to akurat jego samochód? - Wypowiadając imię szefa Zielonego Światła, włożył w te dwa słowa tyle jadu, że od tej dawki każdy umarłby w minutę.
- Jest dość... charakterystyczny - zaczął mówić Xie Lian. - To Mustang Shelby GT z tamtego roku.
Chirurg zagwizdał głośno, doskonale wiedząc co to za samochód, ponieważ sam myślał, by go kupić. Jednak eksploatacja i stan nawierzchni dróg nie pozwalał na wykorzystanie choćby dziesięciu procent mocy tego pojazdu, dlatego zrezygnował.
- Żyje? - zapytał, opierając się o biurko i splatając przedramiona na piersi.
- Kto? - Zdziwił się student.
- Qi Rong, oczywiście - odparł lekarz. - Gdybym ja go spotkał, chyba bym się nie powstrzymał, ale sądząc po waszym spokoju i względnej ciszy na korytarzach, nic mu nie zrobiłeś. - Zwrócił się bezpośrednio do Xie Liana.
- En. Nie tknąłem go.
Bai Wuxiang odetchnął głęboko z ulgą.
- Całe szczęście - powiedział. - Choć życzę mu jak najgorzej.
Dopiero gdy był kilka kroków od gości zauważył dwa prowizoryczne opatrunki na dłoniach przyjaciela. Przez chwilę nic nie mówił, patrząc jedynie i znów miażdżąc w rękach swoją paczkę papierosów.
- Usiądź - poprosił głosem pełnym opanowania, choć jego palce wcale na takie nie wyglądały.
Obszedł biurko, wrzucając paczkę wprost do śmietnika i wyciągnął z szuflady nową, którą włożył do kieszeni. Xie Lian w tym czasie powiesił płaszcz i zajął miejsce.
- Jeszcze ten golf - rzekł, w ogóle nie patrząc w jego stronę, a szukając podręcznej apteczki.
Hua Cheng, czując napiętą atmosferę, jaka gęsto zapanowała w pomieszczeniu, nie odzywał się, stając przy profesorze i chcąc mu pomóc ze swetrem. On jednak nie ściągał go, łapiąc na chwilę w pocieszającym geście dłoń chłopaka i ściskając krótko.
- Miłą odbyliście rozmowę, czyż nie?
Nawet nie musiał pytać i czegokolwiek sugerować, bo doskonałe wiedział, w jakich okolicznościach powstają bliźniacze rany wewnątrz dłoni. Nie był to pierwszy raz, kiedy jego przyjaciel starał się ze wszystkich sił powstrzymać emocje, dlatego martwił się także o jego ramię.
- Zwyczajną - odparł Xie Lian, starając się również brzmieć spokojnie jak chirurg.
- Golf też, Xie Lianie - przypomniał mu. - Hua Cheng, pomóż swojemu gege, bo może nie chce pobrudzić krwią białych ubrań.
- En - odparł natychmiast, wiedząc, że obaj nie mają wyjścia, jak tylko ulec.
Zastanawiał się, czy profesor może być zły na niego za to, że go tu przywiózł bez uprzedzenia. Ale to, co powiedział mu w samochodzie było prawdą - jeśli Bai Wuxiang dopiero jutro dowiedziałby się o wszystkim, to byłby bardziej niż wściekły.
Xie Lian w końcu się poddał i niechętnie uniósł ręce w górę, a Hua Cheng pomógł mu zdjąć grube odzienie. Mieli szczęście, że pod nim mężczyzna miał założoną koszulkę z krótkim rękawem, w przeciwnym razie musiałby ściągnąć także i ją, kolejny raz tego dnia pokazując naznaczone czerwonymi śladami ciało. Teraz tylko szyja była widoczna, a i tak Bai Wuxiang skrzywił się nieznacznie, kiedy na nią spojrzał.
Ruoye obwiązany był dookoła ramienia, dlatego nie można było stwierdzić, czy rana na pewno jest nietknięta.
Nagle usłyszeli pukanie do drzwi i lekarz poszedł, by otworzyć. Pielęgniarka pytała, czy może przyjść na izbę przyjęć, bo mają kilka nowych przypadków. Bai Wuxiang zlecił, by najpierw zajęli się nimi stażyści i zrobili potrzebne badania, a on wkrótce się pojawi. Zamknął drzwi i bez słowa wróci do swoich przyborów lekarskich i w końcu założył rękawiczki.
Podszedł do Xie Liana i zaczął odwiązywać pierwszą chusteczkę z dłoni. Podstawił metalową nerkę i obficie polał wodą utlenioną. Po chwili zrobił to samo z drugą raną. Krew wraz ze środkiem odkażającym spływała do naczynia, pieniąc się na skórze. Xie Lian nawet się nie skrzywił z bólu.
Znów rozległo się pukanie i doktor zacisnął zęby niezadowolony. Zdjął rękawiczki i znów podszedł. Tym razem był to jeden z pielęgniarzy informujący, że za godzinę ma operację.
- Pamiętam, pamiętam, będę - powiedział i zamknął drzwi.
Wyrzucił zużyte rękawiczki i ubrał nowe. Jeszcze raz zdezynfekował rany i przyjrzał się dłoniom. Skóra była rozdarta w czterech punktach - zranienia zrobione przez wbite głęboko paznokcie.
- Następnym razem jak będziesz wybierał się na rodzinne spotkanie, to ścinaj wszystko do zera. - Zwrócił mu uwagę. - Szkoda, żebyś przez tego niedorozwoja nabawił się jakichś masochistycznych skłonności. Choć - zaczął mówić, tym razem mając na myśli jego ciało oraz chłopaka stojącego obok - obaj już jesteście masochistami i sadystami.
Przedramieniem odzianym w fartuch potarł czoło i zaraz po tym zaczął przykładać do ran gazy i obwiązywać dłonie bandażem.
- Nie mocz, nie ruszaj, bądź delikatny - powiedział. - Znasz zasadę, więc ani mi się waż wysilać przez następne 24 godziny. A ty, chłopcze, masz robić za niego wszystko, zrozumiano?
- En.
- Jedynie do kibla możesz go puszczać samego, bo myślę, że jak razem pójdziecie, to znów skończycie u mnie na kozetce, a ja po prostu nie mam już siły zajmować się tylko wami.
Hua Cheng prawie się uśmiechnął, dlatego tylko kiwnął głową, że zrozumiał. Jego nauczyciel za to odwrócił twarz w drugą stronę, ale i tak obaj mężczyźni widzieli na niej zaróżowione policzki.
- Hua Cheng, teraz Ruoye. - Wskazał ruchem głowy. - Ściągnij go, ale ostrożnie. Twój uparty wykładowca nie przyzna się sam, że coś go boli. Wszystkiego trzeba się domyślać, a najlepiej samemu siedzieć mu w głowie i przekopywać się przez stertę bzdur, jakie tam nazbierał przez lata.
- Powiedziałbym - wtrąciła osoba, o której mówiono - ale nic mi nie jest.
- Zaraz zobaczymy - oznajmił lekarz.
Kiedy chłopak odwijał Ruoye, Xie Lian sam spojrzał na swoje ramię, zastanawiając się, czy na pewno nic mu nie jest. Był przyzwyczajony do bólu, a dodatkowo krążąca jeszcze w jego żyłach adrenalina skutecznie blokowała jego jakiekolwiek oddziaływanie.
Szwy na szczęście były na swoim miejscu. Bai Wuxiang dotknął zaróżowionej skóry i delikatnie rozsunął ją na boki. Poleciała krew.
- Musimy poprawić - oświadczył, a po kolejnej chwili oględzin, zapytał: - Dostałeś w to ramię?
- To Qi Rong... - zaczął mówić Hua Cheng, gdy niespodziewanie jasnobrązowe tęczówki przesunęły się na niego w niemej prośbie, aby nie kończył.
- Może oparłem się o coś mocniej niż powinienem - dokończył za chłopaka. - Przepraszam, że nie uważałem.
Jednak było już za późno. Obaj z Hua Chengiem widzieli jak szczęka chirurga porusza się w prawo i w lewo, trąc zębami o siebie. Poruszył ustami, przełknął ślinę i poprosił z udawanym opanowaniem, patrząc mu prosto w oczy:
- Dokończ, młody.
Student znalazł się między młotem a kowadłem, między profesorem a chirurgiem - dwoma przyjaciółmi. Nie zamierzał powiedzieć niczego wbrew Xie Lianowi, ale nie mógł też wiecznie milczeć przed wściekłym lekarzem. Oczywiście, wybrał Xie Liana, ganiąc się w myślach za to, że za dużo gada. Choć mało się dziś odzywał, to i tak powiedział coś nie w porę i za dużo.
Ostatecznie to jednak profesor historii wziął na siebie ciężar dokończenia przerwanego wcześniej zdania.
- Kiedy się witaliśmy, klepnął mnie lekko w ramię.
- Klepnął? - powtórzył.
- En.
- Lekko? - pytał bez cienia wiary w usłyszane słowo.
Xie Lian kiwnął głową.
- Zabiję skurwysyna - wysyczał. - Będzie mnie błagał, żebym go jak najszybciej dobił.
Tak wkurzonego lekarza student jeszcze nie widział. I w tej chwili cieszył się, że są po tej samej stronie.
Ponownie ktoś zapukał i tym razem chirurg nawet nie ruszył się z miejsca, prawie krzycząc w stronę wejścia:
- Otwarte! Naciśnij za klamkę po swojej stronie drzwi i powiedz, z czym znów... - Ostatnie słowo utknęło mu w gardle.
Zamiast spodziewanego pielęgniarza lub kolejnej nachalnej pielęgniarki, w drzwiach stała pani detektyw, Yushi Huang.
- Dobry wieczór, doktorze - odezwała się bardzo uprzejmie. - Jak pan prosił, nacisnęłam klamkę po swojej stronie, ale chyba przychodzę w złym czasie. Czy mam w takim razie przyjść później?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro