Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

62. Tej bandzie szaleńców naprawdę daleko do normalności

Piątka mężczyzn stuknęła się nad stołem, lecz jedynym, który nie trzymał w dłoni czarki, był Xie Lian. Wzniósł toast wraz z innymi, unosząc kubek z zieloną herbatą. Poza odrobinę zdziwionym He Xuanem nikt nie widział w tym nic niezwykłego, dlatego mężczyzna szybko przestał zawracać sobie tym głowę. Jego wzrokowi nie umknął jednak fakt, jak blisko siebie siedział on oraz Hua Cheng. Dobrze wiedział, że byli parą, lecz nadal jakby to do niego nie docierało. Widok dwóch mężczyzn w tak zażyłych relacjach nie należał do zbyt częstych. A oni potrafili patrzeć w swoje oczy lub na usta, dotykać bez skrępowania swoich ciał i uśmiechać się ciepło.

Tak ciepło jak Shi QingXuan.

Gdyby ten zakręcony młokos był tutaj, to czy też potrafiłby zachowywać się z taką swobodą? W miejscu publicznym, w obecności innych osób, siedząc przy wspólnym stole, pijąc i jedząc. Czy nawet tutaj szczerzyłby się radośnie i rozmawiał tak żywo?

He Xuan tego nie potrafił, ale sądził, że Shi QingXuan już tak. Zwłaszcza po tym, jak otwarcie wyznał mu, że go lubi, a potem pozwolił odprowadzić się pod akademik. I wtedy zrozumiał też, dlaczego chłopak nie zna adresu zamieszkania, bo kto normalny zwróciłby uwagę na tabliczkę z nazwą ulicy, gdzie stała jego uczelnia? On na przykład pamiętał tylko nazwę swojej dawnej szkoły oraz jak tam dotrzeć.

Teraz też pamiętał jak trafić pod akademik Shi QingXuana.

Przez całą drogę, kiedy szli w tamten mroźny poranek, młody nie przestawał śmiać się i, gestykulując dłońmi, radośnie opowiadać mu różne historie ze swojego życia. W jego towarzystwie nie musiał za wiele mówić, a chłopakowi starczało, że patrzył na niego i kiwał głową lub odpowiadał monosylabami. Niewiele było osób, których nie raziła jego ponura i oszczędna w słowa natura. Przy nim nie starał się na siłę odpowiadać, nie musiał domyślać się, o co jego rozmówcy chodzi, bo Shi QingXuan mówił tak wiele, że nawet jak w pewnym momencie się zgubił, to nietrudno było wrócić na właściwy tor jego monologu.

Chłopak był wyjątkowo łatwy do odczytania, a czas z nim mijał bardzo szybko, dlatego, zanim się obejrzeli, dotarli do celu i musieli się rozstać. He Xuan oczywiście nie wyznał otwarcie, jak bardzo był tym zaskoczony, ale przez to nie powstrzymał się przed zaproponowaniem mu wymiany numerami telefonów.

Jeśli małe rzeczy uszczęśliwiały tego dzieciaka, to właśnie te dziewięć cyfr składające się na numer, pod który można było wysłać wiadomość tekstową do Czarnego Demona, wydawały się gwiazdką z nieba. Zielone oczy Shi QingXuana błyszczały, jakby tkwiły w nich najprawdziwsze gwiazdy zanurzone w jakieś miętowe świecidełka, które tak bardzo lubiły dla ozdoby nosić kobiety. I musiał przyznać, jeśli miałby mu coś podarować, to taki właśnie mały szmaragdowy kryształ pasowałby do niego idealnie.

Jednak w tej chwili nie było go obok, dlatego skupił wzrok na parze siedzącej naprzeciwko, a potem na chirurgu. Takiej osoby nie spodziewała się na dzisiejszym spotkaniu, a tym bardziej że to on je zorganizował i płacił za wszystko. Lecz He Xuan okazałby się niesamowicie głupi oraz naiwny myśląc, że to zwyczajna przyjacielska kolacja, a Quan Yizhen wyciągnął go tu tylko po to, aby najadł się porządnie dobrej japońskiej kuchni, bo ten wzniesiony niedawno toast mówił sam za siebie.

Czyżbym cały czas miał rację?

Nazwanie tego spotkania "demonicznym" i powiedzenie tego bez żadnego zawahania było typowe dla siedzącego obok niego wiecznie uśmiechniętego chłopaka. Nie znał nikogo bardziej bezpośredniego. Za to znał weselszego.

Postanowił zapytać głośno o swoje przypuszczenia, lecz zanim to zrobił, usłyszał swoje imię.

– He Xuan – zaczął Hua Cheng, zwracając na siebie uwagę mężczyzny. Wstał od stołu, trzymając w ręku torbę na ramię i podszedł. – Dziękuję za pożyczenie.

He Xuan skinął głową, domyślając się po rozmiarze pakunku co tam jest.

– Jeśli chodzi o twoje ciuchy, to nie mam pojęcia, co zrobił z nimi Pei Xiu – rzekł.

– Skoczę po nie jutro. – Wtrącił się do rozmowy Quan Yizhen, a Hua Cheng podziękował i wrócił na swoje miejsce.

Złotym oczom mężczyzny nie umknął fakt, że tym razem student w czerwonej koszuli usiadł jeszcze bliżej profesora i niewidoczne pod stołem ich nogi lub biodra teraz na pewno ściśle do siebie przylegały. Niespecjalnie zwrócił na to uwagę wcześniej, dopóki nie pomyślał, co zrobiłby Shi QingXuan, gdyby to on tak zbliżył się do niego.

Mógłby się zarumienić? Odwrócił wzrok zawstydzony, czy może wprost przeciwnie i sam przysunąłby do niego własne ramię i się oparł?

Przeniósł wzrok na stół i sake, po czym podniósł butelkę i rozlał wszystkim kolejną porcję.

Pomyśli nad tym później, a teraz może w końcu się dowie, jaki był prawdziwy cel tego zgromadzenia.

– Poprosiliśmy cię o spotkanie, ponieważ chcielibyśmy ci coś zaproponować – odezwał się Bai Wuxiang, wyprzedzając jego pytanie.

– Coś odjazdowego i wesołego – dodał Quan Yizhen, trącając Czarnego Demona porozumiewawczo łokciem.

He Xuan pominął tę drobną zaczepkę ze strony towarzyszącego mu chłopaka i nadal z utkwionymi w doktora oczami, słuchał co ma do powiedzenia.

– Co ty na to, by raz na zawsze pozbyć się Zielonego Światła? – zapytał wprost.

He Xuan przesunął wzrok z lekarza na pozostałą trójkę, by upewnić się, że to, co usłyszał, było prawdą. W oczach mężczyzn szukał oznak żartu lub jakiegoś wkrętu, którym ewidentnie musiało być usłyszane chwilę wcześniej pytanie.

Zniszczenie Zielonego Światła? Dobre sobie. Miałaby dokonać tego niby ich... piątka?

– Czy wyrwaliście się ze świata Alicji? – zaczął zimno, aczkolwiek kpiąco. – Chyba nie wiecie, co mówicie. Zielone Światło rządzi tym miastem i połową policji. Ma wpływy prawie w każdym urzędzie razem z radnymi miasta, politykami i sędziami. To nie jest coś, co tacy ludzie jak wy mogą zrobić. Zresztą... kimkolwiek byście nie byli i ile osób by w tym nie siedziało, to nie dacie rady.

– Tak na wstępie już postawiłeś na nas krzyżyk? – Osoba siedząca obok zagadała ze śmiechem.

– To zbyt głupie nawet, by nazwać to szalonym. Chyba nie rozumiecie jak działa ten świat.

– To dlatego, że zaledwie w kilka dni zniszczył gang twojej matki? – zapytał Bai Wuxiang, bawiąc się pałeczkami, między którymi pojawił się niezapalony papieros.

W oczach He Xuan błysnął gniew, lecz szybko go opanował.

– Nie byliśmy bardzo wpływowi, ale byliśmy silni. A oni zmiażdżyli nas jak robaki – rzekł, zaciskając usta.

– Nie przygotowaliście się i nie poznaliście przeciwnika. Przez to daliście się zaskoczyć nawet takiemu smarkaczowi jak Qi Rong – wytłumaczył spokojnie lekarz.

Na dźwięk tego imienia pięść Xie Liana momentalnie drgnęła, lecz na jego twarzy nadal gościł spokój i delikatny uśmiech.

– Przejął schedę po ojcu i sam stał się jeszcze bardziej bezwzględny i brutalny – powiedział, patrząc na He Xuana. – Ale to nie znaczy, że jest nie do pokonania.

– Jesteście niepoważni.

– Jesteśmy bardzo poważni! – rzucił, nadal nie tracąc humoru najmłodszy chłopak. – Dlatego pytamy ciebie, czy w to wchodzisz.

– W twoich ustach wydaje się to jeszcze bardziej szalone, niż tego mężczyzny – mówił, mając na myśli Bai Wuxianga. – Brzmicie jakbyście naprawdę nie zdawali sobie sprawy, w którą stronę kręci się ten świat i jak działa. Porywacie się na coś, co po stokroć was przerasta.

– Po pierwsze – zaczął Bai Wuxiang, wkładając sobie papieros za ucho – nie zabraliśmy się do tego wczoraj. Po drugie: tak jak wspomniał Quan Yizhen, jesteśmy całkowicie poważni i jeśli zgodzisz się nam pomóc, opowiemy ci o szczegółach, które, jestem pewny, przekonają cię do zaufania nam bardziej. Po trzecie: dobrze wiesz, jakie zamieszanie narobił w szeregach Zielonego Światła Biały Demon, więc mając go po swojej stronie, zniszczenie Qi Ronga jest w zasięgu ręki. – Może i wiedział, że lekko przesadził, będąc takim pewnym tego, czego się podjęli, ale jedyną osobą, która mogła mieć wątpliwości co do planu i siły, jaką dysponowali, to tylko ten chłopak w czerni, na którego parzył.

Dla nadania wiarygodności słowom lekarza i uchyleniu część skrywanej dotąd prawdy, której tak skrzętnie pilnowali przez lata, Xie Lian zaśmiał się i powiedział wprost:

– Słyszałem od Quan Yizhena, że domyślasz się, kim ja jestem.

– En – potwierdził, patrząc na niego. – Myślę, że możesz nim być, ale nie do końca w to wierzę.

– Dlaczego tak uważasz?

He Xuan przeniósł wzrok na Hua Chenga, na ich stykające się łokcie, a potem z powrotem na niego.

– Nie bije od ciebie mordercza aura – stwierdził po chwili zastanowienia. – Demon, którego znam, jest zbyt brutalny i nieobliczalny, aby jakikolwiek nauczyciel nim był, zwłaszcza taki jak ty.

Quan Yizhen słuchał słów He Xuana, starając się powstrzymać od śmiechu, ale nagle wybuchnął głośno, aż Bai Wuxiang wyciągnął zza ucha papierosa i rzucił nim w twarz chłopaka. On jednak dalej się śmiał, trzymając się za brzuch i otwartą dłonią klepiąc blat stołu.

– Co brakuje Xie Lianowi lub co musiałby zrobić, aby cię przekonać? – zapytał lekko zmęczony już tą rozmową Bai Wuxiang.

– Mów śmiało – zachęcił dodatkowo profesor. – Poza walką postaram się przekonać cię o tym jak sobie zażyczysz. Niestety maski nie mam przy sobie, lecz z nią czy bez niej i tak pewnie byś mnie nie poznał.

Hua Cheng niespodziewanie uśmiechnął się i szepnął Xie Lianowi na ucho:

– He Xuan dobrze mówi, że Biały Demon jest nieobliczalny. Mój gege taki właśnie jest, zwłaszcza jak... – Ręka Xie Liana szybko wylądowała na jego ustach, a delikatny rumieniec ozdobił policzka profesora.

– W tym towarzystwie nie ma tajemnic – odezwał się wesoło Quan Yizhen. – Jak chcecie o czymś powiedzieć, to na głos.

Xie Lian szybko zabrał dłoń, czując, że Hua Chenga składa na niej pocałunki i zakaszlał, szybko tłumacząc:

– San Lang podpowiedział mi, jak mógłbym udowodnić He Xuanowi, że jestem osobą. – To mówiąc wstał i obszedł stół.

Uklęknął obok wysokiego mężczyzny o czarnych długich włosach i, patrząc mu prosto w oczy, powiedział z wyczuwalnym chłodem:

– Spróbuj mnie uderzyć. Tylko się nie wstrzymuj.

Hua Cheng nic oczywiście nie podpowiedział, dlatego był ciekawy, co wymyślił jego ulubiony nauczyciel. Quan Yizhen rozsiadł się wygodnie, samotnie wypijając kolejną czarkę z sake, a Bai Wuxiang zacisnął lekko szczękę, myśląc tylko o tym, że jeśli znów nadwyręży ramię, to nie popuści mu i wygarnie nieodpowiedzialne zachowanie.

Xie Lian usiadł wygodniej w pozycji na podwiniętych nogach, układając luźno dłonie na kolanach. Wziął głęboki oddech, wypuścił powietrze i zamknął oczy.

Osoba przed nim nie zamierzała się wstrzymywać. Nawet gdyby mężczyzna w białym golfie tego nie powiedział, to zadać cios legendarnemu demonowi było jedyną taką szansą, jaką dostał. Dlatego nie zastanawiając się długo, uderzył szybkim prostym, celując w sam środek nosa.

Xie Lian nie zadał sobie nawet trudu odsunięcia głowy, kiedy usłyszał ocieranie skóry o skórę przy zaciskaniu pięści, a potem krótki impuls rozchodzący się po karku wzdłuż kręgosłupa. Wyciągnął dłoń i przed twarzą machnął nią, jakby odganiał uciążliwą muchę, lecz trafił na rozpędzoną pięść, zaburzając jej tor. Ruch powietrza minął jego policzek, lecz Czarny Demon użył teraz drugiej ręki, celując od boku w policzek. Profesor w tym samym momencie złapał za obie dłonie, które miał koło twarzy i uniósł ciało z kolan, zbliżając głowę do He Xuana. Zrobił to tak szybko, że nim mężczyzna w czerni mrugnął, przed oczami miał dwa mrożące krew w żyłach jasnobrązowe punkty, w których nie było ani krzty poznanego mu wcześniej ciepła i niewinności. To był wzrok prawdziwego i nieznającego litości Białego Demona.

Zaledwie ta jedna chwila wystarczyła, by zrozumiał jak ogromne miał szczęście, że ich walka na Arenie nigdy nie miała miejsca.

– Gege – wszyscy usłyszeli głos Hua Chenga – jeśli nadal będziesz tak blisko He Xuana, to zrobię się zazdrosny.

Bai Wuxiang i Quan Yizhen jednocześnie parsknęli śmiechem, a Xie Lian puścił trzymane dłonie. Odsunął się szybko i z zakłopotaniem wypisanym na twarzy powiedział:

– Przepraszam, to był odruch.

He Xuan jeszcze przez kilka sekund siedział sparaliżowany, ale wtedy mężczyzna siedzący przed nim na kolanach wyciągnął dłoń i powiedział przyjaźnie:

– Czy teraz masz pewność?

– Że nim jesteś, tak. – Również podał mu dłoń. – Ale, że wasz pomysł zniszczenia Zielonego Światła jest normalny, to już nie.

– I dlatego właśnie wchodzisz w to, prawda, Czarny Demonie? – zapytał Quan Yizhen, śmiejąc się od ucha do ucha.

– En – odparł, sam jeszcze dobrze nie widząc, na co się zgodził.

Przerwali rozmowę, bo właśnie otworzyły się drzwi i na pięciu ogromnych drewnianych prostokątnych tackach wzniesiono równo poukładane kolorowe kawałki sushi, sosy i talerzyki z małymi kawałkami smażonej oraz surowej ryby. Xie Lian wrócił na miejsce i wymienił się uśmiecham ze swoim chłopakiem.

Ciało He Xuana jeszcze przez chwilę było spięte, ale kiedy zobaczył obecnego profesora, nie mógł wyjść z podziwu, iż to jedna i ta sama osoba, która przed chwilą zatrzymała jego pięści, nawet nie otwierając oczu. W chwili, kiedy na niego spojrzał, wyglądał jakby zabicie go gołymi rękami nie sprawiło mu ani wiele trudu, ani również nie przejął się tym zbytnio.

Jednak nawet mając kogoś takiego przy sobie, to on był jeden, a Zielone Światło miało setki ludzi, którzy gotowi byli bez mrugnięcia okiem wykonać wszelkie rozkazy ich szefa.

Kiedy kelnerki postawiły przyniesione potrawy na stole i wyszły, Quan Yizhen wyrwał się z pałeczkami do przodu i krzyknął:

– Nooo! Teraz to będzie prawdziwa walka! Kto szybciej spałaszuje swoją porcję!

– O tej godzinie, młody, bardziej byłbym za tym, żebyś zmienił zawody na "kto zje więcej", będzie zdrowiej dla twojego żołądka – podpowiedział mu lekarz. – Choć już sama idea tego wyścigu jest zła, bo jak wypchasz sobie policzki ryżem, będziesz wyglądał jak przejedzony chomik, a mnie jeszcze czeka praca, podczas której nie mam zamiaru przypominać sobie twojej głupiej gęby.

– Jeśli mówimy o jedzeniu, to również wolałbym zmienić to na propozycję Bai Wuxianga. – Ku zdziwieniu wszystkich przemówił He Xuan, sięgając już po pałeczki i odrywając jedną od drugiej.

Nikt, poza Quan Yizhenem, który znał go z tej grupy najlepiej, nie wiedział jak daleko sięga zamiłowanie Czarnego Demona do jedzenia, dlatego nie mogli przewidzieć, że ten człowiek zgodzi się na jakiś głupi konkurs w jedzeniu.

– Ja odpadam – powiedział od razu Xie Lian.

– Ja również – zawtórował mu lekarz.

– A ja w to wchodzę. – Uśmiechnął się Hua Cheng, trzymając już pałeczki nad pięknie ułożonymi kawałkami rolek sushi.

– Doktorku, Xie Lianie – Quan Yizhen zwrócił się do najstarszej tu dwójki, która nie uczestniczyła w zabawie i uśmiechnął się złowieszczo – patrzcie i płaczcie, bo jak zjemy swoje porcje, to dobierzemy się do waszych.

– Nie krępuj się. Zaraz zamówię kolejne – odparł z uśmiechem chirurg, popijając herbatę.

– I to rozumiem! Najstarszy stawia!

Lekarz chciał powiedzieć, że nazywanie go najstarszym jest niemiłe, ale darował sobie, widząc ewidentnie wesoły nastrój, jaki udzielił się wszystkim tu obecnym. Zatarł więc ręce, rozsunął dłonie i klasnął, krzycząc przy tym:

– Start! – Trójka jak na rozkaz zaczęła jeść. – Macie półtorej godziny. – Roześmiał się, a widząc niezadowoloną minę swojego niesfornego przyjaciela, wyjaśnił: – Po tym czasie muszę jechać do pracy, więc nie ociągaj się, ale nie wpychaj nic w siebie jak jakieś wygłodniałe zwierzę.

Quan Yizhen mruknął coś, co chyba miało znaczyć "Spoko" i po tym wrócił do przeżuwania ryżowego krążka.

Xie Lian powiedział "Smacznego", a potem, odwracając głowę w bok i przyglądając się opadającym na pierś czarnym włosom, dodał tylko do swojego studenta: "Smacznego, San Lang".

Chłopak przełknął, co miał w ustach i podziękował, życząc profesorowi także smacznego posiłku. On jednak nie był głodny i patrząc na swojego wieloletniego przyjaciela – lekarz również.

Dlatego na zmianę raz jeden raz drugi zaczęli pokrótce opowiadać He Xuanowi, jaki mają, a raczej, jaki Hua Cheng wymyślił plan na ostatecznie doprowadzenie Zielonego Światła do upadku, a Qi Ronga wsadzenia do więzienia.

Wraz z upływem czasu i przedstawianiem coraz większej ilości informacji, He Xuan podniósł głowę znad stołu i zapytał z niedowierzaniem:

– On był w stanie to zorganizować, a dowiedział się o wszystkim kilka dni temu? – Mówiąc "on", miał na myśli Hua Chenga.

– En. Nikt inny – odparł z uśmiechem profesor, delikatnie ściskając pod stołem nogę chłopaka. – Nawet jeśli San Lang nie bije się jak my, to jego pomysły są niezwykłe.

Czarny Demon tym razem spojrzał poważniej na Hua Chenga. Dotąd miał go za zwykłego studenta, który "kręci" ze swoim nauczycielem, ale teraz diametralnie zmienił o nim zdanie.

Z jednej strony był w ich grupie legendarny Biały Demon Bez Twarzy, z drugiej ten młody chłopak, który zadziwiał go przenikliwym, bystrym i bardzo kreatywnym umysłem.

Podczas tej rozmowy dowiedział się też, jakie okoliczności w Boże Narodzenie sprowadziły na jego barki konieczność ukrycia się przed Zielonym Światłem oraz członkami innych gangów, którzy nie pałali miłością do Białego Demona.

Jednak He Xuan patrząc na tę dwójkę, nauczyciela i jego ucznia w dalszym ciągu nie potrafił zrozumieć ich wzajemnych uczuć. Tej wiary w drugą osobę, ufność i uzupełnianie się. Ponadto i jeden i drugi gotów był zaryzykować życie, by chronić tego, który był dla niego najważniejszy. He Xuan dobrze wiedział, że obaj zrobiliby to bez mrugnięcia okiem. Z tego powodu opracowali bardzo szczegółowy plan, w którym postarali się ująć wszystkie nieprzewidziane okoliczności. Wiadomo, że nigdy się tak nie stanie, bo ludzie są bardzo nieprzewidywalni, ale dbałość, z jaką wszystko przygotowali, świadczyło tylko o tym, jak wysoko cenili siebie nawzajem.

Dlatego, nawet jeśli He Xuan z początku podszedł do pomysłu dołączenia do nich bardzo sceptycznie, teraz czuł, że także chce w tym uczestniczyć i przekonać się, co w stanie jest osiągnąć ta z pozoru zwyczajna grupka znajomych.

Zapominając o jedzeniu, odłożył na bok pałeczki i z coraz bardziej rosnącym zaciekawieniem słuchał, jak będzie miała wyglądać ta "akcja" i jaką on – Czarny Demon będzie miał odegrać w niej rolę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro