61. Demoniczne spotkanie czas zacząć!
W czasie, kiedy trójka mężczyzn rozmawiała w domu rodzinnym Xie Liana, niesforny dzieciak, czyli Quan Yizhen, wybudzał się ze snu. Od dwóch nocy waletował w mieszkaniu Czarnego Demona, wyciągając go dwukrotnie do miasta na kebaba i piwo. Te dwa wypady utwierdziły go tylko w przekonaniu, że baraninka nie jest najlepsza na świecie, bo o wiele lepiej smakują potrawy przyrządzone przez tego zimnego i prawie niedostępnego He Xuana. I jakkolwiek wysoki, czarnowłosy gospodarz domu nie zniechęcałby młodego chłopaka do przebywania w swoim towarzystwie, tak Quan Yizhen pozostawał na te próby niewzruszony.
Syna Yin Yu zastanawiało za to, kim dokładnie był dla Czarnego Demona Shi QingXuan, którego niedawno poznał w tym mieszkaniu. Widział go już wcześniej na Arenie, a potem w szpitalu i nadal nie mógł rozszyfrować, jaka zaistniała między mężczyznami relacja. Z jednej strony był znajomym Hua Chenga i jednym ze studentów Xie Liana, z drugiej, czego dowiedział się niedawno – zawdzięczał również życie He Xuanowi. Przez przypadek, bo przez przypadek, ale to było i tak dziwne, że Czarny Demon bezinteresownie komuś pomógł, a potem rozgromił prawie połowę ulicznego gangu. Nie skończyło się to dla niego najlepiej, gdyż podbito go do tego stopnia, że miesiąc spędził w szpitalu, ale pytanie, jakie w tej chwili mu się nasuwało na usta to: dlaczego sprowadził chłopaka do swojego mieszkania i zachowywał się przy nim tak swobodnie? Po zobaczeniu jak go traktuje, wydawało się, jakby łączyła ich bardzo zażyła znajomość. Student spał w jego łóżku, nosił jego ubrania, jadł jego jedzenie i zachowywał się, prawie jakby ta mroczna strona He Xuana nie istniała lub to He Xuan nie chciał jej pokazywać.
Zastanawiające. Postanowił potem trochę go podpytać, przy okazji wyjadając pyszne bułeczki z jego lodówki lub, jeśli mu się poszczęści, to świeżutkie, wyciągnięte wprost z parowaru, w których je przyrządzał. Na samą myśl o nich, już ciekła mu ślinka.
Westchnął sam do siebie z uśmiechem i usłyszał jak He Xuan wychodzi ze swojej sypialni i idzie pod prysznic. Sam przekręcił się na kanapie, nakrył wyżej pożyczonym kocem i powrócił do spania.
Wieczorem będzie musiał wyciągnąć tego mruka z domu na spotkanie, w którym zdecyduje, czy dołączyć do nich, czy nie, ale na razie miał jeszcze mnóstwo czasu na słodkie "nicnierobienie".
* * *
Po wyjściu Bai Wuxianga w domu zrobiło się cicho. Xie Lian wraz ze swoim świeżo upieczonym kochankiem przez krótką chwilę wpatrywali się jeszcze w drzwi, za którymi zniknął lekarz, a potem obaj spojrzeli na trzymany w dłoni profesora przedmiot. Dostał go od przyjaciela wraz ze słowami, że jeśli nie wie, do czego służy, to niech zapyta swojego wszystkowiedzącego chłopaka. Po tym zaśmiał się, nie wiadomo z czego, i sobie poszedł.
We wnętrzu dłoni spoczywała mała tubka. Profesor podejrzewał, że jest to maść na rany, dlatego ucieszył się, że mimo wszystko Bai Wuxiang okazał się na tyle wyrozumiały, że dał im coś na te bolące i krwawe ugryzienia, które w większości sam zrobił. Jednak Hua Cheng, zobaczywszy nazwę preparatu, nie mógł powstrzymać cichego chichotu, po którym kaszlnął, próbując nadać swojemu głosowi poważny ton i zapytał:
– Wiesz gege, co to za maść?
– Domyślam się, że na rany.
– Tak, na rany, otarcia, podrażnienia i opuchliznę.
Xie Lian patrzył na chłopaka i szukał w jego wesołym uśmiechu powodu tego stanu. Hua Cheng tym razem nie mógł już dłużej powstrzymać się od powiedzenia mu prawdy, dlatego rzekł:
– To preparat specjalnie dla ciebie, gege.
– Dla mnie? – zdziwił się. – Przecież to ty jesteś w gorszym stanie niż ja. Moje ciało, w porównaniu do twojego, wygląda bardzo przyzwoicie. A zobacz, co zrobiłem ci chociażby w usta. – Dotknął lekko dłonią jego brody. – Tym powinniśmy się zająć, a nie mną.
Hua Cheng nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem, obejmując swojego profesora.
– Oj gege, gege. Co ja z tobą mam – mówił, tuląc go do siebie.
Potem zaczął zjeżdżać dłonią po plecach i niżej, aż dotarł do krzyża i pośladków. Trzydziestolatek zesztywniał na ten dotyk, a chłopak w końcu wytłumaczył:
– Tę maść stosuje się tu. – Wypowiadając słowo "tu", pomasował opuszkami palców zagłębienie między pośladkami.
Profesor wziął wdech i spłynął rumieńcem na twarzy. Szybko odsunął się od Hua Chenga i, wyminąwszy go, poszedł po schodach na górę.
– Gege? – zawołał chłopak i ruszył w ślad za nimi. – Nawet jeśli ta maść nie nadaje się dla mnie, to w dalszym ciągu mogę pomóc ci ją zaaplikować. – Śmiał się.
– Dziękuję – odparł Xie Lian, wcale nie zwalniając – ale z tym poradzę sobie sam.
W końcu chłopak dogonił nauczyciela i zatrzymał go, zamykając w ramionach i przyciągając jego plecy do własnej piersi. Pocałował w policzek i powiedział:
– Przepraszam, gege. Nie sądziłem, że po dzisiejszej nocy nadal będziesz taki nieśmiały. Przecież, jak rozmawiałeś z doktorem, to tak odważnie i wprost o wszystkim mówiłeś. Nawet nie miałeś rumieńców.... – opowiadał z żalem. – Trochę mnie to niepokoiło, bo ja, tylko słuchając ciebie, nie mogłem się powstrzymać, aby znów na tym stole w kuchni cię... – ściszył głos do szeptu i dokończył swoją wypowiedź wprost do czerwonego z zażenowania ucha.
Profesor zacisnął powieki, starając się nie przypominać sobie tamtych chwil, o których teraz słuchał z najdrobniejszymi szczegółami, gdzie nie pominięto nawet tego, jakie odgłosy wydawał i jak "rozkosznie" wyglądał.
Jednak zaraz po tym chłopak uścisnął go mocniej i powiedział całkiem poważnie:
– Dobrze wiem, że zawsze, jak stajesz w czyjejś obronie i jak komuś pomagasz, to nie myślisz o sobie i swoich uczuciach, dlatego powiedziałeś to wszystko doktorowi. Ale myślę, że on miał rację. Powinienem być delikatniejszy.
– Gdyby cokolwiek mi przeszkadzało, to bym ci o tym powiedział – rzekł Xie Lian, odzyskując trochę opanowania.
– Gege jest za miły, aby mówić o takich rzeczach.
– Nie w tym wypadku – odparł i obrócił się do niego przodem. – Jeśli cokolwiek, co zrobiliśmy, nie spodobałoby się mi, to bym cię zatrzymał.
– Ale nie zrobiłeś tego...
– Sam wiesz, co to znaczy. Dlatego już do tego nie wracaj. I nie drocz się tak ze mną, bo może kiedyś i ja przyprę cię do ściany tak jak ty mnie w nocy. – Tymi słowami całkowicie zaskoczył Hua Chenga, dlatego udało mu się pocałować go szybko i, nie będąc zatrzymywanym, pójść do łazienki.
Stojący samotnie chłopak dotknął swoich ust, a delikatny róż ozdobił jego policzki. Jego zdaniem właśnie taki gege był nieporównywalnie bardziej uroczy, niż kiedy to on igrał z jego uczuciami. Czuł, jakby zakochiwał się w nim jeszcze mocniej.
*
Po śniadaniu przygotowanym przez studenta składającym się na dwa duże puszyste omlety z warzywami w środku i posypane szczypiorkiem zaczęli sprzątać to, czego nie skończyli nad ranem. Nałożyli świeże poszewki na suche już poduszki i kołdrę oraz posprzątali odłamki rozbitego lustra w łazience. Choć to Xie Lian je zerwał ze ściany, jego uczeń w tamtym momencie wcale nie był bez winy, dlatego teraz obaj nic nie mówili. Zwrócili sobie tylko nawzajem uwagę, by i jeden i drugi uważał na palce, gdyż szkło było ostre i wystarczyła chwila nieuwagi, aby się skaleczyć.
Tej nocy nie odpoczywali wiele, dlatego po południu położyli się na suchej już kanapie i aż do zmierzchu spali.
Choć w rozmowach nie wracali do tego, co stało się w nocy oraz co sądził o nich Bai Wuxiang, to ciągle czuli w swojej obecności coś nowego, ale i kojącego. Jakby naprawdę byli sobie bliżsi, nawet nie mówiąc o tym głośno. Ich oczy częściej za sobą wodziły, ich ciała dotykały się nie tylko przypadkowo, a ich dłonie spotykały się na o wiele dłuższy czas niż dotychczas. To był zupełnie inny rodzaj związku, bardziej cielesny, ale także ich więź emocjonalna była mocniejsza, jakby teraz ich serca naprawdę splątała trwała czerwona nić miłości.
Zupełnie normalne było, że położyli się ze sobą pod jedną kołdrą lub objęli czy pocałowali. Taki stan powodował, że szczęście obu aż wypływało z ich ciał i twarzy, a każdy, kto ich znał, od razu mógłby się domyślić, jaka obecnie relacja łączy tę dwójkę.
Dlatego, kiedy o siódmej wieczorem przekroczyli próg japońskiej restauracji i weszli do specjalnie wydzielonego tylko dla ich grupy sektora, nie do końca wiedzieli, czy w obecności siedzącego tam He Xuana powinni lub mogą obnosić się ze swoim związkiem tak otwarcie. W domu Czarnego Demona to była odrobinę inna sytuacja i ich ówczesne trzymanie się za ręce było prawie koniecznie przez to, że prawda o Xie Lianie jako Białym Demonie w końcu się wydała. Lecz teraz, w restauracji?
W końcu nie każdy toleruje pary męsko-męskie, prawda?
Pomieszczenie, w którym się spotkali, wyglądało jak pokój. Na podłodze ustawiono 6 mat tatami z niskim stołem, przy którym jadło się na siedząco na niewielkich krzesłach bez nóżek, na których postawiono poduszki. Dookoła z czterech stron otaczały ich ściany. Dość grube, żeby wytłumić większość hałasów z sali jadalnej, ale na tyle cienkie, że ich głośny śmiech byłby dobrze słyszalny dla osób, które siedzą z uchem przy jednej z bambusowych ścian.
Nie będąc jednak pewnym, czy Czarny Demon do nich dołączy, nie mogli ryzykować spotkania w domu Xie Liana, a tym bardziej Bai Wuxianga lub – co gorsza – Quan Yizhena, gdzie przecież mieszkał razem z ojcem – szefem zespołu do walki z przestępczością zorganizowaną. Taka restauracja, choć nie w stu procentach bezpieczna, była w tej sytuacji najlepsza jako neutralne pole do rozmów.
Quan Yizhen i He Xuan przyszli pierwsi i usiedli obok siebie. Chłopak do samego końca nie był pewien czy uda mu się wyciągnąć Czarnego Demona z mieszkania, ale obiecanie mu darmowego jedzenia, na dodatek wysokiej jakości sushi zadziałało jak podejrzewał – mężczyzna nie wykazał się prawie żadną niechęcią i od razu na to przystał. Nie przeszkadzało mu nawet, że "ktoś" do nich dołączy przy posiłku. Chłopak nie sprecyzował, kto to dokładnie ma być i dlaczego spotykają się w większej grupie, ale możliwość darmowego smacznego jedzenia było na tyle przekonująca i zachęcająca, by nie robić problemu nawet z obecności dodatkowych osób. Restauracja, w której mieli jeść, była jedną z najbardziej ekskluzywnych w mieście i zarezerwowanie tu miejsca niemal graniczyło z cudem.
I w końcu to inni mieli stawiać, a nie on. On zamierzał się porządnie najeść.
Jednak nikt mu nie wspomniał, że tymi dodatkowymi osobami mają być jego niedawni goście, na których poluje Zielone Światło. Co prawda może nie na tego podejrzanego profesora, ale na jego ucznia już tak. Xie Lian w jego oczach nadal nie był zwyczajnym facetem, ale nie miał niezbitych dowodów na to, że jest tym człowiekiem, o którego bycie go podejrzewał.
– Witaj, He Xuanie – powiedział oficjalnie Xie Lian, zostawiając buty przed drzwiami i wchodząc w białych skarpetkach na podwyższoną podłogę. – Cześć, Quan Yizhen.
– Cześć – przywitał się zaraz za nim Hua Cheng.
– Cześć – odparł Quan Yizhen i z uwagą przyjrzał się dwójce mężczyzn. – Pobiliście się? – zapytał.
Xie Lian prawie przewrócił się o własne nogi, ale ramię Hua Chenga od razu go złapało i pomogło złapać równowagę.
– Cóż – zaczął odpowiadać, więc oczyścił gardło i rzekł z powagą: – Nic podobnego. Po prostu mieliśmy mały incydent z drzwiami...
– Które zatrzasnęły się w przeciągu – dodał lekko Hua Cheng.
– Bo wietrzyliśmy pokoje, a nie przewidzieliśmy, że zacznie tak mocno wiać.
– Tak jak gege mówi, nie przewidzieliśmy tego... porywu wiatru.
– Ha, ha! – zaśmiał się radośnie Quan Yizhen. – Jak was słucham, to mam wrażenie, że sobie żartujecie. – Popatrzył na nich uważnie, szukając oznak kłamstwa. – Ale rozumiem was, bo ja ostatnio na chacie też wietrzyłem całe mieszkanie i stary potem prawie mnie zabił. – Zaczął się znowu śmiać. – Wszystkie dokumenty leżące wcześniej na jego biurku fruwały po całym mieszkaniu i nawet nie wiem, czy jakieś nie wyleciały na zewnątrz. Wiatry bywają bardzo zdradliwe – rzekł w zamyśleniu – i trzeba na nie szczególnie uważać.
– Racja – potwierdził Xie Lian, starając się zachować zwyczajny wyraz twarzy i nie pozwolić wargom delikatnie zadrżeć w nerwowym niekontrolowanym śmiechu.
– Ale dobrze, że już jesteście. Zająłem wam miejsce naprzeciwko. – Wskazał dłonią. – My przyszliśmy wcześniej, więc zamówiliśmy już jedzenie, alkohol, herbatę i jakieś japońskie smakołyki, żeby stół nie był pusty. – Uśmiechnął się szeroko. – U He Xuana zawsze jest pełen wypas, więc nie mogłem nie potraktować go tak samo tutaj.
– No tak, bo to w końcu ja za wszystko płacę.
Cała czwórka usłyszała głos, który pojawił się przy wejściu, a po chwili zobaczyli wysokiego człowieka w jasnoniebieskiej eleganckiej koszuli na guziki i czarnych spodniach opinających się na jego długich i zgrabnych nogach. On także zostawił swoje buty przed wejściem i wszedł, mijając Xie Liana oraz Hua Chenga, po czym usiadł przy niezajętej przez nikogo części stołu.
– Witam. – Wyciągnął dłoń w stronę He Xuana. – Jestem przyjacielem tych oto tu mężczyzn, Bai Wuxiang.
Dłoń została złapana nie za mocno w smukłe palce.
– He Xuan – powiedział, patrząc mężczyźnie w oczy. – Czy pan jest chirurgiem, który mnie składał?
– Tak, to ja.
– Witam – rzekł krótko, a w następnej sekundzie oddał: – I dziękuję.
He Xuan pomyślał, czy to nie dziwny zbieg okoliczności, że znajomymi Quan Yizhena jest profesor historii oraz znany chirurg – niby zwyczajne osoby, lecz na pewno dobrze znane w swoich kręgach już z samej twarzy.
Czy lubujący się w bójkach chłopak, który ledwo przestał być nastolatkiem, mógł mieć za przyjaciół – bo tak nazwał ich grono lekarz – tak szanowane osoby?
Jednak nagle przypomniał sobie, iż przez tego zdawałoby się normalnego profesora już dwukrotnie musiał się dokładnie zastanowić, czy nazwanie go "tylko nauczycielem" było właściwe. I w tej chwili tym bardziej był ciekawy, po co go tu sprowadzono.
Doktor, wcześniej wymijając Xie Liana, zerknął przelotnie na jego ubranie i prawie niezauważalnie pokiwał głową, widząc na jego karku mały czerwony ślad, którego nie zakrywał nawet biały golf. Tyle dobrze, że wszyscy siedzieli do siebie przodem i nikt nie mógł tego zobaczyć. Martwił się o swojego najlepszego przyjaciela, ale także o tego studenta, bo, nawet jeśli się naprawdę kochali i tak szaleli za sobą, mądrze byłoby dać sobie na wstrzymanie. Nie zamierzał o tym przypominać przy wszystkich, ale na pewno napomknie im później na osobności.
Co do chłopaka siedzącego obok – jego czerwona jak jesienne liście klonu koszula i srebrne ozdoby w uszach skutecznie odciągały wzrok od szyi, gdzie też nie zamaskował całkowicie jednego z ugryzień, ale obaj zdawali się zupełnie tym nie przejmować.
Jesteście dorośli, a zachowujecie się beztrosko jak małe nieświadome niczego dzieci – przeszło mu przez myśl.
Z tej dwójki przeniósł wzrok na radosnego Quan Yizhena, a po nim na posępnego He Xuana. Jeśli syna Yin Yu znał bardzo dobrze, tak Czarnego Demona nie znał prawie wcale. Człowiek ten może i przez cały miesiąc był jego pacjentem, ale widzieli się raptem kilka razy i zamienili ze sobą parę słów. Nawet nie rozmawiali, bo to on mówił, opisując stan jego ciała, obrażenia, jakich doznał i zabiegi, które musiał przeprowadzić, kiedy był nieprzytomny. He Xuan nie wydawał się tym w ogóle zainteresowany, patrząc na niego nieruchomymi złotymi oczami, na koniec jedynie kiwając głową.
Wiedział, że także Hua Cheng nie był z nim zaprzyjaźniony, dlatego teraz zastanawiał się, jak zacząć rozmowę. W końcu był w tej grupie najstarszy, więc na nim powinna spoczywać ta odpowiedzialność, a skoro zgodził się na spotkanie, to nie chciał, by go wyręczano.
Spojrzał na He Xuana, na jego spokojną twarz bez skazy, na swobodne ruchy kończyn i nagle dotarło do niego, jak blisko był śmierci i w jakim stanie go zastał, a teraz ten sam człowiek zachowywał się, jakby nigdy nic mu się nie stało.
Demony – pomyślał – ci obaj faceci to najprawdziwsze demony.
Nie zapomniał jednak także o chłopaku, który także był prawdziwym demonem, lecz najradośniejszym z nich wszystkich i nawet do jego monotonnego życia wprowadzał trochę pozytywnej energii i porywającego chaosu.
– To jak? – zawołał wesoło nikt inny a Quan Yizhen, polewając do pięciu czarek przyniesione wcześniej ryżowe japońskie wino. – Zaczniemy od wzniesienia toastu za to demoniczne spotkanie?
Bai Wuxiang westchnął pokonany szczerością chłopaka i tryskającym z niego beztroskim wigorem, którym zarażał wszystkich w koło.
Podniósł płytkie naczynie do ust i powiedział, uśmiechając się kącikiem ust:
– Za spotkanie. – A w umyśle dodał: – Naprawdę siedzę tu z facetami iście z piekła rodem, nie zapominając o tym zwierzęcym, ale bystrym uczniaku z heterochromią i mną na czele, gdyż wcale nie jestem od nich lepszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro