6. Tym długopisem napiszmy pierwsze słowo naszej historii
W centrum muzeum, a zarazem w głównej, największej sali ustawiono małą scenę z mikrofonem i przed nią ponad setkę krzeseł.
Xie Lian nie chciał siadać w pierwszym rzędzie, dlatego zaproponował zajęcie krzeseł na uboczu, pod samą ścianą.
– Po prostu nie lubię być w blasku reflektorów, a będą tam skierowane wszystkie kamery i flesze – wytłumaczył się od razu, kiedy poinformował studenta o swoich planach. – San Lang, jeśli wolisz siedzieć bliżej, to nie krępuj się. Jesteśmy tu po to, by czerpać radość z tego seminarium.
– Ależ mi to wcale nie przeszkadza, gege. Też nie lubię być w centrum uwagi, poza tym nawet nie muszę nic widzieć. Głos z mikrofonu będzie na pewno słychać dobrze w każdym miejscu na tej sali.
Xie Lian popatrzył na niego i się uśmiechnął.
– Naprawdę cieszę się, że myślimy podobnie.
Zajęli miejsca w najbardziej odludnej części pomieszczenia, obserwując wchodzących ludzi. Część z nich była studentami, ale większość stanowili ludzie w starszym wieku, głównie mężczyźni w garniturach.
– To profesorowie z innej uczelni – tłumaczył Xie Lian, dyskretnie nachylając się w stronę swojego towarzysza, kiedy kolejne osoby zajmowały miejsca. – To właściciel muzeum... Ta para to archeolodzy. – wymieniał, jakby wszystkich znał.
Hua Cheng przysłuchiwał się jego słowom zaciekawiony, od razu zapamiętując twarze ludzi, o których mówił profesor. Równocześnie zastanawiał się, czy muzeum na pewno jest klimatyzowane, czy może z powodu coraz większej liczby osób było mu tak gorąco.
Xie Lian przysunął się dość blisko, a każdy jego oddech dolatywał do odkrytej szyi chłopaka. Hua Cheng natomiast zastanawiał się, czy użycie dziś swoich ulubionych perfum było dobrym pomysłem. Co prawda nigdy nie stosował ich zbyt wiele, bo nie lubił chodzić jak ich chodząca reklama, jednak zapach mężczyzny obok niego był tak delikatny, a jednocześnie tak ładny, że nie mógł przestać myśleć, iż on sam przez ten upał zaczyna pachnieć zbyt intensywnie.
Xie Lian w końcu odsunął się i zdjął marynarkę, kładąc ją na kolanach, po czym wyciągnął z kieszeni mały notes i długopis.
– Dobrze, że tu usiedliśmy, bo jakbyśmy mieli się cisnąć, stłoczeni jak sardynki, to wyszlibyśmy stąd jak po saunie. A człowiek najszybciej się przeziębia jak jest mokry i go przewieje.
Dwudziestodwulatek popatrzył na ludzi, potem na Xie Liana i zaśmiał się cicho.
– Masz rację, gege. Wybrałeś najlepsze miejsca.
Mężczyzna odwdzięczył mu się jeszcze szerszym uśmiechem i oparł wygodniej o krzesło, a chłopak zdjął swoją marynarkę i zawiesił ją na wolnym krześle obok.
– Zaraz się zacznie.
Chwilę po słowach nauczyciela na scenę wyszedł Jun Wu i jeszcze raz przywitał się ze wszystkimi oficjalnie. Opowiedział pokrótce o zebranych eksponatach oraz przedstawił kolejnego profesora – starszego, siwego mężczyznę, który poprowadzi spotkanie. Seminaria miały to do siebie, że przekazywano na nich wiedzę, jaką się nabyło, ale również zachęcano do pytań, aby utrwalić informacje na dane zagadnienia. Była to doskonała okazja, by zapytać o rzeczy, o których niewiele osób wiedziało, ponieważ często zjeżdżali się na nie specjaliści z całego świata.
Hua Cheng pierwszy raz uczestniczył w takim zgromadzeniu, więc z ciekawością obserwował i przysłuchiwał się wszystkiemu, o czym mówiono. Chłonął każde słowo jak gąbka i Xie Lian, który obserwował go kątem oka, cieszył się, że go tu zabrał.
Czy chłopak lubił starożytne Chiny, czy nie, to na pewno ta obecność poszerzy jego wiedzę, a także spojrzenie na życie. Było tu wiele znakomitych, ale znanych tylko w wąskim kręgu osobistości. Kto wie, może kiedyś spotka się jeszcze z kimś z tej sali i od razu będzie mógł się z nim przywitać słowami "a my się już spotkaliśmy – na seminarium ze starożytnych Chin". Świat jest duży, ale jednocześnie mały i czasami przypadkowe znajomości mogą przerodzić się w coś większego i na przykład zaowocować późniejszą współpracą.
Profesor otworzył swój notes na jednej z wolnych stron i zanotował aktualną datę, miejsce oraz temat seminarium. Potem wypisał nazwiska kilku osób, a na końcu dopisał "San Lang". Zastanawiał się, dlaczego chłopak poprosił, aby tak go nazywał.
Czyżby miało to coś wspólnego z jego rodziną i korzeniami? Może nie lubił swojego prawdziwego imienia? – myślał, stukając lekko końcówką długopisu o kartkę.
Siwy mężczyzna prowadzący na razie suchy wykład na chwilę oddalił się od mikrofonu i sprzęt nagle wydał głośny, przeciągły dźwięk. Przemawiający zaraz się poprawił i kontynuował wypowiedź.
– Gege, twój długopis. – Xie Lian usłyszał przy uchu głos studenta. – Wypadł ci.
Nachylił się bliżej niego i wyszeptał:
– Dziękuję, San Lang.
Chwycił za końcówkę długopisu i lekko pociągnął do siebie. Poczuł jednak opór. Chłopak po drugiej jego stronie nie puścił. Profesor uniósł wzrok, ale jego student z uwagą wpatrywał się w scenę. Jeszcze raz delikatnie, lecz stanowczo pociągnął za przedmiot, ale ten uparcie tkwił między palcami chłopaka.
Xie Lian rozejrzał się po sali, ale jako że przyciemniono światła, tak aby osoba na scenie była najlepiej widoczna, to byli niemal zupełnie niewidoczni. Dodatkowo ktokolwiek chciałby na nich teraz spojrzeć, musiałby się odwrócić, a nikt nie chciał spuścić wzroku z człowieka, który przemawiał.
Westchnął prawie ze śmiechem i opuścił swobodnie rękę z długopisem, która teraz spoczywała pomiędzy jego oraz chłopaka krzesłami. Wyglądało to trochę dziwnie, jakby grali w "Kto puści pierwszy".
Widać było, że ani jeden, ani drugi nie zamierza przegrać nagrody, jaką był ulubiony niebieski długopis profesora. Dlatego też jego właściciel dodał pewne "utrudnienie". Chwycił długi przedmiot pośrodku, będąc tym samym coraz bliżej palców chłopaka. Był przekonany, że ten w końcu zawstydzi się i podda. Jednak najlepszy uczeń w szkole zrobił dokładnie to samo i ich kciuki się spotkały.
Przez długą chwilę żaden nie ośmielił się nawet odetchnąć, skupieni na tym ledwo wyczuwalnym cieple drugiego człowieka, całkowicie zapominając, gdzie są i po co.
Hua Cheng nie wierzył, że to zrobił. Nie mógł pojąć, jak mógł po prostu nie oddać własności Xie Liana, a żeby tego było mało, to jeszcze wciągnął go w... tę zabawę. Jednocześnie nie mógł uwierzyć, że Xie Lian nie odpuścił i teraz ich ciała się stykały.
To tylko palce – powtarzał sobie. – To tylko głupie palce, nie ekscytuj się tak.
I gdy tylko o tym pomyślał, jakiś materiał spłynął na długopis, całkowicie zakrywając ich dłonie.
Obrócił lekko głowę do starszego mężczyzny, ale ten wpatrzony był w scenę, a delikatny uśmiech błąkał się po jego ustach. Po chwili nacisk na przedmiot, który ich chwilowo scalał, zelżał. Hua Cheng myślał, że profesor w końcu odpuszcza i poczuł lekki zawód, ale męska dłoń, zamiast się cofnąć, to jeszcze bardziej się zbliżyła. Powoli przesunęła się po jego opuszkach, po płytce paznokci, by wdrapać się na delikatną skórę wierzchu palców i nie za mocno ją uchwycić.
Chłopak zupełnie nie spodziewał się czegoś takiego. W ogóle niczego się nie spodziewał, choć miał nadzieję, ale sam nie wiedział, co chciał osiągnąć, drocząc się z tym człowiekiem. A tymczasem ciepło czyjejś skóry było czymś zupełnie nowym i niezwykłym. Uczuciem przyjemności i delikatnej ekscytacji płynącej z ludzkiego dotyku.
Długopis ponownie upadł na ziemię, ale tym razem sam jego właściciel go podniósł – drugą, wolną ręką. Pod materiałem marynarki ciągle trzymał dłoń swojego studenta i jakkolwiek nakazywał sobie w końcu przerwać tę subtelną więź między ich ciałami, tłumacząc to tysiącem powodów, to jego palce i jego umysł rządziły się swoimi prawami i nie słuchały jedno drugiego.
Chłopakowi zabrano już łącznik w formie zwykłego narzędzia do pisania, a tym samym powód, dla którego ich kontakt fizyczny powinien nadal trwać, ale postanowił wypełnić pustkę po utraconym przedmiocie i obracając lekko dłoń, złapał także Xie Liana.
Gdyby ktoś teraz popatrzył na tę dwójkę, to nic dziwnego by nie dostrzegł. Profesor i jego student po prostu z uwagą słuchali wykładu. Ich twarze były nieruchome, oczy utkwione w jeden punkt pośrodku sali. Swobodnie siedzieli na swoich miejscach, a jedynie marynarka zsunęła się z kolan jej właściciela pomiędzy krzesła, prawie dotykając podłogi i brudząc swoją idealną biel.
Nikt, poza tą dwójką, nie mógł nawet przypuszczać, że ich serca biją niespokojnie, ciała są gorące, myśli krążą wokół osoby obok, a pod jasnym materiałem ich palce nieśmiało splatają się ze sobą jak pary nastolatków na pierwszej randce.
Gdyby nie podzielność uwagi, to do końca seminarium nic by już nie zdołali zapamiętać, oprócz dotyku osoby obok, kształtu jej palców, miękkości wnętrza dłoni i delikatnej skóry na zewnątrz. Nie wiedzieliby, że obca dłoń może być taka gorąca, taka inna, a jednocześnie tak bardzo upragniona. Nieznajoma, ale z każdą kolejną chwilą coraz bardziej "chciana", żeby pozostała obok dłużej, znacznie dłużej, niż trwanie jednego seminarium.
Umysł Xie Liana był lekko zamroczony. Docierały do niego wszystkie słowa i bodźce, ale dłoń San Langa była jak zaciąganie się papierosem przez palacza – dopóki nie zaciągnął się porządnie, to nie miał zamiaru wypuścić go z ust.
Raptem do rzeczywistości sprowadził profesora głos właściciela muzeum, wypowiadający jego imię. Powinien teraz oblać się zimnym potem, że jest nieprzygotowany, do tego trzyma za rękę w miejscu publicznym swojego ucznia, ale Xie Lian byłby spokojny, nawet jakby przyłożono mu pistolet do głowy. Delikatnie uścisnął dłoń chłopaka i puścił. Od godziny czuł jego ciepło i nagle go zabrakło, ale miał pewne obowiązki, których musiał dopełnić.
Niespiesznie chwycił za swoją marynarkę i podniósł się z krzesła. Zarzucił kosztowny materiał na koszulę i zapinając guziki, skierował się w stronę sceny. Mijani ludzi spoglądali na niego ze swoich miejsc, a gdy był jeszcze bliżej, skierowano na niego mocne jasne reflektory. Zmrużył oczy, ale nie przestał się uśmiechać. Stanął w końcu w centrum, skupiając uwagę wszystkich na sali i zaczął przemowę.
– Dobry wieczór, Paniom i Panom. – Wyglądał idealnie, a biały garnitur tylko podkreślał jego przystojny wygląd. – Bardzo się cieszę, że mój przyjaciel zorganizował dla nas tak wspaniałą ucztę dla oczu i umysłu. Pamiętam, jak któregoś wieczoru spotkaliśmy się i przy lampce czerwonego wina długo debatowaliśmy nad możliwością przygotowania zaplecza pod dzisiejsze seminarium. Z początku nie wierzyłem, że w kilka miesięcy zdoła dotrzeć do tak unikatowych eksponatów, ale jak sami wiecie "Nie ma rzeczy niemożliwych dla Jun Wu". Zwłaszcza jeśli chodzi o starożytność – dodał i zaśmiał się, na co także na sali odpowiedziały mu śmiechy. – Jestem szczęśliwy, że to właśnie on zajął się przygotowaniami, bo dzięki niemu wszystko było dopięte na ostatni guzik. Jun Wu – popatrzył na mężczyznę stojącego obok – należą ci się ogromne brawa.
Zaczął klaskać, a po chwili tłum się przyłączył i ludzie zaczęli wstawać ze swoich miejsc. Po prawie pół minucie oklasków widownia usiadła i znów zaczął przemawiać Jun Wu. Wszystkie oczy zwróciły się na niego, a Xie Lian miał okazję, żeby dyskretnie się oddalić i powrócić na swoje wcześniejsze miejsce w rogu.
– Profesor Xie Lian jest wspaniałym młodym człowiekiem, który nie raz zadziwił mnie swoim zapałem, wiedzą i zaangażowaniem w życie kulturalne naszego miasta... – Hua Cheng nie usłyszał już nic więcej. Był ciekawy słów o swoim nauczycielu, lecz ten już wychodził z sali i kierował się z powrotem do windy.
Powiedział chłopakowi, że może jeszcze zostać, a on pójdzie się tylko przewietrzyć, ale ten wolał pójść za nim.
Weszli do windy i starszy mężczyzna zaczął rozpinać górne guziki swojej koszuli. Hua Cheng patrzył na niego ze zdziwieniem, ale nic nie mówił.
Kiedy dotarli do samochodu Xie Lian otworzył drzwi od bagażnika i oparł się o jego krawędź.
– Gege? – Hua Cheng cały czas przypatrywał się profesorowi, zupełnie nie wiedząc, co się stało.
– To nic San Lang, nie przejmuj się – przerwał i zacisnął usta. – Pewnie będziesz się śmiał, ale nie lubię świateł reflektorów i błysku fleszy. Źle się przez to czuję.
Hua Cheng podszedł do niego i usiadł także na krawędzi czarnego bagażnika obok miejsca, o które opierał się dłońmi profesor.
– Każdy czegoś nie lubi – powiedział spokojnie. – Ale... W pewnym sensie cieszę się, że dowiedziałem się o gege czegoś nowego. – Zaśmiał się. – Dzięki temu...
– Będziesz mógł się ze mnie śmiać? – zapytał, ale również z nutą wesołości w głosie.
– Nie. Dzięki temu bardziej lubię gege.
Xie Lian uniósł głowę i spojrzał w dwukolorowe tęczówki. Obaj uśmiechali się, choć po ich umysłach krążyło teraz wiele różnych myśli.
– I co ja mam z tobą zrobić, San Lang?
Było to pytanie retoryczne, myśli wypowiedziane na głos, ale chłopak i tak odpowiedział:
– Nie wiem jak gege, ale ja zjadłbym coś dobrego.
Przez kolejną chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu profesor wybuchł śmiechem i prawie przez łzy powiedział:
– Masz rację, San Lang, masz całkowitą rację. Ja też zgłodniałem. Zjedzmy coś dobrego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro