55. Nigdy nie lekceważ małych zwierząt - łasica przybiera swoją prawdziwą formę
Podczas obiadu nie doszło już do żadnej dłuższej wymiany zdań poza oczywistym pytaniem: co takiego stało się na uczelni, że jeden z uczniów musiał w święta, w nocy wrócić do szkoły?
Na pytanie odpowiedział Xie Lian, po raz kolejny ściągając ten problem z barków swojego studenta. Na poczekaniu wymyślił piękną historyjkę o tym, jak w szkolnej serwerowni doszło do wypadku, w wyniku którego większość komputerów trzeba było na nowo podłączać do sieci i instalować oprogramowania. Ponadto od czasu nieszczęsnego incydentu trwała też wymiana podzespołów i kabli, aby zapobiec takim wypadkom w przyszłości. Hua Cheng, który w poprzednim roku zajmował się aktualizacją systemów, był niezastąpiony, aby doprowadzić wszystko do porządku. Ponadto jako jeden z uczestników w projekcie tworzenia wielozadaniowego firewalla, musiał być na miejscu, by upewnić się, że "partacze", czyli licencjonowani serwisanci nie zepsują jego pracy.
Naprawa będzie trwała aż do Sylwestra i dlatego wymagana jest jego obecność. Oczywiście dostanie za to wynagrodzenie, jak każdy profesjonalny informatyk wykonujący swoją pracę. Ponadto, z racji okresu świątecznego, otrzyma potrójną gażę, a jego ocena końcowa będzie maksymalna oraz będzie zwolniony z egzaminów specjalistycznych. Nadal pozostanie mu jednak napisanie innych prac zaliczeniowych, ale przynajmniej będzie miał na to więcej czasu.
Na skończenie napraw mieli tylko kilka dni, bo wszystko musiało zostać przetestowane i działać bez zarzutu, zanim zaczną się ponowne zajęcia w nowym już roku.
Profesor opowiadał z takim przekonaniem, że nawet ateista mógłby się nawrócić, gdyby Xie Lian był księdzem i namawiał go do przyjęcia wiary... jakiejkolwiek. Dlatego nie zdziwił się, że matka oraz ojciec chłopka, którzy w ogóle nie znali się na całej tej "technologicznej nowoczesności", uwierzą mu.
Hua Cheng słuchał opowieści i nawet powieka mu nie drgnęła, kiedy profesor tak go wychwalał i wymyślał coraz to nowsze i skąpane w coraz słodszym lukrze słowa skierowane w jego stronę.
Ale było kilka rzeczy zgodnych z prawdą - będzie musiał wrócić, jego "praca" będzie trwała co najmniej do Sylwestra i będzie związana z komputerami oraz jego specjalizacją.
Przez chwilę przyszło mu przez myśl, czy zabezpieczył swoją bajkę uprzedzeniem rektora, iż potrzebuje uwiarygodnienia w jego słowach, ale student domyślał się, że na pewno to zrobił. Nie podjąłby się okłamania jego rodziców, nie mając gotowego planu, który można by było łatwo przejrzeć i sprawdzić.
Prawdziwa przebiegła łasica z ciebie, gege.
- A jak to się stało, że profesor od historii zajmuje się tą sprawą? - zainteresowała się matka.
- Tak się złożyło, że komputery są moim małym hobby, więc podjąłem się trzymania pieczy nad kółkiem informatycznym. Tworzymy tam różnorodne programy: od prostych rachunkowych, do skomplikowanych zabezpieczających najrozmaitsze firmy w kraju i za granicą. Choć w szkole robimy to pro bono, wiele przedsiębiorstw docenia nasz wysiłek włożony w pracę i zarówno nasze małe kółko jak i szkoła otrzymują wynagrodzenia w formie różnego rodzaju sprzętu szkolnego, począwszy od piłek do tenisa, skończywszy na komputerach, rzutnikach lub wyposażeniu pracowni chemicznych.
A przy okazji łapiemy przestępców, uczestniczymy w nielegalnych walkach i włamujemy się do serwerów urzędowych i wykradamy dane o finansach kilku mafijnych bossów. Nic takiego, czego nie robią inni studenci w moim wieku - dopowiedział w umyśle Hua Cheng.
- I nasz syn uczestniczy w tak dużym przedsięwzięciu? - Pani Hua była naprawdę zdziwiona i tak dumna, że trzymała go za rękę na stole, uśmiechając się radośnie.
Jej mąż nie wykazywał tyle entuzjazmu, ale widać było, że także słucha każdego słowa Xie Liana.
- Tak, w końcu jest najlepszym uczniem w szkole - odpowiedział Xie Lian.
- Niesamowite. Nic nam nie mówiłeś - powiedziała z pretensjami.
- Nie było czym się chwalić, mamo. Nic wielkiego jeszcze nie zrobiliśmy.
- Oj, no nie bądź taki skromny. Widzisz, tatku, jakiego masz zdolnego syna? - Używając tego bardzo poufałego zdrobnienia do męża, było widać, jak bardzo cieszą ją usłyszane słowa.
Xie Lian miał odrobinę wyrzuty sumienia, że skłamał, choć w dobrej wierze. Skłamał, zatajając fakt, że to, w co wciągnięto ich dziecko, wcale nie było bezpieczne i na pewno nie takie łatwe jak tworzenie oprogramowania i wpisywanie ciągu liczb i znaków do komputera. Ale tego już nie mógł powiedzieć.
Pan Hua, który dotychczas milczał, uśmiechnął się do małżonki, biorąc jej dłoń i składając na jej wierzchu krótki, aczkolwiek czuły pocałunek, po czym obrócił się, spojrzał na Xie Liana i powiedział:
- To prawda, nie spodziewałem się, że mój syn na tej swojej informatyce będzie robił coś pożytecznego. - Nadal było widać, że pomysł nauki na tym kierunku w jego mniemaniu był błędem, ale nie powiedział tego wprost. W zamian zrobił ruch ręką i zaproponował: - To jak profesorze? Nadal jesteś chętny na skosztowanie sprezentowanego trunku w moim gabinecie?
- Jak najbardziej, jestem chętny i dziękuję za to zaproszenie.
Hua Cheng odprowadzał wzrokiem dwójkę mężczyzn, aż zniknęli za grubymi dębowymi drzwiami. Przez cały ten czas, odkąd znaleźli się w jadalni, ich wzrok się nie skrzyżował, ale ruch dłoni przed wyjściem z pomieszczenia przywiódł na usta studenta uśmiech. Profesor podniósł dłoń do ucha i kciukiem potarł miejsce, gdzie Hua Cheng zawsze miał zawieszonego na sztandze srebrnego motylka.
Tylko gege może dodawać mi otuchy, idąc z ojcem na rozmowę.
Nadal był ciekawy, o czym będą rozmawiać, choć jego umysł uparcie podpowiadał mu, że właśnie o nim.
*
Prezes kilkunastu dobrze prosperujących przedsiębiorstw Hua Industries prowadził Xie Liana do swojego usytuowanego w innej części rezydencji gabinetu. Podążali do niego długim korytarzem wyłożonym miękką i gęstą wykładziną. W żadnym pomieszczeniu nie było widać przepychu, ale każde wydawało się być wykonane z wielką dbałością. Choć przeważały odcienie szarości i chłodnego błękitu, Xie Lian gdzieniegdzie widział ustawione flakony z kwiatami, co zapewne zawsze inicjowała żona tego mężczyzny, a przynajmniej tak myślał, kiedy jego wzrok zatrzymywały się na jaskrawych kolorach odznaczających się na monotonnym szarym tle.
Gdy dotarli pod największe jakie dotychczas widzieli podczas tego krótkiego spaceru drzwi, starszy mężczyzna pchnął je i zaprosił gościa do wejścia. Trzydziestolatek przekroczył próg i pierwsze co dostrzegł, to ciemne drewniane stare biurko, a za nim na całą ścianę ustawione meble, wysokie aż pod sam sufit, z półkami wypełnionymi bo brzegi najrozmaitszymi książkami.
Rzucił na nie tylko wzrokiem, starając się nie zastanawiać, jakie nowe tytuły mógłby tu dla siebie znaleźć i rozejrzał się po wnętrzu. Poza książkami i zabytkowym biurkiem nie było tu nic, co by przykuło uwagę profesora historii. Ogromne okno, którego widok padał na podjazd i trawnik, kanapa, dwa fotele, nieduży stół, dwie szafy - w tym jak zgadywał jedna na ubrania, a druga na dokumenty.
Od razu został zaprowadzony do miejsca, w którym stał barek na alkohole. Z dwóch stron małego mebla postawiono dwa fotele - jeden zajął Xie Lian, drugi pan Hua, który wyciągnął dwie szerokie kryształowe szklanki i zapytał:
- Pije pan z lodem?
Oczywiście, że chciałbym się napić z lodem, a najlepiej jeszcze z pół litrem soku, który całkowicie zabiłby smak alkoholu! - przeszło mu przez myśl, ale wiedział, że nie może tego powiedzieć i tak zrobić. Nie z tym człowiekiem.
- Nie - odparł grzecznie - z chęcią posmakuję koniaku tak jak pan.
Starszy mężczyzna rozluźnił ściągnięte dotąd brwi.
- Tak szybko zgadł pan jak lubię delektować się dobrym trunkiem?
- Każdy koneser lubi czuć pełny aromat tego co pija. Pan na pewno nie jest wyjątkiem.
- Zgadza się. Nie było to trudne do zgadnięcia, jak słyszę.
Xie Lian nie odpowiedział, sięgając po wypełnioną w jednej trzeciej szklankę bursztynowego płynu. Delikatnie zamieszał, obserwując jak jest gęsty i klarowny, a potem wciągnął zapach. Stężenie ponad czterdziestu procent alkoholu uderzyło do jego nozdrzy, ale nawet się nie wzdrygnął. Ponadto zapach, choć gryzący, był dość przyjemny. Wyczuwał owoce, prawdopodobnie jakieś cytrusy i odrobię orzecha.
- Mój syn panu podpowiedział, co najbardziej lubię?
Odpowiedział mu uśmiech na ustach, a sam profesora oparł się o miękki fotel i założył nogę na nogę, opierając o kolano grube dno szklanki.
- Za dzisiejsze spotkanie, profesorze Xie Lian. - Nie stuknęli się, ale podnieśli naczynia wyżej i popatrzyli na siebie.
- Za spotkanie, prezesie Hua.
Upili mały łyk, kosztując na języku smak, a po kilku sekundach wypili na raz połowę swojej porcji.
- Wyśmienite - stwierdził mężczyzna o czarnych włosach przyprószonych przy skroniach siwizną.
- En - potwierdził Xie Lina. - Ma pan znakomity gust.
Trzymał szklankę w dłoniach, obserwując drugiego mężczyznę, który wygodnie rozłożył się na swoim miejscu i wypił alkohol do końca. Trzydziestolatek w białej koszuli i czarnych spodniach zrobił to samo i szklanki zaraz zostały ponownie napełnione. Tym razem stały tylko na blacie małego okrągłego stolika, podczas gdy gospodarz domu obrócił głowę na wprost gościa i zapytał bez ogródek:
- Co pan robi tutaj, profesorze Xie Lian? Przecież nie musiał się pan fatygować taki szmat drogi, tylko po to, by wytłumaczyć się za mojego syna. On mógł mi opowiedzieć dokładnie to samo co pan.
Xie Lian także podniósł na niego wzrok i odpowiedział:
- Zepsułem pana rodzinie świąteczną kolację, więc kto jak kto, ale ja tu jestem głównym winowajcą. W mojej gestii należało więc przyjechać i osobiście przeprosić pana oraz małżonkę. Gdyby nie moja egoistyczna prośba o natychmiastowy powrót Hua Chenga, to nie sprawiłby państwu nieprzyjemności.
- To miło, że tak pan o tym pomyślał, ale obawiam się, że jest pan chyba jedynym nauczycielem, który jest do tego stopnia porządny i prawy. - Dotknął opuszkiem palca brzegu szklanki i zapytał: - A może to przez to, iż ufundowałem połowę waszej uczelni, to rektor wysłał kogoś do, nazwijmy to, "posprzątania bałaganu i udobruchaniu tego faceta"?
- Rektor nie wie o moim przyjeździe. To była wyłącznie moja inicjatywa.
- Pana inicjatywa - powtórzył - a więc, panie profesorze, pomijając już to, co usłyszałem wcześniej i bez względu na to czy jest to prawdą, czy nie, to dlaczego naprawdę pan tu jest? Zakładam, że chodzi o mojego syna, czy tak? - Spojrzał na mężczyznę siedzącego nie dalej niż półtora metra od niego, na którego ustach bezustannie gościł lekki uśmiech. Nie mógł tego znieść. Tego, że ktoś w jego obecności i w jego domu zachowuje się tak beztrosko i jakby był u siebie. - Hua Cheng nie jest z tego rodzaju osób, które prosiłoby o wstawiennictwo w jakiejkolwiek sprawie dotyczącej jego osoby, więc zakładam, że albo to pan koniecznie chce się wepchać ze swoimi butami w jego życie albo...
- Albo? - wtrącił mu się w słowo profesor, tym samym jeszcze bardziej irytując swoim zachowaniem starszego mężczyznę, który zagryzł zęby, ale dokończył za nich oboje:
- Albo widzi pan w nim potencjalnego dzieciaka, którego tak światły umysł jak pański chciałby namówić na jakieś historyczne bzdury i chore obietnice przysłużeniu się światu, którymi wypełnił pan jego umysł.
Xie Lian nieprzerwanie patrzył na rozmówcę i nie mógł się powstrzymać, aby nie uśmiechnąć się jeszcze szerzej. Alkohol działał dziś na niego wyjątkowo dobrze. I szybko.
Nadal nie powiedział nic konkretnego i nie odpowiedział, dlatego osoba przed nim w dalszym ciągu prowadziła wywód:
- Przyznał się, że spotkał Jun Wu na jakimś historycznym seminarium. Poznanie tego mężczyzny na pewno wyjdzie mu na dobre, ale nie radzę panu zmieniać jego przyszłości, którą ustaliłem już dwadzieścia lat temu. To, że uparł się na studia i na ich skończenie, to tylko wybryk, na który przyzwoliłem, ale czas na zabawę już się wyczerpał i będzie musiał powrócić do rzeczywistości.
W końcu Xie Lian się odezwał nieco poważniej:
- O jakiej rzeczywistości pan mówi? O tym, że z góry ustalił pan, kim syn będzie w przyszłości? Że przejmie po panu firmę, czy tak?
- Oczywiście, że tak! - podniósł głos, lecz zaraz wziął głęboki oddech, uspokajając się i sięgnął po szklankę. - Nie po to starałem się przez całe jego życie, by uczyli go najznamienitsi nauczyciele, najbardziej wymagający finansiści i nie po to wychowywałem go na posłusznego następcę, by teraz miało się to zmienić. Nie pozwolę na to. Ani panu. Ani jemu tym bardziej.
- Doskonale rozumiem te obawy i pobudki jakimi się pan kierował. Ale czy pomyślał pan choć przez chwilę czego chce ten chłopak? Czego on chce, a nie czego pan chce?
- On chce tego co ja - oznajmił, jakby było to oczywiste. - Taka jest jego przyszłość. Będzie moim godnym następcą i kolejnym prezesem Hua Industries.
- Czy przez to będzie szczęśliwy?
- Słucham?
- Czy uważa pan, że takie życie, które wymarzyli dla niego rodzice, będzie uważał za szczęśliwe?
- Szczęście, czy nie, to jego powinność. A taka praca, zapewniam profesora, przynosi wiele satysfakcji. Wymaga poświęcenia firmie swojego czasu i oddania się jej całkowicie, ale jak można nie czuć szczęścia, kiedy jest się na szczycie, a na jedno skinienie ręki kłaniają się tysiące osób? - zapytał z wyższością w głosie. - Ja chcę mu to wszystko dać. To, co latami dla niego budowałem.
- Dla siebie, panie prezesie. Syn ma to dostać w spadku.
- A więc co w tym złego, że chcę mu to dać?
- Zupełnie nic. - Wzrok profesora tym razem trochę się zmienił. Nie był już tak przyjazny i mimo niegasnącego na ustach uśmiechu, jego oczy stały się bardziej przeszywające i groźniejsze. - O ile Hua Cheng też tego chce.
- Na pewno.
- A jeśli nie?
- Teraz już nie ma wyjścia. - Rozłożył ręce z lekkim uśmiechem. - Zgodził się na nasz układ. Ja mu pozwoliłem studiować co chce, a on zgodził się mnie zastąpić.
- Może i tak, lecz jeśli by nie chciał, czy nadal zmusiłby go pan do tego? - Zakręcił w dłoni szklanką i napił się. - Woli pan zaryzykować kłótnie lub co gorsze zerwanie więzów z jedynym synem, niż pozwolić mu samemu zdecydować o swojej przyszłości?
- Hua Cheng tego nie zrobi. Znam go. Dłużej niż pan, pana koledzy z pracy oraz wszyscy jego pseudo znajomi z uczelni. W końcu jest moim synem i wiem, że nawet jeśli nie będzie tego chciał, to nie jest osobą, która łamie obietnice.
- I pan również.
- To prawda.
Patrzyli na siebie dłużej niż wcześniej. Przypatrywali się oczom i niekontrolowanym tikom twarzy, które miał każdy. Ruch powieką, drgnięcie policzka, uśmiech, podniesiona brew - szukali tych oznak u siebie, ale oblicze każdego było idealne, bez żadnej skazy.
Xie Lian dopił resztkę koniaku i odstawił szklankę na stolik. Wstał i sięgnął do kieszeni na piersi, wyciągając stamtąd złożoną na cztery kartkę. Otworzył ją i podał siedzącemu mężczyźnie.
- Co to? - zapytał, zanim choćby ruszył ręką w jej stronę.
- Proszę to przeczytać i jeszcze raz zastanowić się nad obietnicami - powiedział, pierwszy raz używając swojego chłodnego tonu. Po nim lodowato dodał: - Potem radzę zerknąć na sam dół i pomyśleć przez chwilę, co może nas łączyć. Albo ściśle KTO.
Dłoń pana Hua w końcu uchwyciła za brzeg kartki i przyciągnął ją do siebie. W tym czasie profesor obrócił się do niego tyłem i spokojnym krokiem podszedł do tak intrygującej go od samego początku biblioteczki.
- Skąd pan to ma? - dobiegł go głos zza pleców.
- Czy to ważne?
- Czy mój syn o tym wie?
- Nie mam pojęcia. Lecz jeśli nie wie, to kwestia czasu jak się dowie. I to nie wyjdzie ode mnie - oznajmił, choć w tych słowach ukryte było ostrzeżenie. - Po prostu nie docenia pan jego oraz jego możliwości i potencjału.
- Dlaczego mi to pan pokazuje? To ma być jakaś forma szantażu? - Głos prezesa nie był już tak samo pewny siebie jak na początku ich rozmowy.
Xie Lian parsknął w jeden z najbardziej bezczelnych sposobów i ze śmiechem odpowiedział:
- Żartuje pan? Szantaż? Gdybym chciał pana zaszantażować, to już dawno powiedziałbym o tym, co zobaczy pan poniżej.
Ze swojego miejsca słyszał szelest kartki i głośniejszy świst wciąganego powietrza. Nie przyszedł tu, aby mu grozić, dlatego wyjaśnił:
- To zrujnowałoby nie tylko pana karierę, ale w obecnej sytuacji także pana małżeństwo. I cokolwiek obiecaliście sobie z synem, klnąc się na wasze życie, na wasze kończyny, matki, czy cokolwiek innego, to było nieważne.
Zawiesił głos, starając się nie brzmieć ostro. Choć nie pochwalał czynów tego mężczyzny, nie mógł go oceniać. Ludzie z różnych przyczyn robią najróżniejsze rzeczy, których potem żałują lub nie. Osoba siedząca w fotelu zdaniem Xie Liana należała to tej pierwszej grupy, dlatego kontynuował odrobinę spokojniej:
- Zależy panu na synu - rzekł wprost. - Wiem to, bo widzę, jak pan oraz małżonka na niego patrzycie i jak pan na nim polega. Ale mi także na nim zależy. Na nim, a najbardziej na tym, by był szczęśliwy i wolny. Cokolwiek postanowi, gdziekolwiek postawi stopę, to chciałbym być dla niego niczym innym jak wsparciem, osobą, na którą może liczyć i która go nie opuści - przyznał całkowicie szczerze. - Nawet gdyby kroczył ścieżką na szczycie wzgórza otoczonego nieskończoną otchłanią albo w ciemnej gęstwinie, z której nie widać by było drogi wyjścia. I wierzę, że zastanowi się pan nad tym, kiedy wyjdę. Wierzę, że dobrze pan to przemyśli. Tak jak może nigdy wcześniej. Ale mimo to, mam nadzieję, że podjęta decyzja będzie najlepsza dla waszej dwójki, bo zależy panu na najbliższej rodzinie tak jak i mnie zależało.
Obrócił się i w kilku krokach znalazł się przed prezesem. Nachylił się nad nim, żeby ich twarze były na tej samej wysokości i powiedział bez emocji:
- Nigdy nie spocznę, dopóki wszyscy odpowiedzialni za śmierć moich rodziców nie zapłacą za to. Tak samo Qi Rong jak i jego schorowany, przykuty do łóżka ojciec, poprzednia głowa Zielonego Światła.
Wyprostował się i od razu skierował do wyjścia.
- ...kim pan naprawdę jest? - zapytał słabym głosem starszy Hua.
- Ja? - Obrócił minimalnie głowę i odparł: - Jestem zwyczajnym profesorem historii. Jestem trzydziestoletnim mężczyzną mającym za przyjaciela znakomitego chirurga, który pomógł mi się pozbierać, kiedy zgubiłem drogę. Przypadkiem ten sam chirurg był jedną z ostatnich osób towarzyszących prawdziwej matce pana przybranego syna pójść na tamten świat i... - zacisnął usta i spojrzał na siedzącą osobę.
Wypowiadając kolejne słowa twarz profesora zaczęła jaśnieć, a jego orzechowe oczy mieniły się całym wachlarzem uczuć.
- Jestem też osobą, która kocha pana syna jak nikogo innego na świecie i nie pozwoli, by kiedykolwiek stała mu się krzywda.
Zaśmiał się, a jego głos przez chwilę odbijał się od kasztanowej boazerii wnętrza gabinetu. Prezes siedział, oddychając płytko i próbując zrozumieć, co właśnie usłyszał od tego człowieka. Nie dość, że tyle wiedział o jego przeszłości, to wydawał się całkowicie nieprzestraszony kim jest i jaką pozycję zajmował. W ogóle się go nie bał. A te słowa o nim i o jego synu...
- Jeszcze jedno, szanowny Hua. - Położył dłoń na klamce i już nie odwracając się do niego, poprosił: - Jeśli kocha pan syna, to proszę, aby do końca roku wstrzymał się pan ze wszystkim, co planował pan względem niego. Bo cokolwiek panu dziś powiedziałem, to diametralnie zmieni pan nastawienie do mojego San Langa po zobaczeniu noworocznych wiadomości. Zapewniam, że będziecie dumni z niego i nigdy więcej nikomu nie przejdzie nawet przez myśl, że wie lepiej od tego chłopaka, co chce robić w życiu.
Wyszedł, zostawiając pana Hua z potwornym bólem głowy, złością pomieszaną z bezsilnością i niepokojącym uciskiem w klatce piersiowej. Takim, o którym już dawno zapomniał, bo to był pierwszy raz od wielu wielu lat, odkąd został całkowicie pokonany.
Ponownie wziął kartkę w dłoń i jeszcze raz obejrzał dwie odbite na niej "kserówki". Pierwsza dotyczyła umowy zawartej między nim, a prawdziwą mamą Hua Chenga, która umierając, zostawiła syna pod opieką rodziny Hua. Zaznaczony zielonym flamastrem był tam podpunkt, który jasno mówił, iż pan Hua zaopiekuje się jej dzieckiem jak swoim, da mu wszystko co najlepsze i sprawi, że będzie szczęśliwe.
U dołu, natomiast, widniało wydrukowane zdjęcie przedstawiające jego w latach młodości oraz towarzyszącego mu mężczyznę w średnim wieku. Obaj podawali sobie jedną dłoń, a drugą przekazywali walizkę. Pod zdjęciem widniała data, godzina oraz nazwiska. Dobrze pamiętał tamtą noc oraz osobę, która namówiła go na odkupienie za bezcen ważnych dla jego przyszłego przedsiębiorstwa terenów. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy robił nielegalne interesy z mafią. W tym akurat wypadku z Zielonym Światłem.
Więc kiedy ten profesor Xie Lian, wspomniał o nich i o śmierci jego rodziców... miał na myśli zemstę?
Co to za człowiek?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro