51. Zgrane trio przyjaciół
Quan Yizhen był niezapowiedzianym gościem, ale wprowadzał specyficzną atmosferę młodzieńczej energii pomieszanej z wesołością. Dodając do tego dwukrotnie starszego od niego chirurga, który mógł być jego ojcem, tworzyli miły dla oka widok, zwłaszcza jak się o coś spierali.
- Doktorku, zostaw mi trochę! - krzyczał dwudziestolatek, sięgając widelcem do jego talerza. - Już i tak dobrze wyglądasz, daj mi więcej tego żółtego!
- "To żółte" to cukinia, młotku - powiedział chłodno Bai Wuxiang, przysuwając talerz bliżej siebie i wkładając widelec pomiędzy końcówkę jego widelca. - Nie podbieraj mi z talerza.
- A więc daj mi tę cukinię! Noooo, nie bądź żyła! Jestem jeszcze młody, potrzebuję witamin, a ty... - spojrzał na niego z uwagą, ale i uśmiechem. - Dobra, dobra, kupię ci na urodziny Geriavit Pharmaton. Podobno to dobre ziółka w płynie dla ludzi w podeszłym wieku, zupełnie jak... - chciał powiedzieć ty, ale lekarz zdążył złapać go za bark i Quan Yizhen nagle ucichł. Jego rozbawiony wzrok zmienił się i już zupełnie nie przypominał tego radosnego chłopaka, jakim zawsze był. W tym momencie w jego rozszerzonych źrenicach krył się cień strachu.
Hua Cheng przyglądał się temu z początku z zainteresowaniem, a w tej chwili z lekką obawą o tego przerośniętego dzieciaka. Duża dłoń zaciskała się na barku, na którym poprzedniego dnia widział duży czerwono-fioletowy siniak.
- Dokończ - warknął głośno Bai Wuxiang - o ile się nie boisz.
Cała trójka patrzyła na Quan Yizhena, ciekawa co zrobi.
Xie Lian nie raz widział jak obaj mężczyźni spierali się w jego towarzystwie i w ogóle nie był zdziwiony, że doszło do rękoczynów. Znowu. W tej chwili ciekawiło go tylko, który z przyjaciół będzie szybszy.
Quan Yizhen nagle roześmiał się i ruchem tak błyskawicznym, że prawie niezauważalnie, chwycił za trzymający go nadgarstek, zrywając go ze swojego ciała. Bai Wuxiang przekręcił dłoń i wyrwał się, sam znów sięgając do jego ciała. Tym razem dwudziestolatek zdążył odsunąć się na krześle i unieść łokieć, ale jego przeciwnik spędził z nim tyle czasu, że zdążył poznać wszystkie uniki. Minął jego rękę, ponownie lądując idealnie na bolącym barku.
- Dokończ - powiedział już spokojniej i nawet odrobinę się uśmiechnął.
Quan Yizhen mruknął cicho, zaciskając mocno powieki i wstrzymując powietrze.
- Chłopcy - wtrącił się gospodarz domu - nie ma co się kłócić o jedzenie. San Lang zrobił tyle, że starczy na podwójną, a nawet potrójną porcję. Bai Wuxiang - zwrócił się tylko do starszego przyjaciela - nie wybij mu barku, bo nie będzie w stanie się obronić nawet przed moimi studentami. - Mrugnął porozumiewawczo do Hua Chenga.
Gdyby rozmowa była prowadzona między "normalnymi ludźmi" na pewno przebiegałaby inaczej. Jednak w tym wypadku, gdyby pozbawić Quan Yizhena możliwości obrony, w razie ataku na jego osobę mogłoby to się skończyć dla niego tragicznie.
Chirurg rozluźnił palce i zabrał dłoń, kilkukrotnie klepiąc Quan Yizhena, można by rzec przyjacielsko. Ale wszyscy wyczytali z twarzy chłopaka, że stara się nie wydać z siebie żadnego dźwięku, który usatysfakcjonowałby Bai Wuxianga.
- Robię to tylko na twoją prośbę, Xie Lianie - odezwał się już bardzo spokojnie, nawet ciepło i jak gdyby nigdy nic powrócił do posiłku.
- Prawdziwy doktorek-sadysta - stwierdził Quan Yizhen, masując bolące miejsce i także biorąc w dłoń upuszczony wcześniej widelec. - Z roku na rok jesteś coraz brutalniejszy. - Poruszał jeszcze kilkukrotnie całym ramieniem, po czym także wrócił mu wcześniejszy humor, jakby chwilowy wybuch wysokiego mężczyzny siedzącego z nim ramię w ramię nie miało miejsca. - Ten napój dla starszych ludzi to faktycznie zły pomysł. - Machnął widelcem, rysując małe koło i przegryzając kolorową paprykę. - Po nim miałbyś jeszcze więcej wigoru i bałbym się nie tylko o kończyny.
Cała trójka spojrzała na niego i zaśmiała się. Nawet Hua Cheng pomyślała jak dwuznacznie to zabrzmiało, ale Quan Yizhen popatrzył tylko na każdego po kolei i zapytał:
- No co? Miałem na myśli moje płuca! Jestem pewny, że jeszcze częściej robiłby mi wykłady w swoim zadymionym gabinecie. Założę się, że szybciej dostanę raka od ciebie, Bai Wuxiang. Słyszałem, że bierni palacze wdychają więcej szkodliwego dymu, choć nie mam pojęcia jak to jest możliwe.
Nikt nie chciał mu przerywać, uśmiechając się tylko pod nosem. Nawet lekarz, który wydawał się zły za zaczepki chłopaka, teraz śmiał się pod nosem, słuchając o czym mówi.
Dokończyli posiłek w bardzo dobrych humorach, a Bai Wuxiang właśnie tłumaczył Quan Yizhenowi jak małemu dziecku, dlaczego takie bezmięsne posiłki są zdrowsze dla żołądka, zwłaszcza na wieczór.
- Te kebaby kiedyś cię zabiją.
- Bez nich nie mam siły się bić! - rzucił mu niepocieszony.
- Tak ci się tylko wydaje. Przyzwyczaiłeś się do nich jak ja do fajek.
- Tak, tak - powiedział z udawaną ironią. - Jeśli miałbym rzucić jedzenie tej pysznej pieczonej baraninki, to ty musiałbyś rzucić te papierosy. - A po przemyśleniu dodał: - I przewietrzyć porządnie gabinet.
Spojrzeli na siebie i na raz powiedzieli głośno:
- Nie da rady.
Wieloletnich nawyków, nawet jeśli nie były zdrowe, ciężko się pozbyć ze swojego życia.
Xie Lian z Hua Chengiem posprzątali brudne naczynia i przyszykowali dla wszystkich kubki z kawą. Mieli jeszcze godzinę, zanim Bai Wuxiang rozpocznie swoją zmianę w szpitalu, więc teraz musieli omówić jak najwięcej spraw.
Cała czwórka usiadła przy prostokątnym stole. Z jednej strony nauczyciel z uczniem, z drugiej lekarz i najmłodszy z ich grupy. Najpierw chirurg wyciągnął z kieszeni telefon i postawił go pośrodku blatu. Xie Lian wziął należące do niego urządzenie i w zamian oddał pożyczone mu przez doktora.
Hua Cheng zastanawiał się, co profesor sobie pomyśli, kiedy zobaczy ilość nieodebranych od niego połączeń, ale był pewny, że nie wyśmieje go za to. Może jedynie bardziej się zmartwić tym, jak mógł się czuć, kiedy tyle razy próbował się bezskutecznie do niego dodzwonić. Na szczęście Xie Lian nawet nie spojrzał na wyświetlacz, od razu chowając telefon do kieszeni.
- Na początku chciałbym wam pogratulować. - Pierwszy odezwał się chirurg, który, sącząc swoją kawę, bawił się wyciągniętą wcześniej nową paczką papierosów. - Poprzedniej nocy miałem jedną z najbardziej pracowitych zmian w tym roku. Ten, z którym mierzył się nasz Xie Lian, jeszcze się nie wybudził, ale Yin Yu już znalazł na niego tyle obciążających dowodów, że Zielone Światło na pewno będzie chciało go zlikwidować, więc przeniosą go w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Z kolei co do tej dziesiątki pobitej na ulicach mają tylko kilka złamań lub wstrząśnienia mózgu, więc wszyscy byli już dzisiaj rano przytomni i z tego co wiem to detektywi zajmą się resztą i przygotowaniem dla nich zarzutów. Nie sądzę, że uda się ich zamknąć, ale na pewno będą musieli wpłacić na poczet naszego pięknego miasta jakieś pieniążki. Jednak dla nas plus jest taki, że przez jakiś czas nie będą w stanie samodzielnie chodzić po ulicach i wszczynać kolejnych burd. - Podrzucił paczkę i złapał ją w dwa palce. - I tu właśnie pojawia się problem. Detektywi poprosili o opis twarzy człowieka ukrytego pod kaskiem. Hua Chenga nie widzieli, ale domniemanego menadżera "fałszywego Czarnego Demona" już tak. Miałem tę przyjemność zobaczyć jeden ze szkiców i przyznam, że nie podejrzewałem, iż mam tak szkaradnego najlepszego przyjaciela.
Quan Yizhen zaśmiał się, mówiąc:
- Chyba za mocno uderzyliśmy ich w głowę.
- Dobrze, że nie widzieli San Langa - zauważył profesor.
- Myślę, że nie ma się co martwić. Zielone Światło będzie teraz bardziej cięte na mnie i na Czarnego Demona, bo to nasze twarze często przewijają się przez Areny - rzekł Quan Yizhen.
Xie Lian kiwnął głową, uważając dokładnie tak samo.
- Myślałem o tym i uważam, że będzie najlepiej, jeśli w nasze plany wciągniemy także He Xuana. Po pierwsze dlatego, że należy mu się prawda i po drugie to my go w to wplątaliśmy.
- On na pewno nie będzie widział w tym nic złego, bo to taki człowiek, który podobnie jak ja lubi się bić.
- Może i tak jest, ale jeśli z naszego powodu będzie bardziej narażony na atak, to lepiej żeby go w porę ostrzec i naświetlić mu całą sytuację. Kto wie, może będzie chciał dołączyć do nas na Sylwestra.
- O! - krzyknął ucieszony Quan Yizhen. - Jeśli on też byłby chętny, to będzie najlepszy Sylwester jaki widziałem w moim dwudziestoletnim życiu. Jak najszybciej musimy się z nim spotkać. Najlepiej na piwo i kebaba.
- Nie wiem czy to dobry pomysł wciągać w to kolejne osoby, ale jeśli nasz XieXie tak myśli, to na pewno przeanalizował to i nie mam się o co martwić - rzucił uwagę Bai Wuxiang.
Dotąd cichy Hua Cheng, teraz także wtrącił się do rozmowy.
- Choć znam go najkrócej i tylko raz widziałem jak walczy i raz z nim rozmawiałem, to tak jak gege uważam, że taki indywidualista na pewno nie da się nikomu przekupić.
- Tylko pytanie, czy będzie chętny.
- Na bitkę na pewno - oznajmił wesoło najmłodszy.
- Albo na pozbycie się Zielonego Światła - dodał Xie Lian. - Z tego, co się orientujemy, on także za nimi nie przepada. Zwłaszcza za ich szefem.
Lekarz i profesor spojrzeli na siebie, przez chwilę nic nie mówiąc.
- Jeśli już przy tym jesteśmy, to mam pewien pomysł, ale nie wiem czy wam się spodoba. - Ciszę przerwał młodzieńczy głos studenta informatyki. - Wspomniałem już o tym gege...
- I to bardzo ciekawy pomysł - dokończył za niego Xie Lian - Choć ja bym go odrobinę zmodyfikował, lecz sama idea takiego przedsięwzięcia już sama w sobie jest awangardowa, oryginalna i efektowna.
- Wprowadzi trochę chaosu.
- Będzie spektakularna.
- Niebezpieczna.
- Porywająca...
- Przestańcie już ze sobą flirtować na naszych oczach! - Nie wytrzymał Bai Wuxiang, patrząc, jak ich wpatrzone w siebie oczy coraz bardziej się przyciągają. - Do rzeczy, nie mamy całej nocy.
Quan Yizhen machnął ręką, w ogóle nie przejmując się parą i zjadł kolejne ciastko, które sukcesywnie podbierał z talerzyka.
Uczeń i jego profesor obrócili się w końcu twarzą do gości i zaczęli opowiadać.
*
Skończyli po trzech kwadransach, chwilę wcześniej, niż planowali, ponieważ Bai Wuxiang chciał sprawdzić ranę swojego pacjenta. Dwójka najstarszych mężczyzn przeszła do jednego z pokoi, a najmłodsi zostali sami, pijąc ciepłą herbatę.
- Uważasz, że gege da sobie radę z taką raną? - zapytał niespodziewanie Hua Cheng.
- Sie wie - odparł całkowicie pewny Quan Yizhen. - Nie raz miał dwie walki w tygodniu i wygrywał je bez trudu.
Popatrzyli na siebie. Quan Yizhen znał Xie Liana od lat, widział jego wszystkie walki na Arenach i niektóre, kiedy we wcześniejszych czasach bił się w ciemnych uliczkach z różnymi opryszkami. Zanim zaczął nauczać.
Nie widział nikogo silniejszego, nikogo z takimi umiejętnościami, refleksem i prawdziwym darem z niebios lub jakimś szóstym czy siódmym zmysłem. Wydawało się, że dostrzega wszystko dookoła, a jego przeczucia nigdy go nie zawodziły. Chłopak niejednokrotnie zastanawiał się jak z jego wyglądem, uśmiechem i na co dzień pozytywnym usposobieniem do świata może być tak potężny i niezrównany, kiedy przychodziło do walki.
Nie jednego się od niego nauczył, a najbardziej pomocy innym ludziom i dawania im kolejnych szans, jakby zawsze można było wybaczyć, nawet za najgorsze przewinienia.
Nie zabił żadnego z mężczyzn, odpowiedzialnych za zabójstwo rodziny, ale sukcesywnie każdego na stałe unieszkodliwiał. Oprócz kilku pierwszych pokonanych na Arenie i przejętych przez Yin Yu członków gangu, których uciszyło Zielone Światło, wszyscy kolejni nadal żyli. Choć w więzieniach i z nie w pełni sprawnymi kończynami, to jednak nadal oddychali. Bai Wuxiang lubił swoją pracę, dlatego nastawiał ich złamane kości i szył, na miarę swoich możliwości, choć, sam Quan Yizhen kilka razy miał możliwość widzieć i słyszeć, kiedy doktor zamykał się ze swoimi pacjentami w gabinecie zabiegowym, a potem godzinami dochodziły stamtąd przeraźliwe wrzaski. Chirurg na swój sposób także pokazywał im swoją nienawiść i czerpał z tego niemałą radość. Jeśli dwudziestolatek miałby się porównać z tą dwójką, to był naprawdę cudownym przeciwnikiem. Prawie wymarzonym i całkowicie delikatnym.
Nie wiedział jak i gdzie Xie Lian nauczył się bić, ale niekiedy, patrząc na tę dwójkę, wydawało się, że otaczająca ich aura jest bardzo podobna. Taka, którą ciężko przejrzeć, bo posiadająca kilka zupełnie różnych warstw. Ta najniższa i najmroczniejsza była niepokojąco ciemna, gęsta i przerażająca.
- Czasami się martwię, że za dużo od siebie wymaga.
Quan Yizhen spojrzał na niego i uśmiechnął się.
- Jest wprost przeciwnie. Odkąd cię spotkał, całkowicie się zmienił. Na lepsze. Nie zaryzykuje ani twojego życia, ani swojego. Nie jest głupi, choć jest uparty. - Oparł się o krzesło, pozostawiając dłoń na kubku. - Teraz jednak nie jest sam i doskonale zdaje sobie z tego sprawę, a jest najbardziej odpowiedzialną osobą, jaką znam. Zwłaszcza, gdy chodzi o drugą osobę, o którą się martwi. Więc to właśnie dzięki tobie będzie ostrożny i pomyśli trzy razy, zanim wykona ruch.
- Czy przeze mnie może być słabszy? Bo będzie wolał martwić się o mnie, niż o siebie?
- Jeśli miałbyś być jego piętą Achillesa, to sprawi tylko, że będzie bardziej uważny, ale na pewno nie słabszy. Dajesz mu siłę i nadzieję, której nie miał od lat - powiedział z entuzjazmem. - Po prostu mu zaufaj. Będzie najszczęśliwszy jeśli to zrobisz, więc i ty ciesz się czasem spędzonym wspólnie.
Hua Cheng myślał, żeby go jeszcze o coś zapytać, ale usłyszał jak otwierają się drzwi od pokoju. Naprędce napisał swój numer telefonu na serwetce i podał ją chłopakowi. Quan Yizhen chował papierek do kieszeni, akurat kiedy dwójka mężczyzn weszła do kuchni.
- To jak młody, zbierasz się, czy wolisz iść pieszo? - zapytał chirurg.
- Jasne, że jadę! - krzyknął Quan Yizhen i od razu z uśmiechem wstał od stołu. - Mam nadzieję znów zobaczyć panią detektyw.
- Marne szanse, mamy święta. - Szybko sprowadził na Ziemię chłopaka. - Prędzej w szpitalu spotkasz przejedzonych staruszków z niestrawnością, niż twoją inteligentną panią. Poza tym, dlaczego nie siedzisz w domu z ojcem? Odpocznij chociaż jeden dzień w roku od tego burdelu. Nawet tobie się należy. Xie Lian ma już opiekunkę, więc możesz pójść sobie na to piwo i kebaba.
- Niby tak, ale nie mam ochoty iść sam. Ojciec nadal w robocie, nie wiem czy wróci przed Sylwestrem, chyba że wykąpać się i wziąć czyste ciuchy. Może... - zastanowił się głośno - ... skoczę do Czarnego Demona na chatę i znów spałaszuje mu lodówkę?
- Nie zdziwię się, jak o mnie zapyta - rzucił Xie Lian, stając przy swoim chłopaku.
- Już pytał, ale go zbyłem. Jednak jeśli mówicie, żeby go wciągnąć, to chyba nie muszę się z tym kryć, zwłaszcza, że to nie jest głupi facet i potrafi dodać dwa do dwóch. No i nie sądzę, że komukolwiek o tym powie.
- He Xuan to specyficzna osoba, którą niewiele w życiu interesuje.
- En. Bardzo niewiele.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro