45. Syn i ojciec - tak bardzo różni
Yushi Huang z zainteresowaniem patrzyła na przebieg walki. Po tym jak nieznany mężczyzna sam ruszył na grupę dziesięciu uzbrojonych w pałki, kije, kastety i grube łańcuchu osób, pojawiły się jeszcze dwie osoby, które od razu wmieszały się w potyczkę.
Czy znali się i teraz sobie pomagali?
Znała Czarnego Demona, a także już wielokrotnie spotkała drugiego chłopaka - Quan Yizhena. Sprawdzili go przy okazji identyfikowania osób notorycznie pojawiających się na walkach jako widz. Nigdy nie wchodził na ring, ale wydawał się podejrzenie pewny siebie i szeroki uśmiech nigdy nie schodził mu z ust.
Zgodnie z informacjami, jakie o nim zebrali, uczył się w szkole sportowej, więc odwiedziny u znanego chirurga nie były niczym podejrzanym. Jeśli Bai Wuxiang był najlepszy, a do tego pracował prawie pod jego nosem, to nic dziwnego, że chodził do niego po porady. Z tym, że problemy z rzepką powinny wiązać się z trudnościami z chodzeniem, a chłopak nic takiego nie wykazywał. Zwłaszcza w tej chwili, kiedy mocno kopnął jednego z mężczyzn, radośnie się przy tym uśmiechając. Nie taką minę powinna mieć osoba kontuzjowana, do tego wkładająca tyle siły w uderzenia przypadkowych ludzi.
Informacje personalne, jakie jeszcze o nim znaleźli, dotyczyły braku matki. Wychowywał go ojciec pracujący jako kierownik w firmie logistycznej. W obecnych czasach niepełna rodzina często była powodem staczania się dzieci, które robił co chciały - w tym wypadku szlajały po niebezpiecznej okolicy, z niebezpiecznymi znajomymi, do tego bijąc ludzi.
A jeśli osobą, która z nim przyszła, był faktycznie Czarny Demon, to kim był równie wysoki mężczyzna na motocyklu, który miał jego kurtkę i kask? Wzór na plecach, nawet częściowo zakryty przez długie czarne włosy, przedstawiał szkielet złotej ryby. Był tak charakterystyczny dla tego uczestnika walk na ringu, że nie można go było pomylić z żadnym innym.
Więc kim był? Skąd znał się z Czarnym Demonem oraz jaka była ich wspólna relacja, łącznie z drugim człowiekiem w kasku, który walczył? Zdecydowanie w tym spotkaniu nie było żadnego zbiegu okoliczności. Ci ludzie musieli się już wcześniej poznać, a jeśli potrafili się w taki sposób pojedynkować, to istniała tylko jedna racjonalna odpowiedź - znali się z walk w klatkach.
Tej nocy dwójka detektywów również oglądała bożonarodzeniowy pojedynek i tylko dlatego nadal nie wrócili jeszcze do domów. Po tym, jak Biały Demon zbliżył się do jakiegoś człowieka, a potem brutalnie pokonał swojego przeciwnika, rozpoczął się najprawdziwszy chaos. Duża część widowni zaczęła podążać za nieznanym mężczyzną, inna czekała na wyjście demona z ringu i także chciała go dopaść, jednak ten niepostrzeżenie zniknął. Nikt nie wiedział jak wmieszał się w tłum, będąc od stóp po czubek głowy umazany krwią, do tego mając na twarzy maskę, ale zbiegł, nie pozostawiając po sobie śladu.
Widzieli jak ludzie tłumnie wychodzą na zewnątrz, widzieli jak osoby z charakterystycznymi zielonymi akcentami na odzieży wściekają się, gotowe zabić każdego, kto wejdzie im w drogę.
Detektywi trzymali się od tej wrzawy z daleka, tylko obserwując i starając się jak najmniej rzucać w oczy. Ostatecznie wymknęli się i wrócili na posterunek, aby przeanalizować sytuację. Jednak nie trwało to długo, bo dostali wiadomość od zaufanego informatora, że sytuacja na ulicach staje się napięta i prosi ich o pomoc w wydostaniu się z tego bagna. Nie mogli zrobić nic więcej, niż samemu udać się do niebezpiecznej dzielnicy.
Zarówno Pei Ming jak i Yushi Huang byli przyzwyczajeni do walki wręcz, do tego posiadali policyjną broń, więc stwierdzili, że nic im się nie stanie. Nie chcieli i woleli uniknąć odkrycia swojej prawdziwej tożsamości, więc ubrali się jak zwykli cywile, lecz Pei Ming nie mógł paradować zwyczajnie, stąd w swoim drogim płaszczu i postawnej budowie ciała wyglądał jak prawdziwy gangster, który dorobił się majątku i pozycji na jakimś bardzo dochodowym interesie. Niechybnie prowadzeniu domu publicznego, gdyż eleganckie stroje idealnie pasowały do Alfonsów. Tylko, jeśli detektyw mógł być nazwany właścicielem klubu nocnego, to kim była kobieta przy nim? Jego sekretarką? Księgową? W tej chwili z jej zimnymi oczami i spokojnym licem mogłaby uchodzić nawet za ochroniarza.
Na szczęście dotąd nie zajmowali sobie tym głowy, bo prawie nikt nie zwracał na nich uwagi, a natknęli się na tę walkę przypadkowo.
Pei Ming wyrwał ze ściany wystający pręt i ruszył, gotowy pomóc walczącym, a raczej samotnemu nieznajomemu mężczyźnie. Nie mógł uwierzyć, że ubiegła go w tym planie niespodziewana dwójka, dlatego nawet, gdy mężczyzna odjechał z "fałszywym Czarnym Demonem", a walka dobiegła końca, nadal stał w jednym miejscu, dzierżąc zimny metal w dłoni.
Czarny Demon wyprostował się i poprawił włosy, które podczas walki nasunęły mu się na twarz. Quan Yizhen natomiast roześmiał się i, widząc znajomego detektywa, ruszył w jego stronę.
- Dobry wieczór! - zawołał.
Pei Ming starał się nie pokazywać zaskoczenia, dlatego odparł:
- Dobry wieczór.
- Czy nie jesteście może tymi detektywami, których spotkałem w szpitalu?
- En - potwierdził i zobaczył, że Yushi Huang przystaje koło niego.
- Chce mnie pan pobić jak tamci? - zapytał z nutą wesołości, patrząc na gruby zaostrzony u góry pręt.
Mężczyzna nie puścił broni, ale zaprzeczył:
- Chcieliśmy pomóc tamtemu mężczyźnie, który odjechał.
- To tak jak ja! - zawołał, szczerząc się. - Nie widziałem kto to, ale się bili, to dołączyłem. A teraz, skoro i wy tu jesteście, to może zadzwonicie po karetkę? Tamci na ziemi potrzebują pomocy. - Wskazał niedbale ręką na leżącą i jęczącą dziesiątkę zakrwawionych ciał.
Detektywi nic nie powiedzieli, patrząc tylko na niego, dlatego kontynuował:
- Nic złego nie zrobiliśmy. - Od razu podniósł dłonie do piersi i wystawił je otwarte w kierunku detektywów. - Spacerowaliśmy z kolegą i kiedy zobaczyliśmy, że dziesięciu uzbrojonych po zęby zbirów czai się na tego biednego motocyklistę, to nie mogliśmy stać bezczynnie. Widzę, że nawet pan detektyw chciał pomóc.
- Tak - przyznał niepocieszony. - Również chciałem pomóc, ale nie zdążyłem.
- To tylko znaczy, że te zielone maminsynki były takie słabe, że jakiś uczniak ze znajomym na nocnej przechadzce byli w stanie ich pokonać! Proszę się nie martwić, detektywie - rzekł lekko, jakby chciał go pocieszyć. - Myślę, że nawet by się pan nie rozgrzał tą potyczką, nie wspominając już o użyciu tak niebezpiecznej broni, jaką trzyma pan w dłoni. Naprawdę byli słabi - mówił to tak swobodnie, jakby naprawdę chodziło tu o szkolne przepychanki, a nie walkę, gdzie lała się krew i ktoś mógł stracić życie.
- Czy znacie ich? - zapytał Pei Ming.
Ciągle zastanawiał się czy zabrać tę dwójkę na posterunek i postraszyć oskarżeniem o napaść i wszczynanie zamieszek ulicznych, czy odpuścić. Wraz z każdym słowem chłopaka skłaniał się ku temu drugiemu rozwiązaniu.
- Nie, pierwszy raz ich widzimy.
- A twój kolega? - zwrócił się do Czarnego Demona, który stał kilka metrów dalej.
Pokręcił tylko głową, nie zaszczycając ich odpowiedzią. Detektyw nie lubił, kiedy ktoś nie traktował go odpowiednio do pracy jaką wykonywał, ale kolejne pytanie z ust jego partnerki, nakazało mu powstrzymać się przed okazaniem złości.
- Czy w takim razie wiecie, kim była ta dwójka mężczyzn, która odjechała motocyklem?
- Mieli kaski, więc nie widzieliśmy ich twarzy.
Trafna uwaga - pomyślała Yushi Huang.
- Czy w takim razie często pomagacie nieznajomym?
- Rzadko, to zależy od sytuacji.
- A więc może macie na pieńku z gangiem Zielonego Światła?
- Niestety, pani detektyw, nie wiem, o czym pani mówi.
- Wcześniej wspomniałeś "zielone maminsynki", czy to nie odnosiło się obraźliwie do grupy, która sprawuje nieoficjalną władzę na tym terenie, czyli Zielonego Światła?
Chłopak zaśmiał się i odpowiedział:
- Ich znaki na kurtkach mieniły się zielenią, dlatego ich tak nazwałem. Proszę spojrzeć. - Wskazał na leżącą grupę. Na placach każdego z nich widniało duże logo zielonego płomienia. - A czy to "Zielone Światło", to jakaś niebezpieczna organizacja? Nie miałem pojęcia - rzekł, jednak wbrew słowom, głos miał nieprzejęty. - Od tej chwili będę bardziej uważał komu pomagam, bo jeszcze mogę wplątać się w jakieś niebezpieczne walki gangów, a tego bym nie chciał.
Yushi Huang chciała westchnąć zrezygnowana, ale darowała to sobie. Chłopak ewidentnie igrał z nimi, lecz poza byciem zarozumiałym i pokonaniem tych mężczyzn nic złego nie zrobił i nie mogli go zatrzymać na długo. Była pewna, że nawet podczas rozmowy na komisariacie nadal będzie sobie z nimi pogrywał, a mężczyzna za nim będzie odpowiadać zdawkowo, więc okaże się to tylko stratą czasu całej ich czwórki.
- Czy szanowni detektywi mają do nas jeszcze jakieś pytania? - zapytał, chętny udzielenia większej ilości bzdur.
- Nie, myślę, że ta rozmowa donikąd nas nie zaprowadzi - przyznała Yushi Huang. - Nie będziemy was dłużej zatrzymywać. Możecie iść.
Quan Yizhen rozpogodził się jeszcze bardziej i podszedł do detektywów, podając im dłoń.
- Dobrze, że tu byliście. Na pewno gdyby nie wasza obecność, to mogłoby coś nam się stać, a tak, to czuliśmy się pewniej, mając za plecami detektywów, którzy w razie czego ruszą nam z pomocą.
Yushi Huang widziała jak ciało jej partnera gotowało się, aby zaraz przyłożyć temu bezczelnemu dziecku, dlatego powiedziała:
- Cieszę się, że są jeszcze tacy ludzie jak wy, żeby bezinteresownie pomagać innym w potrzebie. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, Quan Yizhenie.
Dwudziestolatek nie przedstawił się im, lecz nie wydawał się zdziwiony faktem, że ktoś znał jego imię.
- Detektywi Yushi Huang i Pei Ming, również mam taką nadzieję.
Rozstali się w udawanej zgodzie. Dwójka mężczyzn odeszła jak gdyby nigdy nic w swoją stronę, natomiast dwójka stróżów prawa spojrzała na siebie.
- Z chęcią bym ukręcił mu kark - wysyczał Pei Ming.
- Nic by to nie dało - skwitowała kobieta. - Poza pobiciem w obronie własnej, a raczej czyjejś, członków gangu, nie złamali prawa.
- Więc co powinniśmy teraz zrobić?
- Najpierw, tak jak powiedział ten chłopak, powinniśmy zadzwonić po karetkę, a potem zajmiemy się papierami i ich przesłuchamy.
Kolejna ciężka noc - przeszło przez myśl, Yushi Huang. - A pomyśleć, że mogłam spędzić te święta w domu.
*
Quan Yizhen wszedł do gabinetu zabiegowego i zamknął za sobą drzwi.
Hua Cheng przypomniał sobie, kiedy podczas ich ucieczki chłopak wspomniał, że Xie Lian pomógł mu, bo "gdyby nie on, to sam by walczył".
Czy to by znaczyło...
- W wieku siedemnastu lat chciałeś walczyć na nielegalnych Arenach, żeby pomóc temu mężczyźnie w śledztwie? - zapytał poważnym tonem, wskazując na policjanta. - Czy to nie jest zbyt lekkomyślne?
- W tamtym czasie uczestniczyłem już w niejednej walce i akurat to wychodziło mi najlepiej. Dlaczego miałem nie walczyć w klatce, aby pomóc innym? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Bicie się na ulicach, a w zamkniętej przestrzeni, gdzie nie ma drogi ucieczki i mogą cię zabić, to dwie różne rzeczy!
- To żadna różnica. - Założył dłoń na kark. - Mówiłem ci już, że niebezpieczne jest w życiu wszystko, ale bicie się z prawdziwymi kryminalistami, aby pomóc złapać tych najgorszych, jest naprawdę ważne. Bez znaczenia, czy jest to też niebezpieczne. Ktoś musi to zrobić i to spoza policji, kto nie należałby do tego świata i umiał się tłuc. Ja byłem akurat pod ręką, to dlaczego miałbym odmówić?
- Jak, byłeś pod ręką? - Student nadal nie rozumiał. - Zdaję sobie sprawę, że lubisz się bić, ale to... - Zacisnął usta.
- To właśnie dlatego chciałem pomóc. Yin Yu jest moim ojcem, więc wiem najlepiej, co to oznacza. - Popatrzył na Hua Chenga, a potem na Xie Liana. - Tylko ja i najbliżsi mieliśmy pojęcie jak istotne to było i że każdy, kto się tego podejmie nie będzie bezpieczny. Myślisz, że Xie Lian przez te wszystkie lata nie nawiązywał z nikim znajomości, bo jest introwertykiem? Nie mógł nikogo narażać i pozwolić, by ktokolwiek się dowiedział, bo nie wybaczyłby sobie, gdyby jeszcze komuś stała się krzywda. - Minął ojca i stanął przed studentem. - Dlaczego tyle lat tylko my przy nim byliśmy, dlaczego nie opuszczałem żadnej walki? On walczył za mnie, więc ja tak samo odpowiadałem za jego bezpieczeństwo. Myślisz, że ten stary facet. - Pokazał palcem na Bai Wuxianga. - Nie prosił go, aby przestał? Ile razy go łatał, ile razy prosił go, aby z tym skończyć. Pewnie, tak by było najłatwiej. Ale każdy z nas podjął się tego i obiecaliśmy sobie wzajemnie, że, choćby nie wiem co, doprowadzimy sprawę do końca. Przez ciebie, ale i dzięki tobie w końcu postanowiliśmy przyspieszyć naszą akcję, zakończyć to, co ciągnęło się długimi miesiącami. Xie Lian nie chciał cię okłamywać i nie chciał cię wmieszać. Dlatego twoje dzisiejsze zachowanie jak bezmyślnie wpadłeś na Arenę, było tak głupie, że sam chciałem ci przyłożyć. I dobrze, że się powstrzymałem, bo twój profesor urwałby mi głowę. - Parsknął krótkim śmiechem. - Chciałem, aby znalazł swoje szczęście i opuścił w końcu Arenę, ale nie w taki sposób! Teraz zainteresował się wami cały gang i pewnie szuka was prawie pół miasta.
Grupa do walki z przestępczością zorganizowaną, walki z mordercami, zniszczenie największego gangu okolicy - wszystkie te nowości krążyły po głowie studenta informatyki.
Nieźle się gege wpakowałeś. W życiu bym na to nie wpadł. Do tego jeszcze wmieszałem się ja i dodałem wszystkim problemów. Ha, ha! Więc jak w tym wszystkim miałbym ci pomóc, gege?
W końcu Quan Yizhen westchnął głośno.
- Tak naprawdę, to przyszedłem tu tylko po to, by was ostrzec, że detektywami będą lada chwila w szpitalu. Zamieniłem z nimi słówko i jak się stąd szybko nie zmyjecie, to wszystkiego się domyślą.
Yin Yu obrócił się na pięcie, zmierzając do wyjścia.
- To po części moja wina. Gdyby nie to, że nasza akcja jest tajna i tak długo nad nią pracowaliśmy, mógłbym także ich poprosić o pomoc. Nie wydaje mi się, aby Zielone Światło kupiło te dwa wściekłe "gończe psy". - Choć użył ich przezwiska, w jego ustach nie brzmiało ono szczególnie obraźliwie.
Bai Wuxiang nagle spojrzał na policjanta i rzucił za nim:
- Uważaj, Yin Yu, bo studencik jeszcze cię wygryzie z interesu. - Zaśmiał się sarkastycznie. - On też bez problemu przedostał się przez twoje liche zabezpieczenia do moich super tajnych danych osobowych. Lepiej wymień sobie ekipę mózgowców, bo niedługo przedszkolaki was zhakują.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, ale wszyscy widzieli, jak napięły się jego mięśnie twarzy, kiedy wychodził, zamykając za sobą drzwi.
- Nie mogłem się powstrzymać - wytłumaczył się chirurg. - Tyle czasu dla nich straciliśmy, a oni nie wykonują swoje roboty jak należy. Współczuję ci, Quan Yizhen, że mieszkacie pod jednym dachem.
Chłopak podszedł do kozetki i rozwalił się na niej, jak na własnym łóżku.
- To ojciec, co mam poradzić?
- Nie za dobrze ci tam? - zapytał doktor, łapiąc go za kołnierz kurtki i ściągając z łóżka.
- Ej, doktorze! Jestem pacjentem. - Zaczął się wyrywać. - Proszę mnie potraktować łagodnie, chyba oberwałem w bark. - Zaśmiał się i zaczął ściągać kurtkę.
W tym momencie Xie Lian zabrał od Hua Chenga Ruoye i z jego pomocą obwiązał sobie ramię. Następnie wziął kurtkę i podszedł do lekarza, który patrzył na siniak zdobiący ciało młodego chłopaka.
- Przeżyje? - zapytał z uśmiechem, patrząc w kierunku Quan Yizhena.
- Nie obejdzie się bez operacji - zażartował w odpowiedzi, a dwudziestodwulatek roześmiał się. - Oczywiście bez znieczulenia.
- Jesteś okrutny, doktorku.
- Wiem, wiem - odparł i przeniósł wzrok na przyjaciela i jego ucznia. - Weź mój telefon. - Podał mu urządzenie i dodał: - Jak się czegoś dowiemy, to damy znać.
- Dziękuję, Bai Wuxiang, i przepraszam za problem.
- To nic. Problem będę miał zaraz, jak przywiozą tych drani, których pobił Quan Yizhen. Będzie dużo nastawiania, dużo szycia i dużo wrzasków. - Na to ostatnie słowo uśmiechnął się szerzej.
- Uważaj na detektywów.
- Wiem, nie są groźni, ale problematyczni.
- Yushi Huang jest całkiem fajną babką - odezwał się z kozetki Quan Yizhen.
- Tak, zwłaszcza ona - przytaknął chirurg. - Lećcie już. Przypilnuję twoich kwiatków w mieszkaniu. - Mrugnął okiem Xie Lianowi i otworzył pierwszy drzwi.
Wyjrzał na korytarz i powiedział na koniec:
- Liczę chłopcze, że zajmiesz się swoim profesorem. Nie pozwól mu prowadzić i dopilnuj, żeby dużo odpoczywał.
Hua Cheng skinął głową i podał mu dłoń.
- Dziękuję za opiekę nad gege.
- Nie ma za co. Teraz ten gege niech będzie pod twoją opieką.
- En. Możesz na mnie liczyć.
Cała trójka uśmiechnęła się do siebie, a nawet Quan Yizhen wesoło pożegnał się z dwójką mężczyzn, po czym beztrosko powrócił, co wylegiwania się na twardym łóżku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro