42. Nawet odejście z tego miejsca nie jest takie łatwe
Po otworzeniu drzwi w dwójkę mężczyzn uderzył silny podmuch zmrożonego wiatru. Xie Lian poczuł zimno na twarzy, ale nie zasłonił się przedramieniem. Za to radośnie się uśmiechnął. Dach budynku, gdzie właśnie weszli, pokrywała kilkucentymetrowa warstwa śniegu.
- Gege - odezwał się Hua Cheng. - Naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł, abyśmy w taką pogodę chodzili po dachach. To chyba niezbyt bezpieczne.
- Nie jest najgorzej - powiedział, robiąc kilka kroków w przód.
Zbliżył się do krawędzi i spojrzał w dół. Nie dostrzegł tam nikogo. Pomiędzy budynkiem, na którym stali, a budynkiem obok była dwumetrowa odległość z niezachęcającą głęboką na kilkanaście metrów szczeliną. Można było łatwo pokonać tę odległość będąc na ziemi, lecz gdy jeden zły ruch może zdecydować o czyimś niepowodzeniu i śmierci, nie wydawało się to łatwe ani przyjemne.
Dlatego w pierwszej chwili student nie spodziewał się, iż taką drogę wybierze jego profesor. Ten jednak już nabierał rozpędu. Hua Cheng chciał go zatrzymać, ale mężczyzna zgrabnie odbił się i miękko wylądował na sąsiednim budynku.
Hua Cheng przełknął ślinę. Był w szoku, widząc jak porusza się Xie Lian i że taki skok nie wymagał od niego wiele wysiłku. Śnieg sam w sobie nie dawał gwarancji, że zarówno wybicie się jak i zetknięcie ze zlodowaciałą powierzchnią będzie bezpieczne. Nie był pewien czy da radę, ale skoro profesor podołał, to na pewno wierzył, że on także sobie z tym poradzi. Dlatego sprawdził czy buty mają w miarę dobrą przyczepność na śniegu. Poruszał stopą tam i z powrotem kilka razy, po czym wziął rozbieg i wyskoczył. Starał się nie patrzeć w dół. Wylądował, prawie potykając się, ale profesor złapał go i z uśmiechem pomógł prosto stanąć.
- To nie wygląda jak zabawa, gege. Nie miałem pojęcia, że mam tak szalonego nauczyciela - mówił, uspokajając krążącą w żyłach adrenalinę.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Czy to miał być komplement, San Lang?
- Jak najbardziej. Jestem po prostu zdumiony, że poruszasz się jak najprawdziwsza łasica. Nie pomyliłem się, porównując ciebie do niej.
- Tobie także ten skok nie sprawił wiele problemów. Masz długie nogi i dobrą koordynację ruchów. - Przyjrzał się mu, podziwiając figurę.
- Dziękuję, lecz w dalszym ciągu nie jestem tak zwinny jak ty - przyznał zupełnie szczerze. - Poza tym nawet nie jestem na tyle odważny, żeby próbować robić takie rzeczy. - Rozejrzał się dookoła, widząc, jak diametralnie ten świat "z góry" różni się od tego widzianego na co dzień. - Jednak zaczynam się domyślać, dlaczego mój gege tak bardzo lubi bieganie po dachach. Na pewno w tym pędzie powietrza było trochę beztroskiej wolności, która tak cechuje ciebie i wszystko to co robisz.
Na tak miłe słowa padające z ust chłopaka Xie Lian nie potrafił się znów nie uśmiechnąć.
- Myślisz, że dasz radę jeszcze na kilka takich skoków? - zapytał, patrząc w dal.
- Oczywiście. Tylko profesor musi być cały czas obok, aby mnie w razie czego asekurować.
- W takim razie zdaj się na mnie, San Lang. Dopilnuję, aby nic ci się nie stało.
Podnieśli kąciki ust w uśmiechu i w taki sam sposób jak poprzednio przemieścili się jeszcze pomiędzy kilkoma kolejnymi budynkami. Xie Lian w końcu przystanął i znów spojrzał w dół. Wydawało się, że zna te dachy i okolicę jak własną kieszeń, dlatego wystarczył mu szybki rzut okiem, a już wiedział, w którym kierunku się udać.
Aby zejść na dół, skorzystali ze schodów przeciwpożarowych. Hua Cheng w duchu cieszył się, że nie będzie musiał opuszczać się po zardzewiałej i niepewnej metalowej drabinie, tak jak w przypadku, kiedy towarzyszył wcześniej Quan Yizhenowi. Był prawie pewien, że to tylko dzięki jego szczęściu udało im się przeżyć. Z drugiej strony Quan Yizhen był tak wesołą i szaloną osobą, że może ten chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy, że mogłoby im się coś stać. Czasami wspaniale było być nieświadomym niebezpieczeństw.
Przeszli wąskim przejściem między budynkami i znaleźli się na pustym skrzyżowaniu. Profesor złapał studenta za dłoń i zaczął go prowadzić. Maszerowali blisko siebie wzdłuż jednej z długich, wiekowych i trochę zaniedbanych kamienic, które stały jedna przy drugiej po obu stronach ulicy.
Po przejściu dwustu metrów dostrzegli motocykl. Nikogo przy nim nie było, lecz w oddali usłyszeli ludzkie głosy. Zwolnili, a po chwili całkiem się zatrzymali. Z prawej strony nadciągała grupa mężczyzn. Nie wyglądali, jakby chcieli wesoło spędzić bożonarodzeniową noc. W dłoniach mieli kije i metalowe pałki, a każdy z nich w swoim ubiorze miał jakiś zielony akcent. Hua Cheng prawie od razu skojarzył go z nazwą grupy, o której wspominał wcześniej Quan Yizhen w domu He Xuana - Zielone Światło. Ucisk na jego dłoni minimalnie się zwiększył.
- San Lang - odezwał się spokojnie. - Na razie nic nie rób i nic nie mów. Jeśli coś się będzie działo, to proszę tylko, abyś stał za mną i nie ruszał się. Nikt nie widział mojej twarzy, prawdopodobnie twojej także, więc udawajmy, że też nie mamy pojęcia, kim są ci ludzie.
- Nie wiem, gege, czy będę w stanie stać spokojnie, kiedy tamci ludzie będą chcieli zrobić ci krzywdę.
Xie Lian kaszlnął lekko w przytkniętą do ust pięść i zaśmiał się.
- Jako twój profesor nalegałbym, abyś jednak nic nie robił. Nigdy bym sobie nie wybaczył, jeśli cokolwiek by ci się stało.
- Jako twój kochanek, ja również nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby ci faceci choćby cię tknęli - rzekł, specjalnie używając słowa "kochanek", na co dłoń delikatnie drgnęła. - To, co się działo na Arenie, na długo zapadnie mi w pamięć, dlatego więcej nie pozwolę, aby profesor musiał walczyć sam. Nadal jesteś ranny, więc proszę, nie licz na to, że będę stał bezczynnie.
- Och, San Lang - westchnął, wiedząc, że z nim nie wygra. - Przynajmniej pozwól mi spróbować załatwić to pokojowo, a jak się nie uda, to wtedy pomyślimy co dalej. Wcale nie musimy walczyć. Wystarczy że uciekniemy, a po motocykl wrócimy później. - To powiedziawszy, puścił dłoń i obaj, idąc teraz niespiesznym krokiem obok siebie, kierowali się w stronę pojazdu.
Mała grupka mężczyzn cały czas zbliżała się do dwójki ubranej w czarne skórzane kurtki. Xie Lian przysunął się odrobinę bliżej do chłopaka i jak najciszej powiedział:
- Załóż kask i udawaj naszego kolegę Czarnego Demona.
- Jak mam go udawać? - zapytał równie cicho, unosząc w zdziwieniu brew.
Profesor przez chwilę zastanawiał się nad tym pytaniem i odparł:
- Po prostu nic nie mów i staraj się być agresywny oraz skory do bójki. Czarny Demon to mruk, dlatego nikt się nie zdziwi, że milczy.
Hua Cheng bez dalszych pytań wyciągnął kask z pokrowca i nałożył go na głowę. Szybka w nim była przyciemniana, więc dodatkowo nikt nie powinien zobaczyć przez nią dwukolorowych, zamiast złotych tęczówek He Xuana. Na pewno wielu ludzi poznawała go po tym, ponieważ były niespotykane.
Dwójka mężczyzn szła, jakby w ogóle nie zauważyła grupy podejrzanych ludzi, za to oni ich dostrzegli. Wysoki człowiek w czarnej skórzanej kurtce i w czarno-złotym kasku na głowie był znany w tej okolicy. Nawet jeśli pojedyncze osoby nie widziały go nigdy na oczy, to każdy na pewno o nim słyszał. O Czarnym Demonie. Dlatego nie będąc do końca pewnym, kogo mają przed sobą, nie chcieli atakować pierwsi. W końcu kto normalny będzie zaczepiał tę szaloną, dziką czarną panterę? Był znany ze swojej porywczości i wiecznie złego humoru, dlatego większość ludzi starała się nie wchodzić mu w drogę, a najlepiej omijać go szerokim łukiem. Nawet jeżeli walczył sam, to był dostatecznie silny, aby samodzielnie pokonać ich zgraję złożoną z dziesięciu rosłych facetów uzbrojonych w różne akcesoria.
Jednak kim była ta osoba, która z nim szła? Mężczyźni pierwszy raz widzieli go w swoim rewirze. Wyglądał niepozornie, więc przyszło im do głowy, że może być to jego manager lub ktoś z "branży". Ludzie znali Czarnego Demona nie tylko z Aren i walk na nich, ale także przez pracę jaką wykonywał, czyli w show-biznesie jako model. Jeżeli był to ktoś tego pokroju, to co robił na ulicy w święta i grubo po północy? Czarny Demon miał założony na głowie kask, więc było pewne, że będzie gdzieś jechał swoim motocyklem. Istotnie, czarny motocykl stał w miejscu, do którego się kierowali, lecz jeśli plotki były prawdziwe, to mężczyzna ten zawsze jeździł sam.
Skoro grupa gangsterów już tu była i nie miała nic lepszego do roboty, to postanowiła zaczepić człowieka, który szedł obok Czarnego Demona. Czarnowłosy amator walk nie powinien widzieć w tym większego problemu, ponieważ zazwyczaj nie przejmował się losem innych osób, nawet jeżeli były z nim blisko związane.
Xie Lian obserwował grupę mężczyzn i wyczuł, że nie będą chcieli przejść obok nich obojętnie i udawać, że ich nie widzą. Zastanawiał się, co w takiej sytuacji najlepiej zrobić, aby nie wszcząć bójki. Będąc zaledwie pięćdziesiąt metrów od jednośladu, ich drogi się przecięły. Profesor stanął pierwszy, a pół kroku za nim student. Obaj wyglądali na rozluźnionych i całkowicie nieprzejętych grupą uzbrojonych mężczyzn.
Gdy usłyszeli chrzęst łańcuchów ciągniętych po asfalcie, zobaczyli, jak z nieprzyjemnym uśmiechem podchodzi do nich jeden z ulicznych rozrabiaków.
- Czy to niesławny Czarny Demon? - odezwał się pierwszy.
- W istocie, to właśnie on - odparł niewzruszony Xie Lian.
- Kim jesteś, żeby ze mną rozmawiać? Ty mnie nic nie interesujesz, rozmawiam teraz z Czarnym Demonem.
- Tak się składa, że Czarny Demon nie ma ochoty z wami rozmawiać. Dlatego pozwólcie, abym to ja rozwiązał wasze problemy, bądź odpowiedział na wasze pytania.
Mężczyzna ubrany w szerokie spodnie moro, skrywające zapewne niejedną broń, nie odpowiedział od razu, choć miał ochotę rozwalić temu bezczelnemu typowi twarz. Bardzo nie lubił być uważany za niegodnego, by z kimś rozmawiać, a wyglądało na to, iż Czarny Demon nie ma zamiaru zamienić z nim nawet słowa. Zupełnie jakby był jakimś bezdomnym psem. Przez to naprawdę czuł się poniżony. Zastanawiał się czy od razu przywalić temu aroganckiemu typowi, czy może się jeszcze wstrzymać.
Czarnego Demona widział kilka razy w życiu - jak zachowuje się na ringu i walczy. Ale w tej chwili, stojąc przed nim, wcale nie wydawał się groźny. Wręcz mógłby rzec, iż wygląda całkiem zwyczajnie, oprócz tego, że był dość wysoki. Dotąd słyszało się o nim same złe rzeczy oraz że jest naprawdę niebezpieczny i lepiej go omijać, lecz facet przed nimi wcale nie wydawał się skory do bijatyki. Poza tym nie widzieli jego twarzy. Może to jednak nie był on? Może to tylko jakiś przebieraniec?
Mogę zabawiać się z tym nieznajomym i samym Czarnym Demonem - przeszło mu przez myśl.
Poruszył łańcuchem i wypuścił jego końcówkę w kierunku czarnego kasku. Ciężkie kajdany ruszyły, lecz zanim sięgnęły celu, zostały nagle zatrzymane i opadły na asfalt. Człowiek, który pierwszy wykonał ruch, nie wiedział co się stało. Dopiero po sekundzie dotarło do niego, że łańcuch jest przydeptywany przez stopę odzianą w czarny skórzany but i osoba w związanych w mały kucyk włosach, która go teraz trzyma podeszwą, nie ma zamiaru puścić.
"Czarny Demon" wysunął się do przodu, wyprostował i kolejnymi dwoma szybkimi krokami dopadł do człowieka stojącego najbliżej. Nie uderzył go, nie kopnął, lecz sama aura, jaką wokół siebie roztaczał, wystarczyła, aby mężczyzna zrobił krok w tył. Człowiek w czerni i czarno-złotym kasku emanował silnym zabójczym pragnieniem. Każdy kto choć raz skrzywdził drugą osobę, potrafił to wyczuć i dlatego gangster był pewny, że ten człowiek jest niebezpieczny i nie powinien sobie z nim pogrywać. Jeżeli zacznie się bić, musi być przygotowany na to, że będzie to zaciekła walka i ktoś może dzisiaj bardzo ucierpieć.
Przełknął strach i zastanowił się, co zrobić. Dostał odgórne polecenie, aby sprawić trochę kłopotu ludziom na mieście i znaleźć jakiegoś młodzika, który był powiązany z Białym Demonem, lecz, u licha, jak miał to zrobić!? Nikt nie widział jego twarzy. Więc to jak szukanie igły w stogu siana.
No i nikt nie przewidział, że Czarny Demon także wyjdzie ze swojej jaskini, czy gdziekolwiek mieszkał. Myślał, że postraszy bojaźliwych mieszkańców, najlepiej studentów, bo dręczenie takich sprawiało mu najwięcej frajdy. Jednak osoba przed nim nie należała do łatwych celów. Jeśli stanęła teraz pomiędzy nim a tym mężczyzną, który mógł być managerem, to prawdopodobnie nie powinien zaczepiać także i jego.
Coraz bardziej mu się to nie podobało i musiał jak najszybciej zdecydować, co dalej zrobić. Czy się wycofać czy zacząć bitwę? Jeśli miałby ze sobą dwudziestu ludzi, to by się w ogóle nie wahał. Ale dziesięciu to było zdecydowanie za mało. Dlatego zrobił jeszcze jeden krok w tył i szarpnął spod nogi mężczyzny swoją broń. Ruchem ręki przywołał towarzyszy, minął dwójkę i bez dalszych słów skierował się dalej, na poszukiwaniu kolejnego celu. Zarówno Xie Lian jak i Hua Cheng nie rozluźnili się, choć na zewnątrz nie pokazywali, aby cokolwiek ich zestresowało.
Kiedy profesor odprowadził hałaśliwą gromadę wzrokiem, dopiero odwrócił się w stronę chłopaka i uśmiechnął. Choć nie widział jego twarzy, zasłoniętej teraz laminowanym kaskiem, w ciemnej szybce dostrzegł własne odbicie. Twarz Xie Liana widziana w niezbyt jasnym świetle dawanym przez pobliską latarnię była pełna uczuć. Nie była pusta, nie była pozbawiona emocji. Nie, kiedy była przy nim ta szczególna osoba. Chciał podnieść ciemną plastikową osłonę, która była pomiędzy ich oczami, ale ledwo uniósł dłoń, gdy tak dobrze silny i znany mu prąd przebiegł po karku.
Nawet się nie zastanawiał, kiedy obrócił głowę, a wraz z nią ciągle uniesione ramię i zrobił mocny zamach w bok. Poczuł pulsowanie w uszach, a oczy zaszły mu nagłą wściekłością. Kilkanaście metrów obok nich długi metalowy pręt z zaostrzonym końcem drgał wbity w ścianę po tym, jak posłał go tam ruch przedramienia Xie Liana. Właściciel broni nadal stał przy innych mężczyznach, w pozycji "po rzuceniu" i tępo patrzył jak ten człowiek w kucyku, który podczas rozmowy tak wesoło się uśmiechał, teraz przypominał jedynie rozjuszone zwierzę, w którego oczach było nic poza chęcią zniszczenia.
____________________________________
Bonusowy przerywnik:
Akcja na dachu, przed pierwszym skokiem.
- San Lang, jeśli się boisz, to wejdź mi na barana. Dodatkowy ciężar nie sprawi mi żadnego kłopotu.
Chłopak w niedowierzaniem spojrzał na swojego profesora.
- Gege sobie ze mnie żartuje.
- Ależ nic podobnego - obrócił się do niego tyłem, wskazując na plecy. - Chodź i nie krępuj się. Twój profesor na pewno nie puści cię po drodze.
Nawet w takich chwilach potrafisz mnie rozweselić i sprawić, że zapominam w jakiej jesteśmy sytuacji.
- Dziękuję gege za propozycję, ale poradzę sobie.
Jednak podszedł do niego i objął ramieniem, przysuwając usta do zimnego ucha.
- A może to ja poniosę na rękach mojego starszego profesora? Przyznaj, że podobało ci się, kiedy nosiłem cię jak księżniczkę w twoim mieszkaniu.
- Saaan Lang....!
^_^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro