40. Za zamkniętymi drzwiami
Xie Lian wszedł pierwszy, a za nim podążył Hua Cheng. Obaj stanęli w niedużym pokoju sypialnym, gdzie pośrodku przy ścianie było łóżko, w tym momencie z na wpół odchyloną kołdrą, jakby dopiero co ktoś spod niej wyszedł. Z boku na niskiej komodzie postawiono niedużą lampkę, która rozświetlała mrok, ale nie sprawiała, że było jasno. Jednak dwójka mężczyzn była sobie bardzo dobrze widoczna i, kiedy młodszy chłopak zamknął drzwi na klamkę, nic nie było w stanie ukryć ich twarzy. Pomimo tego co się wydarzyło, obaj starali się za wszelką cenę ukryć emocje głęboko w swoim wnętrzu, lecz teraz, kiedy zostali sami, nic nie było takie proste. Jeden i drugi potrafił wyczytać z samej postawy osoby obok uczucia, które ta za wszelką cenę starała się nie okazywać. Atmosfera, jaka nagle zapanowała między tą dotychczas świetnie dogadującą się parą, była ciężka i napięta.
Stali od siebie w odległości prawie dwóch metrów i każdy z nich trwał w swoich obawach, więc kiedy głos profesora rozbrzmiał w zamkniętej przestrzeni, wydał się nadzwyczaj głośny.
- Przepraszam, San Lang.
Choć było teraz tyle spraw, o których chciał powiedzieć, to jedno zdanie było najważniejsze ze wszystkich. Serce Xie Liana biło bardzo szybko, lecz nadal starał się zachować spokój. Lata trzymania swoich emocji w zamknięciu dobrze go tego nauczyły, ale chłopak przed nim zawsze czytał z niego jak z otwartej księgi i on nic nie mógł na to poradzić.
Zerknął w jego kierunku i zaraz szybko odwrócił wzrok, zaciskając szczękę. Hua Cheng nawet na niego nie patrzył. Profesor pierwszy raz nie dostrzegł jego dwukolorowych pięknych tęczówek, które wpatrywały się w niego z uwielbieniem. Przekręcił głowę jeszcze mocniej w bok, aby powstrzymać negatywne emocje, które zaczęły pęcznieć w jego wnętrzu i westchnął cicho, próbując na powrót stać się tak obojętnym, jak to tylko było możliwe.
Przez cały czas, kiedy walczył na Arenach, doskonale zdawał sobie sprawę z tego co robi i jak to robi. Nikt normalny nie mógłby go zaakceptować, zwłaszcza widząc go dzisiejszego dnia. Jego bezwzględność mogła być rozumiana tylko przez bardzo nieliczne grono ludzi, które znało go niemal tak dobrze jak on sam, dlatego nie spodziewał się, że ten chłopak stojący obok zaakceptuje go. Gdyby widział inną jego walkę, w której zwyczajnie wystarczał cios lub dwa do pokonania przeciwnika, może wtedy miałby szansę na zrozumienie.
Lecz dziś?
Nikt nie potrafiłby zrozumieć czym się kieruje, obryzgując wszystko łącznie z samym sobą kolorami szkarłatu i purpury. Tym bardziej nie mógł wymagać akceptacji od dwudziestodwuletniego studenta, który zakochał się w nim – profesorze – człowieku wrażliwym, podatnym na komplementy, nieśmiałym, miłym i uprzejmym dla każdego i zawsze, zawsze uśmiechniętym. Co z tego, że potrafił być delikatny, czuły i namiętny dla osoby którą kochał, skoro równocześnie potrafił robić najgorsze rzeczy innej osobie? Bił bez mrugnięcia okiem, kopał, łamał, skręcał, wybijał, miażdżył, nigdy się nie wahał, choć zawsze po tym czuł się słabo i żałośnie. Jednak kolejny raz znów szedł walczyć i znów robił te straszne rzeczy.
Jak mógł się łudzić, że ktoś pokocha go za to, jaki jest naprawdę? Jak odkryje, kto znajduje się pod tymi wszystkimi maskami, które zakładał? Jaki prawdziwy on kryje się za twarzami, poznawanymi przez tego niewinnego i naiwnego chłopaka, który teraz stał obok niego ze spuszczoną głową i nic nie mówił?
Łudził się, że to ciepło, które otrzymał od niego, może być dłużej, dzień dłużej, godzinę. Dziękował bogu w chwilach kiedy byli razem, choć zdawał sobie sprawę, że może się to skończyć jak dziś, jak po szybkim, dokładnym i bezlitosnym przecięciu nożem. Dlatego tak bardzo się bał powiedzieć mu prawdę, jednocześnie nie chcąc przed nim nic ukrywać. Gdyby mógł, zaśmiał by się teraz z siebie, na to jakim jest głupim człowiekiem.
Bo on także go pokochał, a w miłości nie powinno być niedomówień i kłamstw. I jeśli teraz cierpiał, to wyłącznie na swoje własne życzenie. To, że on cierpiał, nie było takie złe, przyzwyczaił się do tego. Gorsza była świadomość, że Hua Cheng cierpiał teraz także. Przez niego.
Tak jak chłopak nie mógł teraz patrzeć na niego, tak on nie mógł stać, milcząc i dlatego zrobił jedyną rzecz, którą przyszła mu do głowy - szczerze przeprosił. Wiedział, że to nic nie da, że za późno, że go skrzywdził - tego, którego za nic nie chciał skrzywdzić i pragnął zapewnić mu wyłącznie bezpieczeństwo oraz uszczęśliwić.
Student chciał, aby mu zaufać i Xie Lian mu zaufał, ale nigdy nie pomyślał, żeby zaufać mu w tej kwestii. Tu nawet nie chodziło o zaufanie, ale o uwierzenie, że ktoś po tym wszystkim mógłby go tak zwyczajnie zaakceptować. Nie mógłby nawet prosić, aby ktoś pozostał z nim dłużej, po zobaczeniu go w jego najmroczniejszej odsłonie! Tym bardziej pragnął go przeprosić i przepraszać, dopóki nie dostanie w twarz tymi samymi dłońmi, które z miłością go wcześniej dotykały, słuchając z jego ust, które kiedyś żarliwie go całowały, licznych obelg łącznie z nazwaniem go potworem bez serca.
Prawie się zaśmiał, bo Quan Yizhen i Bai Wuxiang mówili z taką pewnością, że ten chłopak, tak jak i oni, w pełni go zaakceptuje. A on w to uwierzył. Tak samo jak kiedyś wierzył, że jego rodzice nie umrą, że na pewno ich uratuje, że nie pozwoli, aby cierpieli. A rzeczywistość pokazała mu, jak okrutny jest świat i ludzie.
Jak zwykle był naiwny, choć tym razem przynajmniej poznał czym jest szczera i najprawdziwsza miłość, taka jaką ufnie podarował mu Hua Cheng i żałował teraz jak nigdy wcześniej, że był kim był. Białym Demonem Bez Twarzy. Okrutnym, bez emocji, bez wizerunku, zupełnie biały, wyblakły i pusty od środka. Nawet w tej chwili jego alter ego było silniejsze od Xie Liana i nawet, kochając tego chłopaka, nie zatrzymał się przed zadawaniem kolejnych ciosów wprost na jego oczach. Choć, co by to dało, jeśli by teraz przestał? Nadal nie byłby szczery wobec chłopaka i niczego by nie zakończył, co przedsięwzięli przed laty z Quan Yizhenem i Bai Wuxiangiem.
W tej chwili miał tylko nadzieję, że chłopak szybko o nim zapomni i wróci do normalnego życia, jakie wiódł do tej pory. A on... będzie musiał żyć dalej ze swoim brzemieniem. To nigdy się dla niego nie zmieni.
Ponownie wziął głęboki oddech i ponownie przemówił.
- Możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę bardzo cię przepraszam - zaczął prawie całkowicie pozbawionym emocji głosem. - Nigdy nie zamierzałem cię okłamywać, choć nigdy nie chciałem, abyś mnie takiego zobaczył. Ostatnie czego bym sobie życzył, to narazić tak wspaniałą osobę jak ty na niebezpieczeństwo. Dlatego przepraszam, że tym razem cię w to wmieszałem. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby włos ci z głowy nie spadł i abyś jak najszybciej mógł wrócić do swojego życia.
- Dlaczego? - odezwał się nagle Hua Cheng. - Dlaczego mówisz mi takie rzeczy? Dlaczego mnie przepraszasz?
Xie Lian nie dał się omamić jego zdawałoby się przejętym głosem. Po prostu jeszcze nie wychwycił w nim odrazy do siebie albo słyszał tylko to, co chciał.
- To oczywiste. Tylko z mojego powodu masz teraz problemy - odparł.
- Jakie problemy? - zapytał tym razem głośniej.
- Z jednej strony z jedną z największych grup przestępczych, z drugiej być może detektywów i sprawy jaką prowadzą. Co do nich, to najszybciej uda nam się to załatwić, ale...
- Gege - przerwał mu w końcu, podnosząc wzrok - dlaczego mnie za to przepraszasz? - Jego oczy i jego głos w końcu się złamały i przestały być spokojne. - Dlaczego? - zapytał znów i zrobił krok w stronę Xie Liana. - Dlaczego? - ponowił mocno.
Jego oddech stał się ciężki, jego głos chrapliwy, jego oczy się zaszkliły. Stanął przed profesorem, który już nawet nie potrafił sztucznie się uśmiechać. Z ciała studenta biło ciepło, dłonie drżały nadal trzymane przy sobie, a po policzkach zaczęły płynąć łzy. Spuścił ponownie wzrok na podłogę i upadł na kolana przed mężczyzną.
- Dlaczego, gege... dlaczego mówisz mi te wszystkie słowa? - mówił, całkowicie dając się ponieść emocjom. - Dlaczego wyglądasz, jakbyś żałował, że się pokochaliśmy? Dlaczego nadal nie potrafisz mi zaufać?
Xie Lian wrósł w ziemię, nie mogąc się poruszyć i tym razem nie potrafiąc już nic powiedzieć. Przez ściśnięte gardło nawet głupie "En" lub kolejne "Przepraszam" nie chciało się przedostać.
Dlaczego, San Lang? Dlaczego mnie sobie nadal nie odpuszczasz? Nie dość już zobaczyłeś? Nie dość cię zraniłem?
Głowa chłopaka oparła się o jego brzuch, a ręce objęły i zacisnęły na jego plecach.
- Dlaczego sam wyglądasz, jakbyś miał się rozpłakać, ale się wstrzymujesz? Dlaczego twoje słowa tak bardzo bolą i brzmią, jakbyś miał mnie zostawić? - Wypowiadał pytania przez łzy, które spływały kropla za kroplą na podłogę. - Cierpiałeś sam wiele lat temu. Cierpiałeś sam do teraz, ukrywając to co robisz, walcząc sam na sam z kryminalistami, gangsterami i ludźmi, którzy skrzywdzili cię lata temu.
Mężczyzna drgnął na te niespodziewane słowa. Nikt tego nie wiedział, poza Quan Yizhenem i doktorem, ale był pewny, że oni mu tego nie zdradzili.
Więc skąd miałby wiedzieć?
Pragnął go teraz przytulić jak jeszcze nigdy. Nie mógł patrzeć jak płacze, nie mógł stać bezczynnie, ale dłonie, które dziś przelały tyle krwi i zrobiły tyle złego, nie miały prawa dotknąć jego wstrząsanych przez dreszcze ramion, a tym bardziej głowy. Więc tylko zaciskał mocno palce w pięść i starał się nie dać się porwać emocjom jak on, choć przychodziło mu to z coraz większym trudem.
Gdy był już na skraju wytrzymałości, chcąc uciec od ciepła tego chłopaka, ramiona nagle go puściły, a palce uchwyciły nadgarstki. Zrobił krok w tył, chcąc się wyrwać, ale Hua Cheng trzymał mocno i nie puszczał.
- Pamiętasz, gege - zaczął mówić cicho głosem, który na wpół był wesoły, na wpół nadal przesycony smutkiem - kiedy całowaliśmy się na podłodze pierwszego dnia, gdy zaprosiłeś mnie do siebie? Pamiętasz, co powiedziałeś? - nie czekał na odpowiedź, sam mówiąc: - Że weźmiesz za nas odpowiedzialność.
- En - wykrztusił równie cicho Xie Lian i zacisnął usta.
- Wierzę, że gege mówił wtedy szczerze i weźmie odpowiedzialność za to, że go kocham. - Pociągnął go za ręce, by podszedł bliżej i podniósł w końcu głowę. - Dlatego proszę, żeby gege starł teraz łzy z moich oczu.
- En. Pójdę po chusteczkę - powiedział, szybko cofając się, ale klęczący chłopak go nie puszczał.
- Nie, gege. - Patrzył z zaczerwienionymi oczami prosto w jego duże źrenice. - To łzy wylane przez to, że mimo moich zapewnień gege nie potrafił mi zaufać. - Nadal uparcie nie chciał spuścić z niego wzroku i jemu też na to nie pozwalał. - Dlatego, dopóki nie zetrzesz ich własnymi dłońmi, nie będę mógł prosić cię o zaufanie mi kolejny raz i jeszcze tyle razy, ile będzie to konieczne. Bo ja nigdy nie przestanę.
Podniósł jedną z jego pięści i przyłożył ją do mokrego policzka.
- Czy ta dłoń już nie dość wycierpiała? - mówił powoli głębokim głosem. - Czy te palce nie zaciskały się wielokrotnie, próbując powstrzymać emocje, próbując zrobić rzeczy, które pragnął umysł i twoja pamięć, przypominająca ci o ludziach, którzy skrzywdzili cię w przeszłości?
- En.
Zadrżał.
- Czy mimo to, nie zatrzymywałeś jej w ostatniej chwili?
Zacisnął usta i przytaknął, tylko zamykając i podnosząc powieki.
- Czy gege wie, że dla mnie i w moich oczach te dłonie są jak dotyk mojej matki? - Jego głos jak melodia przenikał do wnętrza napiętego ciała i wypełniał je swoim ciepłym brzmieniem. - Dla mnie są one tak samo delikatne i przyjemne. Tak samo je kocham i pragnę, aby zawsze mnie dotykały.
Tym razem Xie Lian nie odpowiedział. Jego głos nie był już w stanie opuścić ściśniętej krtani. Wyprostował palce i przyłożył otwartą dłoń do policzka, który od razu wtulił się w nią, jakby była idealnie stworzonym miejscem tylko do obejmowania go.
- Tak bardzo się martwiłem, kiedy zobaczyłem dziś gege na ringu. - Choć jego oczy nadal były pełne łez, były w nich również tak znane Xie Lianowi ciepłe emocje.
- Ja... - zaczął, próbując znaleźć właściwe słowa - ...nigdy nie chciałem, żebyś mnie takiego widział.
- Nie chciałeś, żebym się martwił.
- Nie, nie chciałem też, żebyś widział tę moją stronę... kiedy zachowuję się jak nie ja.
- Jak nie gege?
- Tak.
- A więc - mówił, nie spuszczając z niego wzroku - jak powinien się zachowywać gege twoim zdaniem?
- Miły, uprzejmy, uśmiechnięty, troskliwy - odparł natychmiast.
- To nadal tylko część gege.
- Tak, to nie całość, ale "ta" część jest tym złym kawałkiem.
Wraz z wypowiedzeniem kolejnych słów, ton chłopaka delikatnie się zmienił i stał bardziej pewny.
- Wiesz gege, że ja też się biłem? Nawet twój przyjaciel Quan Yizhen to widział i on też się bił.
- Wiem o tym.
- Czy tę stronę jego albo moją uważasz za złą?
- Nie.
- Czy lubisz nas przez to mniej?
- Nie, ale to nie to samo - upierał się profesor, choć intencje chłopaka stopniowo zaczęły do niego docierać.
- Dla mnie to dokładnie to samo. Przecież dla twoich przyjaciół też nie ma różnicy czy się bijesz czy nie, czy jesteś profesorem czy nie. Lubią cię, bo jesteś Xie Lianem. Jesteś sobą. Dlaczego uważasz, że ja nie mógłbym cię także lubić? Jestem gorszy od nich albo niegodny zaufania?
- Ani przez chwilę tak nie pomyślałem.
- Więc dlaczego miałbym nie zrozumieć i nie kochać ciebie? Bo sprawiasz krzywdę innym?
- En.
- Gdyby gege się nie bronił, to sam zostałbym ranny. A więc dlaczego tak myślisz?
- Bo mógłbym tego nie robić.
Doskonale o tym wiedział. Przecież nikt nie wymusił tego na nim. Sam, będąc świadomym swoich czynów, zgodził się.
- Nie robisz tego, bo sprawia ci to przyjemność.
- Nie sprawia.
- Masz powód, żeby się bić.
- En.
- Więc dlaczego ciągle się upierasz przy tym, że robisz coś złego?
- Bo krzywdzenie innych... - chciał powiedzieć, że jest złe, ale wtedy ta rozmowa zatoczyłaby koło.
Ludzie krzywdzą się wzajemnie od zawsze i z wielu różnych powodów. Nawet Quan Yizhen czy He Xuan po prostu lubili się bić i na pewno nie zawsze trafiali tylko na złych ludzi. On jednak czasami, tak jak dziś, widział w swoich czynach coś jeszcze gorszego. Ta krew, którą przelali dawno temu rodzice, poświęcając się dla niego, była dla niego i jego przeciwników jak przypomnienie o tamtych chwilach. On nigdy nie zapomniał, co się stało tej nocy i nigdy, nawet na chwilę, nie zapomniał twarzy oprawców.
- Masz rację, San Lang. Masz rację we wszystkim. Ale ja...
- Naprawdę mi nie ufasz? - zapytał, wstając i patrząc teraz na niego z góry. Zabrał jego prawą dłoń z policzka, opuszczając ją niżej, a w zamian za to przyciągnął lewą. - Przyznam ci się gege do czegoś. - jego wzrok uparcie śledził twarz profesora i nawet kiedy ten starał się uciec, chłopak przesuwał się i znów przechwycał jego spojrzenie. - Nie mówiłem ci tego, ale z początku obawiałem się, że mógłbym się w tobie zakochać: w drugim mężczyźnie, do tego starszym ode mnie i moim profesorze. Byłem tobą zafascynowany, jak nikim wcześniej, bo twoje słowa elektryzowały mnie pozytywną energią, a uśmiech miałeś tak szczery, że nie mogłem się nadziwić, iż istnieje tak dobra osoba jak ty. W miarę jak poznawałem cię lepiej, jak zaczęliśmy się do siebie zbliżać, kiedy dotykaliśmy się nawet przypadkiem, moje całe ciało płonęło jak nigdy dotąd. Pierwszy raz czułem się tak dobrze z drugą osobą obok. Poza tym ty byłeś taki wolny, beztroski i traktowałeś mnie ze swobodą, jakbyśmy znali się od lat i rozumieli nawet bez słów, choć rozmawialiśmy ze sobą tak dużo. Naprawdę się w tobie zakochałem i choć z czasem zdałem sobie sprawę, że w swoim życiu masz sekrety, o których nie chcesz głośno mówić, to nie przeszkadzało mi to, bo wiedziałem, że nie jesteś osobą, która mogłaby mnie oszukać. Ja... dowiedziałem się dziś na kolacji jak zginęli twoi rodzice i że zostałeś ranny. - postanowił powiedzieć mu o tym jak najszybciej, bo może dzięki temu w końcu uwierzy w prawdziwość jego uczuć. - Nie mogłem się do ciebie dodzwonić, więc przyjechałem. Nie znalazłem cię w domu, więc pojechałem do twojego przyjaciela. Uprzedził mnie, że przez moją upartość sprawię ci problemy, ale ja i tak chciałem wiedzieć. Powiedział, żebym został i poczekał na ciebie, że sam byś sobie tego życzył, ale ja postawiłem na swoim. Dlatego nie możesz mnie przepraszać. Zostałem uprzedzony, że jak pójdę do ciebie, to sprawię ci kłopot, dlatego to ja powinienem przeprosić ciebie. Jestem głupim dzieciakiem nierozumiejącym wielu spraw. Zapatrzonym w ciebie i kochającym cię ponad wszystko. Gdy ktoś mówi o tobie, od razu mój umysł się przebudza, gdy o tobie myślę, jestem szczęśliwy, gdy cię widzę moje serce radośnie podskakuje, ale kiedy widzę, jak cierpisz to boli jakby ktoś palił mnie od środka i rozrywał wnętrzności. Nadal nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu, po zobaczeniu tego, co ty się bałeś mi pokazać, kocham cię, a nawet jeszcze bardziej. Bo jedyne o czym myślałem cały ten czas, jak czekałem na ciebie, to jak bardzo chciałbym cię przytulić i sprawić, że zapomnisz o przeszłości. Wiem, że przecież to nie jest możliwe, ale chciałbym wierzyć, że moje ramiona i czas, kiedy jesteśmy razem, mogłyby sprawić, że w końcu będziesz spokojny i uwierzysz w szczęście.
Xie Lian podniósł dłoń do czoła i przetarł je, zahaczając palcami o kąciki oczu.
- Jak możesz mówić coś takiego? - zapytał słabym głosem.
- Mogę, bo cię kocham i wiem, że też mnie kochasz. Ta świadomość dodaje mi sił. Gege jest dla mnie największym skarbem, więc dlaczego nie pozwolisz mi siebie cenić, kochać i rozpieszczać? Nigdy cię nie skrzywdzę i nie opuszczę, choćby cały świat był przeciwko nam.
- Ha, ha... na razie jest tylko pół, ale to nic, z czym nie mógłbym sobie poradzić - starał się zażartować.
- Gege...
- Nie "moglibyśmy" sobie poradzić. Och, San Lang - westchnął. - Naprawdę przeze mnie wpakowałeś się w nie lada kłopoty. Nie wybaczę sobie tego.
- Jeśli by to ode mnie zależało, to z miłą chęcią wszedłbym do jaskini lwa, gdyby tylko gege sobie tego zażyczył.
- Nigdy nie naraziłbym cię na żadne niebezpieczeństwo.
- W takim razie jesteśmy w patowej sytuacji. - Opuścił w końcu głowę i przytknął nos do jego szyi. - Bo ja także nie chcę, aby gege się narażał.
- Ja... wcale nie jestem taki słaby - przyznał i po raz pierwszy w życiu poczuł, jakby to nie było nic złego.
- Bardzo się z tego powodu cieszę - odrzekł, przykładając wargi do delikatnego miejsca pod uchem. - W przeciwnym razie sam musiałbym się wstrzymywać przed okazywaniem wszystkich moich uczuć gege, a dzięki temu wiem, że jak zrobię coś "za dużo", to zostanę z łatwością powstrzymany.
Choć mówił to spokojnie, każde jego słowo ciepłym oddechem zatrzymywało się na wrażliwej skórze.
- Obawiam się, że przeceniasz moją samokontrolę.
Obaj się w końcu zaśmiali i odsunęli od siebie.
- Mam gege tyle pytań do ciebie, że nawet nie wiem, od czego mógłbym zacząć.
- To może najpierw odwiedzimy Bai Wuxianga? W końcu on też siedzi w tym po uszy.
Hua Cheng wydawał się nie do końca przekonany i dlatego zapytał:
- Czy gege naprawdę mu tak ufa i wie o nim wszystko?
- En - odparł pewnie, jakby było to jasne jak słońce, które wschodzi rano i zachodzi wieczorem.
- Bo ja... - nie chciał o tym mówić, ale nie było sensu już tego ukrywać - ...ja mu nie ufam i może lepiej, żeby gege też do końca mu nie ufał.
Xie Lian nic na razie nie mówił, ale uśmiechnął się.
- To dość delikatna sprawa, sprzed kilku lat - zaczął mówić, a widząc, że Xie Lian na razie nie chce nic dodawać, kontynuował: - Mając dużo czasu wolnego i studiując informatykę, nauczyłem się przeszukiwać różne bazy danych. W tym także te nieoficjalne. - Teraz on odrobinę uciekł wzrokiem, wiedząc, że jego czyny nie są ani moralne ani legalne. - I tam znalazłem informację o twoim przyjacielu, że 9 lat temu przyszedł pijany do pracy i doprowadził do śmierci swojego pacjenta. To dlatego nadal pracuje w tym szpitalu. Na początku odniosłem wrażenie, że to gege z jakiegoś powodu go tu trzyma. Może przez to, że wtedy nie uratował kogoś, spowodowało, że chciał wynagrodzić to innej osobie... ale...
- Ha, ha! - Profesor zaczął się śmiać. - Już wiem dlaczego on tak bardzo cię lubi. To prawda, że takie informacje widnieją w jego aktach i trzeba mieć specjalne uprawnienia, aby dokopać się aż tak głęboko, aby to odkryć. Pewnie pamiętasz imię tego nieszczęśnika, który umarł?
Na potwierdzenie Hua Cheng kiwnął głową.
- Fang Xin - powiedział głośno Xie Lian. - To nikt inny jak moja fałszywa tożsamość, a dla nas wspomnienie tego nazwiska, to znak, że sprawy zaszły już za daleko i jak najszybciej musimy to zakończyć. - Chłopak nadal nie rozumiał, dlatego Xie Lian wytłumaczył: - Dziewięć lat temu Bai Wuxiang uratował mnie i moją rękę. Nikt nie dawał mi szansy na to, że kiedykolwiek nią chociażby poruszę, ale Bai Wuxiang to prawdziwy cudotwórca. - To mówiąc, zacisnął dłoń w pięść. - Jednak z pewnych powodów postanowiliśmy zataić ten fakt i mój przyjaciel postanowił poświęcić swoją karierę, udając, że popełnił straszliwy błąd i to on nie pozwolił mu na pięcie się wyżej, skazując go na pracę w marnym miejskim szpitalu. Moje dane zostały wykasowane i zastąpione fałszywym Fang Xinem, który rzekomo umarł przez jego upojenie alkoholowe i chwilową niedyspozycję. Jeśli kiedykolwiek to nazwisko opuściłoby czyjeś usta, to by oznaczało, że już jest na czyimś celowniku i kwestia chwili, kiedy on może być w niebezpieczeństwie, a potem każdy z nas, czyli ja lub Quan Yizhen.
Xie Lian potarł czoło i zaśmiał się.
- To trochę zawiła historia, dlatego lepiej jak wspólnie opowiemy ci o tym na miejscu.
- Czyli to bardzo źle, że i ja dostałem się do tych danych?
- Teoretycznie źle, ale także bardzo dobrze! Na pewno poprawisz tym doktorowi nastrój, bo będzie mógł jawnie śmiać się w twarz naszemu wspólnemu znajomemu, który te dane osobiście zatajał. Wierz mi, Bai Wuxiang uwielbia się z nim droczyć, więc będzie miał ogromną przyjemność z poinformowania go o tym, że, przepraszam że to powiem: "jakiś przypadkowy dzieciak" był w stanie bez większych problemów odkryć to, co on tak pieczołowicie schował.
- A wiesz może gege, co znajduje się na pendrive, który dziś od niego dostałem?
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Ten gest to nic innego jak wciągnięcie cię do naszego zespołu. Ten głupek już dawno się domyślił, że nam pomożesz.
- W przeciwieństwie do gege - zauważył cierpko.
- Ja... Sam widziałeś, że to co robię nie jest czymś, czym można się szczycić i chwalić.
- Ja i twoi przyjaciele na pewno myślimy inaczej.
- Ciągle nie mogę w to uwierzyć.
- Gege nie wierzy w siebie i to, jaką jest wspaniałą osobą. - Pocałował go lekko w policzek. - Dlatego we wszystkim zdam się na gege, a gege niech zda się na mnie we "wszystkim innym".
- En, San Lang, dziękuję ci.
Hua Cheng ujął delikatnie dłoń profesora i zaczął ją gładzić, pomijając zaczerwienia na kłykciach.
- Choć w dalszym ciągu nie ufam całkowicie twojemu przyjacielowi, to chciałbym, aby doktor się w końcu tobą zajął. Ta rana - dotknął ostrożnie łokcia, uważając, aby jego palce nie przesunęły się wyżej - wyglądała bardzo poważnie, gege. Cokolwiek powiesz, to nie uwierzę, że nie boli oraz nadal nie krwawi. Powinniśmy jak najszybciej się nią zaopiekować.
- To stare dzieje, już nawet zapomniałam, że ją mam. - Wygiął usta w uśmiechu. - Ale dobrze, San Lang. Jeśli przez to będziesz spokojniejszy, to czym prędzej udajmy się do Bai Wuxianga.
- Więc najpierw do szpitala. - Ucieszył się, że nie musiał dłużej go o to prosić i Xie Lian był tak zgodny. - A jakie mamy plany na potem, profesorze?
- Potem, zabiorę cię do domu - powiedział.
- Do mieszkania gege? - Uśmiechnął się szeroko.
- Nie, do mojego prawdziwego rodzinnego domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro