Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28. Kim pan dokładnie jest, doktorze?

Bai Wuxiang wrócił po trzech kwadransach. Był uśmiechnięty, jakby stało się coś zabawnego. Zastał parę trzymającą się za ręce i patrzącą sobie w oczy. Przeszedł obok, jakby taki widok w ogóle mu nie przeszkadzał i usiadł w fotelu. Otworzył gruby notes w skórzanej oprawie i zaczął coś w nim zapisywać.

– Będę się już zbierał, gege – odezwał się Hua Cheng, składając lekki pocałunek po wewnętrznej stronie jego dłoni, gdzie nadal widoczne były małe rany po ostrych kawałkach drewna.

– Dziękuję San Lang, że dotrzymałeś mi towarzystwa. Bai Wuxiang mnie odwiezie, kiedy kroplówka zleci.

– Dobrze, jeśli będziesz czegoś potrzebował, to dzwoń lub pisz.

– Jak tylko wrócę do domu, to dam ci znać.

Chłopak wstał i puścił w końcu trzymaną od wielu minut dłoń.

– Na razie, gege, miłej nocy.

– Spokojnych snów, San Lang.

– Do widzenia, panie doktorze.

– Cześć, młody. Wracaj bezpiecznie.

Drzwi cicho się zamknęły. Xie Lian przymknął oczy, a Bai Wuxiang dokończył pisanie krótkiego sprawozdania i oparł się o fotel, wyciągając nowego papierosa z opakowania. Lekko pościskał go w palcach i po przemyśleniu wsadził do kieszeni na piersi.

– Nie dziękuj mi – powiedział, przyglądając się przyjacielowi.

Xie Lian milczał. Uniósł tylko powieki i przyłożył dłoń do czoła.

– Quan Yizhen go widział – poinformował profesora.

– Wiem, mówił mi.

– Młody chłopak jak on nie powinien zapuszczać się do tak niebezpiecznych miejsc. Może powinieneś go ostrzec?

– Nic by to nie dało – odparł niespiesznie. – Quan Yizhen jest młodszy od niego, więc jakich argumentów miałbym użyć, aby mu to wyperswadować? Że się diametralnie różnią i Quan Yizhen praktycznie wychował się w takim środowisku? Że krew i brutalna przemoc nie są mu obce? Nie mam prawa nic mu zabraniać, choć też wolałbym, aby unikał Aren takich jak ta. Ale sam to dobrze wiesz. – Spojrzał poważnie na lekarza. – Im bardziej się czegoś zabrania, tym bardziej się tego chce.

Bai Wuxiang w odpowiedzi zaśmiał się, potakując głową i zapytał:

– Nie boisz się trochę?

– Każdego dnia.

– Więc, co chcesz zrobić?

– Sam nie wiem.

– Ma dobre oczy, po matce – rzekł i spojrzał ku zamkniętym drzwiom. – Wygląda na takiego, który zaakceptuje cię w całości, ale to tylko moje zdanie. Nie bierz sobie tego do serca.

– Naprawdę znałeś jego matkę? – zapytał, nie mogą o tym zapomnieć.

– Tak. Mają nawet takie same rysy twarzy. – Złączył palce i położył je na brzuchu. – Była naprawdę piękną kobietą, mimo że poznałem ją niedługo przed jej śmiercią. Zawsze miała obok siebie zdjęcie jej małego synka, jej skarbu. – Mówiąc to, uśmiechnął się, starając się ją naśladować. – Martwiła się, że nikt go nie zaakceptuje, bo jedno oko ma czarne drugie czerwone. Powtarzała, że to piękne oczy, ale niektórzy mogą widzieć w nich coś demonicznego, dlatego czasami w nocy się modliła, by miał dobre życie i otaczały go osoby, które pokochają go, za to jaki jest niezwykły i odmienny. O głębokim niezmierzonym sercu. Może nie opowiedziałeś mi o was za dużo – zwrócił się teraz do Xie Liana – ale uważam, że to właśnie osoba, która może wszystko zmienić. Tylko musisz z nim porozmawiać.

– Dziękuje za szczerość i rady – odparł spokojnie.

– Ale tego nie zrobisz – stwierdził z przekonaniem.

– Za dobrze mnie znasz. Nie mogę go na nic narazić.

– Wiesz dobrze, że to na dłuższą metę nie przejdzie. Pomyśl, a jeśli dowie się przypadkiem?

– Niemożliwe – powiedział, ale nie był tego wcale taki pewny.

– Zawsze uważasz, jak jesteś przytomny. Ale dziś? Popatrz na siebie. Ledwo Quan Yizhen cię tu przytargał.

– Muszę mu jeszcze podziękować.

– Rób co chcesz, ale ja muszę sobie z tym dzieciakiem porozmawiać. Nie wywiązuje się ze wszystkich ustaleń.

– Według mnie robi wszystko bardzo dobrze, aż za dobrze. – W końcu się uśmiechnął i dodał: – Nawet śpiewa.

Bai Wuxiang w końcu wyciągnął papierosa i tym razem go zapalił.

– To był jego pomysł – powiedział, wypuszczając dym przez nos. – Ja mu tylko pomogłem ze słowami. Nalegał. – Przytknął dwa palce, w których trzymał papierosa, do skroni. – Temu dzieciakowi ciężko odmówić, choć nadal nie zapominam, że muszę z nim poważnie porozmawiać.

– ... Do końca roku.

Mężczyzna siedzący w fotelu za biurkiem popatrzył w oczy swojego przyjaciela.

– Jeśli do końca roku nie uda nam się tego zakończyć, powiem mu.

Na twarzy Bai Wuxianga zagościł szeroki uśmiech.

– Nie mogę się doczekać jego odpowiedzi. – Oparł głowę o zagłówek fotela, spoglądając na sufit, a potem znów zerknął na Xie Liana. – Nigdy więcej nie ruszaj się z domu w takim stanie. Powiedz Quan Yizhenowi niech cię zastąpi.

– Wiesz, że to niemożliwe.

– Nie ma rzeczy niemożliwych, zwłaszcza dla kogoś takiego jak profesor Xie Lian. Wystarczy tylko chcieć – powiedział poważnie, patrząc wprost w oczy trzydziestolatka.

– Nie mogę tego zrobić, obiecałem to jego ojcu. Nawet jeśli nie mamy między sobą takiej umowy, to w dalszym ciągu nie mógłbym go na nic narażać.

– Xie Lianie, mój przyjacielu. – Westchnął zrezygnowany. – Tak bardzo cię lubię, jak czasami irytują mnie te twoje zasady. Ale rozumiem. To część ciebie, czy mi się to podoba, czy nie. – Pokiwał głową, wiedząc, że ta rozmowa nie zaprowadzi ich nigdzie i zmienił temat: – Ponownie muszę cię przestrzec. Detektywi węszą. Musisz bardziej uważać na to co robisz.

– Uważam. Nie zepsuję tego.

– Nawet nic mi nie mów. Jakby poślizgnęła ci się stopa, zadręczali by mnie jeszcze większą ilością pytań. I tak przychodzą już do mnie regularnie raz w tygodniu. Nawet kupiłem im ich ulubioną herbatę, żeby czuli się jak w domu.

– Rozpieszczasz ich – rzekł, czując, że za słowami chirurga kryje się kolejny żart.

– Może też chcesz?

– Jaką? – Domyślał się, że nie będzie to zwykła herbata.

– Z kwiatów dziewanny*.

(Żółte kwiaty*, bo dziewanna jest rośliną o żółtych kwiatach, w negatywnym aspekcie są oznaką zdrady i nienawiści.)

– Ha, ha, ha! Naprawdę nic cię nie pobije, doktorze. Twoje poczucie humoru jest wyjątkowe.

Bai Wuxiang zgasił papierosa i podszedł do profesora.

– Gorączka spadła? – zapytał, ale nie przyłożył ręki, aby go dotknąć.

– Tak, czuję się o wiele lepiej – odparł.

Na potwierdzenie swoich słów zacisnął kilka razy palce w pięść i poruszał ramieniem.

– O wiele lepiej – powtórzył.

– Następnym razem przyjedź od razu do mnie i się nie forsuj. – To mówiąc, zatrzymał kroplówkę i delikatnie wyciągnął wenflon ze zgięcia w łokciu. – Możesz nawet przywieźć ze sobą tego dzieciaka. Jest całkiem interesujący, zwłaszcza kiedy zabija mnie wzrokiem przy każdym dotyku ciebie.

– Bo wie, że tego nie lubię – powiedział i zaczął opuszczać rękaw.

Mężczyzna w kitlu odsunął metalowy stojak na kroplówkę i zaczął przysuwać palce ku twarzy Xie Liana.

– Ale jego dotyk ci nie przeszkadza?

Profesor popatrzył na palce, które dzieliło o jego policzka kilka centymetrów i się zaśmiał.

– Zupełnie.

Dłoń się cofnęła i odnalazła wygodne dla siebie miejsce w kieszeni fartucha.

– Naprawdę myślę, że powinieneś z tym skończyć. Odciąć się i skupić na własnym szczęściu. Nie ma sensu trwać wiecznie w przeszłości. I tak jej nie zmienisz.

– Nie zmienię – przytaknął ze smutkiem. – Ale zawsze mogę sprawić, żeby teraz było trochę lepiej. Sam w tym siedzisz po uszy.

To powiedziawszy wstał, a jego przyjaciel podał mu skórzaną kurtkę.

– Jesteś uparty, ale ja tak samo. Ja się przynajmniej nie narażam. Te rozmowy z gośćmi są dla mnie miłą odmianą od codziennych zajęć. Zwłaszcza, że muszą mnie odwiedzać w niestandardowych godzinach pracy.

Xie Lian uśmiechnął się, a zaraz potem spojrzał poważniej na mężczyznę.

– Bai Wuxiang. Wiem, że nie chciałeś mu zrobić krzywdy. Zareagowałem odruchowo. – W jego umyśle ta sprawa uparcie nie chciała zostać zapomniana, dlatego pragnął przeprosić przyjaciela.

– Nic się nie stało – odparł, wzruszając ramionami. – Ja też nie chciałbym, aby ktoś mojego pokroju ruszał ważnej dla mnie osoby.

– Nie to miałem na myśli...

– Wiem, wiem – od razu mu przerwał. – Nie ma o czym mówić. Każdy z nas ma zadanie do wykonania, więc szykuj się profesorze, bo zaraz wracasz do domu wprost do łóżka. Quan Yizhen zabrał już motor. Chociaż do tego się przydał. – Zazgrzytał zębami.

– Odpuść mu w końcu.

– Nie ma mowy, choć może jak zaczniesz nazywać mnie Bai-gege... – Zaczął się głośno śmiać.

* * *

Hua Cheng szybkim krokiem wracał do pozostawionego około kilometra dalej samochodu. Nie wiedział, czy był bezpieczny w tamtym miejscu, ale mógł o tym pomyśleć wcześniej. Gdyby tylko profesor, a potem Shi QingXuan tak bardzo go tej nocy nie zaskoczyli.

Na szczęście czerwone auto stało nienaruszone. Jednak było tylko ono. Motocykl zniknął. Podszedł do miejsca, gdzie wcześniej stał, aby się jeszcze upewnić, że nie został przesunięty, ale nie było go tam.

Może Quan Yizhen go zabrał? – pomyślał. – Jeśli gege jechał spotkać się z nim, to całkiem możliwe.

Powrócił do swojego samochodu, a następnie do akademika. Chwilę zajęło mu wytłumaczenie, dlaczego wraca tak późno, ale okazało się, że rektor poinformował ochronę, iż jeden z uczniów może wrócić "po ciszy nocnej". Nie określił dokładnie, jak bardzo późno może to być, dlatego ostatecznie go wpuszczono. Osoba z ochrony nie omieszkała ostrzec chłopaka, że nie może przymykać oczu na każde takie przekroczenie studenckiego prawa, bo jeśli najlepszy uczeń to robi, to inni mogą pójść za jego przykładem.

Starszy mężczyzna na pewno miał rację, ale dla Hua Chenga reputacja czy inni uczniowie nie byli tak ważni jak profesor Xie Lian, dlatego jeszcze raz grzecznie przeprosił i w końcu wjechał na parking.

Idąc do pokoju, zaszedł do Shi WuDu. Okazało się, że nie śpi, martwiąc się o brata. Na wieść, że znów wylądował w szpitalu, mocniej zacisnął usta i sucho podziękował za informację. Po tym Hua Cheng skierował się wyżej, na swoje piętro. Myślał, jaki ten dzień był szalony. Dzień, to nie było odpowiednie określenie. Dochodziła już godzina trzecia nad ranem. Wszedł do pokoju i, zdejmując tylko buty, usiadł ciężko na łóżku.

Matka. Dawno o niej nie myślał. Dotknął skroni, wracając do swoich najodleglejszych wspomnień. Nie pamiętał dokładnie jej twarzy, ale pamiętał głos, który tak często z miłością powtarzał jego imię "Hong-er*". Nie wiedział, czy to jego prawdziwe imię, czy nazywała go tak ze względu na krwistoczerwone oko, ale jej głos napełniał go spokojem i szczęściem.

(Hong-er* – czerwony)

Jak takie małe dziecko może odczuwać szczęście? Było to ciepło bijące z czyjegoś ciała, stukot serca w klatce piersiowej, delikatny dotyk dłoni na głowie i otulające go ramiona. W tamtych chwilach czuł się tak bezpiecznie, jakby nie istniał inny świat. Ten okrutny, zły i zakłamany. Dlatego właśnie to imię tak mocno utkwiło mu w głowie, że teraz na samo wspomnienie czuł błogi stan i ucisk w sercu. Ucisk, bo tej osoby nie było już z nim na świecie.

Jednocześnie zdał sobie sprawę, że te wszystkie emocje odczuwa w stosunku do profesora – osoby która istniała. Tak jak jego matka przemawiała do niego z wachlarzem pozytywnych emocji, tak samo on zachowywał się przy tym mężczyźnie. Uwielbia trzymać go w ramionach, tulić do swojego ciała, dawać mu ciepło, mówić do niego czule i tak nazywać go "gege". Chciał dać mu taką miłość, jaką zaznał dawno temu, o jakiej wspomnienie nadal nosił głęboko w sercu. Pragnął go uszczęśliwić, bo tak samo on uważał każdy dotyk Xie Liana za wyjątkowy. Jego dłonie obejmujące policzki i niespodziewane drżenie serca, kiedy mężczyzn brał go za rękę, usta dające mu rozkosz i pozwalanie na zobaczenie go z tej strony, której nie widział u niego nikt. Strony z rumianymi policzkami, pulsującej w żyłach krwi, od której huczało w głowie, chrapliwego pełnego pożądania głosu i możliwości dotykania gorącego ciała. Pozwalał mu na to. Tylko jemu. Tylko jego dłoniom. Ani razu się przed tym nie wzbraniał, choć sam chłopak dobrze wiedział, że niszczy tym każdą postawioną przez profesora barierę. Barierę dla każdego innego człowieka, tylko nie dla niego.

Jak mógłby nie być przy nim szczęśliwy? Tak szczęśliwy, że chciał wykrzyczeć to na całe gardło każdemu po kolei! Zdawał sobie sprawę, że nie wie o nim wszystkiego, że ukrywa coś, co jego samego rani i nie może się z tym pogodzić, bojąc się. A Xie Lian w jego oczach nie bał się niczego.

Co takiego może robić, że nadal wstrzymuje się z powiedzeniem tego na głos? Cokolwiek to będzie, był pewien, że musi mieć ku temu powód. Dlaczego to robi i dlaczego nie chce o tym mówić. Wiedział, że w końcu się dowie, a wtedy będzie miał okazję udowodnić, że nic nie jest w stanie zmienić jego uczuć. Nic.

Sam także o kilku sprawach nie mówił otwarcie. To, że zaadoptowano go, kiedy miał 2 lata, nie było powszechnie wiadome, ale nie musiał tego ukrywać, zwłaszcza przed Xie Lianem. Dlatego poniekąd się cieszył, że dowiedział się dziś. Jego kontakty z ojcem nie były zbyt "rodzinne", bardziej wyglądało to jak przedsięwzięcie lub inwestycję. Dawał chłopaka do najlepszych szkół, łożył na jego naukę, by potem móc zrobić go swoim następcom.

Hua Cheng doskonale o tym wiedział, dlatego w tych ostatnich latach nauki, postanowił choć raz zrobić coś po swojemu. Pierwszy raz otwarcie się sprzeciwił. Choć z góry narzucono mu szkołę, w której miał się uczyć, to w tym ostatnim geście swojego małego buntu wybrał sobie kierunek studiów. Po nich miał być całkowicie zdany za swój z góry przypieczętowany los, od kiedy zaadoptowano go i nadano nazwisko. Ale póki to nie nastąpi, pragnął w spokoju i po swojemu przeżyć ostatnie lata swojej młodości, kiedy nie będzie jeszcze zajęty pracą tak jak jego ojciec – dzwoniący do niego dopiero przed północą. Nie chciał takiego życia, nie chciał poświęcać całych dni na nadzór nad innymi ludźmi, sterowanie nimi i całą machinerią przedsiębiorstw stworzonych przez twardą rękę pana Hua.

Postawił na swoim. Spędził długie godziny na konstruktywnej kłótni z ojcem i ostatecznie ten się zgodził. Postawił jedynie warunek, że nie da mu na naukę ani miedziaka oraz że ma być najlepszy w szkole, inaczej niezwłocznie zmieni kierunku studiów na zarządzanie, które ma skończyć w rok i stać się jego prawą ręką w firmie. Zgodził się i był szczęśliwy, że przez te pięć szkolnych, pozostałych mu lat będzie mógł ostatni raz wieść spokojne i zwyczajne życie.

Był najlepszy, dostał stypendium naukowe, dorabiał sobie, kiedy miał na to ochotę. Najczęściej prace dorywcze dotyczyły programowania, a jego ścisły umysł i pamięć bardzo mu w tym pomagały. Stawki za takie zadania były wysokie, dlatego też nigdy nie mógł narzekać na brak pieniędzy. Nie musiał się uczyć, choć chodził na wszystkie zajęcia. Nie musiał systematycznie pracować, więc dużo odpoczywał, dużo czytał i dużo rozmyślał.

Na trzecim roku poznał Xie Liana i od tego momentu wszystko się dla niego zmieniło. Cały jego światopogląd legł w gruzach i zbudował się na nowo. Za sprawą tego jednego człowieka, jego jednego uśmiechu i pytania zadanego na pierwszych zajęciach ze starożytnej historii.

Podniósł się z łóżka i podszedł do szafy. Otworzył drzwiczki, sięgnął ręką na najwyższą półkę, wyjął nieduży zakurzony pokrowiec i postawił go na biurku. Rozsunął zamek błyskawiczny, po czym wyciągnął płaskie urządzenie. Podpiął myszkę, wpiął kabel z Internetu do małego urządzenia, a z tego urządzenia do specjalnego wejścia internetowego w ścianie, w które zaopatrzone były wszystkie pokoje w akademiku. Potem podłączył kabel zasilający i uruchomił dawno nieużywanego laptopa. Jak go kupował był jednym z lepszych na rynku, ale od tego czasu minął już calutki rok. Był pewny, że jego podzespoły, choć jedne z najlepszych, już nie były takie szybkie i wkrótce będzie musiał go wymienić na nowszy całkowicie spersonalizowany model.

Laptop się uruchomił, Hua Cheng wpisał hasło, a potem, uśmiechając się do kolorowego monitora, powiedział na głos:

– Bai Wuxiang. Kim pan naprawdę jest i dlaczego mój gege się z panem zadaje?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro