27. Zazdrość wypisana na twarzy
Pierwszy szok zadany bezpośrednim pytaniem po przyłapaniu go na podglądaniu minął, jak tylko pomyślał, że mogli mówić o jego profesorze. Mogli równie dobrze rozmawiać o kimkolwiek, ale jeśli te słowa dotyczyły tej szczególnej osoby, to potrafił w mgnieniu oka przywołać rozbiegane myśli i przejść z postawy defensywnej na ofensywną.
Zrobił krok w kierunku spoglądającej na niego dwójki i powiedział:
– Patrzyłem, jak lekarz trzyma za ubrania młodego chłopaka i przyciska go do ściany. Zastanawia mnie – zniżył głos – czy można to nazwać przemocą czy molestowaniem seksualnym.
Człowiek w kitlu z zainteresowaniem i uśmieszkiem wpatrywał się w nieproszonego gościa. Zachichotał pod nosem.
– Chłopczyku, mały chłopczyku – zaczął mówić i jego oczy niebezpiecznie błysnęły. – Masz cięty język. Trzeba ci to przyznać – powiedział z udawanym uznaniem. – Matka cię wychowała na twardego faceta. W dzisiejszych czasach mało jest takich zuchwałych młodzieńców. Ciekawe tylko... czy to było odważne, czy głupie? – zapytał kpiąco, wbijając w niego wzrok.
Hua Cheng nie dał się zastraszyć, dlatego kontynuował całkiem spokojnie.
– Tak się składa, że znam tę osobę, która stoi obok pana. To mój kolega.
Lekarz chwycił w dwa palce niezapalonego papierosa i wskazał nim na studenta, jakby grożąc mu.
– No i co w związku z tym?
– Mógłbym pana zgłosić do ordynatora i do izby lekarskiej – powiedział z przekonaniem. – Nie może pan przekraczać swoich uprawnień, doktorze... – Chciał dodać jego nazwisko, które powinno widnieć na identyfikatorze, ale go nie posiadał.
– Możesz to zrobić, śmiało. Dam ci nawet numer – rzekł lekceważąco i machnął dłonią, jakby odganiał uciążliwą muchę. – Mam nadzieję, że stracisz tam wystarczająco dużo czasu i nie będziesz więcej przeszkadzał dorosłym.
Quan Yizhen, który dotąd nic się nie odzywał, widząc gęstniejące w korytarzu ciemne chmury, złapał lekarza za ramię i obrócił go do siebie.
– Naprawdę się znamy, to student Xie Liana – powiedział, podkreślając imię profesora.
Mężczyzna w bieli zastygł na sekundę, po której jakby przeszedł metamorfozę. Jego ciemne brwi uniosły się w zdziwieniu, a potem ponownie popatrzył na Hua Chenga.
– Niemożliwe. Czyżbyś był... – Nie dokończył. Wsadził lekko pomiętego papierosa w usta, a ręce w obszerne kieszenie lekarskiego fartucha i zaczął lustrować chłopaka od stóp do czubka głowy. Jego mina wyrażała zaskoczenie połączone z chęcią przeanalizowania jego osoby. Stopy, nogi, pas, talia, dłonie, ramiona, szyja, oczy. Na tych ostatnich zatrzymał się na dłużej. A im więcej czasu mijało, kiedy z fascynacją wpatrywał się w jego dwukolorowe tęczówki, tym końcówka papierosa opadała niżej.
– Twój profesor jest tutaj – odezwał się ponownie Quan Yizhen, wyrywając obu mężczyzn z ciężkiej ciszy i jednym ruchem otworzył najbliższe drzwi.
Na tę niespodziewaną wiadomość Hua Cheng zareagował niemalże od razu i tak jak się spodziewał Quan Yizhen. W jednej chwili zapomniał o kłótni i o tym co zobaczył, kierując się do otwartego pokoju.
Przemknął obok lekarza, nawet nie zawracając sobie nim głowy i wszedł do pomieszczenia.
Nie była to sala zabiegowa, ale gabinet lekarski. Stało tu biurko, szafy z półkami pełnymi dokumentów, teczek, książek i segregatorów. Wszystko schludnie poukładane, ale było tego bardzo dużo. Za biurkiem stał fotel, a przed krzesło. Obok, po prawej stronie przy ścianie znajdowała się sofa i na niej siedział profesor Xie Lian. Rękaw na jego lewym przedramieniu był podwinięty i w zgięciu łokcia wbity wenflon, do którego kapał bezbarwny płyn wiszący obok niego w foliowym woreczku.
– Gege – powiedział cicho i od razu znalazł się obok mężczyzny.
W ślad za chłopakiem podążył nadal uparcie wpatrujący się w niego lekarz. Nie można było stwierdzić, dlaczego tak nagle jego zachowanie diametralnie się zmieniło, lecz stojący przy jego boku Quan Yizhen uśmiechnął się lekko.
Profesor miał zamknięte oczy, ale jak tylko usłyszał znajomy głos i to jedno wypowiedziane słowo, prawie od razu je otworzył.
– San Lang? – Jego głos był cichy, ale pełen emocji. – Co tutaj robisz?
Student kucnął przy podłokietniku, gdzie leżała jego ręka. Chciał chwycić tę dłoń, ale obecność obcej osoby przywołała go do porządku. On ciągle był uczniem, a Xie Lian profesorem.
Zacisnął palce w pięść i przemówił, starając się, by jego własny głos nie zdradził jaki był przejęty:
– Właśnie miałem o to samo zapytać profesora. – Natychmiast nadał ich rozmowie oficjalny ton. – Co pan robi w szpitalu?
– Ekhm. – Usłyszeli sztuczne kaszlnięcie lekarza, który stał oparty ramieniem o futrynę i przyglądał się im z zaciekawieniem. – Nie chciałbym przerywać przywitania, ale profesor Xie Lian jest moim pacjentem, a ty, mój chłopcze, wtargnąłeś tu bez pozwolenia.
Ruszył się ze swojego miejsca i podszedł do nich. Stanął z drugiej strony fotela i wziął siedzącego mężczyznę za nadgarstek, sprawdzając puls. Wzrok Hua Chenga utknął w miejscu, gdzie ich ciała się stykały, jakby miał zaraz wypalić dziurę w obcej ręce dotykającej Xie Liana.
– Quan Yizhen – odezwał się nagle stojący mężczyzna, nawet nie patrząc w jego stronę. – Nie chcę cię tu na razie widzieć. Jeszcze sobie porozmawiamy. – Chociaż zdawał się mówić bez negatywnych emocji, jego ton był zimny i nieprzyjemny.
– En – odparł, a zaraz potem dodał: – Na razie, Xie Lian, Hua Cheng.
Zamknął za sobą drzwi i odszedł. Twarz dwudziestodwulatka cały czas była napięta. Nie do końca zła, nie do końca smutna, ale widać było, że się czymś przejmuje.
Lekarz uśmiechnął się, tym razem weselej i schował papierosa do kieszeni na piersi. Potem obszedł fotel i zbliżył się do kucającego chłopaka, pytając:
– Nazywasz się Hua Cheng? – Patrzył na niego z góry.
Chłopak nie ruszył się z miejsca, ale podniósł głowę.
– Tak, a pan?
– Poczekaj – przerwał mu. – Jesteś najlepszym uczniem Xie Liana?
– En.
– Rozumiem. A więc to ty – rzekł, bardziej do siebie niż do niego, jakby w końcu coś do niego dotarło. – Ile masz lat, chłopcze?
– Zna mnie pan?
– Można tak powiedzieć... – Zamyślił się. – To całkiem prawdopodobne – powiedział, wpatrując się intensywnie w jego tęczówki, a potem utkwił wzrok w ścianie.
Liczył coś w myślach, a potem zapytał:
– Masz 22 lata?
– Tak.
Mężczyzna znowu wyjął pomiętego papierosa z kieszeni i wsadził go sobie w kącik wygiętych w uśmiechu ust. Kucnął tak, aby jego twarz i twarz studenta były na tej samej wysokości i odezwał się tym razem jednak z nieukrywaną radością:
– Jesteś do niej bardzo podobny.
Chłopak nie rozumiał, o czym lekarz mówi, dlatego zapytał:
– Do kogo?
Xie Lian siedział i przypatrywał się im, także nie wiedząc, o co chodzi. Mężczyzna z papierosem wstał i poczekał, aż chłopak także się podniesie.
– Do matki.
– O czym pan mówi? Każdy jest mniej lub bardziej podobny do rodziców.
– Ha, ha! – Zaśmiał się, przeczesał swoje krótkie czarne włosy i znów przemówił: – Tak, ale myślę, że dobrze wiesz, o czym mówię. Jesteś bardzo podobny do swojej prawdziwej matki, mały Hong-er.
Serce chłopaka przestało bić. Na wspomnienie, bardzo odległe wspomnienie tego imienia, krew się w nim zmroziła i na jedną krótką sekundę po prostu przestała płynąć. Czarne oczy lekarza wpatrywały się w niego z nowymi emocjami. Jakby był zupełnie innym człowiekiem. Jego wzrok stał się ciepły i radosny, jakby odkrył coś wspaniałego.
A potem wykonał zupełnie niespodziewany gest. Wyciągnął otwartą dłoń w jego kierunku i zaczął zbliżać ją do twarzy chłopaka.
Żaden z dwójki nie zdążył dostrzec, kiedy palce profesora złapały za nadgarstek i zatrzymały rękę kilka centymetrów przed policzkiem.
Hua Cheng odsunął się i spojrzał na swojego nauczyciela. Pierwszy raz widział te usta zaciśnięte w taki sposób i tak lodowaty wzrok. Lekarz zupełnie się tym nie przejął, nadal ciepło uśmiechając się do chłopaka.
– Skąd pan wie o tym imieniu? – zapytał student, odzyskując mowę.
Dłoń lekarza delikatnie owinęła się wokół ręki Xie Liana. Hua Chengowi nadal się to nie podobało, ale nie mógł nic zrobić, jeszcze przyswajając sobie jego wcześniejsze słowa.
– Spokojnie, Xie Lianie – powiedział nieśpiesznie i niemal czule, patrząc na trzydziestolatka i odkładając troskliwie jego rękę na podłokietnik. – Nic mu przecież nie zrobię. Nie musisz być taki zaborczy.
Westchnął, a jego dłoń powędrowała znów do głowy.
– Tak nigdzie nie dojdziemy – mruknął, spoglądając to na Xie Liana, to na Hua Chenga.
Znów zmierzwił sobie lekko krótkie włosy, otarł dłonie o kitel i wyciągnął do chłopaka otwartą dłoń:
– Nazywam się Bai Wuxiang*. Jestem przyjacielem i lekarzem Xie Liana – powiedział. Mimo swojego wieku głos miał rześki i młodzieńczy.
Chłopak wahał się przez chwilę.
– Hua Cheng – przywitał się w końcu.
(Bai Wuxiang* – na pewno każdy słyszał o tym panu i dziwi się wyborem akurat JEGO ze wszystkich dostępnych postaci. Wybiegając pytaniom, chciałbym wytłumaczyć, iż jego osobowość i przywiązanie do Xie Liana (oczywiście pomijając te najbardziej negatywne emocje i cele) najlepiej mi tu pasowała. Nie użyję spoilerów, tłumacząc dlaczego, ale patrząc na całokształt tej istoty, gdyby nie zrodziła się ona tak, jak to miało miejsce w nowelce, mogłaby zostać jego przyjacielem, takim jak w tym FF. Możecie się ze mną nie zgodzić, z góry skazując go na potępienie (i mnie przy okazji), ale miejcie otwarte umysły i zastanówcie się przez chwilę nad tym "chodzącym złem", przy okazji analizując jego wszystkie spotkania z Xie Lianem w oryginale –_^)
Starszy mężczyzna potrząsnął dwukrotnie rękę i puścił ją. Obrócił się na pięcie, a potem usiadł na biurku.
– Xie Lian już mi o was powiedział, więc nie krępujcie się uściskać czy co tam ze sobą robicie jak się witacie. – Machnął ręką, uważając to za zupełnie zwyczajne. – Widzę, jak cały czas zerkacie na siebie. Zakochane nastolatki mają już więcej śmiałości od takich starych pryków jak wy.
Obaj nadal się nie poruszyli.
– Nooo, więcej śmiałości. – Zachęcał ich z uśmiechem. – Nie mamy tu całej nocy. Mam dyżur, więc niedługo będę znikał, a pewnie jeden i drugi ma do mnie pytania. Nie bądźcie onieśmieleni. Potem zostawię was na trochę samych, więc zdążycie się sobą nacieszyć. Tymczasem wykorzystajcie moją wolną chwilę.
Tak jak się spodziewał doktor, pierwszy krok wykonał Xie Lian, biorąc za rękę swojego studenta.
– Gege – powiedział Hua Cheng dość cicho, nachylając się nad profesorem i kładąc mu dłoń na czole. – Nadal masz gorączkę.
– To tylko gorączka. Nic mi nie będzie, San Lang.
– Jasne, że nic mu nie będzie – wtrącił się Bai Wuxiang. – Ale mogło się stać, gdyby Quan Yizhen nie przyniósł tu na własnych plecach jego cielska. Twój nieodpowiedzialny profesor pojechał do tego dzieciaka półprzytomny. Na motocyklu. W taką pogodę i w czym? W skórzanej kurtce! Jaki przykład szanowany profesor daje swoim studentom? – powiedział jak rodzic dający reprymendę niesfornemu dziecku.
Wyciągnął po raz nie wiadomo który pogięty i zawinięty w papierek tytoń i w końcu go odpalił, zaciągając się głęboko dymem. Wypuścili go z cichym świstem i zaczął dalej mówić:
– Hua Cheng, mały Hong-er. – Chłopak znów drgnął na to imię. – Jesteś dokładnie taki, jak opisywała cię matka i jednocześnie tak bardzo mi ją przypominasz. – Mówiąc to, po jego ustach błąkał się uśmiech. – Twoje czarne oko jest identyczne jak jej. Z początku straszne, ale jak patrzysz na kogoś takiego jak Xie Lian, od razu widać w nim wszystkie uczucia. To prawe, czerwone jest jakimś fenomenem. Wyjątkowo piękne. Jeszcze nigdy takiego nie wiedziałem. Teraz się nie dziwię, że nasz profesor stracił dla ciebie głowę. – Zaczął się śmiać.
– Bai Wuxiang, proszę. – Z małym rumieńcem upomniał przyjaciela profesor.
– Już, już, nie mogłem się powstrzymać. Wybacz mi Xie Lianie. – Znów się zaciągnął i teraz zwrócił do Hua Chenga: – Nie bądź taki zdziwiony, dzieciaku, że zgadłem, kim jesteś, mimo że trochę strzelałem w ciemno. W końcu minęło całe dwadzieścia lata, od kiedy o tobie usłyszałem. To znaczy usłyszałem o uroczym bobasie, który ma jedno oko czarne, drugie czerwone. Niewiele takich osób chodzi po tym świecie. – Wskazał palcem na twarz rozmówcy. – Twoja matka była piękną kobietą. Bardzo mi ją przypominasz.
– Kim pan jest i skąd pan tyle wie o mojej mamie? – Nadal nie mógł uwierzyć, że ten zupełnie obcy człowiek wie o nim i o jego matce więcej niż on sam. – Przecież dotąd nikt mi o niej nie mówił, nikt nic nie wiedział. Jakby rozpłynęła się w powietrzu jak miałem 2 lata. Był pan jej... partnerem?
Parsknął śmiechem.
– Po pierwsze mów do mnie po prostu Bai Wuxiang. Nie lubię, jak się do mnie zwraca na pan, podobnie jak Xie Lian. Po drugie: nie, w żadnym razie nie byłem jej partnerem, choć mógłbym się w niej zakochać – przyznał całkiem szczerze. – Była pacjentką w szpitalu, w którym miałem praktyki. Nic poza tym. Miała zaawansowane stadium raka. Guz zajął większość narządów, leki już nie pomagały, więc została z nami do końca. Z nami czyli w szpitalu.
Wrócił pamięcią do tamtych czasów, przypominając sobie, ile w tych ostatnich dniach było w niej życia i pogody ducha.
– Była radosna, jak mówiła o swoim małym synku – kontynuował przerwany wątek. – Jaki jest piękny i wyjątkowy, jakie ma oczy. Niepowtarzalny. Kochała cię całym sercem. Ciągle trzymała przy sercu twoje zdjęcie. Mały bobas o dwóch różnych tęczówkach. Wiedziała, że wyrośniesz na przystojnego chłopaka. I w kółko powtarzała tylko: mój mały Hong-er będzie chodził do szkoły, na pewno się kiedyś zakocha i będzie szczęśliwy.
– Czy miała tu jakąś rodzinę? Ktoś ją odwiedzał?
– Niestety nikt, ale nie czekała na nikogo. Nie wpisała też żadnych danych jako osoby kontaktowej. Jeśli chcesz o niej posłuchać więcej, to przyjdź któregoś wieczoru, z chęcią ci o niej opowiem. Tak samo jak chcesz czegoś się dowiedzieć o twoim profesorze. – Mrugnął mu okiem. – Nigdy nie sądziłem, że cię spotkam. Jaki mały jest ten świat.
– Mówiła coś o sobie? Skąd pochodzi, jak się tu znalazła, coś o rodzinie? – dopytywał, wciąż próbując wypełnić piętrzące się latami pytania o jego prawdziwej rodzicielce.
– Zupełnie nic. Jedyne o czym mówiła, to ty. – Ciągle patrzył na chłopaka, nie przestając się uśmiechać
– A czy... – Nie wiedział jak o to zapytać. – Nic jej nie brakowało w ostatnich chwilach?
– Była szczęśliwa, tylko kiedy mówiła o tobie, a mówiła bezustannie. Była bardzo radosną kobietą.
– Nikt nigdy nie był mi w stanie nic o niej powiedzieć. Jedynie, że nagle zniknęła.
– Skoro tak, to musiała zabrać swoją tajemnicę do grobu. Ale jesteś bardzo do niej podobny. Synuś mamusi, tak jak sobie tego życzyła. – Jeszcze raz się zaśmiał głośno i przeniósł rozmowę na inny tor: – Z Xie Lianem na pewno będziesz szczęśliwy, to najlepsza partia w naszym mieście.
– Najlepsza osoba na świecie – dodał chłopak.
– Słyszałeś, XieXie? A jak ja tak o tobie mówiłem, to rzucałeś mi nienawistne spojrzenia – mówił z bólem serca.
– Bai Wuxiang – odezwał się dwudziestodwulatek, patrząc uważnie na siedzącą na biurku osobę, która beztrosko paliła papierosa na terenie szpitala.
– Tak, Hua Chengu, uczniu, który wszystko wie?
– Ja też o panu słyszałem.
– Naprawdę? Od mojego Xie Liana? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Nie. – Natychmiast sprowadził mężczyznę na ziemię i musiał przyznać: bardzo mu się to spodobało. – Gege wspominał, że jego przyjaciel pracuje tu na nocnej zmianie, ale nigdy nie wymienił cię z nazwiska. – Czuł satysfakcję, kiedy to mówił. – Słyszałem o Bai Wuxiangu, bo kiedyś czytałem, że jesteś najlepszym chirurgiem w kraju. Dlaczego pracujesz w publicznym szpitalu, zamiast piąć się wyżej? Przecież podobno masz niesamowite zdolności w swoim zawodzie. Nie masz sobie równych.
Bai Wuxiang tym razem nic nie odpowiedział. Wstał z biurka i usiadł w fotelu, zapalając kolejnego papierosa.
– Każdy ma swoje własne powody – rzekł, zamykając tym samym temat.
Chłopak natychmiast dostrzegł ścianę, której nie mógł przeskoczyć. Mężczyzna wydawał się nie chcieć o tym rozmawiać.
– Czy tu wolno palić? – zapytał, czując, że powietrze w pomieszczeniu jeszcze bardziej wypełnia się gryzącym dymem.
– A widzisz gdzieś tabliczkę, żeby nie można było? To mój gabinet.
– Nie przeszkadza panu, że truje pan przyjaciela?
Machnął ręką.
– Takie coś go nie zabije. Dobra, na mnie już czas. – Zaciągnął się jeszcze szybko kilka razy i zgasił papierosa w popielniczce. – Trzeba cię odwieźć do akademika?
– Nie, mój samochód stoi niedaleko. Poczekam na gege.
– Gege, jak to słodko brzmi. – Zaśmiał się. – Może i ty – zwrócił się do profesora – powinieneś tak do mnie mówić? Jestem w końcu starszy od ciebie.
Odpowiedziało mu jedynie zmęczone spojrzenie i zaciśnięte usta.
– Swoim profesorem już się nie martw – odezwał się tym razem do Hua Chenga. – Kroplówka skończy się dopiero za dwie godziny, a potem osobiście dopilnuję, żeby ten lekkoduch wylądował w łóżku. Jutro powinien już czuć się lepiej. Bawicie się dobrze pod moją nieobecność, tylko nie narozrabiajcie.
Po swoich słowach wraz z niewidzialną otoczką zapachu papierosów wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą drzwi.
– Przepraszam, San Lang. To naprawdę mój przyjaciel – odezwał się Xie Lian wycieńczonym głosem.
– Nie przepraszaj. Widać, że bardzo cię ceni. Choć jego osobowość jest trochę dziwna.
– On jest... specyficzny, ale to dobry człowiek. – Uśmiechnął się niewyraźnie. – Przepraszam, że usłyszałem o twojej mamie. To były twoje osobiste sprawy i Bai Wuxiang powinien je omówić z tobą, bez osoby trzeciej. – Czuł się źle, że był świadkiem tak osobistej rozmowy.
– O czym gege mówi? – Ścisnął mocniej jego dłoń. – Nie mam nic do ukrycia o mojej rodzinie. Obaj dowiedzieliśmy się o mnie czegoś nowego.
Zaśmiał się, a potem nachylił nad profesorem i złapał go za ramiona, przytykając czoło do czoła.
– Nie strasz mnie tak więcej, gege – szepnął. – Jeśli będziesz chciał się spotkać z Quan Yizhenem, czy Bai Wuxiangiem możesz mi zawsze powiedzieć. Zawiozę cię, gdzie będziesz chciał. Tylko nie każ mi się martwić o ciebie jak dziś, kiedy cię tu zobaczyłem.
Xie Lian podniósł ramiona i zarzucił je na szyję swojego studenta.
– Naprawdę nie miałem zamiaru cię martwić. Przepraszam.
– Gege powinien bardziej polegać na innych. Poza tym – w końcu pozwolił sobie na szerszy uśmiech – nigdy się nie chwaliłeś, że masz motor. W ogóle się tego nie spodziewałem po moim profesorze.
– Bo to nic niezwykłego. – Przyciągnął jego głowę niżej do obojczyka i spojrzał w biały sufit. – Czasami brakuje mi świeżego powietrza. Zawsze w zamknięciu, zawsze otoczony ścianami, drzwiami, oknami, zasadami, prawem, ograniczeniami, które sami sobie narzucamy. Motor zaciera te bariery. Pozwala poczuć powietrze, które napiera na nasze ciało, dotknąć ziemi, kiedy się schylimy bądź wejdziemy w ostry zakręt. Dzięki takiej jeździe czuję się bardziej wolny, choć żałuję, że mam tak mało czasu na tę przyjemność. – Zaśmiał się. – Najczęściej jeżdżę wieczorami lub w nocy, bo w normalne dni spędzam większość czasu w szkole.
– Może przydałyby się małe wakacje, zapracowany profesorze?
– To na pewno. Zbliżają się święta, więc odpocznę. A ty, San Lang, masz już jakieś plany?
– Niestety tak – przyznał ze smutkiem. – Dzwonili do mnie rodzice i będę musiał wyjechać na kilka dni, ale – wetknął nos w zgięcie szyi – wrócę najszybciej jak się da. – Dotknął ustami ciepłej skóry. – I będę myślał o gege cały czas. – Przesunął usta wyżej i znów pocałował. – Będę pisać wiadomości, a kiedy wrócę – podniósł głowę i popatrzył mu w oczy – jeśli tylko gege znajdzie dla mnie czas, to będę wniebowzięty. – Delikatnie przyłożył swoje usta do zarumienionego policzka.
Usta Xie Liana były lekko otwarte i teraz zamknął je i odkaszlnął.
– Lepiej zachowaj ode mnie odległość, bo cię zarażę.
Hua Cheng popatrzył na mężczyznę.
– Gege znów się okłamuje. – To powiedziawszy, przesunął kciukiem po jego dolnej wardze. – Powinieneś być bardziej szczery, tak jak twoje usta. – Jego wzrok nawet na chwilę się od nich nie oderwał.
– Ostatnio mówiłeś, że moje usta nie są szczere.
– Dziś są. – Uśmiechnął się, ale zamiast pocałować leżącego mężczyznę właśnie w usta, tak jak wskazywał na to lekko chrapliwy ton oraz oczy intensywnie wpatrujące się w miękkie wargi, złożył pocałunek na czole. – Ale nie mam zamiaru robić nic, żeby gege czuł się w moim towarzystwie niekomfortowo, dlatego poczekam, aż pierwszy wykonasz krok.
Profesor uśmiechnął się i złapał w trzy opuszki jego policzek, naciągając go lekko.
– Chyba oszaleję przy tobie.
– Mam taką nadzieję, gege.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro