Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. Czy naprawdę jest taki okrutny?

Zanim otworzono klatkę, He Xuan trwał jeszcze kilka sekund w jednym miejscu i oddychał przesyconym walką powietrzem. Przy kratowanych drzwiach pojawił się mężczyzna z mikrofonem i, kiedy Czarny Demon wyszedł, człowiek ten przysunął się do niego i zapytał:

– Nie chcesz go dobić? Stawka za śmierć była dzisiaj duża. Większa niż za nokaut i złamania.

Złote oczy przeszyły niższą osobę i ich właściciel odparł:

– Niech cierpi. Jak go poskładają, może będę miał okazję połamać go jeszcze raz. To całkiem dobre i satysfakcjonujące uczucie.

Osoba w białej eleganckiej koszuli i czarnych garniturowych spodniach uśmiechnęła się.

– Dobra, jak wolisz. – Kiwnął głową na kilku mężczyzn, którzy wbiegli do wnętrza i wynieśli nieprzytomnego "Lucyfera" z ringu. Kolejnych dwóch weszło i zaczęło ścierać wsiąkającą w deski krew.

Zwycięzca pojedynku ruszył do wyjścia. Towarzyszy temu radosne okrzyki, ale nikt nie śmiał wyciągnąć ręki w jego stronę i spróbować dotknąć. Choć po jego twarzy nie można było tego rozpoznać, miał wyjątkowo wybuchowy charakter i każdy się go bał. Natomiast niesamowita uroda mężczyzny przyciągała ludzki wzrok nie tylko na ekranie telewizorów lub smatrfonów. Na żywo wyglądał o niebo lepiej.

Zbliżając się do przejścia, zobaczył znajomą twarz. Niższy od niego człowiek stał z założonymi na piersi rękami i uśmiechał się wesoło. He Xuan nie zwolnił kroku ani nie przyspieszył, cały czas bacznie go obserwując.

– Niezła walka – powiedział z uznaniem widz, kiedy He Xuan podszedł do niego i w końcu się zatrzymał.

– Nie odpuściłeś sobie jeszcze przychodzenia tu?

– Takie mam hobby, przeszkadza ci to?

– Wolałbym zobaczyć, jak walczysz ze mną w klatce niż tak jak teraz.

Mężczyzna się zaśmiał. Czarny Demon pomyślał, że człowiek ten może i był niższy czy niepozorny, ale mimo wypowiedzianych słów, że chciałby się z nim zmierzyć, jego szanse nie byłyby zbyt duże. Nie były, ale i tak na pewno większe niż walcząc przeciwko człowiekowi, który zupełnie niezauważony minął go teraz o krok i poszedł w stronę ringu

Cała sala naraz wypełniła się krzykami, które w kółko powtarzały tylko jego pseudonim.

Plecy He Xuana przebiegł dreszcz, jak za każdym razem, kiedy widział tę osobę. Wysoki mężczyzna z czarnymi włosami mógł być nazywany demonem, lecz dopiero tamten człowiek całkowicie zasługiwał na to miano.

Biały Demon. Demon Bez Twarzy.

Jakkolwiek można by go nazwać, żadne słowa nie mogły wyrazić, jak przerażający się stawał, kiedy walczył. Napawał trwogą każdego.

Czy był brutalny? Czy to dlatego tak się go obawiano? Tak i nie. Czasami, jak jego przeciwnik miał szczęście, nokautował go jednym uderzeniem i opuszczał ring. Jednak czasami... można powiedzieć, że krew lała się po całym ringu i po stojących najbliżej klatki widzach.

Nikt go jeszcze nie pokonał.

Nikt go nie uderzył.

Nikt nie widział jego prawdziwej twarzy.

Biały Demon Bez Twarzy.

He Xuan odprowadził wzrokiem plecy człowieka w bieli i wszedł w głąb korytarza, a głos człowieka, który z nim chwilę wcześniej rozmawiał, rozbrzmiał ostatni raz:

– Cieszę się, że powróciłeś do świata żywych!

Tylko, dlaczego znów zacząłeś od walki? – pomyślała osoba stojąca przy bocznym wyjściu i powróciła do obserwowania kolejnego starcia. Miała nadzieję, że będzie tak krótkie, jak to tylko możliwe.

*

Dwie osoby szybko wyszły z przesiąkniętego krzykami, krwią i brutalnością budynku. Od razu otoczyło je lodowate powietrze, którego temperatura była bardzo bliska zeru. Skręcili w wąską ciemną uliczkę i przebiegli sto metrów, nagle się zatrzymując. Jeden z mężczyzn zaczął wymiotować. Drugi stał i się rozglądał, czy nie zwracają sobą uwagi, ale w ich pobliżu nie było nikogo. Wygrali zakład, lecz teraz nie miało to najmniejszego znaczenia, bo obaj nie zamierzali tam wracać po wygraną, która kojarzyła się tylko i wyłącznie z okrucieństwem.

Shi QingXuan jeszcze przez chwilę stał zgięty w pół, pozbywając się dzisiejszej kolacji. Chłopak stojący obok podał mu chusteczkę i poczekał, aż się uspokoi. Młodszy student otarł twarz i odszedł kilka kroków, by oprzeć się rękami o drzewo.

– Co to było? – zapytał drżącym głosem. – Dlaczego... dlaczego ci wszyscy ludzie tak się cieszyli?

Nikt mu nie odpowiedział.

– Dlaczego on był taki... bestialski?

Hua Cheng już miał się odezwać, ale przypomniał sobie zakrwawione ciało He Xuana, kiedy prowadzili go do szpitala. Ledwo oddychał, ledwo żył. Jeśli tamten "łysy" był z tej samej grupy, to nie dziwił się zachowaniu wysokiego mężczyzny lubującego się w czerni. Pewnie sam postąpiłby podobnie.

Ostatecznie nic nie powiedział na głos, bo to wszystko zaczęło się właśnie od pomocy temu niepozornemu chłopakowi, który stał obok.

Sam w pierwszej chwili się nie spodziewał, że sprawa przyjmie taki obrót. To właśnie dzieje się obok nas. Tak blisko, a tak mało wiemy o tym drugim, podziemnym świecie. Jak funkcjonuje i jakimi rządzi się prawami.

Shi QingXuan ukucnął i otoczył zgięte nogi ramionami. Czoło przytknął do kolan i oparł ciało o chropowatą korę drzewa. Zachowywał się jak małe przestraszone dziecko i tak samo się czuł. Nie mógł wyrzucić z pamięci obrazów, które niedawno zobaczył i nie zapomni o nich jeszcze długi czas.

Widząc stan, w jakim się znalazł, Hua Cheng podszedł do niego i także kucnął.

– Shi QingXuna – rzekł, starając się wydobyć chłopaka z transu żalu i strachu. – Popatrz na mnie.

Cierpliwie czekał, aż ten podniesie głowę.

– Popatrz na mnie.

Jego słowa nie przynosiły żadnego rezultatu.

– Nie powinniśmy tam iść. Mogliśmy się wycofać, jak tylko zobaczyliśmy, co się naprawdę dzieje. Musisz o tym zapomnieć.

– Jak mam zapomnieć?! – krzyknął, podnosząc zapłakaną twarz. – Jak mogę zapomnieć to, co on... co on mu zrobił? – Hua Cheng nie odpowiadał. – Jak mogę przestać o tym myśleć? Przecież to było nieludzkie! Jak on tak mógł... jak on mógł go... tak połamać – łkał. – Mógł go zostawić. Przecież nie musiał tego wszystkiego dodawać. Znęcać się nad nim...

Dwudziestodwulatek przesunął wzrok na światła latarni palące się kilkaset metrów dalej. Zbliżył się do chłopaka i także oparł o gruby pień.

– Nie powiedziałem ci czegoś – zaczął mówić. – Nie myślałem, że to w czymś pomoże, a może cię jeszcze bardziej zranić. Ale chyba lepiej, żebyś wiedział, dlaczego twój wybawiciel tak się zachował.

Shi QingXuan otarł przedramieniem łzy i spojrzał na kolegę. Ten złożył ze sobą palce i zaczął opowiadać.

– Tego dnia, jak spotkałem się z waszą trójką pierwszy raz, byłem świadkiem, jak grupa kilkunastu mężczyzn prawie zabiła Czarnego Demona. Jego prawdziwe imię to nie Ming Yi a He Xuan. Był połamany i już jedną nogą na tamtym świecie. Jego znajomy pomógł mu rozprawić się z tymi ludźmi. Ja też się w to wplatałem, a potem zanieśliśmy go do szpitala. Naprawdę wyglądał, jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Po wysłuchaniu twojej historii połączyłem ją z informacjami jakie posiadałem i dzięki temu wiem, że ludzie, którzy wtedy zaczepili ciebie, to ci sami, którzy potem pobili jego. A co ważne: są częścią większej grupy, której członkiem był jego dzisiejszy przeciwnik – Lucyfer.

Chłopak słuchał słów w lekkim oszołomieniu, jakby poszczególne wiadomości bardzo powoli przebijały się przez jego sparaliżowany szokiem umysł. Przyswajał to sobie i starał się poukładać wszystko w głowie.

Pociągnął nosem i zapytał:

– Czyli to przeze mnie go pobili? Bo mi wtedy pomógł?

– Myślę, że odpowiedź nie jest taka prosta i jednoznaczna. Na pewno zaatakowali go po tym, jak on pobił ludzi z tej grupy. Ale... – wciągnął powietrze – myślisz, że jest takim człowiekiem, który ratuje kogoś zupełnie mu obcego, by potem tego żałować? – Nie czekał na odpowiedź kolegi i sam odpowiedział: – Nie sądzę. Możliwe, że miał ochotę się bić. Może jest właśnie taką osobą: bardzo porywczą i skorą do bójki. Ale może naprawdę ma miękkie serce i ci pomógł, bo nie lubi patrzeć na krzywdę niewinnych osób. Nie wiemy tego.

Młodszy chłopak spuścił głowę, wpatrując się w czarną ziemię.

– Zrobił to, na co miał ochotę. Pomógł ci, bo tego chciał. Myślę, że nie żałował swojej decyzji wtedy i nie żałuje do dziś. A dlaczego był taki okrutny? – Odczekał kilka sekund, aby jego kolega też się nad tym zastanowił. – Widziałeś tego wielkoluda? Słyszałeś, co mówił? Po tym co mu zrobili, He Xuan na pewno chciał się zemścić, ale skończyło się tylko na połamanych kończynach i wbiciu noża. Uważam, że wcale nie był bezduszny dla tego typa. Nie zabijając jego, okazał mu dużo litości.

– Ludzie krzyczeli, żeby go zabić... – dodał cicho.

– Obaj dobrze to słyszeliśmy. Ci ludzie... ta widownia była bardziej okrutna od twojego obrońcy. Dużo więcej dobrych uczuć ma Czarny Demon niż każdy z tej setki czy kilku setek ludzi uważających się za przykładnych obywateli. Każda z tych osób w moich oczach była gorsza.

Dłonie z kolan powędrowały w końcu do mokrych i zapłakanych oczu, przecierając je. Shi QingXuan zastanawiał się, co ma teraz myśleć. Hua Cheng miał rację. Po poznaniu prawdy i usłyszeniu wniosków, sam mógł się z nimi zgodzić. Zrozumieć zachowanie Ming Yi, Czarnego Demona, He Xuana. Ale obraz jego osoby klęczącej nad pobitym ciałem uparcie nie chciał zniknąć.

Wysoki czarnowłosy młodzieniec podniósł się na równe nogi.

– Możesz wstać? – zapytał. – Odprowadzę cię do akademika.

– Mogę... – odparł i już zaczął się podnosić, ale niespodziewanie zakręciło mu się w głowie i prawie upadł. Złapało go silne ramię i przycisnęło do pnia drzewa. – Moje nogi... nie słuchają mnie... – Po tych słowach jego głowa opadła do piersi, a ciało stało się bezwładne.

Po raz kolejny, gdyby nie siła mięśni starszego studenta, to chłopak upadłby.

Hua Cheng mruknął nie całkiem poprawne słowo i chwycił go pod ramiona, rozglądając się w poszukiwaniu jakiejś osoby, która mogłaby mu pomóc. W tej mało uczęszczanej okolicy nie wypatrzył nikogo. Mógł wrócić do budynku, gdzie odbywały się walki, ale nie miał na to najmniejszej ochoty. Ciągle trzymając chłopaka, przypomniał sobie, że niedaleko powinien być szpital, o którym wspomniał jego młodszy kolega.

Jeśli niedaleko, to może dam radę go tam donieść?

Jedną ręką wyciągnął z kieszeni telefon, a drugą cały czas podtrzymywał bezwładne ciało. Włączył nawigację i odszukał szpital. Naprawdę nie był daleko. Schował sprzęt i nie myśląc długo czy wziąć go na ramiona jak śpiącą księżniczkę, jednym płynnym ruchem zarzucił go sobie na plecy, lokując wiotkie ręce za szyją i przytrzymując za uda. Nie był to najwygodniejszy sposób na niesienie drugiej osoby, ale nie miał zamiaru trzymać go na rękach. Na pewno nie jego.

*

Dotarli tam szybciej niż się spodziewał. Już po niespełna kwadransie oddawał chłopaka pielęgniarkom pełniącym nocny dyżur. Zemdlał z szoku, więc jedyne co zrobiono, to położono go na łóżku i dano jakąś tabletkę oraz kroplówkę. Hua Chenga zastanawiało, co wpisze w formularzu szpitalnym. W końcu nie znał go za dobrze. Okazało się jednak, że pracownicy szpitala pamiętali Shi QingXuana, gdyż cierpiał na anemię, więc często u nich gościł.

Jedna z pielęgniarek poinformowała też, że chłopakowi na pewno nic nie będzie i niedługo się obudzi. Jeśli chce, może na niego poczekać, ale równie dobrze może wrócić na teren szkoły, bo i tak zostawią go pod obserwacją do rana.

Podziękował za informację, mówiąc, że wróci i przekaże jego bratu wiadomość co się stało. Miał zamiar pominąć główny powód tego zasłabnięcia, choć nie wiedział, jak Shi QingXuan się wytłumaczy. Jednakże jeśli często mu się to zdarzało, to nie powinien mieć problemów z zatajeniem prawdy.

Obrócił się, by wyjść, gdy doleciał do niego podniesiony głos jakiegoś mężczyzny. Krzyknął coś, po czym ktoś mu odpowiedział. Hua Cheng się zatrzymał. Zamiast do wyjścia poszedł w kierunku, z którego słychać było kłótnię, a przynajmniej jedna z osób zachowywała się głośniej. Słowa drugiej padały spokojnie. Aż za spokojnie, jeśli by je przyrównać do słyszanego zawsze radosnego tonu.

Student podszedł do rogu ściany, gdzie zaczynał się drugi prostopadły korytarz i wyjrzał. Jeden z lekarzy w białym kitlu, wysoki szczupły mężczyzna trzymał za poły czarnej skórzanej kurtki niższego od siebie chłopaka. Ich głowy były teraz na tej samej wysokości, a nogi uniesionego i przyciśniętego do ściany wisiały bezwładnie. Osoba, która dość brutalnie była przygniatana, w ogóle się nie wyrywała. Jej ręce zwisały wzdłuż ciała, za to jej oczy beznamiętnie wpatrywały się w lekarza. Był to Quan Yizhen.

– Dlaczego do tego doszło? – pytał przez zaciśnięte w złości zęby pracownik szpitala. Jego profil twarzy był niezwykle ładny, nawet kiedy wykrzywiał go teraz niewielki grymas złości. Głos miał dźwięczny i przyjemny dla ucha, nawet jak jego słowa takie nie były. W pewnym sensie student pomyślał, że przypomina mu Xie Liana. – Ile razy mam ci powtarzać, że masz dbać o jego bezpieczeństwo. Ty jeden jedyny masz tego dopilnować.

O czym oni mówią? Dlaczego Quan Yizhen daje sobą tak pomiatać? Dlaczego się nie broni, nic nie mówi?

– Dlaczego mu na to pozwoliłeś? Przecież widziałeś, w jakim był stanie.

– Wiesz jaki jest uparty. – W końcu odezwał się Quan Yizhen. Jego głos wyrażał nic więcej jak bezsilność.

Lekarz spuścił głowę, wypuszczając powietrze, ale nie puszczając chłopaka.

– Ile? – spytał zrezygnowany i widać, jak część jego złości odpłynęła.

– Jeden – odpowiedział od razu.

– Prawa czy lewa?

– Lewa – zabrzmiała odpowiedź, a ciało lekarza całkiem się rozluźniło i w końcu nogi chłopaka zetknęły się z podłogą.

– Chociaż tyle dobrego – powiedział do siebie i potarł nadgarstkiem czoło.

Między palcami tkwił papieros, którego wcześniej obserwujący nie zauważył. Mężczyzna włożył go sobie do ust i dopiero spojrzał przez swoje ramię, gdzie spotkał się z wzrokiem zaskoczonego Hua Chenga.

– Na co tak patrzysz, chłopcze? – zapytał i się uśmiechnął. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro